Rozdział 10

866 82 37
                                    

Zostawiła go. Przemierzając uliczki Silvercore, nie potrafiła pozbyć się myśli, że nie zdoła już do niego wrócić. Uczucie, że się nie przebudzi, że będzie jej potrzebował, rozchodziło się po ciele księżniczki, niczym natrętna fala strachu.

Mijała kolejne stragany, zagadując kupców, wypytując o ich towary, o sytuację na Wschodzie. Uśmiechała się, głęboko ukrywając rozchodzące się po ciele przerażenie. Ignorowała żołnierzy, jakby wcale nie była poszukiwana. Trajkotała o swoim wymarzonym ślubie, jakby rzeczywiście czekała na ten dzień z utęsknieniem. Szukała materiału na suknię ślubną, udając wybredną, a w rzeczywistości szukając informacji. Chciała poznać Wschód, dowiedzieć się co mieszkańcy myślą o Corvaxie, jak im się żyje. Musiała przyznać, że stragany z produktami prezentowanymi przez kupców Silvercore, były imponujące. Wybór ozdobnych kamieni, jedwabnych wstążek, koronek i innych ozdób, wywoływał zawrót głowy. Przy tak szerokim asortymencie, trudno było się zdecydować na coś konkretnego. Przez cały czas próbowała skupić się na swoim zadaniu. Wtopić się w tłum. Odnaleźć kontakt Kerona. Ilekroć jej myśli dochodziły do tego momentu, zastanawiała się co dalej. Miała wrócić do Silvercore? Powinna. Dlaczego uważała, że na tym zadanie się nie kończy? Dlaczego miała wrażenie, że to dopiero początek? I to narastające napięcie, lęk, który tkwił niczym kość w gardle.

– Panienka ma dobry gust – głos starszej kobiety wyrwał Calthie z rozmyślań. Podniosła wzrok znad materiału, który delikatnie pocierała dłonią. – Najczystsza biel z Tra'su. Mówi się, że niegdyś magowie tchnęli moc w jedwabne nici. Zostało nam go naprawdę niewiele, ale myślę, że suknia ślubna będzie z niego wspaniała.

Calthia raz jeszcze spojrzała na materiał, czując pod palcami niezwykłą delikatność. Tra'su było miastem na dalekim wschodzie. Krainy za Ravenguard niegdyś słynęły z magicznych przedmiotów, jeszcze zanim magia zaczęła wymierać. Nie wiedziała, że jeszcze ktoś produkował tam jakiekolwiek produkty, a szczególnie materiały białe niczym najczystszy śnieg, lekkie i tak delikatne. Kiwnęła głową, sięgając po sakiewkę.

– Będziesz wyglądała prześlicznie – starsza kobieta uśmiechnęła się promiennie, ukazując kilka braków w uzębieniu. W jej ciemnych oczach księżniczka dostrzegła szczerą radość. Wręcz zachwyt. Próżno było szukać na pomarszczonej twarzy strachu, który towarzyszył ludziom w Grando, czy Solche. – Niedaleko stąd – kobieta wskazała kierunek, - znajdziesz biżuterię, którą spokojnie dopasujesz do sukni. Uśmiechnij się. Widzę, żeś zdenerwowana i zmartwiona – Mrugnęła okiem. – Patrząc na panienkę, mam wrażenie, że wybrała panienka właściwie.

– Czyż w tym przypadku nie wybiera serce? – spytała Calthia, siląc się na uśmiech pełen radości. – Przyszłość pokaże, czy wybór był właściwy.

– Głupcem by był, gdyby nie kochał całym sercem.

Calthia przyjęła pakunek, życząc kobiecie udanego dnia. Chowając do torby materiał zawinięty w szary papier, skierowała się w stronę straganów z biżuterią, które wskazała sprzedawczyni. Było już grubo po południu, gdy weszła w ciąg naszyjników, pierścionków, kolczyków i innych błyskotek. Udawała zainteresowaną, ale jednocześnie wypytywała o stragany z bronią. Wybór prezentu dla narzeczonego był doskonałym pretekstem, aby nie wzbudzać podejrzeń. Choć widziała kobiety z bronią, to jednak wolała nie pokazywać, że sama wie jak używać miecza. Sztylety ukryte pod kurtką, nie rzucały się w oczy. Musiała dostać się do dzielnicy cieni i choć już wiedziała, że dzieli ją od niej kilka przecznic, zdawała sobie sprawę, że mało ludzi zapuszcza się w tamte rejony.

– Słyszałam, że w dzielnicy cieni mają doskonałą broń – mówiła przeglądając naszyjnik z białymi kamieniami, które kupiec nazywał diamentami najczystszej jakości. Do diamentów jednak te szkiełka miały bardzo daleko. Może kiedyś obok nich leżały, ale to również było mało prawdopodobne. Zachwycała się jednak ich jaskrawością, chcąc zdobyć więcej informacji.

Przymierze KrwiWhere stories live. Discover now