Rozdział 6

1.7K 111 149
                                    

Wiatr wzrósł na sile i wkrótce niebo przesłoniły deszczowe chmury. Zmęczenie pojawiło się po kilku godzinach. Ból głowy, który odczuwała po ataku Wielobarwnych, wciąż się nasilał. Wiedziała, że oboje muszą odpocząć. Potrzebowali jednak bezpieczniejszego schronienia. Starała się zignorować nieprzyjemne uczucie, które jej towarzyszyło.

Około południa, gdy ciemne chmury były coraz niżej, zdała sobie sprawę, że z trudem łapie ostrość widzenia. Mrugała raz za razem, ale to nie pomagało. Znów czuła bezradność i brak sił tak jak po przybyciu na Wschód. Tym razem czuła się jednak znacznie gorzej. Traciła oddech, jakby coś zgniatało płuca od wewnątrz. Dłonie drżały, a świat zlewał się w jedną ciemną plamę. Starała się utrzymać równowagę. Czuła, że oparła dłoń o pień drzewa. Wyczuwała chropowatą fakturę pod palcami. Chciała zachować to odczucie. Oderwać się od pochłaniającego ją mroku. Próbowała utrzymać w umyśle wizję światła. Skupić się na blasku, ale ten był jedynie kropką na czarnym tle. Nie chciała ponownie zanurzać się w chłodzie i czerni. Nie chciała tam wracać! Kontur męskiej twarzy wisiał nad nią. Coś mówił, ale nie mogła usłyszeć ani jednego słowa. Później ogarnął ją mrok.

Wpierw otoczył ją lodowaty podmuch. Kłujący ból odbierał czucie w kończynach. Szukała ciepła, które poprzednio ją wyciągnęło. Szukała wsparcia, które poda jej pomocną dłoń. Lodowate palce, które ciągnęły w dół zdawały się silniejsze. Ilekroć próbowła się im wyrwać, coś szarpało ciałem dziewczyny natrętnie w przeciwną stronę. Nie chciała nigdy więcej, poczuć tego rozrywającego bólu. Próbowała walczyć. Wyrwać się z macek, które paraliżowały i odbierały dech. Czując przyjemne ciepło, chwyciła je znacznie mocniej, niż poprzednio. Pragnęła się nim otoczyć i nigdy nie pozwolić mu odejść. Przez chwilę miała wrażenie jakby leżała na plaży w upalny dzień, a wiatr muskał delikatnie twarz. Otwierając oczy, dostrzegła ostre światło. Przymknęła lekko powieki, widziała nikły zarys postaci. Drobne kształty i rozwiewane przez wiatr długie włosy. Nie widziała twarzy, ale ponownie usłyszała głos w swojej głowie. Brzmiał inaczej. Bardziej dźwięcznie. Delikatnie. Kojąco.

>Wielka moc jest przekleństwem. Nie darem. Niektórzy myślą inaczej. Mylą się. Wielka moc niesie jedynie zniszczenie i śmierć.<

Chciała się podnieść, ale nie mogła się ruszyć. Zamrugała. Blask zniknął. Stała w mroku, a przeszywający chłód powrócił. Otaczał ją niczym całun. Nagle głos, ten chrapliwy i dudniący, rozbrzmiał tuż za jej plecami. Wyszeptał słowa wprost do ucha, jakby były zapowiedzią nieuniknionej przyszłości.

>>Umrzesz, księżniczko Sayers.<<

Ból uderzył nagle, odbierając dech w piersi. Nie mogła nabrać powietrza. Poczuła przeszywający strach, który nie chciał jej opuścić. Miała wrażenie, że wypowiedziane słowa są prorocze, a ona nie jest w stanie zmienić swego przeznaczenia. Ból zdawał się przejmować nad nią kontrolę i powoli odbierał świadomość. Chciała się czegoś chwycić, aby wypłynąć na powierzchnię.

Gwałtownie otworzyła oczy.

Abrath siedział tuż obok niej. Dopiero po dłuższej chwili poczuła, jak mocno ściska jej prawą dłoń. Twarz mężczyzny była blada, pot skraplał się na skroniach, a podkrążone oczy potęgowały zmęczenie. Kiedy jednak otworzyła oczy, odniosła wrażenie, jakby zrzucił z barków ogromny ciężar. Podczas chwili, która wydawała się dziewczynie trwać w nieskończoność, pochylał się nad nią nadzwyczaj blisko. Nie była w stanie jednak nic powiedzieć. Nagle wyprostował się, jakby dopiero co zorientował się w całej sytuacji. Wyglądał na zmieszanego i zdenerwowanego.

– Naprawdę, mogłabyś już tak nie robić – rzekł pośpiesznie, odsuwając się.

Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale poczuła jedynie ściśnięte i zaschnięte gardło. Chwilę później Abrath uniósł delikatnie jej głowę i przyłożył do ust manierkę z wodą. Upiła kilka łyków i z powrotem opadła na poduszkę. Zmrużyła oczy i rozejrzała się wokół.

Przymierze KrwiWhere stories live. Discover now