16. Znajomości

7.3K 391 575
                                    


Shade

Trzymałem się obietnic. A właściwie, starałem się. Złamałem ich tylko kilka, a konkretnie o parę za dużo. Nie chciałem, aby stało się tak z moim synem. Był dla mnie świętą twierdzą. Miastem nie do naruszenia. Czymś, co powinno zostać czyste i nieskazitelne do końca.

Dlatego właśnie siedziałem w poczekalni u psychologa od jakichś piętnastu minut. A każda kobieta, która mogła się we mnie wpatrywać, zdecydowanie to robiła. Jedna tego nie ukrywała, druga niemal co chwilę się rumieniła, trzecia i czwarta wymieniały wzrok, a piąta unosiła brwi, choć nie kryła zafascynowania moimi tatuażami.

Uzgodniłem z Evangeline, że ma zrobić sobie dziewczęcy wypad na weekend. Zero martwienia się Cadenem. Bo to ja miałem się nim zająć. A zacząłem od pójścia z nim do psychologa.

Brzmiało uroczo i łatwo.

— I jak jesteś u pani, to… o czym gadacie?

— No… różnie. — Zaczął jeść batona, na którego namówił mnie jedną słodką miną zaledwie kilka minut wcześniej. — A ty nigdy nie byłeś u takiej pani?

— Byłem. Raz. — Lepiej, żeby nie pytał czemu. Bo rozmowa na temat tego, że uczestniczyłem w krwawej strzelaninie jako nastolatek, broniąc jego babci, matki i właściwie drugiej babci, nie napawała mnie optymizmem.

W każdym razie, ja, w porównaniu do nich, nie miałem serca. A najbardziej w tamtym dniu przeraziła mnie wizja tego, że mogłem stracić każdą z nich. Bardziej niż sama śmierć tamtych bezdusznych dupków.

Sainta chętnie zabiłbym ponownie, a do tego samodzielnie. Nie miałbym najmniejszych skrupułów.

Zagroził mojej rodzinie. Chciał strzelić do mojej Evangeline. To ta decyzja sprawiła, że nie miałem jakikolwiek emocji, gdy gorąca krew wylewała się na jasny dywan Melissy.

Może robiło to ze mnie psychopatę. Może powinienem być przerażony i pełen wyrzutów lub strachu. Może powinienem być człowiekiem. Jednak ja nic nie czułem.

Psychika ludzka, a właściwie moja, zaskakiwała mnie z każdym kolejnym dniem. Tak jakby nie miała granic, jednocześnie mając tysiące pomniejszych.

— No i jak było, tato?

— Było okej. — Przecież nie zamierzałem go do tego zrazić. Doskonale wiedziałem, że powtarzał wszystko, co robiłem i mówiłem. Nawet jeśli mi takie wizyty nie były potrzebne, to jemu pomagały.

W poczekalni pojawiła się kobieta, na oko kilka lat starsza ode mnie. Widząc mojego syna, uśmiechnęła się. Byłem pewien, że jego pani psycholog była starsza.

— Dzień dobry, Caden. — Chłopak odpowiedział tym samym, uprzednio wyjmując słomkę z buzi. Szarmancko się uśmiechnął i zasalutował. Byłem ciekaw, skąd znał taki gest.

— Fajnie panią widzieć.

— Nie miałam umówionego spotkania z twoją mamą, więc właściwie…

— A, nie! Nie idziemy dzisiaj na cukierki. — Brunet pokręcił głową. — Dzisiaj jestem z tatusiem i idę do pani Devi. — Uśmiechnął się. Na jego słowa kobieta otworzyła usta ze zdziwieniem, a potem zacisnęła szczękę. Spojrzała w moją stronę z wielkim zdziwieniem.

— To pan… — Jakby odcięła swoją myśl od skutku, który planowała. — To jest twój tata, Caden?

— No… Dlatego idę do pani Devi, bo mama mówiła, że muszę z nią to obgadać. — Wzruszył ramionami i machnął ręką. — Nie ma co. Jest super. — A potem wrócił do siorbania soku pomarańczowego. Jak na moje, kobieta wyglądała na zbyt bladą.

SalvationWhere stories live. Discover now