Przymierze Krwi

By ISzka81

36.9K 2.9K 1.6K

Księżniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księż... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7.
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Rozdział 26

662 58 33
By ISzka81

Tritulus ciężko wylądowała na ziemi, powoli składając skrzydła. Rozejrzała się dookoła widząc Tringę z wyraźnym bólem na twarzy, gdy Rask usztywniał uszkodzoną nogę. Zmrużyła oczy, nabierając powietrza nosem i krzywiąc się, gdy uznała, że noga jest złamana.

Dalej dostrzegła Jareda rozmawiającego z Wybraną. Kapitan bezwładnie opuścił prawą rękę, ale księżniczka zdawała się tego nawet nie zauważyć. Calthia opierała się o jeden z większych kamieni. Wyczuła zapach krwi, krzywiąc się i cmokając z dezaprobatą. Księżniczka powierzchownie wyleczyła ranę boku, uszkodzone płuco i połamane żebro, ale wciąż była bardzo osłabiona po zużyciu mocy.

Tritulus wyczuwała nie tylko jej ból fizyczny, ale także ten psychiczny. Wciąż obwiniała siebie za wszystko, co spotkało jej towarzyszy, a świadomość, że mogła ich pozabijać, dobijała jeszcze mocniej.

Elfka oblizała zęby po niedawnym posiłku, przenosząc wzrok na Abratha siedzącego pod wapienną ścianą. Nawet z tej odległości wyczuwała jego złość, ale było coś jeszcze. Powoli podeszła do byłego rycerza Wschodu, uśmiechając się radośnie, jakby właśnie wróciła z ciekawej wycieczki.

– Doskonale sobie poradziła, nie uważasz? – spytała słodko, splatając dłonie za plecami i opierając ciężar ciała na jednej nodze.

Abrath zerwał się gwałtownie, aż sama była tym zaskoczona. Kiedy zacisnął palce na jej szyi, nagle spoważniała. Mogłaby go zabić i doskonale o tym wiedział. Mogła pozbawić go tej ręki, wypowiadając jedno proste zaklęcie i kiedy przycisnął jej ciało do wapiennej ściany, miała na to ogromną ochotę.

– Bawisz się nią. Wystawiasz na próbę, wyczuwając, co się wydarzy – warknął, mocniej zaciskając palce wokół szyi elfki. – Uważasz, że to zabawne? Ilekroć grozi jej niebezpieczeństwo, znikasz. Niby to na polowanie, niby się rozejrzeć. Kiedy zaczniesz ją chronić?!

Wykrzywiła usta w uśmiechu, zaciskając dłoń na jego nadgarstku. Widziała ból na jego twarzy, ale nie poluźnił uścisku nawet wtedy, gdy skóra zaczęła go parzyć. Odetchnęła głęboko, zabierając rękę i czekając. Dopiero po dłuższej chwili poluźnił uścisk i ją puścił. Odsunął się, przeczesując palcami włosy i robiąc kilka kroków w tę i z powrotem.

– Trzymam Wielobarwnych na dystans. Nie pozwalam Troxterowi was znaleźć. Nie mogę jednak wpływać na decyzje Wybranej i dobrze o tym wiesz – fuknęła, krzyżując ramiona na piersiach. – Jesteś zły, bo nie pozwoliła wam interweniować. Jesteś zły, bo znów czułeś tę samą bezradność.

Uśmiechnęła się szerzej, gdy przeniósł na nią spojrzenie pełne mordu.

­– Jesteś zły, bo stara się cię odrzucić. – Ponownie oblizała zęby, cmokając z zadowoleniem, gdy odwrócił od niej wzrok. – Powiedz, co boli najbardziej?

Zignorował jej pytanie, a naprawdę była ciekawa odpowiedzi. Na jego twarzy dostrzegła jednak strzępki cierpliwości i choć nie mógł nic jej zrobić, wolała nie ryzykować układu, na który przystał.

– Oszalałaś! Wpierw to coś przejmuje nad tobą kontrolę, a później sama pchasz się w ręce śmierci! Ten wilk mógł cię rozszarpać, a ty mówisz, że nic się nie stało?!

Krzyk Jareda rozbrzmiał nagle, co ewidentnie wskazywało, że kapitan stracił cierpliwość. Tritulus uśmiechnęła się tylko na te słowa, krzyżując spojrzenie z Wybraną. Calthia była zbyt zmęczona, aby podnosić głos, na co miała wielką ochotę. Widziała w jej oczach, że zadanie zaczyna ją przerastać. Ochrona przyjaciół, którzy szli, aby ją wspierać i chronić, wymykała się spod kontroli. Sama księżniczka była dla nich zagrożeniem z czym nie potrafiła sobie poradzić.

– Tunele są przesiąknięte magią, ale o tym doskonale wiesz. – Nie musiała patrzeć na Strike, aby być pewna, że Maller wiele zdradził mu o przejściu do Xareth. Nie mogła jednak oprzeć się pokusie i przeniosła na niego wzrok, zanim wypowiedziała kolejne słowa. – Magia Mallera sięga jednak dość daleko i uniemożliwia przejście Wybranemu na drugą stronę. Moc będzie próbowała zabić smoka, który jest w niej. Żadnemu wybranemu dotąd się nie udało wkroczyć do doliny. Mam nadzieję, że ją ochronisz i dotrzymasz danego słowa.

Abrath zmarszczył brwi i choć nie okazywał strachu, czuła, że na tę chwilę nie ma pojęcia, jak mógłby tego dokonać. Mogła mieć tylko nadzieję, że znajdzie sposób i zdoła pomóc Wybranej. Zdawała sobie sprawę, co się z tym wiąże.

Obiecała wyzwolić Calthię od klątwy. Obiecała ją chronić, gdy odnajdzie amulet i przekaże go górskim elfom.

Uśmiechnęła się krzepiąco, rozkładając skrzydła i szybując w stronę Tringi i Raska. Może w tamtej chwili wiedziała, że okłamuje samą siebie. Cząstka wierzyła bowiem, że ocalenie Wybranej jest możliwe, choć nie miała żadnej wiedzy, jak mogłaby tego dokonać.

Wylądowała miękko i powoli podeszła do Tringi i Raska, którzy umilkli w jednej chwili, gdy tylko się zbliżyła.

– Noga nie wygląda najlepiej – zauważyła, choć wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. – Musicie zrozumieć, że gdy wasza księżniczka ma karmazynowe oczy, nie jest już sobą. Najlepszą opcją jest wycofanie – odparła znudzonym tonem, kucając przy łuczniczce i kładąc dłoń na rannej kończynie.

Dopiero wtedy poczuła, jak rozległe było złamanie. Zignorowała krzyk dziewczyny, gdy musiała nastawić na nowo kości, co zajęło dłuższą chwilę. Po wszystkim odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się szeroko.

– Nie musisz dziękować, ale następnym razem bądź bardziej ostrożna.

Zrobiła to tylko dla Wybranej, bo ta z pewnością straciłaby resztkę sił, aby uzdrowić przyjaciółkę. Pełne wdzięczności spojrzenie łuczniczki wcale ją nie poruszyło. Nie miało najmniejszego znaczenia, bo liczył się tylko jej własny lud, który musiała ocalić.

– Gdyby nie on zabiłabyś nas wszystkich. Tylko przy nim się uspokoiłaś – syknął Jared już znacznie ciszej, ale Tritulus usłyszała jego słowa.

– I co z tego? Całkowity zbieg okoliczności, który nie ma najmniejszego znaczenia. Nic nie jestem mu winna. Sam mu nie ufałeś, a teraz zachowujesz się tak, jakby był zbawcą świata.

– Widzę, że mu na tobie zależy. Chce pomóc i naraża własne życie, aby ciebie ratować. Ty natomiast podejmujesz decyzje niczym szaleniec.

– I niby myślisz, że robi to bezinteresownie? – fuknęła księżniczka, podnosząc się z ziemi. Tritulus dostrzegła, że wiele ją to kosztowało, gdy mocniej zacisnęła dłoń na boku, krzywiąc się lekko, ale momentalnie marszcząc brwi, że niby to tylko gniewny grymas. – Wszystkim zależy na tym amulecie. Jemu również, więc odpuść.

Calthia lekko zgięta zaczęła się oddalać, ignorując zbliżającego się pułkownika i łuczniczkę.

Tritulus skrzyżowała ramiona. Widziała, że Tringa się zawahała, czy nie podążyć za księżniczką, ale ostatecznie podeszła wraz z pułkownikiem do niej i kapitana. Elfka uśmiechnęła się lekko, przenosząc wzrok na Jareda.

– Twoja pomoc jest nieodzowna, jak zwykle – prychnął kapitan, nie kryjąc swojej frustracji. – Czy nie powinnaś chronić Wybranej? Czy nie od tego jesteś?

– Mam dopilnować, aby odnalazła amulet – odpowiedziała wymijająco, co wywołało większy grymas gniewu na twarzy Jareda. – Zawarty pakt nie zmusza mnie do tego, aby ratować przyjaciół Wybranej, a jednak to zrobiłam.

Wraz z ostatnimi słowami dotknęła jego prawej ręki, przelewając moc uzdrowienia i naprawiając uszkodzone mięśnie. Dostrzegła zaskoczenie kapitana, gdy uniósł rękę i zacisnął dłoń w pięść bez żadnego bólu. Uśmiechnęła się szerzej, ale oni wcale nie patrzyli na nią bardziej przyjaźnie.

Nie miało to znaczenia. Nie szukała w nich sprzymierzeńców. Nie pomagała im, aby traktowali ją, jak jednego ze swoich. Było dla niej to całkowicie obojętne, bo liczyły się tylko górskie elfy, które miała ocalić przed klątwą.

Tylko to miało znaczenie.

Tylko to...

Przeniosła wzrok na siadającą na piasku księżniczkę. Pod wieloma względami były takie podobne. Każda chciała, jak najlepiej dla swego ludu. Chciała chronić świat, aby inni byli bezpieczni. Nie liczyło się to, co stanie się z nią samą. Były w stanie tak wiele poświęcić, nie skarżąc się, skrywając swój ból.

Zagubiona księżniczka – pomyślała, nabierając głęboko powietrza i powoli je wypuszczając.

Odetchnęła głęboko, zdejmując rozerwaną przez Xora kurtkę. Podwijając koszulę, spojrzała na miejsce uderzenia. Po ranie pozostały czerwone pręgi, ale czuła, że wewnątrz wciąż nie wszystko się zagoiło.

Nie sądziła, że uwolnienie grav tak ją osłabi. Myślała, że ma więcej siły, więcej mocy. Nie była nieśmiertelna i zrozumiała, że każda magia kiedyś się wyczerpuje. Na razie nie wiedziała, jak działa jej własna. Potrafiła ją wyczuć, materializować i pozornie kontrolować. Wystarczyło jednak jedno większe zaklęcie i moc rozpływała się niczym ziarnka piasku przez palce.

Powoli sięgnęła po jeden ze swoich sztyletów. Jak kiedyś, gdy była zdenerwowana, zaczęła obracać broń w dłoni i patrzeć, jak światło wędruje po białym ostrzu. To ją uspakajało, wyciszało.

Skąd je wytrzasnąłeś, braciszku? – pomyślała.

Zwiedziła cały Zachód w tym Złote Miasto, gdzie podobno Araneus zdobył sztylety. Pytała najznamienitszych płatnerzy i kowali, z jakiego metalu mogą być wykonane ostrza. Żaden nie wiedział i żaden nie przyznał się, że to jego robota.

Sztylety były zadziwiająco lekkie i doskonale wywarzone. Ostrza nigdy się nie tępiły, nie traciły blasku. I tylko one aktywowały runy w grobowcach, w których odnajdywała artefakty.

– Mogę cię uzdrowić.

Głos Tritulus brzmiał tak miękko, że mogłaby pomyśleć, że nawet przyjacielsko. Wiedziała jednak, że to pozory, a elfce zależy jedynie na amulecie. W pełni sił Wybrany miał większe szanse, aby go zdobyć.

Pokręciła przecząco głową, nie odrywając wzroku od ostrza sztyletu.

– Poradzę sobie – mruknęła.

– W to nie wątpię, ale zanim odzyskasz pełnię sił, mogłabym złagodzić ból.

– Dzięki niemu czuję, że żyję – powiedziała Calthia, wciąż obracając broń w dłoni. – Wiesz, z czego zostały wykonane?

Chciała podać sztylet elfce, ale ta momentalnie się odsunęła, jakby ostrze miało ją poparzyć.

– Nigdy go nie oddawaj. Miej zawsze przy sobie.

Słowa Tritulus sprawiły, że dłoń, w której obracała sztylet, zamarła. Calthia poczuła, jakby przez jej ciało przeszedł piorun. Marszcząc brwi, przeniosła spojrzenie na elfkę, która w tym samym momencie położyła się obok, krzyżując ręce za głową.

– Nigdy nie miałaś wrażenia, że coś toczy się obok ciebie? Coś ważnego, będącego na wyciągnięcie ręki, a jednak niedostępnego.

Calthia czuła, że całe jej ciało się spięło, a ona z trudem mogła nabrać powietrze. Jakby coś zgniatało jej klatkę piersiową, uniemożliwiało wypowiedzenie choćby jednego prostego zdania. Elfka przymknęła oczy, w ogóle nie przejmując się efektem, który wywołała swoimi słowami.

– Kiedy mój ojciec przyjął Przymierze Krwi, zawierając pakt ze smokami, a słowa klątwy zostały wypowiedziane, poczułam, jakby krew się we mnie zagotowała – mówiąc, Tritulus przeniosła wzrok na niebo, pokrywające się barwami zachodzącego słońca. Ton miała zupełnie inny, jakby wspomnienia tamtego dnia nigdy nie wyblakły. – Na przemian odczuwałam przeszywające gorąco i zimno. Odbierało mi dech, gdy zaczęły wyrastać skrzydła. Kiedy pojawił się ogon, na powrót odzyskałam równowagę. Zrogowacenia na czole stawały się coraz wyraźniejsze z biegiem lat. Szponiaste stopy, pazury na dłoniach to wszystko nie pojawiło się nagle, a było efektem Przymierza przez kolejne stulecia.

Wypuściła powietrze przez nos, wciąż wpatrzona w różowe i fioletowe obłoki, których kształt zmieniał wiatr.

– Mój ojciec nikogo nie pytał o zdanie. Przyjął Przymierze, jakby było błogosławieństwem i ogromnym szczęściem dla ludu. Imponowały mu smoki. Ich moc, władza i siła. Chciał być taki sam jak one. – Uśmiechnęła się z goryczą, a Calthia mogłaby przysiąc, że w jej oczach rozbłysły łzy. – Jego marzenie niemal się spełniło.

Odchrząknęła, siadając i badawczo przyglądając się księżniczce.

– Smocza stal jest najmocniejszym kruszcem, który znam. Przecina wszystko na swej drodze i ma w sobie magię, która zapobiega tępieniu się ostrzy. Wydobyć można ją tylko z jednego miejsca, znajdującego się przy paśmie gór w pobliżu mojej wioski. To tam król smoków dał upust swej furii i chciał pokazać górskim elfom, jak niszczycielski jest jego oddech. Ziemia zastygła, a w jej głębi powstał kruszec, z której wykonano twoje sztylety. Skąd jednak Wybrana weszła w ich posiadanie? Kto wręczył ci broń, mogącą przebić pancerz smoka?

Calthia od zawsze zdawała sobie sprawę, że sztylety, które posiada, są wyjątkowe. Obiecała Araneusowi, że nigdy się z nimi nie rozstanie. Będzie ich strzegła i nauczy się bronić. Tak też uczyniła. To, co jednak powiedziała Tritulus, sprawiło, że na jej usta cisnęło się pytanie, skąd książę Sayers wytrzasnął tę broń? To, jak ogromnie mu zależało, aby przyjęła te ostrza, świadczyło, że wiedział, z czym ma do czynienia.

Czy wiedział również, że to ona była Wybraną?

– Mój lud cierpi za swego króla, który podjął złą decyzję – syknęła elfka z ogromnym bólem i złością. – Nie zdawał sobie sprawy, na jakie zagrożenie nas skazuje – prychnęła, otrzepując ubranie z piasku. – Ty jednak wiele wiesz o Przymierzu. Wiedziałaś jakie słowa wypowiedzieć w lesie Tulus i masz broń, która nigdy nie powinna znaleźć się w posiadaniu Wybranego. Sanessco doskonale cię wyszkolił, ale co tak naprawdę było jego celem? I czy był jedyny? Czy stoi za tym ktoś jeszcze?

Calthia czuła narastającą frustrację. Słowa Tritulus cięły, zadając płytkie rany, ale jakże bolesne. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że Sanessco jest po przeciwnej stronie. Nie mogła nawet myśleć, że uczył ją, aby zdobyła amulet i oddała go jemu. To ją przerastało.

– Sanessco... On musi mieć w tym jakiś cel. Może chce mnie chronić... może chce w ten sposób ocalić Sayers. – Mocniej zaciskała dłoń na rękojeści sztyletu, zdając sobie sprawę, jak żałosne i naiwne były jej słowa.

– Nie pozostawiono ci wyboru, choć przez cały czas myślałaś inaczej. Sterują tobą, a ty nawet tego nie widzisz, albo nie chcesz dostrzec, bo miałaś takie idealne życie.

– To był mój wybór! Przyjęłam Przymierzę, zdając sobie sprawę z wszelkich konsekwencji. Zrobiłam, to aby w końcu to zakończyć! – krzyknęła. Tego jednego była pewna.

Tritulus fuknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Doprawdy? To była tylko twoja decyzja? Jak wiele informacji o Przymierzu słyszałaś w swoim dzieciństwie? O ilu krzywdach ci opowiadali? Czy jesteś tego absolutnie pewna, że to była tylko i wyłącznie twoja wola? Sanessco ma swoją wizję i prowadzi własną grę. Kiedy wiele lat temu przybył n Wschód, pozwoliłam mu opuścić Las Tulus, bo uwierzyłam, że Wybrany, którego sprowadzi, będzie tym ostatnim. Jesteś wyjątkowa, ale czy twoim wyborem było zawarcie Przymierza? Czy zostałaś do tego specjalnie wyuczona?

Calthia nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Głos Tritulus był przesiąknięty gniewem, jakby była zła, że Wybrana nie dostrzega tego wszystkiego, co dzieje się wokół. Czy miała rację, a to ona się myliła?

W pierwszej chwili chciała wykrzyczeć Tritulus, że wygaduje bzdury, a wszystko, do czego dążyła i dlaczego znalazła się na Wschodzie, to była wyłącznie jej świadoma decyzja. Otworzyła usta, aby to powiedzieć, stanowczo i dobitnie, ale słowa zastygły na ustach.

Czuła, jak serce przyspiesza, jak zalewa je gorycz i żal. Smutek, który runął na nią niczym ogromny głaz, przygniatając wszystko to, w co do tej pory wierzyła. Pomimo tego, co ujrzała oczami Tritulus, gdy ta była w Sayers, z początku nie chciała uwierzyć. W głębi duszy wierzyła, że Sanessco wciąż ma plan, który działa na korzyść jej i krain Zachodu.

Wierzyła, że oni wszyscy mają plan, a ona w końcu zdoła go poznać.

Opuściła ramiona, przenosząc wzrok w dal, gdzie słońce niemal całkowicie zaszło za horyzontem. Coraz mocniej zaciskała dłonie w pięści, jakby to miało pomóc się ocknąć.

Czy to będzie nasza tajemnica?

Tak, króliczku. Nasza tajemnica.

Słowa matki rozbrzmiały tak wyraźnie. Wówczas poczuła kojący spokój, zalewający ciało. To właśnie ona prosiła Sanessco, aby ją uczył. To Vastinea nalegała, aby nikomu nie wspominała o swoich zdolnościach nasłuchiwania i widzenia z daleka. Miał to być ich sekret.

Teraz nie czuła nic poza ogarniającą złością.

Może magia miała niegdyś swój czas, ale on już dawno przeminął.

Czas może zatoczyć pętlę.

Zaufaj swojemu przeczuciu.

Zagrożenie czyha z każdej strony.

Zostałaś Wybrana.

Jesteś kluczem Calthia.

Kluczem, aby to wszystko zakończyć.

Słowa, które niegdyś do niej nie dotarły, gdy rozmawiała z Sanessco. Zadawała pytania, które z początku pozostały bez odpowiedzi, a tymczasem wszystkie zostały wypowiedziane. Zakotwiczone na granicy świadomości, aby wypłynąć w najbardziej potrzebnej chwili. Jakże mógłby udawać zmartwienie w swym głosie? Jak mógł przekazywać informacje o zagrożeniu i powtarzać, żeby na siebie uważała, gdyby zależało mu tylko na magii amuletu?

Ona cię uratuje.

Po prostu jej zaufaj.

Głos tak znajomy, kojący i ciepły, gdy znalazła się w lesie Tulus. Głos jej matki, który rozpoznałaby wszędzie. Spotkanie z czyhającą w martwym lesie bestią nie wydawało się wówczas takie straszne, a zawarcie Przymierza nie było końcem.

Było początkiem.

...ich okrutność wzięła się z tego, jak zostały potraktowane.

Byłabym dumna, że mogę im pomóc...

Przyjmę Przymierze Krwi...

Jej własne słowa, gdy z ogromną determinacją pragnęła pomóc istotom znacznie potężniejszym, ale zakutym w kajdany przez magię. Wtedy czuła, że jest w stanie tego dokonać.

A teraz?

Wspomnienia, które, jak sądziła wcześniej, były snem, teraz uderzyły w nią niczym fala. Zalały każdą myśl, wypływając w końcu na powierzchnię. Utkany wzór z początku przypominał pełną chaosu paletę barw, teraz nabierał kształtów. Dostrzegała powoli każdy fragment i żaden z nich nie pojawił się w danym miejscu przypadkiem.

Tritulus miała rację. Sanessco tkał nici, zaklinając w niej odpowiedzi, które wypływały na powierzchnię, gdy nadchodził odpowiedni moment. Przez tyle lat, gdy ją nauczał, aż do tego ostatniego, który brzmiał w jej głowie teraz tak wyraźnie.

Żaden wybrany nigdy nie wkroczył do Doliny Xareth.

...ból, który ich paraliżował...

...odbierał powietrze.

W tunelach... znika moc Przymierza.

Jesteś wyjątkowa...

...jakbyś przebudziła się z głębokiego snu.

...pokonać Strażnika...

...ostatecznie.

Drgnęła, nagle czują dotyk dłoni na swojej twarzy. Zamrugała, dostrzegając wpatrzoną w nią elfkę. Wznosiła się nad ziemią, raz po raz delikatnie uderzając skrzydłami, aby utrzymać stałą wysokość. W jej spojrzeniu było coś, co wzbudzało u Calthii same sprzeczności. Z jednej strony żądna sprawiedliwości bestia, chcąca odzyskać swoje ciało i uratować swój lud. Z drugiej delikatny i pełen współczucia i zrozumienia elf, który pragnie ocalić świat przed zagładą, niemogący znieść udręki, gdy widzi czyjeś cierpienie.

– Przykro mi, Calthia – powiedziała Tritulus, odsuwając powoli dłoń z jej twarzy. – W przeciwieństwie do mnie miałaś wybór. Mam nadzieję, że tego nie pożałujesz.

Calthia patrzyła, jak elfka się wznosi i przez chwilę zawisa na szycie wapiennej ściany. Ostatecznie nie przekroczyła granicy doliny. Nie wleciała do Xareth, jak z początku przypuszczała. Wybrała przeciwny kierunek, zanurzając się w obłokach chmur niczym w falach oceanu.

Wówczas Calthia zrozumiała, że dopóki sama nie wkroczy do Xareth, dolina magów będzie niedostępna dla Strażniczki Smoków.

– Calthia, dobrze się czujesz?

Dopiero, gdy Tringa zadała to pytanie, pomyślała, jakie było bezsensowne. Wszyscy znaleźli się w niekorzystnej sytuacji przez Przymierze, które zawarła księżniczka Sayers, ale konsekwencje spadną jedynie na Wybraną. Ogromny wilk, który omal jej nie zabił i ta bezradność, gdy słyszała krzyk Abratha, a sama nie była w stanie się ruszyć.

Nie mogła zrozumieć, dlaczego Calthia nie chciała, aby Strike jej pomógł. Rask był nieprzytomny, Jared poobijany, a ona sama jak się okazało, złamała nogę, gdy księżniczka wpadła w furię i znów miała karmazynowe oczy. Tylko Abrath był w stanie ją uspokoić i był gotów chronić przed bestią, która pojawiła się znikąd.

Tringa wciąż słyszała jego rozdzierający krzyk i widziała z jaką determinacją uderzał w kopułę, aby się uwolnić. Sama nie potrafiła powstrzymać łez, gdy z bezradności opadł na kolana, pochylając głowę i opierając o ziemię zakrwawione dłonie.

Nie zdziwiło jednak Tringi zachowanie Calthii, gdy Abrath w końcu mógł do niej podpiec. Nie była w stanie usłyszeć wypowiedzianych przez księżniczkę słów, ale widziała, że po prostu odprawiła go z kwitkiem, a decyzja zamknięcia ich w bezpiecznej klatce, była słuszna i nigdy nie przyznałaby się do tego, że jest inaczej.

Calthia odsuwała od siebie ludzi, na których jej zależało. Uważała, że w ten sposób ich chroni. Wolała samotnie ryzykować, stać na pierwszej linii, aby tylko ocalić towarzyszy. Rask zawsze jej powtarzał, że poświęcenie niesie śmierć jednostce, kierując atak na pozostałych. Calthia zdawała się nie rozumieć, że samotna walka na nic się zda, gdy ta zginie. Siłą zawsze był cały oddział.

– Nie martw się, dam radę.

Słowa Calthii dotarły do Tringi po dłuższej chwili. Szły wówczas krętą ścieżką przy wapiennej ścianie. Wszędzie wokół rozrzucone były większe i mniejsze kamienie, jakby ktoś kiedyś rzucił ogromne głazy z samej góry.

– Nie o to mi... – odetchnęła głęboko, chwytając księżniczkę za ramię i ciągnąc, aby ta się zatrzymała i na nią spojrzała. – Nie odzywasz się. Kiedy zatrzymujemy się na odpoczynek, zdajesz się nieobecna. Tritulus znów zniknęła i jedyne, czego się od ciebie dowiedzieliśmy to fakt, że elfka nie pokaże się, dopóki nie wkroczymy do doliny. Jesteś blada. Mało jesz i mam wrażenie, jakbyś w ogóle nie chciała zatrzymywać się na odpoczynek. Abrath też odpowiada zdawkowo, ale chociaż wspomniał, że tunele mogą mieć na ciebie zły wpływ. Magia, która je oplata...

– Abrath... – syknęła Calthia, marszcząc brwi i przenosząc wzrok na przewodnika, który szedł na czele. Skinęła na Tringę, aby nie odstawały w tyle, ruszając przed siebie. – Czasami bym chciała, aby w ogóle go tu nie było – mruknęła, ale Tringa ją usłyszała.

– Wtedy ty również byś tu nie dotarła. – Ścieżka była za wąska, aby szły obok siebie, ale łuczniczka wyobraziła sobie, jak księżniczka przewraca oczami, a tak tylko dotarły do niej kolejne szepty niezadowolenia z całej tej sytuacji. – Nie wiem, dlaczego to robisz. Przecież widziałam, jak zareagowałaś na jego zniknięcie przed Songard. Jak się wtedy o niego martwiłaś. Nie mówię, że nie martwiłaś się o nas, ale dlaczego nie pozwalasz sobie pomóc? Dlaczego dusisz to wszystko w sobie i udajesz, że jesteś wystarczająco silna...

Zamilkła, gdy nagle Calthia odwróciła się w jej stronę, przybierając jedną z tych swoich obojętnych masek, którymi najczęściej obdarowywała samą królową.

– Tringa, znowu wracasz do tej swojej bezsensownej teorii – powiedziała, nie czekając na odpowiedź i ruszając w dalszą drogę. – Skończ z tym.

– To nawet urocze, że tak bardzo denerwuje cię ten temat. – Tringa zachichotała pod nosem, gdy Calthia tylko rozłożyła ręce i odetchnęła głęboko. – Skończ jednak z tą bohaterskością, bo osobiście skopię ci tyłek. Jesteśmy tu po to, aby ci pomóc. Ginąc, niczego nie polepszysz. Corvax wciąż będzie zmierzał ku Sayers, Redox wciąż będzie knuł intrygi zdobycia większej władzy, a twoi rodzice będą musieli chronić kraju, który pozostanie bez żadnego wsparcia. Zastanów się zatem następnym razem, gdy zamkniesz wszystkich sprzymierzeńców w klatce, a sama staniesz naprzeciwko bestiom, czy twoja śmierć cokolwiek zmieni.

Nie spodziewała się odpowiedzi ani żadnej reakcji na swoje słowa. Chciała jedynie, aby Calthia w końcu zrozumiała, że nie jest w tym wszystkim sama.

– Tak bardzo bym chciała, żeby to było takie proste, jak wydawało się na początku.

Tringa położyła dłoń na ramieniu księżniczki, gdy ta się zatrzymała. Calthia nie odwróciła się w jej stronę. Nie powiedziała niczego więcej, ale zdawała się taka krucha w tamtej chwili. Czując ciepłą dłoń Calthii, gdy ta przykryła jej własną, bardzo pragnęła przekazać całą swoją siłę, aby spojrzała w przyszłość z nadzieją. Choć niewielką.

Zamiast tego czuła tylko narastający ból, gdy księżniczka nagle zadrżała i napięła mięśnie. To, co stało się później, przeraziło Tringę, bo znów karmazynowe oczy zlustrowały otoczenie.

Tringa odruchowo się cofnęła. Wiedziała już, że nie jest w stanie niczego zrobić, aby powstrzymać gniew opętanej księżniczki. Zamierzała krzyknąć, zawołać pozostałych, ale głos uwiązł jej w gardle. Spodziewała się ataku wymierzonego w jej stronę, ale Calthia błyskawicznie odwróciła się w zupełnie innym kierunku, pochylając się lekko, niczym dzika bestia i warcząc, jakby właśnie dostrzegła swoją ofiarę.

Abrath pojawił się równie nagle, co przemiana księżniczki. Zrobił to, co wcześniej. Podszedł bez żadnej broni i chwycił Calthię za nadgarstki, mówiąc, aby z tym walczyła, prosząc, aby do niego wróciła. Tym razem jednak powiedział coś więcej.

– Oni nie są wrogami. Nie chcą cię skrzywdzić. To Wygnańcy. Strażnicy przejścia. Nie skrzywdzą cię. Nie pozwolę im na to.

Tringa rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła nikogo poza stojącym dalej Raskiem i Jaredem. Przenosząc spojrzenie na Calthię dostrzegła, jak ta się cofa i mruga, aby odgonić czyhającą w niej bestię. Ciało księżniczki nagle omal nie opadło całkowicie z sił, ale Strike momentalnie ją chwycił i przytulił do siebie.

Tego spojrzenia Tringa nie była w stanie wymazać z pamięci przez dłuższy czas. Calthia patrzyła na Abratha, jakby był jedyną liną, którą może chwycić, gdy to coś przejmowało nad nią kontrolę.

– Możesz już mnie puścić.

Głos Calthii był spokojny. Nadzwyczaj spokojny i taki ciepły, że Tringa długo nie mogła wyjść z szoku, patrząc, jak księżniczka powoli się odsuwa, przenosząc wzrok, gdzie spodziewała się ujrzeć tylko kamienie. Kiedy jednak łuczniczka powiodła za nią wzrokiem, dostrzegła postaci wyłaniające się spomiędzy fragmentów skał.

Było ich trzech, więc jak na strażników przejścia oddział niezbyt liczny, aby powstrzymać większą grupę. Wkrótce miało się jednak okazać, że są jedynie zwiadowcami, a tunele same potrafią ochronić dolinę przed niechcianymi podróżnikami.

Calthia patrzyła, jak jeden ze strażników zbliżał się w ich stronę. Próbowała uspokoić oddech i ku swemu zaskoczeniu, jedyne, co pozwalało jej zachować trzeźwość umysłu, to obecność Abratha, który stał tuż obok. Powtarzała sobie w myślach, że powinna się od niego odsunąć, ale nie była w stanie.

Ciepło jego dłoni, która była tuż przy jej własnej, sprawiała, że czuła ogarniający spokój i miała wystarczająco dużo siły, aby trzymać smoka w ryzach. Tylko to ciepło, gdy poczuła je na nadgarstkach, pozwoliło, żeby odzyskała świadomość, a zwierzę się wycofało.

Dlaczego nie zauważyła tego wcześniej?

To samo stało się w Silvercore, gdy ścisnęła dłoń Strike i tylko dzięki niemu mogła powstrzymać atak Troxtera. Tylko dzięki jego obecności mogła przenieść ich do lasu Tulus i odnaleźć bezpieczne miejsce. Za każdym razem, gdy korzystała ze swojej mocy, on był w pobliżu.

Teraz dodatkowo zrozumiała, że ilekroć używała magii, Strike był zapalnikiem, który ją uwalniał. Chciała go chronić.

Właśnie jego.

Człowieka, którego nazwała tylko przewodnikiem i którego tak bardzo pragnęła ocalić z rąk Troxtera.

Skrzyżowała ramiona, czując na sobie spojrzenie Tringi. Przełknęła ślinę i odchrząknęła cicho, ignorując krzywy uśmiech przyjaciółki i tłumiąc słowa, które ta wypowiedziała chwilę wcześniej.

– Do ostatniej chwili miałem nadzieję, że jednak Maller przesadza – rzekł mężczyzna o ciemnej karnacji, kierując swoje słowa do Strike'a. – Kiedy mówił, że nie wykonałeś zadania i prowadzisz do doliny Wybranego, myślałem, że oszalał.

Pokręcił głową, poruszając drobnymi warkoczykami, w które były zaplecione jego czarne niczym noc włosy. Każdy ze splotów zakończony był kolorowym kamykiem, a gdy obijały się o siebie, wydawały delikatny szum. Z początku próbowała go zignorować, ale szybko zorientowała się, że niemiłosiernie ją drażnił.

– Jednak starzec od początku miał rację – mruknął, kierując swoje słowa tylko do Abratha, jakby pozostałych tam wcale nie było. – Nawet to, że przyjęła Przymierze, jest prawdą, co właśnie udowodniła, a ty wciąż prowadzisz ją do obozu. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

Po ostatnich słowach odetchnął głęboko i dopiero przeniósł na nią spojrzenie. Nie mogła powiedzieć, że poczuła skrępowanie lub strach, ale w jego czarnych oczach było coś, co kazało trzymać się na baczności.

– Maller z pewnością powiedział wam, jak powstrzymać Wybranego – powiedziała, czując coraz większy dyskomfort, gdy na nią patrzył. A może to smok denerwował się coraz bardziej?

– Horvus i pozostali strażnicy nikogo nie skrzywdzą – rzekł Abrath, jakby potrzebowała dodatkowego uspokojenia.

– Nie mam nawet takiej mocy, aby móc się z tobą mierzyć – odparł strażnik, zachowując ten swój chłód i opanowanie. – Co najwyżej mógłbym zagrozić twoim towarzyszom, abyś trzymała się od doliny z daleka. Na to jednak nie otrzymam zapewne zgody – dodał, kątem oka spoglądając na Strike'a.

Wtedy zrozumiała skąd ten jego spokój i co jeszcze ją czeka.

– Przejście – szepnęła, a gdy mężczyzna lekko się uśmiechnął, wiedziała, że właśnie o to chodzi. – Żaden z Wybranych nie przeszedł przez tunele. Dlatego się mnie nie obawiasz.

– To nie tak. Obawiam się, bo jednak możesz nas wszystkich rozszarpać, nie kontrolując bestii, która się bardzo rozzłości, gdy spróbujesz wejść do doliny. – Horvus skrzyżował ramiona na skórzanej kamizelce, napinając mięśnie ramion. – Obawiam się jeszcze bardziej, tego do czego możesz doprowadzić, jeżeli ci się uda. – Po tych słowach przeniósł wzrok z powrotem na Abratha. – Zmarnowałeś najlepszy moment na zabicie Wybranego, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zaufać twojemu osądowi.

– Maller przygotował się na mój powrót, prawda? – spytał Abrath, choć zdawał się nie potrzebować tego potwierdzenia. Czarnooki kiwnął tylko głową. – Muszę z nim porozmawiać, jak tylko dotrzemy do obozu.

– Starzec ma swoje wizje, swoje teorie i nie chcę cię martwić, ale kiedy nakazał nam czekać na ciebie i pozostałych przy przejściu, wyglądał na kogoś, kto nie jest specjalnie zadowolony, że prowadzisz tu Wybranego.

– Dlatego muszę z nim porozmawiać pierwszy – warknął Strike, nie przyjmując do wiadomości słów strażnika.

Calthia odniosła wrażenie, że Abrath obawia się Mallera, a szczególnie tego, co ten może zrobić, aby chronić świat przed Wybranym. Sama nie czuła większego strachu przed spotkaniem z Prorokiem. Bardziej martwiła się samym przejściem i zagrożeniem, jakie niesie dla swojej drużyny.

Wtedy przyszedł jej do głowy pewien plan i choć była pewna, że pozostałym się on nie spodoba, było to jedyne wyjście z sytuacji, aby chronić towarzyszy.

– Strzeżecie przejścia, ale potraficie również odnaleźć drogę do Xareth, nie mylę się? – spytała, patrząc na czarnookiego i tym samym przerywając jego rozmowę ze Strike'em. Ten był zaskoczony tak oczywistym pytaniem, więc tylko kiwnął głową. – Doskonale – powiedziała bardziej do siebie. – Z pewnością żaden z was nie chce patrzeć, co się ze mną stanie, gdy wkroczę do tuneli, a przypuszczam, że Maller kazał wam mnie obserwować i w razie zagrożenia po prostu spróbować zabić. – Uniosła rękę, gdy Abrath chciał coś wtrącić, chwilowo go uciszając. – Mówię spróbować, bo z pewnością by wam się to nie udało. Moi ludzie za to zginęliby, aby mnie chronić. Chcąc uniknąć rozlewu krwi, mam dla was propozycję.

Czarnooki słuchał uważnie, nie ukazując na twarzy żadnych emocji. Nie wiedziała, czy jest zainteresowany, co ma do powiedzenia, czy też w żadnym wypadku nie pójdzie na układ z Wybranym.

– Przeprowadźcie bezpiecznie moich ludzi do doliny. Zagwarantujcie im bezpieczeństwo, jeżeli nie uda mi się dotrzeć na drugą stronę.

– Calthia, to najdurniejszy pomysł, na jaki mogłaś wpaść – odezwał się Jared, najwidoczniej nie potrafiąc zachować spokoju. – Mamy im zaufać? Przed chwilą przyznał, że uważał pomysł zabicia Wybranego, gdy była ku temu okazja przed przyjęciem Przymierza, za najlepsze rozwiązanie, a teraz chcesz, abyśmy ciebie zostawili i ruszyli za nimi? Zapewne czeka tylko, aż wyzioniesz ducha w tych tunelach i nie zdziwiłbym się, gdyby poderżnął nam w nich gardła.

Calthia nawet przez chwilę nie oderwała wzroku od Horvusa. Obserwowała jego reakcje na swoją propozycję, a także na oburzenie kapitana. Wciąż jednak jego mina pozostała nieodgadniona, a po chwili jakby nigdy nic, przeniósł spojrzenie na Strike'a.

– Cóż, to nawet nie taki głupi pomysł – przyznał, w zamyśleniu pocierając brodę z kilkudniowym zarostem. – Moglibyśmy to zrobić pod warunkiem, że nikt nie będzie chciał wymusić na nas zmiany trasy i ruszyć na ratunek pewnej Wybranej. W tunelach muszą słuchać się mnie. W przeciwnym razie nie gwarantuję, że je opuszczą.

Nagle ciemne oczy przeniosły się na księżniczkę, a w cwanym uśmiechu dziewczyna od razu dostrzegła, że korzyść musi być obustronna.

– Jeżeli twoi ludzie bezpiecznie dotrą do doliny i do obozu Wygnańców, co oferujesz w zamian?

Abrath drgnął, wściekle zaciskając dłonie w pięści i już miał coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu dojść do słowa. Zdawała sobie sprawę, że ludzie w dolinie najbardziej będą obawiali się jej, Wybranej, która według przepowiedni niesie ze sobą jedynie zniszczenie. Musiała zagwarantować, że nie będzie stanowiła dla nich zagrożenia.

– Docierając do Xareth będę pozbawiona mocy Przymierza. Smok nie będzie miał możliwości przejęcia nade mną kontroli, dopóki nie odnajdę amuletu Dneirfa. W zamian za przeprowadzenie moich ludzi zgodzę się na warunki Mallera i waszego dowódcy, aby zakończyć Przymierze Krwi.

Czuła na sobie spojrzenie Abratha, ale nie odważyła się przenieść na niego wzroku. Być może właśnie podpisała na siebie kolejny wyrok śmierci, ale w tamtej chwili liczyło się dla niej życie towarzyszy.

– Calthia, nie możemy cię zostawić. Przysięgaliśmy, aby cię chronić. Po to tu jesteśmy.

Rask brzmiał, jak prawdziwy pułkownik wojsk, który pragnie chronić księżniczkę. Pomimo zdrowemu rozsądkowi, chciał trwać przy swojej służbie mimo wszelkim zagrożeniom. Przysięgali ją chronić na kodeks rycerski, ale nie tylko. Byli przyjaciółmi i każde z nich zaryzykowałoby życie dla drugiego.

Tym razem nie mogła im na to pozwolić. Musiała zagwarantować im bezpieczeństwo.

Raz jeszcze spojrzała na Horvusa. Nie charakteryzował się krzepką budową. Mogła nawet by rzec, że był drobnej kości. Jego ramiona były jednak dobrze umięśnione, a rząd noży przyczepionych do pasa świadczył o tym, że był równie zwinny, szybki i miał bystre oko. Nie zauważyła przy nim innej broni. Żadnego miecza, topora, ani łuku, co świadczyło o tym, że był niezwykle pewien siebie i wierzył w swoje możliwości.

– Czy mogę mieć pewność, że strażnicy dotrzymają danego słowa? – spytała, kierując swoje pytanie do Strike'a.

– Ręczę, że z Horvusem i jego ludźmi Rask, Tringa i Jared będą bezpieczni – mruknął, niezbyt zadowolony z obrotu wydarzeń, ale wiedział także, że to jedyny sposób, aby pozostali bezpiecznie przeszli na drugą stronę.

Kiwnęła głową, usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Wierzyła również, że Abrath także zatroszczy się o ich bezpieczeństwo, a sama odnajdzie drogę przez tunele. W końcu zawsze prowadziło ją przeczucie, gdy podążała krętymi korytarzami w podziemiach. Teraz nie mogło być inaczej.

Stanowczo spojrzała na Jareda, Raska i Tringę.

– Jak najszybciej wyruszycie ze strażnikami. Sama podążę wskazaną drogą godzinę po was. Mam nadzieję, że to wystarczy, abyśmy się tam nie spotkali.

– Calthia, nie możesz...

– To rozkaz, kapitanie – powiedziała.

– Nie możesz mi rozkazywać, abym złamał dane słowo. Mieliśmy cię chronić!

– W tych tunelach jestem zdana na siebie, Jared – odparła cicho, kierując spojrzenie w stronę wapiennej ściany. – Jeżeli pójdziecie tam ze mną, zginiecie. Będę musiała oswoić bestię, która wszędzie doszukuje się zagrożenia. Nie chcę was skrzywdzić, więc proszę, abyś przez wzgląd na mnie, darował mi ogromny ciężar poczucia winy, że to ja odbiorę wam życie.

Jared bezradnie opuścił ramiona. Rask wydawał się równie strapiony i rozdarty, ale czuła, że w końcu się z nią zgadzają. To było jedyne wyjście, aby wszyscy przeżyli.

Niecałą godzinę później dotarli do miejsca, w którym wapienna ściana była karmazynowa od góry do samego dołu. W niektórych miejscach pozostawała niemal czarna, a zapach krwi i magii mieszał się z nutą pleśni i grzybów.

Calthia usiadła kilka metrów od tego miejsca, gdy przejście zaczęło się otwierać. Nie była w stanie ustać na drżących nogach, a sam zapach powodował nieprzyjemne zawroty głowy. Starała się być silna, robiąc dobrą minę, gdy Tringa raz jeszcze spytała, czy jest absolutnie pewna swojej decyzji. Potwierdziła i choć mina łuczniczki nie była przekonana, patrzyła jak Tringa, Jared i Rask przekraczają granicę przejścia wraz ze strażnikami.

Calthia powinna poczuć ulgę. Oddalali się od niej, aby mogli być bezpieczni, ale skąd miała mieć pewność, że tak było w rzeczywistości? W tunelach mogły kryć się zagrożenia, o których sama nie miała najmniejszego pojęcia.

Patrzyła na Abratha, który jeszcze przez chwilę rozmawiał z Horvusem. Nie miała siły, aby przysłuchiwać się ich rozmowie. Czuła, jak pocą się jej dłonie, jak dreszcze raz po raz przechodzą po ciele. Zimny pot zrosił jej czoło na samą myśl, że za godzinę będzie musiała podążyć nieznaną ścieżką i wkroczyć w czeluść, która być może ją zabije.

Nagle drgnęła, gdy ktoś usiadł obok niej. Wyprostowała się, przenosząc wzrok w bok i czując to uspakajające ciepło. Powinna być zła. Powinna powiedzieć, że nie potrzebuje już przewodnika i że doskonale poradzi sobie sama.

Patrząc jednak na niego, nie była w stanie wypowiedzieć żadnego z tych słów, gdy spoglądał w stronę przejścia.

Skrzyżowała ręce na ramionach, czując kolejny podmuch chłodu. Skuliła się lekko, zaciskając zęby i chcąc tylko, aby to wszystko się skończyło.

Kiedy ją objął i przysunął się bliżej, miała wrażenie, że jej ciało jeszcze mocniej drży.

– Boję się – szepnęła, pierwszy raz się do tego przyznając.

– Jestem przy tobie – rzekł cicho. – Cokolwiek się stanie, zawsze będę przy tobie.

Wtulając się w ramiona Abratha, miała poczucie ogarniającego ją spokoju. Jego głos koił i wspierał. Czuła się przy nim bezpiecznie.

Odkąd tylko go poznała, zawsze czuła się przy nim bezpiecznie.

Continue Reading

You'll Also Like

137K 5.2K 167
Gdy tylko znalazła się w świecie bestii, lampart siłą zabrał ją z powrotem do swojego domu. Bai Qingqing jest całkowicie zagubiona w nowej rzeczywist...
3K 360 15
Powieść jest w trakcie tworzenia, publikowana jest na brudno. Kiedy napisze całość do końca, każdy rozdział będzie poprawiony i z pewnością poszerzon...
5.9K 1.7K 41
Jedyne w Polsce miejsce, gdzie szkoleni są guślarze i wiedźmy. Tutaj uczą się walczyć z demonami, pracują nad swoją sprawnością fizyczną, warzą eliks...
1M 35.7K 49
- Ty.. ty.. - nie skończyłam, zaczęłam jak najszybciej potrafię biec do drzwi. Chciałam uciec, najdalej jak tylko się da. Gdy już trzymałam zimną kla...