Rozdział 14

708 76 20
                                    


Las, do którego nie wkraczały wygłodniałe bestie. Las, który od wieków wyglądał tak, jakby wyssano z niego życie. Czarne niczym węgiel powykręcane konary, gałęzie przypominające szpony, które tylko czekały, aż nieświadomy podróżnik znajdzie się w ich zasięgu. Las, w którym nie ma śpiewu ptaków, a ziemia jest czarna.

Las, w którym nie ma życia. Nie ma zieleni. Jest tylko śmierć.

Calthia stała na schodach, patrząc przez okno na mroczny las. Tak, jak jeszcze przed chwilą była pewna swoich odczuć, tak teraz zwątpiła. Jeżeli Wielobarwni obawiali się tego miejsca, jak oni mieli tam przeżyć? A jeżeli znajdą tam coś, czego te bestie się boją? Jeszcze groźniejszego przeciwnika...

Przełknęła ślinę, czując dotyk dłoni na ramieniu. Odwróciła się, dostrzegając ciepły uśmiech Tringi. Odwzajemniła go, ale nie powiedziała ani jednego słowa.

Przedstawiła im plan, który na pozór był bardzo prosty. Wiedziała, że nie do końca się z nią zgadzają, ale nie było innego wyjścia. Rask i Jared podchodzili do tego wszystkiego bardzo sceptycznie. Kapitan starał się trzymać nerwy na wodzy, ale księżniczka widziała, że przychodzi mu to z wielkim trudem. Nie wierzył w żadne potwory. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce i ruszyć do Sayers. Calthia nie wiedziała, jak udało im się go przekonać, ale w końcu odpuścił. Liczył, że wszystko zostanie wyjaśnione, gdy znajdą się w lesie Tulus.

Odetchnęła, poprawiając torbę na ramieniu i ruszając schodami w dół. Minęła Strike'a, który czekał w pobliżu drzwi.

A jeżeli się myliła?

Jeżeli znów prowadziła ich w pułapkę?

W przeszłości narażała własne życie, ale nigdy nie odczuwała strachu. Była pewna tego, co ma zrobić i na tym się skupiała. Teraz była odpowiedzialna za nich wszystkich i bała się, że zawiedzie.

Zmarszczyła brwi, nabierając głęboko powietrza. Otwierając te drzwi, wiedziała, że w katedrze pozostała garstka bestii. Pozostałe czekały na zewnątrz. Strike pytał o liczbę. Przypuszczała, że zamierza z nimi walczyć. Nie wiedział jednak o jednym drobnym szczególe, który zmieniał wszystko, a ona nie zamierzała mu o tym wspomnieć, nim opuszczą ten pokój. Domyślała się, że gdy się dowie, nie zgodzi się na ten plan. A gdy pozna prawdziwą liczbę Wielobarwnych czyhających przed katedrą... Ponownie nabrała powietrza, próbując uspokoić myśli.

Wpierw Jared i Rask musieli odzyskać swoje rzeczy, więc obrona ich nie będzie zbyt trudna – powtarzała w myślach, układając cały plan od początku do końca. Spokojnie poradzi sobie z kilkoma bestiami. – Co jednak będzie, gdy opuszczą świątynię?

Musiała doprowadzić ich do tego lasu. Na tym się skupiła. Nie na strachu, który mógł sparaliżować i odebrać siły.

Otworzyła drzwi i pierwsza weszła do katedry, widząc jej majestat na własne oczy. Zatrzymała wzrok na rzeźbie anioła. Delikatne rysy twarzy kobiety wyglądały tak realnie. Oczy były wpatrzone w niebo z nadzieją, pełne wiary, a wyciągające się w górę dłonie, sięgały po dar, który nigdy nie powinien być im dany. Szpiczaste uszy wystawały spoza gęstych włosów i były tylko potwierdzeniem przypuszczeń księżniczki. W tej właśnie chwili domyśliła się, gdzie mogli się znajdować.

Opuściła wzrok, rozglądając się dookoła. Dała znać pozostałym, że droga jest czysta. W rzeczywistości bestie były zbyt daleko, aby stanowiły dla nich zagrożenie.

Rask i Jared wkroczyli do sali, zabierając swoje rzeczy i od razu zajęli miejsca za księżniczką. Tringa zabrała łuk i kołczan, w którym pozostało tylko dziewięć strzał. Również wróciła na miejsce do szeregu, rozglądając się, jakby w końcu miała dostrzec potwory, które mogły kryć się za każdym rogiem. Nie słyszała jednak żadnych głosów.

Przymierze KrwiOnde histórias criam vida. Descubra agora