14. Poranki i wieczory

6.3K 361 401
                                    

Megan

Zawiązałam krawat Max'owi, a on, jak co rano, wybrał mi szpilki. Powoli zszedł pocałunkami na moją szyję, aby na koniec przede mną uklęknąć. Ułożyłam dłoń na jego ramieniu, kiedy podnosił moją prawą stopę, a później lewą. Palcami specjalnie dłużej dotykał moich łydek czy kostek. Zawiązał powoli każdą z fioletowych kokard.

Dama w fiolecie. Tak nazywały mnie nagłówki gazet i stron plotkarskich. Nie miałam nic przeciwko.

— Nie uważasz, że są zbyt ekstrawaganckie jak do sądu? — Blondyn, którego włosy ściemniały od czasów liceum, posłał mi zadziorny uśmiech.

— Prawie w ogóle ich nie nosisz. — Miał na tym punkcie bzika. Kupował mi średnio trzy pary nowych butów na miesiąc. A potem miał w zwyczaju narzekać, że nie nosiłam prezentów od niego. — Poza tym to tylko błyszcząca kokardka.

— One są całe w brokacie.

— Mam styl, co? Wszystko dla mojej gwiazdy. — Pocałował mnie szybko w usta i zostawił w garderobie.

Uśmiechnęłam się jak głupia. Zawsze to robił. Nawet gdy byłam zła lub smutna — wiedział, jak poprawić mój humor. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Przez pół nocy szykowaliśmy pytania, jakie zadamy dzisiaj drugim stronom w sądzie. A potem udawaliśmy, że wcale nie spoglądamy na nasze notatki. Na koniec skończyliśmy seksem, jak zawsze.

Mężczyzna zawsze sprawdzał lub pomagał mi w czym chciałam, gdy nie byłam czegoś pewna. A on pokazywał mi swoje notatki, gdy potrzebował aprobaty. Dopełnialiśmy się idealnie. Jednak tym razem mieliśmy stanąć przeciwko sobie.

— Idziesz?! — krzyknął, a ja niemal natychmiast ruszyłam do wyjścia. Wzięłam teczkę z dokumentami, którą wczoraj schowałam w miejscu dla niego niedostępnym.

W mojej szufladzie ze skarpetkami. Do tej z bielizną zaglądał aż nazbyt często.

To nie tak, że rywalizowaliśmy. Jednak perspektywa wspólnej sprawy po innych stronach, po prostu wyzwoliła w nas wolę walki i udowodnienia, kto jest lepszy. Czysta i zdrowa gra, nic więcej.

— Myślałaś już o tym, co wypijemy, gdy wygram? Ty stawiasz, skarbie. — Chciałam otworzyć drzwi, ale blondyn je przytrzymał.

— Jedyne, co ci mogę postawić na baczność w sądzie, to twój mały kolega. Ale myślę, że tym samym będziesz zbyt rozproszony i wygram jeszcze szybciej, niż myślałam. — Blondyn złapał za moją dłoń i uniósł brew.

— Witamina D?

— Wzięłam, nawet przy tobie.

— Woda?

— Mam. Możemy już…

— Truskawki?

— Nie będziemy tam długo. — Założyłam ramiona na piersiach.

— Idź po coś do jedzenia.

— Ale…

— Miałaś dbać o dietę, pamiętasz? Nie każę ci zabierać tej śmierdzącej brukselki, tylko truskawki, które możesz zjeść nawet w samochodzie.

— Nie mamy czasu, żebym je teraz myła.

— Już to zrobiłem. Weź je po prostu z lodówki. — Zaparł się ciałem o drzwi, obserwując mnie z góry. Właściwie to był wyższy zaledwie o parę centymetrów, gdy miałam na sobie szpilki.

— Jesteś taki…

— Dbam o twoje zdrowie i to, że może pewnego dnia wydasz mi na świat małą, fioletową fasolkę. — Przewróciłam oczami.

SalvationWhere stories live. Discover now