Rozdział 11 - Jak dawniej

1K 72 11
                                    

            W środowy wieczór zdecydowanie zasiedziałyśmy się z Minnie u państwa Miles. Ba, zasiedziałyśmy. Zostałyśmy na noc i wyżarłyśmy im pół lodówki wraz z ich synem. Nie mieli nic przeciwko, sam Paul proponował nam nawet jakieś whisky, ale ku jego zaskoczeniu, odmówiliśmy. Nie był świadom, że nasze własne zasoby czekały w pokoju Charliego.
            Powoli zdawałam sobie sprawę, iż ostatnimi czasy dość często zdarzało nam się balować bez większego powodu. Tak, jak niegdyś świętowaliśmy moją ripostę do Ackermana, tym razem nadszedł czas na opijanie riposty do Harry'ego. Mimo rozmowy, jaką odbyliśmy z Milesem na wzgórzu, przeistoczyliśmy ogródkową kłótnię w żart. Pomogło mi to w zwalczeniu poczucia winy. Według przyjaciół nie powinnam brać całej odpowiedzialności na siebie ze względu na to, iż to tak naprawdę ja zostałam nieświadomie sprowokowana. Co prawda, gdybym nie podsłuchiwała, obiad miałby szansę na zakończenie się w bardziej przyjemnych okolicznościach. Los zaś chciał inaczej.
            - Co się stało, to się nie dostanie – skwitował Charlie i miał całkowitą rację. Niestety płacz nad rozlanym mlekiem należał do moich hobby.
            Po wsączeniu kilku butelek tego i owego, a także po niekończących się żartach, plotkach i spekulacjach na rozmaite tematy, w końcu pogrążyliśmy się w głębokim śnie na podłodze, budząc się wczesnym rankiem z obolałymi kręgosłupami, kościami ogonowymi i karkami. Wraz z Fletcher pomogłyśmy Charliemu uprzątnąć bałagan, który stworzyliśmy w nocy, aby czym prędzej wrócić do własnych łóżek i przeboleć jakoś ten sen na twardych panelach. Ku mojemu zdziwieniu Minnie poinformowała mnie, że zostanie, bo „coś tam”. Powód, jaki mi sprzedała nie należał do najlepszych, dlatego też zorientowałam się, że kręci. Kac uniemożliwił mi na dopytywanie jej o szczegóły, wołał błagalnie o jak najszybsze dotarcie do domu, więc wzruszyłam ramionami i pożegnałam się z tą podejrzanie zachowującą się dwójką.
            Przemijałam wraz z kierunkiem ciepłego i przyjemnego wiatru uliczkami Holmes Chapel z nie najgorszym humorem. Czas spędzony z przyjaciółmi znacznie mi go poprawił. Przechodziłam sobie spokojnie z nóżki na nóżkę, nie zamartwiając się już tak mocno potyczką podczas sobotniego obiadu, a co lepsze, poczucie winy faktycznie znikało małymi kroczkami. Niemniej wciąż planowałam przeprosić, gdyż tak nakazywało mi sumienie i kultura osobista. Nie potrafiłabym o tym zapomnieć i udawać, że nic się nie wydarzyło. Musiałam to zrobić choćby dla siebie samej.
            Wskoczyłam sielsko na ganek swojego domu i prędko pokonałam przeszkodę w postaci drzwi. O dziwo, nie zostałam przywitana ani przez mamę, ani przez tatę, a mogłabym dać sobie uciąć rękę, że gdzieś tam byli. Nie mogli spać, ponieważ wejście nie było zamknięte na klucz. Nie było sensu ich szukać, bo od razu wciągnęliby mnie w jakąś rozmowę i ze snu w przytulnym i mięciutkim łóżku byłby nici. Zrzuciłam zatem z nóg buty i wdrapałam się po schodach na górę, niezwykle zmęczona kierując się do sypialni. Niby przespaliśmy te siedem godzin, lecz i tak potrzebowałam kilku kolejnych, aby móc porządnie funkcjonować.
            Nieco ospała złapałam za klamkę i przekręciłam ją automatycznie w prawo, pchając drzwi do przodu z myślą, że już za sekundę walnę się na wyrko i odpłynę do błogiej krainy. Nie przypuszczałam, że coś może mi pokrzyżować owe plany.
            Gdy tylko postawiłam pierwszy krok i uniosłam wzrok na upragniony mebel to, co na nim zobaczyłam wprawiło mnie w niemały szok. Stałam przez dobre kilkanaście sekund w totalnym osłupieniu, nie mając pojęcia co powiedzieć. Kompletna pustka w głowie. Jak nigdy.
            Poczułam jedynie przyspieszone bicie serca i nieprzyjemne wrażenie, iż zaraz zemdleję.
            - Co ty tutaj robisz? - wypaliłam nadzwyczaj oschle i odwróciłam wzrok na bok, aby nie gnębić się tym widokiem. Nie chciałam tak zabrzmieć. Przymknęłam oczy, karcąc się w duchu.
            - Chciałem porozmawiać – odparł tonem, przez który przemawiał żal.
            Siedział na moim łóżku, od tak. Wszedł do mojego domu. Został tutaj wpuszczony przez moich rodziców. Pozwolili mu wejść do mojego pokoju. To prawie jakby dali mu przyzwolenie na ponowne zranienie mnie. Czy już nie dość wrażeń?
            Siedział na moim łóżku z miną męczennika. Smutny? Podpierał się rękoma krawędzi. Denerwował się? To ja powinnam być zdenerwowana tym, co zastałam w swojej prywatnej oazie.
            Wyglądał zupełnie inaczej niż pięć dni temu i nie chodzi mi o ubrania, a raczej o postawę i aurę dryfującą tuż nad nim. Nie cwaniaczył już tak, nie był pewny siebie, nie zanosiło się także, aby zdobył się na jakiś akt bezczelności. Ta odmiana zraniła mnie niczym zardzewiały sztylet.
            - O czym? - spytałam głupio, lecz na nic innego nie mogłam się zdobyć.
            - Najlepiej o wszystkim.
            Posunęłam się odrobinę do przodu, aby zamknąć za sobą szczelnie drzwi. Nie miałam ochoty, aby rodzice cokolwiek usłyszeli w razie, gdyby pokusili się o podsłuchiwanie. Wbijając oczy w podłogę przeszłam niespełna metr dalej i oparłam się o komodę stojącą centralnie naprzeciw  łóżka.
            - Słucham. - Zakryłam twarz włosami i złapałam się za głowę jedną ręką. Naturalnie byłam bliska płaczu, musiałam się czym prędzej uspokoić. Jeszcze nie czas na takie ekscesy. Cóż to by była za porażka, gdybym rozkleiła się na jego oczach na samym początku.
            - Nie mam pojęcia od czego zacząć – zaśmiał się nerwowo. Przyszedł tu bez żadnego planu. Nie przygotował się. Nie przygotował żadnego scenariusza. Poszedł na żywioł. Więc... Chciał polegać na impulsie, improwizować. Czy to znaczyło, że wolał, aby przypadek pociągnął go za język? Że bez planu powie więcej, a w tym coś istotnego? Sama nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony odebrałam to pozytywnie, z drugiej jednak stwierdziłam, że nie mogę ulec zbyt szybko, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że tak właśnie będzie.
            - Może od tego jak uwierzyłeś w głupią plotkę i postanowiłeś kopnąć mnie w dupę? - Podniosłam głowę i odważyłam się spojrzeć na niego z pretensjami wymalowanymi na mojej bladej od nerwów twarzy. Nie potrzebowałam zbyt wiele czasu, aby przejść z całkiem błogiego stanu z powrotem do rozdrażnienia.
            - Więc wiesz... - mruknął pod nosem, odwracając ode mnie wzrok.
            - Tak, wiem – odparłam dosadnie i jeszcze surowiej niż na starcie. Tym razem nie pożałowałam.
            Jakiś czas tkwiliśmy naprzeciw siebie w głuchej ciszy, oboje spoglądając w przeciwne strony. Być może wyjawienie mi powodu, dla którego mnie porzucił na zbity pysk było punktem głównym jego wizyty, dlatego zdawał się być tak zawiedziony. Ponad to nagła zmiana jego zachowania była nie tylko podejrzana, ale też niepokojąca. Jeszcze w sobotę był gotów zadźgać mnie słowami, teraz natomiast głaskał mnie nimi po policzku.
            - Przepraszam.
            Ogarnęło mnie niezmierzone zdumienie. Czy też się przesłyszałam, czy do mych uszu dotarło słowo, które tak bardzo pragnęłam usłyszeć? Wprawiło mnie ono w totalny amok. Wystarczyło to jedno słowo i dźwięk jego cudownego, zachrypniętego głosu, abym porzuciła wszystko za siebie i była gotów zapomnieć. Byłam niesłychanie słaba wobec niego i to także mnie raniło.
            - To było dawno temu, ale nadal nie do końca dobrze się z tym czuję. Nie powinienem tego robić.
            Przyznał to. Wreszcie przyznał, iż popełnił błąd. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele to dla mnie znaczyło, aż do momentu, gdy naprawdę się to stało. Mimo to nadal czułam, iż nie zasługuje na to, aby tak łatwo mu wybaczyć. Zbyt wiele dni i nocy przepłakałam, aby zostać udobruchana jego pierwszym podejściem.
            - Wiem, że nie prędko mi wybaczysz, ale mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi – kontynuował, gdy zauważył, że nie zamierzam w żaden sposób skomentować jego aktu odwagi.
            - Dlaczego tak zareagowałeś? Czemu nie próbowałeś tego nawet wyjaśnić? - Po kolejnej dawce ciszy, zdobyłam się na wydobycie z siebie dwóch nurtujących mnie od dawna pytań, mając jednocześnie olbrzymią nadzieję, że uzyskam satysfakcjonujące mnie odpowiedzi. Przedobrzyłam z tymi nadziejami.
            - Bo byłem idiotą.
           - I to ma być odpowiedź na pytanie, które zadaję sobie nieprzerywanie od dwóch lat?! - krzyknęłam na niego, w sekundę przechodząc znów w stan rozgorączkowania. Nie do wiary! Nie do wiary! A tak dobrze się zaczęło! Doprawdy tylko tyle był stanie powiedzieć? Czy to brzmiało choćby w jakimś najmniejszym calu na porządny argument? Ten chłopak nigdy nie przestanie zaskakiwać.
            - Nancy... -  Bezskutecznie usiłował przerwać mój przypływ wzburzenia. Dokładnie, byłam niczym wzburzony ocean, gigantyczna, masywna i rozszalała fala pochłaniająca kutry i statki podczas sztormu. Nadeszła pora wypluć z siebie żale, pretensje, zarzuty, smutek, złość, absolutnie wszystko.
            - Myślisz, że przyjście tutaj i powiedzenie jednego słowa zrekompensuje mi te wszystkie nerwy i łzy? - Zasypałam go dosadnym tonem, choć jeszcze przed minutą poczułam jak to zwykłe „przepraszam” wypowiedziane przez niego otuliło mnie i powoli przekonywało do przebaczenia. - Jeżeli tak, to jesteś zajebiście naiwny i wygląda na to, że teraz to ty będziesz zadręczać się byciem odrzuconym, a ja nie kiwnę na ciebie palcem przez kolejne lata!
            - To co niby mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?! - Harry nie był mi dłużny i także podniósł głos. Wyraźnie go zdenerwowałam. Zabrzmiał odrobinę jak desperat. - Nie masz, kurwa pojęcia jak ciężkie były dla mnie te dwa lata i nie chodzi mi o program i sławę, tylko o to, że nie mogłem dzielić tego z tobą, że nie było cię tam ze mną, że nie mogłem zobaczyć jak dumna ze mnie jesteś, nie mogłem zobaczyć jak siedzisz w pierwszym rzędzie na publiczności z transparentem, jak wspierasz mnie w ciężkich chwilach, pocieszasz. I tak, doskonale wiem, że to wszystko moja wina i cholernie tego żałuję, bo nic i nikt nie zwróci nam tego straconego czasu, ale myślę, że jeszcze nie jest za późno, aby przeprosić i spróbować odbudować choć kawałek tego, co mieliśmy. Nie chcę mijać cię na ulicy i udawać, że się nie znamy. Nie chcę czuć jak mordujesz mnie wzrokiem. Nie chcę już milczeć. Dlatego tu jestem, żeby przyznać otwarcie, zarówno przed tobą, jak i przed sobą samym, że żałuję tego, że zachowałem się jak kompletny dupek. I przepraszam. Naprawdę.
            Sztorm wewnątrz mnie rozpętał się na dobre. Myśli i uczucia szalały, obijały się o siebie i wybuchały, w efekcie czego pojawiały się nowe.
            Zrobiło mi się gorąco, z każdym kolejnym jego słowem oddychałam coraz ciężej. Łzy napierały coraz silniej, od czego zaczęła boleć mnie głowa. Stałam doszczętnie zniszczona i  rozsypana, mocno zaciskając usta i wpatrując się w dywan.
            Pierwsza łza poleciała po policzku, a zaraz za nią następna i następna. Nie przeszkadzało mi już to, że ukazałam przed nim swoją słabość. Przymknęłam oczy i starałam się uspokoić oddech i zatamować płacz. Dopiero teraz kamień całkowicie spadł z mego serca. Otrzymałam to, na co zasługiwałam. Prawdę.
            On sam nie wiedział co począć. Stać dalej i patrzeć na mnie, czy też podejść i objąć. Ostatecznie czekał pokornie na moją odpowiedź. Bał się tak samo, jak ja. Wyczułam to. Emanował tak samo skrajnymi emocjami, co ja. Byliśmy tacy sami, czuliśmy to samo i prawdopodobnie myśleliśmy to samo.
            - Dobrze... - mruknęłam, pociągając nosem i zatrzymując na jakiś czas szlochanie. Uniosłam głowę i czerwonymi, napuchniętymi i jeszcze mokrymi oczami spojrzałam wprost na niego. - Możemy zacząć od początku.
            Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, wiercąc w sobie nawzajem dziury. Napięcie i dystans między nami rosły w siłę z sekundy na sekundę, a ja nie potrafiłam wyczekać momentu, w którym pękną, skruszą się na miliardy kawałeczków i rozsypią się po podłodze.
            Harry podszedł do mnie błyskawicznie i oplótł mnie swoimi masywnymi ramionami. Przytulił mnie po raz pierwszy od tak dawna. Czułam jego perfumy, które delikatnie rozpieszczały moje nozdrza. Zapomniałam już jak pięknie pachniał. W chwili, gdy nasze ciała się dotknęły miałam wrażenie, że przelał na mnie same pozytywne odczucia. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Miło i ciepło. Byłam szczęśliwa i zadowolona.
            Będąc bezpieczna, ukryta w jego ramionach, wybuchłam płaczem już bez żadnego większego skrępowania. Przycisnął mnie jeszcze mocniej do siebie, co sprawiło, że wydobyłam z siebie więcej łez.
            - Już wszystko w porządku – szepnął mi do ucha. Nigdy w życiu nie czułam się tak dobrze.

The Hesitate | h. s. ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now