Nietykalni | Tom 3

By KaceyBrunner

45.5K 2.8K 2K

Pogrążyli się w smutkach w najtrudniejszych momentach swojego życia. Doczesność posypała się w drobne okruchy... More

Ostatnia część
PREMIERA
Dedykacja
Prolog cz. I
Prolog cz. II
Zwiastun
OGŁOSZENIE
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Q&A
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 30
Informacja
Rozdział 31
Rozdział 32 cz.I
Rozdział 32 cz.II
Rozdział 33
Epilog
Podziękowania i podsumowanie trylogii
WAŻNY APEL

Rozdział 29

617 44 20
By KaceyBrunner

Harriet

Czasem mam wrażenie, że jedynie sztuka ratuje moje życie. Jestem pieprzoną sinusoidą wzlotów i upadków. Malarstwo wyjątkiem, który daje mi wytchnienie dlatego, gdy wpadam zziębnięta i nieco przemoczona do domu to pierwsze, co robię, to wyciągam zza szafy świeżutkie płótno. Pachnie jeszcze nowością, kupiłam je jakiś tydzień temu w sklepie w okolicach Pittsburgha. Dopiero po kilku minutach, kiedy już tworzę całe tło obrazu, niezwykle rozmyte, a zarazem wyglądające jak spójna jedność, orientuję się, że jestem wciąż ubrana w kurtkę, czapkę i ogromny szal. Zrzucam ciuchy w mgnieniu oka, rozrzucam je po pokoju. Teraz liczy się sztuka...

Wspomnienia biją się w mojej głowie. Wołają mnie, chcą mnie pochłonąć. Mam ochotę równocześnie się śmiać i płakać. Barwy rozbryzgują się w kolorowe plamy, tworzące coś na kształt moich rozchwianych myśli. Pędzle nie są w stanie mi pomóc, aby uzyskać, to co mam w głowie. Zaczynam używać opuszków, przy czym hamuję łzy. Wcale nie chodzi o Jaspera ani tego jego dziewczynę, wcale nie chodzi o zdrowie... Sama nie wiem, o co mi tak naprawdę chodzi. Skąd ten mój stan? Czemu tak szybko zmieniam się wewnętrznie?

Płaczę z bezsilności i strachu, a może po prostu z głupoty. Jestem idiotką, królową dram, panikarą... Wspomnienia i jego słowa w mojej głowie nie przestają lawirować. Nękają mnie jak demony przeszłości związane ze szpitalem, okresem licealnym i studenckim. Czasem zastanawiam się, gdzie są granice mojej wytrzymałości. Czy one w ogóle istnieją?

Po godzinie, będąc już mniej więcej w połowie obrazu, chwytam za telefon.

Jaxon...

Potrzebuję go. Nie umiem już zapanować nad sobą, jedynie rozmowa z nim chyba jest w stanie przynieść ukojenie. Mam ochotę płakać, śmiać i złościć się na raz. Zaraz mnie coś rozsadzi od środka i pęknę na tysiące drobnych kawałeczków niczym szkło.

Jaxon przybywa w miarę szybko albo tak mi się zdaje, po mija prawie godzina od mojego sygnału do niego. Nie mam pojęcia, co zrobiłam przez sześćdziesiąt minut... Myślami wybiegałam w przyszłość lub wracałam do tych okropnych momentów. Pojawiła się w moim żołądku ochota na alkohol, a ja prawie nigdy nie piję, a może raczej się staram.

Słyszę jego miarowe kroki po schodach... Chyba pamięta, gdzie jest mój pokój, był tu już kiedyś. Zdecydowanie za często błagam go o pomoc. Powinnam mieć w sobie siłę, aby radzić sobie sama ze sobą, jednak chyba muszę wreszcie się przyznać, że nie daje rady już. Pojąć nie potrafię, skąd nagle pojawiają się moje potoki łez albo ataki gniewu. Czasem to już naprawdę mam ochotę wysadzić wszystko w powietrze.

― Harrieta... ― szepcze tak przyjemnie, że moje ciało przechodzi dreszcz.

Kuca przy mnie, bo siedzę oparta niedbale o ramę łóżka. Ma spojrzenie pełne troski i współczucia, tylko przy nim i Edith czuję, że ktoś mnie rozumie, chociażby w niewielkim stopniu. Usiłuję wstać, ale nogi są jak z waty, nie mam chyba siły. Po kilku minutach siadamy na łóżku, siadamy w ten sposób, że moje plecy opierają się o jego tors, a ręce nerwowo dygoczą.

― Znów atak? ― dopytuje pół głosem.

― Nie wiem... nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Chyba jestem znerwicowana.

Otula mnie mocniej do piersi, niemalże tonę w tych barczystych i ciepłych ramionach. Cisza koi moje łzy, a bliskość daje poczucie niebywałego bezpieczeństwa. Opadamy oboje na moją śnieżnobiałą pościel, jakby to był najmiększy puch tego świata. Chyba nie tak powinna wyglądać nasza relacja... Lecz jego dotyka działa na mnie jak narkotyk, a może jak antydepresant.

― Może przejdziemy się na spacer? Ruch dobrze ci zrobi ― szepcze wprost do mojego ucha po kilku minutach błogiej, „leczniczej" ciszy.

― Dobrze mi tu... ― odpowiadam spokojnym głosem. ― Może za moment, okay?

Kiwa tylko głową niejednoznacznie, nawet z można by to ująć, że z lekką rezygnacją. Mimo to w jego oczach wciąż widzę niezmiennie te same uczucia, te same starania, tę samą troskę, która w niezwykły sposób ujarzmia moją rozerwaną na strzępy duszę.

Czuję, jak niespiesznie moje ciało opuszcza powoli atak paniki albo demon... Sama nie wiem, co to jest. Sądzę, że Jaxon sam nie do końca, wie co, może mi dolegać. A może sobie to wszystko uroiłam? Ręce, nogi, głowa, a nawet najmniejszy palec u stopy zaczynają się rozluźniać i wypełniać przyjemnym ciepłem. Policzki wyschły od nadmiaru łez i teraz rozchodzi się po nich miła iskra, która zamienić się może w rumieńce.

Już lepiej, lepiej...

•••

― Coraz częściej masz takie ataki? ― pyta, gdy kroczymy ciemną drogą wśród mgły.

― Tak... Chyba za dużo przeżywam.

― Pracę?

Napinam mięśnie i wypuszczam powietrze przez usta.

Przejrzał mnie...

― Martwię się o stan Jaspera, że go trochę skrzywdziłam. A teraz jeszcze ta sprawa z Stellą... ― dukam pod nosem, zaciągając makiety kurtki na fioletowawe palce.

― Stellą? Tą jego pracownicą? ― zadaje pytanie, czuję jakby grzebał gołymi dłońmi dosłownie w moim sercu i duszy.

― Tak... Jej dziecko jest w szpitalu, nie wiem dlaczego, ale Jasper wyraźnie się tym przejął. A ja czuję... zazdrość. Okropną zazdrość.

― O niego...? Że poświęca jej tyle czasu? Jednak jesteś w nim zak...

― Nie! ― krzyczę na całą ulicę, a potem natychmiastowo milknę. ― Przepraszam... ― szepczę.

Chwyta moją lewą dłoń i okrężnymi ruchami mizia kciukiem, to bardzo uspokajające. Lubię, jak to robi. To kojące uczucie, które powoduje, że krew znów rozlewa się po całym moim ciele... Nie powinnam tak reagować.

― Martwię się o wszystko i o wszystkich za bardzo.

― I nie potrafisz okiełznać emocji ani uczuć, mam rację?

― Robię się jakaś szurnięta. ― Zerka jednym okiem na niego.

― Nie gadaj głupot ― upomina mnie.

Napręża ciało jak pręt, czuję się malutka w obliczu niego. A jego mimika jest zamyślona, jakby ciałem był ze mną, lecz umysłem uciekał, gdzieś indziej, szukał odpowiedzi na coś. W dodatku nie tylko Jaxon wydaje się ogromny, lecz wszystko wokół: drzewa, domy, latarnie, przejeżdżające z jazgotem auta, problemy... Tylko ja mała wśród całego społeczeństwa, a raczej środowiska. Poczucie maleńkości towarzyszy mi chyba od zawsze, ale warto podkreślić, że nie zawsze jest tak silnie odczuwalne.

― Borderline... ― zatrzymuje się pod lampą, która rzuca nieładny cień na jego twarzy, jego nos wydaje się abstrakcyjnie zdeformowany.

Nie skupiam się na tym, co do mnie mówi, bo skanuje z dokładnością każdą rysę jego twarzy. Ma niezwykle symetryczną budowę buzi, tak jakby odziedziczył urodę po greckiej rzeźbie. Jedynie ten nos...

― Harr, słuchasz mnie w ogóle?

― Przepraszam... ― Szybko otrząsam się myśli biegnących ku symetrii jego mimiki. ― Co mówiłeś?

― Podejrzewam u ciebie schorzenie borderline. Obserwuję twoje symptomy, przyglądam się przeszłości, temu co, mówisz, jak się zachowujesz i jestem niemalże pewien, że to właśnie to zaburzenie. Ale nie pojawiło się teraz, nagle...tylko trwa prawdopodobnie od okresu dojrzewania albo i od zawsze. Jestem tylko psychologiem, Harr. Trzeba to będzie skonsultować z jakimś medykiem, najlepiej psychiatrą ― tłumaczy ze spokojem, lecz dłoń mu drga.

Borderline...

Czuję się, jakby ktoś specjalnie wylał na mnie kubeł zimnej wody. Oczyszczona, ale przelękniona. Coś sobie przypominam... coś mi świta. Przeszłość chyba zawsze będzie się za mną ciągnęła.

― Jaxon... ― Łzy znów napływają do moich oczu.

― Tak, Harrieta?

― Ktoś już kiedyś wystawił taką diagnozę...

Jakimś cudem po raz kolejny ląduję w jego ramionach, uczepiona jak mała osierocona małpka. Nie wiem, czy mi zimno od padającego na nas śniegu, czy z emocji. Może tego i tego.

― Jak to? ― odpowiada zaskoczony.

To było wtedy...

Dziesiąty tydzień w ośrodku dla osób z zaburzeniami odżywiania

Zasypiałam już. Było grubo po dziesiątej. Każda z nas już dawno powinna drzemać, jednak żadna w pokoju nie zmrużyła oka. To była zupełnie inna noc. Odrętwiająca noc... Spoglądnęłam na współtowarzyszki, było im widać jedynie ogromne, wyłupiaste oczy spod kołder, które w dodatku błyszczały łzami. To chyba przez dzisiejsze zajęcia, na których musiałyśmy się dzielić największymi traumami i prześladowaniami. To było niezwykle oczyszczające doświadczenie, ale z drugiej strony tak bardzo... okrutne. Opanowała nas uporczywa bezwładność.

Cisza w szpitalu wcale nie zwiastowała spokoju ani braku problemów. Była raczej czymś w rodzaju ciężkiego szaleństwa, którego leczenie było niemożliwe. Krzyk dało się zniwelować, zagłuszyć, ale bólu wrzeszczącego w nas nic nie było w stanie ugasić.

Starłam z policzka małą łzę, która toczyła się swoim powolnym tempem. Tęskniłam już tak bardzo za rodziną, że wracanie wspomnieniami do rodzinnych tradycji, wydarzeń, ale też do traum ze szkoły było tak bardzo bolesne, że myślenie o jedzeniu było o wiele przyjemniejsze. Cóż za paradoks... Zaczynałam coraz bardziej jeść. Realnie spożywanie posiłków przestało być przewlekłym obowiązkiem, a stało się po prostu zwyczajną częścią dnia. Lekarze nazywali ten stan powrotem do zdrowia, a ja nowym początkiem życia, egzystencji... Bóg wie czego.

Grafit mi się skończył. Mini – notatnik był prawie że zapełniony rysunkami przyrody lub innych pacjentek. Nudziłam się od kilku dni, dlatego coraz więcej rozmyślałam o sobie, o innych, a często o naturze, która za oknem zmieniała się z dnia na dzień. Liście z wolna opadały, ukazując chude, suche gałęzie. Kwiaty przestały kwitnąć, a ich płatki już dawno pożółkły lub zwiędły. Ja jednak ożywałam. Budziłam się do życia na jesień. Duszki w mojej duszy wciąż kuły, smutki też mnie lubiły. Może to była moja fanaberia, by użalać się nad sobą? Jednego byłam pewna... jestem szalona.

Ktoś wszedł przez drzwi, które musiały być dzień i noc otwarte. Zatopiłam twarz w poduszkę, udawałam sen, a równocześnie wytężałam słuch. Kroki były niejednostajne, to były dwie osoby. Lekarz i stażysta. Rozmawiali z częścią dziewczyn, które nie poszły moim śladem. Nie były to skomplikowane rozmowy, pytali, czy chcą coś nasennego, czy coś je boli lub czy chcą jeść.

Cóż za niefortunne pytanie dla anorektyczek czy bulimiczek...

Na końcu podeszli do mnie. Do mojej przystani. Nie lubiłam, gdy ktokolwiek zbliżał się do moich rzeczy, do mnie...

― Doktorze, ta śpi. ― Powiedział młody kandydat na medyka.

― Dobrze. Ona jest dziwna... Nie do końca wiemy, co jej dolega. ― Słyszałam, jak lekarz coś notuje, a potem kątem oka widziałam, jak nachylił się nad moim ciałem.

― Mnie się wydaje, że to zaburzenie typu borderline. Ostatnio mieliśmy o tym trochę na wykła...

― Co? Co to w ogóle? Dajże spokój. To bardziej obłąkanie niż jakieś zaburzenia.

― Ale dok... ― oponował wciąż stażysta.

― Czego oni was tam uczą? To, że jest taka rozchwiana, to nie znaczy, że to jakieś dziwne stadium.

I odeszli...

Rozmawiali nad moim ciałem, jakbym była trupem. Może wizualnie tak wyglądałam, ale wewnętrznie rodziło się we mnie życie, które w tamtej chwili się zamarło. Co więcej, od tamtego czasu już nigdy więcej nie powiedziałam na zajęciach o swoich traumach, problemach z pohamowaniem emocji, a płacz kumulowałam w sobie najdłużej, jak się da. Wypłakiwałam się w poduszkę co noc, bo w końcu byłam obłąkana, niezrozumiana, niechciana nawet w szpitalu... 

•••

Dawno mnie nie było na Wattpadzie, dlatego że w klasie maturalnej mam sporo obowiązków i do tego doszło kilka zmian prywatnych :( jest mi przykro, że rozdziały będą się pojawiać nie tak często, ale mam nadzieję, że zrozumiecie. 

To był jeden z najtrudniejszych rozdziałów do napisania. Weszła całkowicie w umysł Harriet, mam nadzieję, że oddałam jej emocje, rozchwiane myśli i całą jej tożsamość. 

Dajcie znać, czy się Wam podoba :)

Kocham Was

K.B

Continue Reading

You'll Also Like

996K 63.8K 29
Kiara Morton zmuszona jest opuścić ukochane, słoneczne Miami i wraz z rodzicami przeprowadzić się do ponurego, deszczowego Vancouver. Młoda dziewczyn...
59.1K 3.7K 10
Gdyby ktoś zapytał Jimi, co chciałaby zmienić w swoim życiu, odpowiedziałaby niemal od razu: swoje imię, nadane po ulubionym gitarzyście taty i... ni...
6.6K 687 29
Odkąd na ciebie spojrzałam, wiedziałam, że zechcę unikać cię do końca życia.
60K 2.9K 28
Ich poukładane myśli nigdy nie obejmą bałaganów, jakie mają miejsce w naszych głowach, za każdym razem, gdy jesteśmy razem.