Rozdział 30

396 25 5
                                    

Dokładnie pamiętała chwilę, gdy Calthia do niej podeszła i położyła dłoń na jej ramieniu. To uczucie kojącego ciepła i blask, mogący przegonić najpotworniejsze koszmary. Pierwszy raz odkąd Strażnik ukazał jej wizję, poczuła spokój. Choć przez chwilę miała nadzieję, że jest jeszcze szansa.

Jakże by pragnęła, aby to, co ujrzała, miało się nigdy nie wydarzyć. Obrazy były jednak tak niesamowicie wyraźne, a głosy, że to już się dzieje, tak potwornie przerażające.

– Tringa.

Usłyszała swoje imię, przedzierające się zza kotary cierpienia, gdy w końcu otworzyła oczy i spojrzała na wpatrzoną w nią księżniczkę. Twarz Calthii była spokojna, opanowana i tak bardzo do niej nie podobna. Szmaragdowe oczy były chłodne, choć swoim spojrzeniem chciały ją uspokoić. Wciąż jednak, czując dotyk dłoni księżniczki na swoim ramieniu, czuła to kojące ciepło, obezwładniający lęk zelżał i w końcu była w stanie powstrzymać łzy.

– Musisz być silna – zaczęła Calthia, odgarniając jej czarne włosy z policzka i powtarzając te słowa kilka razy, jakby były zaklęciem. – Zrobię wszystko, aby pomścić tych, którzy zginęli i nie dopuścić do kolejnego rozlewu krwi. Teraz jednak potrzebuję twojej pomocy. Twojej, Raska i Jareda. Kiedy udam się po amulet, musicie schronić się w obozie Wygnańców. Będziecie tam bezpieczni. Sprowadzę pomoc, ale potrzebuję czasu.

Tringa zmarszczyła brwi, jakby te wszystkie słowa dopiero do niej dotarły. Widziała, jak Calthia powoli wstaje, nabierając głęboko powietrza. Wyglądała teraz na zniecierpliwioną, a chłód w szmaragdowych oczach, był coraz bardziej niepokojący.

– Mamy być bezpieczni? Ze spokojem przeczekać i co później? Może tu zostać? – spytała, podnosząc się i bacznie obserwując księżniczkę.

Pytania wydawały się Trindze retoryczne, bo bardzo chciała usłyszeć, że mają przekonać Wygnańców, aby dołączyli do wojny z Corvaxem. Taki był cel całej tej podróży do Xareth. Tak przynajmniej myślała, ale w tamtej chwili, gdy Calthia na nią spojrzała i nagle odwróciła wzrok w stronę coraz mocniej jaśniejącego nieba, wszystko, w co wierzyła, rozpadło się na drobne kawałki.

– Nie chcesz, abyśmy wrócili. Chcesz to zrobić sama. Chcesz odnaleźć ten przeklęty amulet i skierować jego moc przeciwko Corvaxowi.

Tringa wypowiadała każde słowo coraz szybciej i z naciskiem, jakby były niedorzecznością i głupotą.

– Strażnik pokazał ci tylko fragment tego, co wydarzyło się w Sayers – głos Calthii był zimny, jakby w ten sposób postanowiła ochronić siebie przed zmianą decyzji, którą już podjęła. – Fragment tego, co dopiero się wydarzy, gdy Władca Wschodu wyda ostateczny rozkaz. Wygnańcy nigdy nie zgodzą się ruszyć do Sayers. Zbyt dobrze znają Corvaxa. Zbyt dobrze pamiętają porażkę, którą ponieśli, gdy próbowali się mu przeciwstawić. Walczyli, aby po latach zrozumieć, jak jego rządy są okrutne i bezwzględne. Zrozum, że robię to dla waszego dobra, bo choć was mogę teraz ochronić.

– Nie potrzebuję tego! – krzyknęła Tringa, zaciskając dłonie w pięści i uwalniając całą gorycz i gniew, które w niej tkwiły. – Nie chcę tej twojej przeklętej ochrony! Chcę ratować naszych ludzi. Pomóc tym, którzy jeszcze przeżyli, rozumiesz? W tym tobie. Nie chcę, abyś cierpiała i podzieliła los tych, którzy polegli. Nie każ mi opłakiwać również ciebie.

– Tringa...

Ton księżniczki miał ją uspokoić. Sprawić, że zrozumie i pogodzi się z tym, co się właśnie dzieje. Calthia brzmiała, jakby przemawiała do rozzłoszczonego dziecka, a Tringa właśnie tak się czuła i to irytowało ją jeszcze bardziej. Czuła ogarniającą bezradność, że nic nie może zrobić. Jedno jednak wiedziała na pewno. Nie była w stanie pogodzić się z bezczynnością.

Przymierze KrwiWhere stories live. Discover now