The Hesitate | h. s. ZAWIESZO...

By meedmeadow

34.3K 2.1K 266

Dwoje marzycieli dążących z zapartym tchem ku swym największym marzeniom spotyka się pewnego dnia. Jakże inac... More

Prolog
Rozdział 1 - Coś niewytłumaczalnego
Rozdział 2 - Problemy
Rozdział 3 - Krok do przodu, krok do tyłu
Rozdział 4 - Odmowa
Rozdział 5 - Niespodzianka
Rozdział 6 - Wątpliwości
Rozdział 7 - Upragniony dzień
Rozdział 8 - Mieszane uczucia
Rozdział 9 - Ostatnie słowo
Rozdział 10 - Tajemniczy Charlie
Rozdział 11 - Jak dawniej
Rozdział 12 - Atak
Rozdział 13 - Żarty żartami
Rozdział 14 - 'Jeśli będziesz cały czas ze mną...'
Rozdział 15 - TRA-DYC-JA! cz. 1
Rozdział 16 - TRA-DYC-JA! cz. 2
Rozdział 17 - Gorączka sobotniej nocy
Rozdział 18 - Kolejna kwestia do rozwiązania
Rozdział 19 - Świąteczny zawrót głowy
Rozdział 20 - Przewrażliwiona
Rozdział 22 - Herbatka i całuski
Rozdział 23 - Pseudointeligenci
Rozdział 24 - Moi przyjaciele
Rozdział 25 - Teraz już wiem
Rozdział 26 - Coś niewytłumaczalnego II
Rozdział 27 - Cyrk
Rozdział 28 - Weź się w garść!
Rozdział 29 - Urodziny Minnie
Rozdział 30 - Bankiet
Informacja
Rozdział 31 - Coś się zmieniło
Halo?

Rozdział 21 - Reakcja

764 47 2
By meedmeadow

        Silne wibracje telefonu wybudziły mnie krótko przed północą z doprawdy silnego snu, w jaki zapadłam zaraz po powrocie do pokoju. Nawet nie pamiętałam kiedy zamknęłam oczy. Miałam wrażenie, jakby minęło niespełna kilka minut odkąd położyłam się na łóżku, a znowu miałam stawać na nogi. Byłam nieco zmęczona, zresztą jak zwykle po drzemce. Zamiast mi pomagać, jeszcze bardziej mnie męczyły.
Zerknęłam na ekran komórki, domyślając się kto tak zawzięcie próbował się ze mną skontaktować. Imiona Minnie i Charliego na zmianę przeplatały się w rejestrze nieodebranych połączeń jakieś osiem razy, do tego doszło także jedno od Harry'ego, o dziwo. Zatem wyglądało na to, że i on zamierzał pojawić się na Cotton Hill dzisiejszej nocy. Nie da się ukryć, że mnie to ucieszyło. Nie sądziłam, że uda mu się wyrwać albo czy w ogóle będzie miał na to ochotę. Chociaż kiedy żegnaliśmy się w niedzielę wieczorem powiedział, że postara się wpaść przynajmniej na trochę, ale nauczyłam się już nie traktować poważnie takich słów wypływających z jego ust. Był kim był, miał zaledwie garstkę wolnego czasu, nigdy nie wiadomo co mu wypadnie, więc dla własnego spokoju lepiej było mi z góry zakładać, że nie da rady. Lepsze to niż durna nadzieja, po której nastąpiłoby rozczarowanie i niewielki smutek.
            Zważywszy na fakt, że byłam definitywnie spóźniona i aby zdążyć dotrzeć na wzgórze na północ musiałam opuścić dom czym prędzej. Po zbiegnięciu na parter wzięłam paczkę ze słodyczami i narzucając na siebie kurtkę, wybiegłam na ulicę. Szybkim krokiem przemierzyłam całą Mayfield Close i wtem przypomniałam sobie o jednej drobnostce. Rzuciłam okiem na zegarek na swojej lewej ręce, który wskazywał za dziesięć dwunasta i podejmując błyskawiczną decyzję, cofnęłam się do domu, aby zabrać z pokoju laurkę, którą zrobiłam dla Harry'ego, kiedy siedziałam z Williem w strefie zabaw w galerii. Nie wiem dlaczego, ale poczułam, że skoro Styles będzie z naszą trójką na Cotton Hill, musiałam mu coś dać. Po prostu. Nie potrafiłam sobie tego wytłumaczyć, było to nagłe uczucie, którego nie sposób było zignorować, a także zrozumieć.
            Biegnąc z wywieszonym językiem w stronę Ravenscroft, omal nie poślizgnęłam się na zlodowaciałej jezdni. Tego by brakowało, żebym doznała jakiegoś urazu. W tej kwestii akurat los mi sprzyjał, czego nie mogę powiedzieć o dotarciu na czas bowiem, gdy wbiegałam potwornie zdyszana na wzgórze, różnokolorowe fajerwerki rozświetlały już całe niebo nad Holmes Chapel.
            - Proszę państwa, trzykrotna medalistka biegu na zajebiście krótki dystans, Nancy Fritton dobiega do mety po czasie, tym samym pobijając swój rekord z zeszłego roku, kiedy to pojawiła się na szczycie wzgórza pięć minut po północy. Owacje na stojąco! Aplauz, aplauz! - krzyknął Charlie, tonem komentatora sportowego, klaszcząc w dłonie i kręcąc głową, przy okazji robiąc minę, jakbym osiągnęła coś niebywale niemożliwego, a pozostała dwójka dołączyła do bicia mi brawa. Kiedy jakimś cudem dobrnęłam do końca bez wypluwania sobie pod nogi płuc, Harry położył rękę na moim ramieniu i wolną uścisnął mi dłoń w geście gratulacji. Nie miałam ani odrobiny sił, żeby ich zbesztać za śmianie się ze mnie, więc oparłam tylko ręce o uda i oddychałam ciężko, aż wreszcie wyrównałam w miarę oddech.
            - Załatwiliśmy ci fajerwerki na to epickie wejście – powiedział Styles z uśmiechem i poszedł po szampana, stojącego pod drzewem.
            - Czeka... Czekaliście na mnie... z szampanem? - wysapałam, ocierając pot z czoła. Musiałam wyglądać fantastycznie po tym szaleńczym biegu. Byłam cała mokra, miałam ochotę ściągnąć z siebie kurtkę, ale wiedziałam, że to totalna głupota, gwarantująca mi chorobę, a spędzenie sylwestra z gorączką było ostatnią rzeczą, jakiej pragnęłam.
            - Przecież nie wypilibyśmy bez ciebie – odparła Mins tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Co tam masz? Prezenty mamy dawać sobie jutro u Charliego – zainteresowała się torebką z wizerunkiem świętego mikołaja, którą trzymałam w prawej ręce.
            - Słodycze. Dbam o twoją linię – odpowiedziałam, podając jej łakocie, które przyjęła bez wahania. Kiedy Fletcher buszowała w niewielkiej, papierowej torebce, przeglądając cukierki, wybierając najlepsze dla siebie i chowając je ukradkiem do kieszeni kurtki, Harry i Charlie pojawili się znów przy nas z pustymi kieliszkami. Styles otworzył szampana niczym zawodowiec, po czym wypełnił naczynia do połowy i odstawiwszy butelkę na trawę, wziął od Milesa swój kieliszek, gotów do wzniesienia toastu.
            - No to za co? - spytał, patrząc wyczekująco na mnie, co nie koniecznie wiedziałam co miało oznaczać. Cóż. Wiedziałam jednak za co ja chciałabym wypić, ale nie mogłam powiedzieć tego na głos. Wydawało mi się, że to zbyt osobiste, a może było to jedynie złudne wrażenie, kto wie... Chciałabym, żeby Harry miał dla mnie więcej czasu, żeby nie musiał na tak długo wyjeżdżać, żeby wszystko było po staremu, choć w drobnym stopniu, żebyśmy przebywali razem częściej, żeby bywał w domu częściej niż w Londynie. Żeby wrócił. W każdym tego słowa znaczeniu.
            - Żyjesz, Fritton? - Harry pomachał mi ręką przed oczami z głupim uśmieszkiem na twarzy, tym samym przywołując mnie do rzeczywistości.
            - Za nas, a za co? - odparłam po powrocie do pełni świadomości, właściwie zawierając swoje życzenia w tej krótkiej, ogólnikowej wypowiedzi.
            - Bardzo oryginalnie, Nancy – przyznał Miles z ironią, robiąc minę pełną uznania. - Mogę coś dodać od siebie?
            - Nie krępuj się.
            Charlie odchrząknął teatralnie, poprawił swoją pozę i przyjął poważny wyraz twarzy.
            - Skoro już jesteśmy tutaj wszyscy, mamy wigilię, a to niby magiczny i ważny czas, kiedy dzieją się cuda, chciałbym się z wami odrobinkę uzewnętrznić – zaczął oficjalnie, a mnie aż się zjeżył włos na głowie ze strachu. Nie często Miles zdobywał się na takie wystąpienia, nie miałam pojęcia, czy powie coś na serio, czy może jednak zrobi sobie z nas jaja.
            - Mamy się bać? - zapytała Minnie w kpiący sposób, tymczasem Harry chichrał się pod nosem jak niezrównoważony psychicznie i widać było po nim, że cisnęły mu się na usta jakieś złośliwe żarty, a był to dopiero początek tej wspaniałej przemowy.
            - Spokojnie – rzekł Charlie niczym największy stoik świata. - To tylko mały, szczery monolog. No więc. Przede wszystkim chciałbym wypić za nas, tak jak zaproponowała Nance. Za każdego z osobna. Za Minnie i jej egzaminy wstępne do filmówki w Cambridge. Żebyś została jednym z najlepszych reżyserów dokumentalnych w kraju. Za Nancy i jej pierwszą powieść. Mam nadzieję, że sprzedasz mnóstwo egzemplarzy. Za Harry'ego, żeby ten cały syf nie pochłonął cię doszczętnie i żebyś nadal pamiętał, że jesteś częścią nas i bez względu na wszystko, zawsze masz do czego wrócić. No i... skromnie, za siebie – zakończył swój - jak to nazwał – monolog, który wyrecytował nam niczym wiersz z pierwszej półki. Nie minęło kilka sekund, a Hazz i Minnie nie wytrzymali napięcia. Albo jakimś cudem mieli fantastyczne humory, albo zrobili mnie w konia i pili wcześniej, inaczej nie mogłam tego wyjaśnić.
            - To tyle? - Mins parsknęła śmiechem na tę wzruszającą przemowę, a śmiech Stylesa przeplatał się gdzieś w tle.
            Charlie westchnął ciężko, wciąż nie rezygnując ze swojej znakomitej gry aktorskiej.
            - Nawet nie wiecie ile mnie to kosztowało nerwów, żeby się tak przed wami otworzyć – powiedział z żalem, łapiąc się za serce i udając skruchę.
            - Dobra, dobra. Szable w dłoń, bo mi w gardle zaschło – zarządził Styles i wtem wszyscy unieśliśmy kieliszki ku górze i stukając się nimi, naraz wlaliśmy w siebie całą ich zawartość.
            Postaliśmy tak jeszcze chwilę w czwórkę, podziwiając spektakl na niebie bowiem pokaz fajerwerków wciąż trwał, choć wielkimi krokami dobiegał końca. Kiedy ostatnie iskierki zniknęły, pozostawiając po sobie szarą smugę, Miles objął Minnie czule ramieniem i odeszli kilka kroków od nas, patrząc cały czas w górę, niczym zahipnotyzowani. Zazdrościłam im. Zazdrościłam, że mieli siebie. Byłam smutna z dwóch powodów jednocześnie; dlatego, że byłam sama i często czułam się samotna, mimo że dzień w dzień otaczało mnie naprawdę wiele bliskich mi osób, a także dlatego, że ich związek zabrał mi niewielką część ich samych. Wiedziałam, że to odrobinę egoistyczne z mojej strony, że nie mogłam być na nich zła, że się tak ode mnie odcięli odkąd byli razem, bo sama chciałabym spędzać ze swoją drugą połówką jak najwięcej czasu, bez względu na wszystko. Mimo to, takie widoki mnie przytłaczały i sprawiały, że popadałam w jakąś dziwną nostalgię. Z jednej strony bardzo się cieszyłam ich szczęściem, niektóre momenty sprawiały, że robiło mi się cieplej na sercu i uśmiechałam się pod nosem na ułamek sekundy, jak teraz, z drugiej zaś właśnie cierpiałam na swój absurdalny sposób i pogłębiałam swój żenujący weltschmerz, który sama zupełnie niepotrzebnie potęgowałam i powodowałam, że pęczniał, a co za tym idzie, czułam się coraz to podlej. Co było gorsze; to, że świetnie zdawałam sobie z tego sprawę i nie próbowałam temu zapobiec, czy to, że nie chciałam temu zapobiec? A dlaczego nie chciałam? Bo niby jak temu zaniechać? Zajmowałam się swoimi sprawami, pisałam, oglądałam bzdury w internecie, ale jak już mnie dopadała ów nostalgia, to wolałam siedzieć w domu przed komputerem lub telewizorem niż wyjść do miasta, ponieważ tak czy siak towarzyszyło mi przekonanie, że i tak nikt nie zwróci na mnie uwagi, a patrzenie jak większość ciekawie prezentujących się chłopaków w klubie lgnie do Penny, raczej nie pomagało w procesie odbudowy dobrego nastroju.
            - Trochę dziwne, nie? - Z jakże głębokich rozmyślań wyrwało mnie pytanie Harry'ego, o którego istnieniu zapomniałam na tę krótką chwilę, gdy zatopiłam się w otchłani swego umysłu. Czasem zdarzało się i tak.
            - Przyzwyczaisz się – odparłam zgodnie z prawdą, ponownie zerkając na szczęśliwą parkę. Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie i spuścił wzrok na swoje buty, po czym zapadła między nami cisza. Zastanawiałam się czy to on ją przerwie, czy to ja powinnam była złapać się pierwszego lepszego tematu, żeby to zrobić, jednak Styles miał coś w planach.
            - Mam coś dla ciebie – odezwał się wreszcie, a ja spojrzałam na niego w mgnieniu oka, zmarszczywszy brwi na znak zdziwienia.
            - Prezenty mamy sobie dawać jutro – zauważyłam trafnie, w głębi duszy nie mogąc się doczekać aż da mi to, o czym wspomniał. Uwielbiałam prezenty, a jeszcze bardziej uwielbiałam niespodzianki. Miłe niespodzianki.
            - Zawsze łamałem zasady – powiedział nonszalancko, spoglądając na mnie zalotnie, w międzyczasie grzebiąc w wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Wyjął z niej niewielką paczuszkę w kształcie prostokąta, opakowaną w świąteczny papier w renifery, który zapewne był jedynym, jaki znalazł w domu, chyba że dla dowcipu chciał, żeby było jak najbardziej świątecznie, jak tylko się da.
            - Nie musisz otwierać teraz – mruknął jakby skrępowany, wyciągając w moją stronę rękę z podarunkiem. Posłałam mu uśmiech podobny do tego, którym obdarzył mnie na początku rozmowy i nieśmiało złapałam za drugi koniec paczki, wypowiadając ciche „Dziękuję”. - Nie ma za co, to tylko drobiazg – wypalił od razu na jednym wdechu, zupełnie jakby się denerwował moją reakcją na ten upominek, co rzecz jasna mnie rozbawiło.
            - Otworzę w domu – obiecałam i schowałam ów rzecz do jednej z większych kieszeni kurtki. - W sumie to ja też coś dla ciebie mam – oznajmiłam, a stres nagle wzrósł. Bałam się co sobie pomyśli o czymś tak durnym, chociaż jakby nie patrzeć było to nic w porównaniu do mojego głównego prezentu dla niego.
Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni po skrawek papieru, złożony na dwa razy.
            - Trochę się pogniotło. - Rozprostowałam kartkę i wygładziłam parę razy, żeby uzyskać choć odrobinę lepszy efekt. - William kazał mi to zrobić jak byliśmy kilka dni temu w galerii – poinformowałam w ramach wyjaśnień skąd taka dziecinada i podałam mu czerwoną laurkę, na widok której na jego twarzy mimowolnie pojawił się piękny, szeroki uśmiech, który nieco ukoił moje nerwy.
            Stał tak i niezwykle zaabsorbowany badał moje dzieło, jakby było to coś doprawdy wspaniałego, kiedy w istocie była to tylko czerwona kartka A4 zgięta w pół z paroma gryzmołami i ozdobnymi naklejkami. Na tak zwanej „stronie tytułowej” narysowałam koślawą choinkę, z bombkami wyglądającymi jak zwykłe kulki, fioletową linią figurującą jako łańcuch i upośledzoną, żółtą gwiazdą z nierównymi nogami na czubku. Pod drzewkiem widniało pięć prezentów różnych rozmiarów i jakaś plama w domyśle będąca dywanem. Nigdy nie miałam zdolności plastycznych, oczywiście lepiej szło mi z pisaniem, niestety nie w tym przypadku. W środku kartki zamieściłam krótkie i zwięzłe życzenia, napisane czcionką, jakiej dzieciaki uczą się w pierwszej klasie podstawówki. Stwierdziłam, że skoro laurki same w sobie są dość proste, czemu by nie nadać temu nieco więcej wyrazu. Tak więc pismem rodem z początków edukacji zapisałam „Wesołych Świąt Harry. Mam nadzieję, że dostaniesz w tym roku jakiś prezent, mimo że byłeś niegrzeczny”. Byłam świadoma jak głupio i dwuznacznie to brzmiało, ale William się uparł, poza tym nie potrafiłam wymyślić niczego sensownego. Wolałam już, żeby Styles pośmiał się z czegoś, co wymyślił jego brat, niż z jakiegoś mojego nieudanego żartu.
            - To całkiem urocze, wiesz? - odezwał się w końcu po przestudiowaniu zawartości kartki w totalnym milczeniu, a moje policzki błyskawicznie oblał rumieniec.
            - Twój brat mi doradzał.
            - To wyjaśnia drugie zdanie – zaśmiał się, cały czas patrząc na życzenia. - Prawilna Nancy by tak nie napisała – dodał od razu, co dało mi do zrozumienia, że doskonale odebrał drugie dno tej zacnej sentencji. Zarumieniłam się jeszcze bardziej na wzmiankę o swojej rzekomej prawilności, która właściwie była niemalże bliska zeru.
            - Co tam masz, Styles? - Zza pleców dotarł do nas wścibski ton głosu Milesa, zwiastujący powrót zakochańców. Nie zdążyłam się dobrze obrócić, a laurka tkwiła już w łapach Charliego, a on sam paradował wokół drzewa, czytając na głos jej treść, jak można się domyślić, mocno akcentując fragment „mimo, że byłeś niegrzeczny”. Zaraz potem zaczął się nabijać z Harry'ego, wymyślając co za niemoralne rzeczy robił, że „był niegrzeczny”. I tak minęła nam reszta nocy. Na śmiechu, wspominaniu i jeszcze raz na śmiechu. Do domu zebraliśmy się koło trzeciej nad ranem, kiedy wciąż było ciemno, dlatego chłopcy nalegali, żeby odprowadzić mnie pod samą willę Frittonów. Harry i Miles wypili znacznie więcej niż ja i Mins, dlatego gdy dotarliśmy pod mój dom zaczęli kozaczyć, że zrobią porządek z wujkiem Gregiem i przekrzykiwali się który z nich będzie go trzymać, a który przejmie rolę oprawcy. Naturalnie nie mieli w planach go pobić, tylko wymierzyć sprawiedliwość w nieco inny, całkiem niekonwencjonalny sposób, a mianowicie zniszczyć go psychicznie poprzez puszczanie mu remixów jego ulubionych piosenek, wyrywanie kartek z jego ulubionego czasopisma motoryzacyjnego i rysowanie kluczami jego auta. Uciszanie ich zajęło nam trochę czasu i gdyby nie Minnie, która zamknęła usta pijanego Charliego soczystym pocałunkiem znienacka, któryś z sąsiadów zapewne zadzwoniłby na policję albo chociaż sam próbowałby interweniować. Pożegnałam się z przyjaciółmi na niespełna kilka godzin bowiem nazajutrz mieliśmy spotkać się u Milesa i z racji, iż jego rodzice mieli jechać na obiad do szefa pana taty Charliego, mieliśmy spędzić popołudnie i wieczór razem, jak za starych, dobrych lat.

~*~


            Po obżarciu się po same brzegi jedzeniem, które znieśliśmy do rezydencji Milesów na wspólny wieczorek, leżeliśmy leniwie porozrzucani kolejno po wielkiej kanapie i fotelach w salonie, oglądając jakiś horror klasy Z i czekając aż Charlie łaskawie pozwoli nam wreszcie otworzyć prezenty. Jako gospodarz postanowił sobie, że otworzymy je dopiero o dziewiętnastej i ani chwili wcześniej. Pudełka i torebki świąteczne, stojące pod choinką wręcz wypalały w nas dziury i skomliły non stop, i kusiły, i prowokowały swoją cudowną aparycją... Ponad to film był kompletnie nudny, co tym bardziej skupiało całą moją uwagę na świecącym drzewku.
            - Już? - jęknęła przeciągle znudzona Minnie.
            - Nie – odparł niezwykle stanowczo szanowny pan gospodarz.
            - Już? - powtórzył Harry, chichocząc się jak niedorozwinięty, czyli jak zawsze.
            - Nie. - Miles twardo stał przy swoim.
            - To chyba już – mruknęłam niedbale, spodziewając się, że przebiliśmy tym barierę i dostaniemy swoje.
            - Jezu Chryste! - zawył poirytowany Charlie. - Tak, to teraz!
            Zerwaliśmy się z miejsc jak oparzeni i rzuciliśmy się w stronę choinki niczym jacyś szaleńcy, dopadając pierwszych lepszych paczek i sprawdzając, która jest czyja. W błyskawicznym tempie każdy miał swoje trzy podarunki, w moim przypadku dwa. I zaczęło się wielkie rozpakowywanie. Każdy pochłonięty swoją częścią, nie zwracał uwagi na resztę. Sprawdzając co dostałam od przyjaciół, nie bałam się tego, że w razie czego będę musiała udawać, że mi się podoba. Byłam pewna, że oba prezenty będą trafione, a nawet jeśli miałaby to być jakaś totalna głupota, to zawsze wiązałaby się z naszymi wspólnymi przeżyciami, a to się dla mnie liczyło najbardziej. Po kształtach domyśliłam się, że będą to płyta i książka, ale jakie, tego nie byłam w stanie przewidzieć. Po rozerwaniu papieru z pierwszej rzeczy, zaśmiałam się dość głośno na widok płyty One Direction, którą postanowił mi podarować Miles. Już myślałam, że jego portfel na tym nie ucierpiał, kiedy sięgnęłam po karteczkę z życzeniami, gdzie w post scriptum napisane było „Ten kutas nie chciał mi dać za darmo, musiałem za nią zapłacić! :/”, na co zareagowałam kolejną dawką śmiechu. Żeby było śmiesznie na płycie widniały autografy wszystkich członków zespołu i krótka dedykacja „Dla złodziejki szopów”, przez co odniosłam wrażenie jakby i oni byli częścią ów prezentu. Minnie natomiast postawiła na nieco „poważniejszą” rzecz i chyba nieźle się musiała wysilić, aby to dorwać bowiem podarowała mi jedną z książek Stephena Kinga z najprawdziwszym autografem, co było dla mnie czymś naprawdę wielkim zważywszy na to, że między innymi z jego dzieł czerpałam inspirację i to on był dla mnie autorytetem. Podziękowałam przyjaciółce za to, że wpadła na tak wyjątkowy pomysł, poprzez długi uścisk, po czym zerknęłam ukradkiem na Harry'ego, aby sprawdzić czy otworzył już największy ze swoich prezentów, czyli ten ode mnie. Płaski pakunek nadal leżał u jego boku i czekał na swoją kolej, kiedy tymczasem Styles czytał życzenia od Milesa i chichrał się pod nosem w ten swój specyficzny sposób. Z racji, że każdy był zajęty sobą, nikt nie zauważył, że przyglądam się brunetowi o wiele dłużej niż powinnam, przekraczając tym wszelkie normy. W końcu Harry sięgnął po ostatnią nierozpakowaną rzecz, a moje serce zabiło szybciej. Jak na szpilkach obserwowałam jak niedbale rozrywał opakowanie, a kiedy kawałek antyramy był już widoczny, chłopak zmarszczył brwi i zerwał resztę papieru jednym ruchem, odrzucając go na bok i nie spuszczając wzroku z prezentu ani na sekundę. Złapał antyramę w obie ręce i trzymając ją opartą o kolana, biegał wzrokiem po jej całej powierzchni. Na jego twarzy wciąż widniał ten sam grymas, ściągnięte brwi, nieco wykrzywione usta, zupełnie jakby zobaczył coś, co mu się nie spodobało i czego nie rozumiał. Zrobiło mi się gorąco i miałam wrażenie, że za moment zwymiotuję na tę stertę śmieci i świątecznych upominków. Czekałam aż się odezwie, tak cholernie się bałam, że zrobiłam coś durnego. Po jego wyrazie twarzy wydawało mi się, że fragmenty, które tam umieściłam obudziły w nim negatywne wspomnienia i zamiast go rozczulić i przypomnieć jak miło kiedyś spędzaliśmy razem czas i jakie piękne rzeczy stworzyliśmy, przypomniały mu o tym, jak burzliwie to wszystko się zakończyło.
            - Co to? - zagadnął Charlie, dając susa przez Minnie, ale prawdopodobnie niczego nie dojrzał, wnioskując po tym, że zaraz wstał i kucnął za Harrym, wyglądając mu przez ramię.
            W jednej chwili mina Harry'ego zmieniła się diametralnie. Z ów nieprzyjemnego grymasu przeszedł do lekkiego, przyjaznego uśmiechu i podnosząc wreszcie głowę, i patrząc na mnie odparł:
            - Ach, - westchnął ciężko, wkładając w to całe pokłady swego górnolotnego aktorstwa. - Totalnie dziewczyńska rzecz*.
            Zajęło mi to kilka dobrych sekund zanim zrozumiałam do czego to miało nawiązać, ale kiedy się zorientowałam, odprężyłam się niesamowicie i zaśmiałam się cicho.. Kto by pomyślał, że Harry pamiętał takie drobnostki.
            - Dzięki, Nance – dodał jeszcze, gdy Minnie i Charlie znów zajęli się sobą, a ja poczułam się znacznie, znacznie lepiej ze świadomością, że najwyraźniej mój prezent był jak najbardziej udany, bo sprawił, że znów miałam okazję doświadczyć cudownego, szczerego uśmiechu ze strony Harry'ego. Niczego więcej nie było mi wtedy trzeba.

            Siedziałam w salonie pośrodku kanapy i tępo gapiłam się w telewizor, oczekując na koniec świątecznej katorgi. Wszyscy biegali wokół mnie, zbierając po drodze ostatnie rzeczy i pakując je do swoich bagaży, krzycząc do siebie, siejąc zamęt i jak zwykle pozostawiając po sobie niewidzialny, ale jakże mocno odczuwalny hałas. Drugi dzień świąt minął jak z bicza strzelił na jedzeniu, leżeniu, jedzeniu, spacerku rodzinnym, podczas którego najadłam się więcej wstydu niżbym się najadła gdybym przeszła się po szkole nago i jeszcze raz na jedzeniu i leżeniu. A teraz Frittonowie zbierali się do wyjazdu w charakterystyczny dla nich sposób, czyli robiąc większy bałagan niż panował dotychczas. Wujek Greg jak to na niego przystało, spakował swoje manatki wczoraj wieczorem, a dziś zasiadł sobie wygodnie w fotelu mojego ojca i popijając herbatkę (gdyby nie to, że prowadził auto, zamiast kubka z Earl Greyem trzymałby szklankę z whisky), poczuł się jak pan i władca domu i przełączał kanały, co jakiś czas zatrzymując się tylko na tych, które go interesowały, kompletnie nie zważając na to, że oprócz niego w salonie byłam jeszcze ja i Lucy. Nawet się nie pokwapił, żeby pomóc żonie znieść walizki z piętra, co zakończyło się hukiem, na szczęście to nie Marry leżała pod schodami z połamanymi kończynami, a jej bagaż, czego dowiedziałam się z rozmów dochodzących z przedpokoju i kuchni. Mimo, że wujek Henry odwiózł dziadków do Manchesteru wczesnym rankiem w pierwszy dzień świąt i sam tam został, w naszej willi wciąż był przerost Frittonów bowiem kręciła się ich siódemka plus moi rodzice i ja.
            Spojrzałam na zegar z lekkim poirytowaniem. Obudzili mnie po dziewiątej pod pretekstem pomocy przy pakowaniu, a kiedy tylko się przy kimś zakręciłam to kazali mi znikać i nie przeszkadzać albo – w przypadku ciotki Charlotte i Jimmy'ego – przesadnie grzecznie mi podziękowano. Nie miałam ochoty tracić czasu na zastanawianie się gdzie tu była logika, więc pokręciłam się po mieszkaniu w poszukiwaniu miejsca dla siebie, ponieważ mój pokój także był oblężony. I tak oto wylądowałam w salonie z tym pajacem Gregiem i roztaczającą wokół siebie dziwną aurę Lucy, nudząc się niemiłosiernie i odliczając minuty do beztroskiej i błogiej ciszy, jaka nastanie po ich zniknięciu. Zarówno według zegara znajdującego się nad kominkiem, jak i według tego w moim telefonie rodzinka przekroczyła wyznaczoną sobie porę na wymeldowanie się z hotelu Mark & Fiona, a widząc ich postępy, śmiało mogłam się spodziewać, że będą urzędować tak kolejne pół godziny, więc ułożyłam się dość wygodnie na kanapie, zajmując całą jej powierzchnię i zważywszy na moje zmęczenie, starałam się opędzić od tego całego harmidru i zamknęłam oczy.
            - Greg! Lucy! Zbierajcie się! - dotarło do mych uszu, około jedenastej, ale nie wzdrygnęłam się na to, bo i tak nie dałam rady się odprężyć i nie odpłynęłam nawet na minutę, a to głównie za sprawą ostentacyjnego i upierdliwego śmiechu szanownego wujka. Podniosłam się do pionu i podreptałam do przedpokoju, gdzie znajdowali się wszyscy nasi goście, a gdy na miejscu nie miałam gdzie postawić nogi, przecisnęłam się przez nich i stanęłam na schodach, robiąc smutną minę, żeby pomyśleli, że przykro mi z powodu ich wyjazdu, kiedy w rzeczywistości w duchu odpalałam fajerwerki i przygotowywałam się do szalonego tańca triumfalnego z owocami na głowie. Po podziękowaniach za wspólnie spędzone, magiczne święta rozpoczęło się wielkie pożegnanie, a zaraz po nim oficjalne i uroczyste ulotnienie się. Cała zgraja Frittonów przekroczyła próg domu, wydostając się z jego wnętrza na grudniowy mróz, tym samym na dobre opuszczając mury mego grodu, świergocząc niepotrzebnie po raz setny „Papa”, „Do zobaczenia kiedyś tam” i inne tego typu rzeczy. W momencie, gdy ciotka Marry zamknęła za sobą drzwi, po całym domu rozpłynęła się ów wyśmienita, wyborna, tak długo wyczekiwana, przepyszna dla mych uszu cisza. Wszechobecny spokój uderzył we mnie ze wszystkich stron i otulił swoją mięciutką kołderką. Uprzednio powiadamiając rodziców o swoich planach, wolnym krokiem podążyłam do swojego królestwa, gdzie bezstresowo i jedwabiście ułożyłam się w swoim łóżeczku, które o dziwo wydawało mi się wtedy jakoś nader wygodne. Opuściłam powieki i uśmiechając się subtelnie do samej siebie, nareszcie mogłam się zrelaksować. Oto nadeszło moje upragnione rozluźnienie. Ten ład i porządek, ta harmonia i równowaga były tak przyjemne, że pochłonęły mnie w całości, doszczętnie i ani mi się śniło od nich opędzać, bo właśnie tego potrzebowałam przed sylwestrem i trzema burzliwymi dniami w Londynie, które miały nastać lada chwila.


 

Ach, totalnie dziewczyńska rzecz* - Odsyłam do rozdziału pierwszego i sceny, w której Harry i Nancy się poznają.

Continue Reading

You'll Also Like

22.9K 1.9K 20
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
54.4K 5.9K 51
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...
62.1K 2.6K 57
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
5.7K 614 34
"Nie jestem już dzieckiem do cholery zrozum to wreszcie jestem prawie pełnoletni i mam prawo umawiać się z kim chce, to jest moje życie więc się odpi...