The Hesitate | h. s. ZAWIESZO...

By meedmeadow

34.3K 2.1K 266

Dwoje marzycieli dążących z zapartym tchem ku swym największym marzeniom spotyka się pewnego dnia. Jakże inac... More

Prolog
Rozdział 1 - Coś niewytłumaczalnego
Rozdział 2 - Problemy
Rozdział 3 - Krok do przodu, krok do tyłu
Rozdział 4 - Odmowa
Rozdział 5 - Niespodzianka
Rozdział 6 - Wątpliwości
Rozdział 7 - Upragniony dzień
Rozdział 8 - Mieszane uczucia
Rozdział 9 - Ostatnie słowo
Rozdział 10 - Tajemniczy Charlie
Rozdział 11 - Jak dawniej
Rozdział 12 - Atak
Rozdział 13 - Żarty żartami
Rozdział 14 - 'Jeśli będziesz cały czas ze mną...'
Rozdział 15 - TRA-DYC-JA! cz. 1
Rozdział 16 - TRA-DYC-JA! cz. 2
Rozdział 17 - Gorączka sobotniej nocy
Rozdział 18 - Kolejna kwestia do rozwiązania
Rozdział 19 - Świąteczny zawrót głowy
Rozdział 21 - Reakcja
Rozdział 22 - Herbatka i całuski
Rozdział 23 - Pseudointeligenci
Rozdział 24 - Moi przyjaciele
Rozdział 25 - Teraz już wiem
Rozdział 26 - Coś niewytłumaczalnego II
Rozdział 27 - Cyrk
Rozdział 28 - Weź się w garść!
Rozdział 29 - Urodziny Minnie
Rozdział 30 - Bankiet
Informacja
Rozdział 31 - Coś się zmieniło
Halo?

Rozdział 20 - Przewrażliwiona

960 55 4
By meedmeadow

Niedzielny wieczór zostałam zmuszona spędzić z rodziną w salonie, przy rozpalonym kominku, oglądając wspólnie różne reality show i zagryzając domowej roboty maślane ciasteczka. Właściwie powinnam być im wdzięczna, bo gdyby nie to, nie byłabym aż tak wyczerpana i nie zasnęła bym z tak wielką łatwością. Stres dotyczący spotkania z Harrym, które zbliżało się ogromnymi krokami robił swoje. Im bliżej poniedziałkowego popołudnia byłam, tym silniejsza stawała się moja tęsknota, a swoje apogeum osiągnęła poniedziałkowego ranka, gdy nerwowo podążałam do domu Anne, aby przypilnować Williego, kiedy ta miała do załatwienia ostatnie rzeczy ze swojej świątecznej listy. Wytrzymałam bez Stylesa ponad dwa miesiące. Dwa trudne miesiące. W pewnym momencie odniosłam złudne wrażenie, że im dłużej go nie widziałam, tym mniej tęskniłam, lecz kiedy zdałam sobie sprawę, że został niespełna tydzień nim znów staniemy twarzą w twarz i nie będzie on już wyłącznie chłopakiem z telewizji i gazet, a powróci jako mój przyjaciel, zaczęłam się denerwować. Nie mogłam myśleć o niczym innym, choć starałam się, aby ludzie z mojego otoczenia niczego nie zauważyli i zdaje się, że udało mi się to, i to całkiem nieźle. Chwilami moje rozkojarzenie było zbyt silne i niecnie przedzierało się w sferę fizyczną, sprawiając mi niemały ból. Nie raz leżałam na łóżku, gapiąc się w ścianę, odczuwając jedynie kompletną pustkę, zupełnie jakbym była tanim, czekoladowym gwiazdorkiem bez nadzienia. Na szczęście to wszystko miało minąć lada moment.
            Z jednej strony okrutnie cieszyłam się na te kilka razem spędzonych dni, z drugiej zaś doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że po tym jakże krótkim okresie radości i beztroski znów nadejdzie pora rozłąki, co prawda tym razem na nieco krócej, bo jedynie na niespełna miesiąc, lecz mimo to myśl o tym jak mało czasu spędzę z Harrym w porównaniu do tego, jak cholernie długo się nie widzieliśmy wciąż mnie nawiedzała, a wizja rozstania sprawiała, że zamiast cieszyć się na jego powrót, odliczałam ile dni pozostało do ponownego wyjazdu...
            Czasem odnosiłam wrażenie jakbym była w związku na odległość i wyczekiwała swego ukochanego, bo tak w istocie wyglądał ten cały proces i jego przebieg, a najlepsze w tym wszystkim było to, że nie sądziłam, żeby moja tęsknota była choćby odrobinę mniejsza niż w wypadku takich właśnie osób. Wręcz przeciwnie, myślałam, że moja była silniejsza. Dlaczego? Tego nie wiem, nie potrafię wyjaśnić. Po prostu tak czułam.
            Są rzeczy, które rozumiemy w pełni, całym sobą, poprzez pryzmat emocji i odczuć, a nie jesteśmy w stanie opisać ich choćby najprostszymi słowami. Chcielibyśmy, żeby inni mogli pojąć je chociaż w najmniejszym stopniu, ale nadal nie możemy dobrać odpowiednich wyrazów, aby jakkolwiek, może i nawet trochę ubogo je przedstawić. Moja tęsknota zaliczała się do takich właśnie rzeczy.


            Siedziałam z Williem na kremowym, włochatym dywanie w salonie i bawiliśmy się klockami lego, ponieważ to one wygrały spośród innych zabaw, jakie mu zaproponowałam tego popołudnia. Zaczęło się od budowania posterunku policyjnego, ale po kilku znacznych i dość ciekawych innowacjach wprowadzonych przez młodego przerzuciliśmy się na tworzenie super zmodernizowanego statku kosmicznego, w międzyczasie oglądając kreskówki w telewizji. Tymczasem Anne krzątała się po kuchni, sprawiając, że mimo iż dopiero co jedliśmy,  czując te cudowne zapachy dań, które przygotowywała na jutrzejszy wigilijny obiad, znów robiliśmy się głodni. Zresztą jeśli chodziło o ciasta i inne tego typu smaczności William zawsze miał na nie miejsce, a ja... Cóż trzeba przyznać, że sernik Anne nie tylko prezentował się fantastycznie, ale tak też smakował, nie trudno było mu się oprzeć. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że zaproszą mnie na kawę i ciasto w drugi dzień świąt i będę miała zaszczyt zasmakować tych wszystkich grzesznych słodkości.
            Bawiąc się z małym i marząc o jedzeniu z pierwszej półki, na chwilę zapomniałam o tym, że czas, jaki dzielił mnie od zobaczenia się z Harrym kurczył się w zawrotnym tempie, a przypomniałam sobie o tym zaraz, gdy do moich uszy dotarł podejrzany dźwięk przypominający zatrzaśnięcie drzwi od samochodu. Podniosłam głowę znad pudła z klockami jak oparzona i łudząc się, że dojrzę cokolwiek przez okno popatrzyłam na nie, oczywiście jedyne, co mogłam podziwiać to śnieżnobiałe firanki i skrawek nieba. W jednej sekundzie wyciszyłam się w miarę możliwości, a może i nawet bardziej niż myślałam, że dam radę bowiem tak silnie skupiłam się na nasłuchiwaniu ów dźwięków, że telewizor stojący niespełna metr ode mnie nie sprawiał mi przy tym żadnych trudności. Dokładnie zarejestrowałam stukanie butów o chodnik nasilające się z sekundy na sekundę, a im lepiej słyszalne były, tym mocniej biło moje serce. Stresowałam się przed spotkaniem z przyjacielem prawie że tak mocno, jakbym wyczekiwała spotkania z idolem. Sama nie potrafiłam zrozumieć swoją reakcję, a co dopiero jakoś ją opanować. Wydawało mi się, że to przez to jak długo była rozłąka. Może bałam się, że będę potrzebowała trochę czasu, żeby ponownie przystosować się do jego towarzystwa, żeby czuć się przy nim swobodnie? A może przeraził mnie fakt, że to już? Że to już teraz, to ten moment, minuta lub dwie i znowu Harry będzie prawdziwy, a ja będę mogła nacieszyć się jego obecnością.
            Nikt poza mną nie zwrócił na to uwagi, nikt poza mną nie zwróciłby na to uwagi, gdyby w domu znajdowało się więcej osób, bo nikt nie przeżywał tego w tak chorobliwie ciężki do zdefiniowania sposób i nikt nie traktował powrotu tej jednej osoby, jak czegoś, co miało dopełnić dzień, miesiąc, rok, dotychczasowe życie. Bo tak niestety bądź stety, tego również nie sposób było stwierdzić, tak miała się prawda. Harry był ważną, okropnie ważną częścią mojego życia i teraz, gdy ponownie w nim zawitał, nie wyobrażałam sobie jakby to było, gdyby znów miał zniknąć. Był częścią mnie i bez niego nic nie miało sensu. Dlatego, gdy złapał za klamkę, otworzył drzwi frontowe i wyłonił się zza nich, zaparło mi dech w piersiach. Po prostu zaniemówiłam.
            - Ho, ho, ho! - zawołał, naśladując Świętego Mikołaja, po czym rzucił pokaźnych rozmiarów torbę na podłogę i rozłożył ramiona gotów przyjąć w swoje objęcia młodszego brata, który gnał już w jego stronę, skandując jego imię. Anne natomiast, usłyszawszy głos syna, odwróciła się błyskawicznie za siebie i widząc rozpromienioną twarz Harry'ego, odłożyła na bok ścierkę i podążyła do swoich pociech. Willie wskoczył na bruneta jakby miał w butach sprężyny, zaś on złapał go i podniósł do góry, przytulając do siebie, a gdy tylko Anne pojawiła się w miarę blisko, pocałował ją w policzek i objął drugą, wolną ręką.
            A ja? Ja stałam nieruchomo w tym samym miejscu, w którym siedziałam jeszcze przed minutą i przyglądałam się całej tej scenie, jednocześnie czując jak wewnątrz mnie wrze, a niecierpliwość mnie rozsadza. Na domiar złego odkąd Harry przekroczył próg domu nawet na mnie nie zerknął. Nie miałam mu tego za złe, rodzina była najważniejsza, dlatego też nie śmiałam im przerwać i czekałam pokornie na swoją kolej. Zrobiło mi się tylko przykro. To chyba zrozumiałe? Albo i nie...
            Wyglądał przepięknie. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę był jego uśmiech. Na żywo był milion razy cudowniejszy i milion razy bardziej na mnie oddziaływał niż ten uwieczniony na zdjęciach. Poza tym, teraz przedstawiał radość i szczęście w najszczerszej i najczystszej postaci. Do tego te cudowne dołeczki w lekko zaróżowiałych policzkach... Jego włosy urosły, były znacznie dłuższe niż ostatnio i o dziwo dodawały mu więcej uroku, jakby to w ogóle było możliwe, aby być bardziej czarującym. Prawdopodobnie stało się tak za sprawą grzywki, z której notabene zrezygnował dawno temu, lecz zapewne przez silny wiatr i mżawkę panujące na zewnątrz jego wcześniej ułożona fryzura uległa zmianie, a ów grzywka opadła mu na czoło jak za starych dobrych czasów. Takiego lubiłam go najbardziej, bo takiego go pamiętałam.
            Zmarszczyłam brwi po zorientowaniu się, że myślenie o swoim przyjacielu w taki sposób chyba nie do końca było normalne, jednak nie była to pora na głębsze zastanawianie się nad tym, ponieważ wreszcie nadszedł mój czas na odpowiednie przywitanie się. Harry nareszcie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem i od momentu, w którym nasze wzroki się spotkały, nie przestaliśmy na siebie patrzeć, aż padliśmy sobie w ramiona. Chłopak odstawił brata na podłogę, po czym uśmiechnął się do mnie i zapraszając gestem ręki, powiedział:
            - No chodź tutaj.
            Odetchnęłam z ulgą, a ta cała dziwaczna presja, którą sama na sobie wywarłam prysnęła. Ruszyłam w jego stronę, nie zważając już na nic. Na to czy Anne patrzyła, czy Willie coś do nas mówił, jak to wyglądało. Nie interesowało mnie to. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że znów był tutaj, w Holmes Chapel, na wyciągnięcie ręki. Chociaż na te kilka dni. A ja miałam dla siebie tylko te kilka sekund, aby nacieszyć się jego bliskością.
            Wtuliłam się w niego mocno i ani mi się śniło puszczać. A przynajmniej nie chciałam tego robić, choć wiedziałam, że muszę. Gdy poczułam ciepło jego ciała i to jak obejmuje mnie swoimi dużymi rękoma i niespostrzeżenie dla Anne, przyciąga jeszcze bliżej siebie, oblała mnie tradycyjna, tak doskonale znana mi fala gorąca i wtedy... Zachciało mi się płakać. Umocniłam swój uścisk i przycisnęłam swój policzek do jego miękkiego swetra. Miałam wrażenie, że jestem niewidzialna, nikt na mnie nie patrzy, nikt mnie nie widzi, byłam bezpieczna, szczęśliwa, a przede wszystkim spokojna. Harry z łatwością zauważył, że coś było nie tak, bo potarł dłonią o moje ramię, może żeby mnie uspokoić (kiedy w istocie nie było to potrzebne), czy dodać otuchy. A może żeby uświadomić mnie, że dzieje się to naprawdę i faktycznie byliśmy znów razem, a ja nie powinnam się smucić.
            - Tęskniłam za tobą. – Ledwo co udało mi się to wyszeptać, ponieważ łzy niecnie popłynęły z moich oczu, przez co załamał mi się głos. Styles, jak to na niego przystało nie potraktował tego poważnie, w końcu nie byliśmy sam na sam, nie mógł przecież uzewnętrzniać się w wyższym stopniu przy innych, nawet przy własnej mamie.
            - Śmierdzisz spalonym ciastem, Fritton – zaśmiał się, w istocie rozluźniając mnie odrobinę, ale mimo to przesunął dłoń po moich plecach po raz kolejny, co było dla mnie wystarczającą odpowiedzią.
            On też tęsknił.

~*~


            Wigilijnego poranka miałam w planach obudzić się krótko po ósmej i pokazać panu Bogu, domownikom i całemu światu, że jednak gdzieś tam głęboko, wewnątrz mnie skrywają się znikome, aczkolwiek jakiekolwiek, pokłady bezinteresownego dobra. Z okazji, że przez ostatnie dni unikałam zarówno swojej rodziny, jak i wchodzenia z nimi w interakcje i brania udział w przygotowaniach do świąt, postanowiłam, że koniec końców chociaż troszkę im pomogę. Nastawiłam budzik na ósmą, ósmą dziesięć, piętnaście... I tak aż do za pięć dziewiąta, bo moje oczy wyraźnie protestowały, że potrzebują odrobinę więcej odpoczynku. Po porannej toalecie, zeszłam na parter, po drodze witając się z Jimmym, którego swoim dość niecodziennym zachowaniem wprowadziłam w niemałe zdezorientowanie i omal nie walnął w drzwi do łazienki. Mama i ciocia Marry też były zdziwione moim nagłym pojawieniem się w kuchni o tak wczesnej porze, na ich miejscu też bym nie wierzyła własnym oczom. Kiedy weszłam do pomieszczenia, Fiona zrobiła niezłą minę i szturchnęła Marry, po czym obie bez słowa zaczęły mi się przyglądać, jak jakiejś anomalii.
            - No co? - burknęłam, gryząc ciastko wcześniej wzięte z blachy. Moje poranne przedsięwzięcie przyćmiło dosłownie wszystko, bo nie dostałam nawet reprymendy odnośnie kradzieży ciasteczka.
            - Nie, nie, nic. - Fiona pomachała przecząco głową i krzyżując ramiona na piersi, oparła się nonszalancko o blat naprzeciwko mnie. - Tylko tak się zastanawiam cóż to za okazja, że tak wcześnie wstałaś – dodała podejrzliwym tonem.
            - Otóż, mamo – zaakcentowałam silnie drugie słowo i przybrałam taką samą pozę, jak ona. - Tak się składa, że w każdym z nas nagle uaktywnia się biała lampka dobroci i odczuwamy potrzebę pomocy innym. Oto właśnie nastał ten magiczny moment, kiedy twoja córka zamierza CAŁKOWICIE bezinteresownie wesprzeć rodzinę w świątecznych przygotowaniach i lepiej tego nie kwestionujcie, bo lampka zgaśnie. – Pogroziłam im palcem wskazującym, czym je rozbawiłam, a sądząc po ich szyderczych żartach, które nastały kilka sekund później, nie wzięły mojego wyznania na poważnie. Chcąc przerwać to żenujące przedstawienie zapytałam od czego mam zacząć i tak oto wysłano mnie do pralni po obrusy. Kiedy ubierałam buty w przedpokoju, po całym domu rozpłynął się dźwięk dzwonka. Nie raz, nie dwa, a kilka razy zupełnie jakby osoba stojąca na progu robiła to z premedytacją i totalnie złośliwie. Gdyby wujka Grega nie było jeszcze u nas, pomyślałabym, że to on znowu cwaniaczy i już na wstępie podnosi poziom mojej irytacji do maksimum, ale zważywszy na fakt, że ten pajac leżał teraz smacznie w łóżku i zapewne ślinił się na poduszkę, zastanawiałam się kto poszedł w jego ślady. Nie miałam na to zbyt wiele czasu bowiem zaraz po ostatnim sygnale drzwi frontowe otworzyły się z hukiem, a do środka wleciał wilgotny od deszczu Woollen i wpadł na mnie brudnymi od błota łapami, machając ochoczo ogonem, po czym zaczął mnie lizać po twarzy. Z racji, że był wręcz ogromnym psem ciężko było mi go z siebie zepchnąć, a leżenie na plecach przygniecionym przez dwurocznego labradora zdecydowanie nie należało do najlepszego rozpoczęcia dnia. Ale na tym się nie skończyło, skądże, to jedynie przedsmak tego, co nastało potem. Zaraz za swym pupilem do naszego mieszkania wkroczyli jego szanowni właściciele, a zarazem moi dziadkowie, a wraz z nimi kolejna porcja wujostwa. Charlotte i Henry zawsze przywozili dziadków z Manchesteru w wigilię, ale nie przypuszczałam, że w tym roku postanowią nas mile zaskoczyć tak wczesną porą i rozpocząć chaos prędzej niż zwykle. Przy okazji cała czwórka wtargnęła do środka z impetem już na wstępie radośnie witając się z wciąż śpiącymi krewnymi. Podczas gdy ja toczyłam bój z Woollenem, z kuchni wyłoniła się gospodarz tej całej szopki, to jest moja mama oraz ciotka Marry i przystąpiły do gorącego powitania brakujących ogniw. Teraz byliśmy w komplecie. Cała zgraja Frittonów skupiona w jednym miejscu, strzeżcie się ludzie. Swoją drogą podziwiałam mamę za to jak fantastycznie rozplanowała całe spotkanie rodzinne i zmieściła ich w naszym domu, w końcu nie był on jakąś dwudziestopokojową willą, tylko typowym angielskim budynkiem, gdzie wszystko było ściśnięte. Co prawda wraz z przyjazdem reszty musiałam liczyć się z faktem, że przez kolejne trzy noce, nie daj Boże więcej, będę zmuszona dzielić łóżko z Lucy. W zeszłym roku gadała przez sen i wydawała z siebie osobliwe dźwięki, nie ukrywam, że było to nieco uciążliwe, dlatego też te upojne noce traktowałam jak karę. Z drugiej strony współczuję Jimmy'emu, bo miał je spędzić ze swoim młodszym bratem, który za swój życiowy cel najprawdopodobniej obrał uprzykrzanie mu życia.
            - Wstawaj, Nancy, co tak plackiem leżysz -  powiedział dziadek i łapiąc moje ramie, podniósł mnie do pionu jednym ruchem jak leciutką, szmacianą lalkę. Theodore Fritton miał siedemdziesiąt trzy lata i więcej siły niż mój tata i obaj wujkowie razem wzięci, a to za sprawą jego pracy. Otóż dziadek był niegdyś żołnierzem i bardzo lubił się tym chwalić, a także opowiadać różne historyjki z czasów „Jak to z chłopakami...” to, tamto i siamto. Nie wszystkie z ów opowieści były interesujące, ale jako że Theo był głową rodziny wypadało wysłuchać go do końca.
            - Cześć, dziadku – przywitałam się, całując go w policzek, następnie, jak na grzeczną wnusię przystało, podeszłam do babci i wujków.
            - Gdzie ty idziesz tak wcześnie rano?! - oburzyła się Paloma Fritton, zaraz po tym jak wycałowała mnie milion pięćset razy, zostawiając na moich policzkach śladu po perłowej szmince.
            - Obowiązki wzywają – odparłam z serdecznym uśmiechem na twarzy, sprawiając wrażenie przykładnej, porządnej młodej osoby. - Do zobaczenia później.
            I opuściłam dom, pozostawiając ich w przekonaniu, że zawsze jestem okrutnie pomocna i posłuszna. Nie widywaliśmy się nader często, więc nie miałam jak zburzyć tego cudnego wyobrażenia.


            Prasowanie ogromnych obrusów i prześcieradeł bez niczyjej pomocy nie należało do najłatwiejszych zadań, a już na pewno kiedy mama i reszta kobiet obecnie koczujących w naszym domu przykuwały ogromną uwagę do każdej najmniejszej plamki albo paprochów. Męczyłam się nieco i po kilka razy prasowałam to samo miejsce, żeby było wręcz idealnie. Nawet dla klientów nie starałam się aż tak bardzo jak teraz dla Fiony. Przed rozpoczęciem pracy włączyłam sobie radio, żeby czas przemijał mi szybciej i tak też było. Gdyby nie BBC1 zamiast niecałą godzinę, spędziłabym w pralni tyle samo, z tym że odnosząc wrażenie jakbym ślęczała przy desce dwa razy dłużej.
           Nagle na zaplecze dotarł dźwięk oznajmiający pojawienie się klienta. Zmarszczyłam brwi, myśląc o co chodzi, po czym zaklęłam pod nosem, przypominając sobie, że: po pierwsze powinnam była zamknąć drzwi na klucz, aby uniknąć wyjaśniania ludziom, że mimo wszystko dzisiaj nie mają na co liczyć ze strony naszej firmy, po drugie zastanawiałam się kto był na tyle durny, aby przeoczyć napis „W wigilię nieczynne” widniejący na szybie wystawy od kilku dni. Po wyłonieniu się zza wieszaków pełnych ubrań, głównie zimowych płaszczy, moim oczom objawił się rozpromieniony Charlie.
            - Nie wiedziałem, że macie dzisiaj otwarte – rzekł ubawiony moim rzekomo smutny losem, myśląc, że dostałam zmianę w sklepie z samego rana w jedyny wolny od pracy dzień w roku.
            - A co, potrzebujesz wyczyścić jedyną białą koszulę przed wigilijnym obiadkiem? - burknęłam, wracając na zaplecze i sądząc po odgłosach, chłopak podążył za mną. Normalnie nie byłabym dla niego taka opryskliwa, gdyby nie to, że razem z Minnie ostatnimi czasy nieco się na mnie wypięli, że tak to ujmę kolokwialnie. Odkąd byli razem spędzaliśmy w trójkę coraz mniej czasu. Świetnie, rozumiałam to, ale ich związek nie mógł przecież ograniczyć naszych spotkań do minimum. Będąc w takiej sytuacji jak oni, powinno się jakoś pogodzić wszystko ze sobą i nie myśleć tylko o sobie, ale też o innych (tutaj rzecz jasna miałam na myśli siebie). Czy próbowałam z nimi o tym porozmawiać? Owszem, około czterech razy. Najwyraźniej zaczynałam mało dobitnie i nieskutecznie.
            - Skądże – odparł niewzruszony moją złośliwą uwagą. - Przechodziłem obok i usłyszałem dość głośno grające radio, więc stwierdziłem, że na pewno krzątasz się gdzieś tutaj zważywszy na to, że piosnka, jaka akurat leciała to nic innego, jak twój ulubiony zespół.
            Zmrużyłam groźnie oczy, wysyłając mu mordercze spojrzenie, ale Miles stał nieugięty nieopodal mnie. Może faktycznie przesadziłam trochę z głośnością. Słuchając One Direction powinnam być bardziej ostrożna... Przynajmniej dobrze, że nie śpiewałam, kiedy już wszedł do pralni, bo w takim wypadku zmiażdżyłby mnie swoimi zgryźliwymi komentarzami.
            - Wygrałeś – powiedziałam, gdy wszelkie siły mnie opuściły. - Nie mam pomysłu na ripostę.
            - Dziękuję. - Charlie ukłonił się teatralnie, udając skromność, a ja wróciłam do prasowania ostatniej rzeczy. - Pamiętasz, że dzisiaj widzimy się po północy na Cotton Hill? - zagadnął dla przypomnienia.
            - Niby jak mogłabym o tym zapomnieć?
            - No nie wiem... - mruknął pod nosem zmieszany. - Tak tylko mówię.
            Zapadła dziwna cisza, zupełnie jakby Miles chciał się zabrać za jakiś temat, ale za Chiny nie miał pojęcia, od której strony do niego podejść. Odłożyłam żelazko na bok i wkładając w to absolutnie całe pokłady mieszczącej się w moim umyśle perswazji, popatrzyłam na niego, starając się wycisnąć cokolwiek.
            - Co jest, Charlie? - spytałam wreszcie, po nieudolnej próbie niewerbalnego zmuszenia go do uzewnętrznienia się.
            - Bierzesz prezenty ze sobą?
            - Ach... A więc o to chodzi! - zagrzmiałam triumfalnie. - Nie wiesz co dać Minnie! - Uderzyłam w niego oskarżycielsko, a on od razu zgubił swoją pewność siebie i zaczął się wybraniać, chociaż i tak doskonale wiedziałam, że mam rację.
            - Nie, nie! To nie tak. Ja już coś mam, tylko... - zawahał się, jakby się wstydził przyznać co za głupotę jej kupił. - Boję się, że się jej nie spodoba – dodał zmartwiony. Ostatnio był taki przygnębiony czymś o wiele poważniejszym, co sprawiło, że wyglądał zabawnie, martwiąc się o durny prezent na święta.
            - Jakoś wcześniej nie miałeś z tym tak wielkich problemów – zauważyłam trafnie.
            - Teraz to inna sprawa.
            Nie odpowiedziałam, tylko zrobiłam wymowną minę. Dla mnie nigdy się tak nie poświęcali.
            - A ty co masz dla Harry'ego? - wypalił ni stąd, ni zowąd, jakby to w ogóle miało jakikolwiek związek z tym, o czym rozmawialiśmy.
            - A co to ma do rzeczy? - oburzyłam się natychmiastowo. - Nie jesteśmy parą, więc nie kłopotałam się z tym aż tak bardzo – skłamałam w kwestii kłopotu z prezentem, bo w rzeczywistości nad wymyśleniem perfekcyjnego podarunku spędziłam doprawdy sporo czasu, ale Miles wcale nie musiał o tym wiedzieć.
            - Jesteś strasznie przewrażliwiona na tym punkcie.
            Zignorowałam go zważywszy na fakt, że nie miałam ochoty na kłótnie z samego rana, a to zdecydowanie przeobraziłoby się w takową. Dokończyłam zatem ostatnie centymetry śnieżnobiałego prześcieradła i nieco zdenerwowana takim obrotem spraw baknęłam z wyrzutem:
            - Pomożesz mi czy nie?
            - Z poprzednimi jakoś sobie sama poradziłaś – rzekł zarozumiale, z chytrym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
            Rozjuszona do granic możliwości, złapałam za materiał i zabrałam się za niezwykle uciążliwe składanie go samodzielnie, co jeszcze bardziej rozbawiło mojego towarzysza.
            - Żartowałem – zaśmiał się w kpiący sposób, chwytając opadające na ziemie rogi prześcieradła, pomagając mi w złożeniu go. - Po prostu... Widać gołym okiem, że coś między wami jest – drążył dalej temat, jakbym niewystarczająco dobrze dała mu do zrozumienia, że nie byłam absolutnie zainteresowana kontynuowaniem go.
            - Owszem. Przyjaźń – zbyłam go zdawkową, stanowczą odpowiedzią i zgrabnie przeskoczyłam z powrotem do pierwszej części naszej rozmowy, starając się nie powracać już do Harry'ego. Okazało się, że Charlie kupił dla Minnie jakąś sukienkę, ale znając jego styl po usłyszeniu tego, nie sądziłam, aby przypadła jej do gustu. Dopiero, gdy pokazał mi zdjęcia byłam wręcz pod ogromnym wrażeniem, że Miles był w stanie wybrać dla swojej dziewczyny coś, co prezentowało się całkiem nieźle. W końcu był chłopakiem, nie pokładałam wielkich nadziei w jego zdolności zakupowe.
            Po powrocie do domu około godziny jedenastej, miałam przysłowiowe kilka minut dla siebie, ponieważ kiedy pojawiłam się ponownie w kuchni zostałam z niej wygoniona, a z racji, iż nie dostałam żadnego, nowego zadania do wykonania, skusiłam się na drzemkę. Musiałam wytrwać do północy, żeby razem z przyjaciółmi obejrzeć z samego szczytu Cotton Hill ubogi pokaz fajerwerków po pasterce. Dla niektórych ludzi ta nasza tradycja była nieco dziwna, co jak co, ale wigilia to nie sylwester, lecz większość mieszkańców to lubiła. Twierdzili, że narodziny Jezusa to powód do świętowania i bycia szczęśliwym, dlatego po pasterce niektórzy ludzie puszczali do nieba różnokolorowe sztuczne ognie, zabawiając tym samym innych albo irytując hałasem snobistyczną część miasta. Mnie osobiście pasowała taka forma celebrowania, nie miałam nic przeciwko. Właściwie nie zrobiłoby to dla mnie większej różnicy, gdyby pewnego dnia rada miasta z tego zrezygnowała, bo tak czy siak dalej spotykałabym się z Minnie i Charliem około północy, żeby podzielić się opłatkiem, a to czy akompaniowałoby nam rozświetlone na kolorowo niebo nie byłoby aż tak istotne.
            Obudzono mnie przed siedemnastą, nie aż tak brutalnie jak pewnego feralnego ranka, być może dlatego, że osobą, którą wyznaczono na przerwanie mojego słodkiego snu był Jimmy, a nie Oliver. Po wygramoleniu się z łóżka, przebrałam się w elegancką, kremową bluzkę zapinaną pod szyję i granatowe spodnie, żeby prezentować się chociaż trochę schludnie i elegancko przy stole. Koniec końców był to „uroczysty obiad”, w którym uczestniczyła cała rodzina. Pomalowałam nawet lekko rzęsy, co nie zdarzało się zbyt często podczas wolnego.
            Poza znoszeniem potraw i poukładaniu prezentów pod choinką nie miałam nic więcej do roboty, zatem zasiadłam razem z męską częścią rodziny przy stole i niecierpliwie czekałam aż mama zarządzi, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i będę mogła rzucić się na tę cudownie ociekające sosem żeberka...
            Pierwsza gwiazdka zaświeciła, a Fiona Fritton oficjalnie otworzyła ceremonię jedzenia na umór przepysznych dań i picia alkoholu do ostatniej kropli, potocznie zwaną świątecznym obiadem. Po oklepanych i w głównej mierze nieszczerych życzeniach, wreszcie mogłam zaspokoić swój głód. Z racji, że większość rzeczy znajdujących się w lodówce było „na święta”, co oznaczało „gdy tego dotkniesz, odetniemy Ci z ciociami palce i z nich przygotujemy następne danie”, nie bardzo miałam co jeść, nic zatem dziwnego, że mój biedny brzuszek dawał się we znaki. Posiłek przebiegał dość spokojnie dopóki wujek Greg nie postanowił zaburzyć harmonii swoim suchym poczuciem humoru. Akurat rozkoszowałam się wykwintnym kurczakiem ciotki Dorothy, kiedy niczym grom z jasnego nieba spadło na mnie pewne pytanie.
            - Nancy, kwiatuszku, powiedz mi, masz chłopaka? - zapytał jakby od niechcenia, ale ja i tak wywęszyłam w tym podstęp, w dodatku omal się nie zakrztusiłam.

           - Z całym szacunkiem, ale swoje życie miłosne wolałabym zachować dla siebie – odparłam niczym dyplomata, przez co mogłam sprawić wrażenie nadętej. Nie obchodziło mnie to, najważniejsze wówczas było dla mnie, żeby się odczepił, bo takie jego zagadywanie zazwyczaj nie prowadziło do niczego dobrego, a jak już się kogoś uczepił to jak rzep i nie chciał puścić. Czasami był jak wrzód na tyłku, ciekawe skąd ciotka go wytrzasnęła.
            - Wstydzisz się wujka? - ciągnął dalej, drwiąc się ze mnie, przez zmianę tonu na taki, jakim debile mówią do małych dzieci.
            - A gdzież by! - Wkroczyłam w jego gierkę, udając niesamowicie elokwentną.
            - No to opowiadaj.
            Odłożyłam sztućce, odrobinkę poirytowana. Co za typ... Nikt go nie lubił, a i tak nadal go gościliśmy jakbyśmy okrutnie za nim tęsknili. Ach, ta obłuda.
            - Czemu nie spytamy Jimmy'ego czy się z kimś spotyka?
            Wujek Greg zachłysnął się winem ze śmiechu.
            - Bo wszyscy doskonale wiemy, że  Jimmy to niedojda, a jego dziewczyną jest matematyka – walnął prosto z mostu i nie wiedzieć czemu tata i wujek Henry zaśmiali się na ten czerstwy dowcip. Nie ma to jak szydzić z własnego dziecka. Dobrze, że chociaż ciotka Marry tego nie popierała i interweniowała, w porę dając temu pajacowi reprymendę i wybraniając swojego syna z opresji. W sumie to rodzinny błazen miał rację, Jimmy był fajtłapą jakich mało, ale to nie znaczyło, że mogliśmy się z niego nabijać na forum, Oliver wystarczająco dawał mu w kość.
            Frittonowie byli doprawdy dziwaczni. Każdy jakby z innego marketu i innej półki. Tylko moi rodzice wydawali się być przynajmniej z tego samego sklepu. Gdybym pokusiła się o dogłębną analizę tych ludzi, spędziłabym nad nią co najmniej kilka dni, ale za to podejrzewam, że trafiłaby na listę bestsellerów.
            Wszelkie dyskusje z mężem Marry doprowadzały mnie do szału, więc gdy tylko otwierał buzię, żeby znów coś powiedzieć, a szczególnie kiedy już sobie z ojcem, dziadkiem i Henrym popili „nieco” whisky, miałam trzy wyjścia z sytuacji: albo błyskawicznie mu przerywałam i mówiłam o bzdurach, które i tak wydawały się im ciekawe, zważywszy na stan, w jakim byli, albo ulatniałam się, aby posłuchać o czym rozmawiały kobiety i nieudolnie próbowałam wplątać się jakoś w ich pogawędki, albo dołączyłam do „dzieci”, czyli nawiedzonej Lucy, sadystycznego Olivera i niedojrzałego emocjonalnie Jimmy'ego, który notabene był moim rówieśnikiem. Kręciłam się tak od grupki do grupki, nie mogąc znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca i mimo że byłam już zmęczona i znudzona nic nie robieniem, wypadało posiedzieć z nimi chociaż do dziewiątej. Nie mogłam zniknąć zaraz po najedzeniu się, bo byłoby to zwyczajnie niemiłe i niekulturalne z mojej strony, dlatego właśnie około dwudziestej pierwszej oznajmiłam, że idę odpocząć, bo wybieram się ze znajomymi na pasterkę, co było dostatecznym powodem, aby pozwolili mi wrócić do siebie i zaczerpnąć odrobiny spokoju.
            Leżąc plackiem na łóżku i ledwo oddychając po zjedzeniu kolejnej porcji ciasta, którą podłapałam po drodze do pokoju, rozmyślałam nad tym czy zabrać ze sobą prezent dla Harry'ego czy dać mu go później, w bardziej intymnych okolicznościach. Moje rozterki rozwiała wiadomość od Minnie informująca o tym, że prezentami wymienimy się nazajutrz u Milesa. Dostosowałam się do tego i wyszłam z domu, jedynie ze słodyczami, które chciałam zjeść z Mins, Charliem i Harrym, podczas siedzenia na Cotton Hill, nie spodziewając się, że któreś z nich zamierzało zagiąć zasady i poprawić mój dzień jednym, małym gestem.

Continue Reading

You'll Also Like

3.8K 306 16
Kiedy nieoczekiwanie twoje życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni za prawą pewnego szatyna o lazurowych oczach, ale potem przewraca się jeszcze...
69.5K 2.2K 130
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
6.9K 378 30
Lucyfer wielki król piekła, Alastor overlord który budzi a bardziej budził postrach oboje cierpią do siebie nienawiścią ale serce nie sługa. [shipy...
92.4K 3.3K 49
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...