Stagium 26

716 113 36
                                    

Wszyscy na Trinity nagle odczuli potężny, długotrwały wstrząs i głośny huk, który rozniósł się echem po korytarzach. Oświetlenie migało jak oszalałe.

Kapitan Drayton stracił równowagę i upadł na ziemię.

− Cóż, u licha? − wrzasnął. Chwile później światła zgasły na dobre.

Cholera!

Z trudem się podniósł, po czym, po omacku starał się namierzyć swoje biurko. I wtedy zapaliły się zielone światła awaryjne, zupełnie takie same jak na Judicatorze.

Statek zamarł. Drayton nie wiedział, o co chodzi.

Nagle do jego pokoju wpadł Marcello.

− Kapitanie! − powiedział głosem pełnym powagi. − Eksplozja na pokładzie. Ktoś wysadził główne generatory zasilania!

Kapitan był w szoku. Nie wyobrażał sobie, że coś takiego może w ogóle się wydarzyć. Bez zastanowienia odparł:

− Natychmiast wyślij tam oddział i dorwij sprawcę. Upewnij się, że nic więcej nie zostanie wysadzone.

− Tak jest, kapitanie!

− Będziemy musieli naprawić te generatory, w przeciwnym wypadku nigdy się stąd nie wydostaniemy.

Marcello zawahał się przez chwilę.

− To znaczy, że... na razie utknęliśmy na orbicie Requiem?

Kapitan niechętnie przytaknął.

− Na razie musimy opanować sytuację tutaj i zamknąć wszystkich, którzy oszaleli. Nie wiem, co nas tu do cholery dopadło, ale to się rozprzestrzenia... zarażając wszystkich.

− Osobiście nie czuję żadnych objawów − oznajmił Marcello. − Jestem w jakiś sposób odporny?

− Nie wiem, ale to dobrze. Później każę Corneliusowi cię przebadać, być może dzięki tobie uda się pokonać to cholerne coś...

Drayton zmarszczył czoło, gdy poczuł kłujący ból w głowie. Dotknął jedną ręką skroni, a drugą oparł się o biurko.

− Kapitanie, wszystko w porządku?

− Tak, wybacz. Również jestem tym dotknięty − powiedział beznamiętnie. − Widzę i słyszę różne złe rzeczy...

− Kapitanie... Może powinieneś odpoczywać? Jeśli będzie pa..

− Nic mi nie będzie − oznajmił stanowczo. − Idź i wykonaj rozkazy.

Marcello zasalutował, po czym opuścił pokój.

Trinity uszkodzony... niech to szlag − pomyślał Drayton, zasiadając za biurkiem. − Coraz gorzej to widzę. Jeszcze trochę i wszyscy będziemy martwi. Jeśli sytuacja jeszcze się pogorszy, trzeba będzie podjąć stosowne, bezwzględne decyzje.

Nagle niewielkie urządzenie komunikacyjne na jego biurku zaczęło pikać. Drayton kliknął przycisk i odczytał wiadomość, która sprawiła, że zaniemówił.

Mam nadzieję, że podobały wam się fajerwerki na Trinity. Nie zamierzam pozwolić, by ktokolwiek opuścił tę planetę. Wszyscy do niej należymy, jesteśmy jej własnością. Miłego dnia, Francesco Tavano.

− Sukinsyn! − syknął Drayton, uderzając pięścią o stół. − A więc przynajmniej już wiemy, kto podłożył ładunki wybuchowe. Jeszcze pożałuje, że to zrobił... Niech go szlag!

Nagły atak pulsującego bólu głowy sprawił, że tymczasowo zapomniał o problemie. Wiedział, ze to się w nim rozwija. Za niedługo straci możliwość logicznego myślenia i utonie we własnej świadomości, a jego ludzie, pozbawieni dowództwa, zapewne nigdy nie wrócą do swoich domów.

Chociaż nie... Nie zamierzał do tego dopuścić.


~ • ~


Sybilla otworzyła oczy. Nie wiedziała, gdzie jest... i co się właśnie wydarzyło. Rozejrzała się dookoła.

Okazało się, że leży na podłodze jakiegoś małego, ciasnego pomieszczenia. Po stanie mebli stwierdziła, że to jedna z kajut Judicatora. Powoli wstała, lecz z trudem utrzymała równowagę. Starała sobie przypomnieć, dlaczego tu jest. Pamiętała, że razem z Septimusem szukała jakiegoś lekarstwa na tym statku, które mogłoby wyswobodzić misję Caelus-2 ze szponów szaleństwa. Szukała, ale nie potrafiła znaleźć. Nagle zorientowała się, że Septimus zniknął. Wyszła na główny korytarz, by tam się rozejrzeć a wtedy...

Zmarszczyła brwi... i nagle sobie przypomniała.

I wtedy ktoś ją podszedł od tyłu i pozbawił przytomności.

Cholera jasna!

Sięgnęła do pasa. Jej broń zniknęła. Szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi i nerwowo pociągnęła za klamkę.

Jak się domyślała − zamknięte. Czyli ktoś ją tu uwięził!

Przeraziła się. Co teraz się z nią będzie?

Nagle usłyszała kroki dobiegające z zewnątrz. Ktoś otworzył niewielki, prostokątny wizjer w drzwiach. Chwilę później dostrzegła już znajomą twarz. Był to Francesco.

− Witaj, Sybillo − przemówił z dziwnym akcentem. − Dawno się nie widzieliśmy.

− Co tu robisz? − zapytała podejrzliwie.

− Nic. Uratowałem cię...

− Przed kim, niby?

− Przed tobą samą − oznajmił z dumą. − Próbujesz uciec z Requiem, ale powinnaś wiedzieć, że to niemożliwe. Już wszyscy należymy do tej planety. Jesteśmy jej dziećmi...

− Jesteś obłąkany, Francesco! Wypuść mnie! − wrzasnęła.

− Nie mogę, należysz do Requiem. Rozgość się, bo już nigdy nie opuścisz tego pomieszczenia.

Mówiąc to, ukazał jej połamany i powyginany klucz. Przeraziła się.

− W końcu się przyzwyczaisz − zaśmiał się złowieszczo. − Drzwi są solidnie wykonane − specjalnie zadbałem o to, by nikt ich nigdy nie wyważył. Spokojnie, odpoczywaj...

− Ty draniu! − zaczęła uderzać pięściami o drzwi.

− Chcę tylko ci pomóc. Należysz do Requiem i za niedługo, poprzez śmierć się z nią zjednoczysz. Wszyscy się zjednoczymy...

Nie mogła już słuchać tego pieprzenia. Miała dość! Odeszła od drzwi i usiadła na ziemi. Usłyszała trzask zamykanego wizjera.

Utknęła tu na dobre.

Miała jednak nadzieję, że Septimus ją odnajdzie i uratuje ze szponów tego wariata. Ktokolwiek... Nie chciała tu umierać. Nie miała takiego zamiaru.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tu proste, drewniane krzesło, stare łóżko, toaleta, pusta szafka i lustro.

Nic przydatnego. Powoli wstała i położyła się na łóżku. Było bardzo niewygodne, ale lepsze to niż twarda podłoga. Zaczęła rozmyślać o całej tej sprawie. O Syndromie, o załodze, o minionych wydarzeniach... o wszystkim tym. Sytuacja była naprawdę koszmarna.

Nagle poczuła ukłucie strachu, gdy usłyszała kapiącą wodę, niewykluczone, że z zimnego ciała topielca.  

Milczenie ✔️Where stories live. Discover now