Przymierze Krwi

De ISzka81

36.9K 2.9K 1.6K

Księżniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księż... Mai multe

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7.
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Rozdział 17

839 77 20
De ISzka81

Dźwięki otoczenia docierały powoli, jakby zbliżała się do miejsca pełnego krzyków i gwaru. Pierwsze, na co spojrzała, to jej własna lewa dłoń. Piekła, jakby ktoś posypał ranę solą i kuła, jakby ktoś wbijał w nią ostrza. Krew skapywała cienką stróżką coraz wolniej, gdy na oczach księżniczki rana zaczęła się zasklepiać, tworząc srebrzystą bliznę. Zacisnęła dłoń w pięść i powoli ją wyprostowała, spodziewając się przeszywającego bólu, który jednak nie nadszedł. Podniosła wzrok, zatrzymując spojrzenie na błękitnych tęczówkach, wpatrzonych w nią, jakby dopuściła się największej zbrodni. Wówczas pomyślała tylko, że dobrze jest go znowu widzieć, całego i zdrowego.

Przekrzywiła lekko głowę, patrząc na wydzierającego się Jareda, stojącego za plecami Strike'a. Podniesiony ton dotarł do niej, jakby ktoś nagle obdarował dziewczynę darem nadzwyczajnego słuchu. Skrzywiła się, mrużąc lekko oczy i robiąc krok w tył. Dopiero po chwili dotarły do niej znaczenia słów, które wypowiadał kapitan.

– Jesteś parszywym zdrajcą! Powinieneś zgnić w Silvercore. Powinniśmy pozwolić, aby Troxter rozerwał cię na kawałki! Doprowadziłeś do zdrady, do buntu i do śmierci tysiąca ludzi!

Calthia przeniosła wzrok na wciąż wpatrzonego w nią Abratha. Miał napiętą twarz, zaciśnięte zęby, ale tylko oczy zdradzały narastający gniew. Dopiero po dłuższej chwili przeniosła wzrok na dłonie, w których zaciskał miecze. Jeden z nich należał do Jareda, a drugim była broń wręczona mężczyźnie przez Gabora w Silvercore. Kowal go ocalił. Wyswobodził z więzów, dzięki czemu mógł ruszyć przeciwko Troxterowi.

– Odsuń się od niej! Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! Rozumiesz?! Powinieneś zapłacić za to, do jakich krzywd się dopuściłeś!!! Nie zasługujesz na naszą pomoc, nie zasługiwałeś na ratunek! Powinieneś...

Jared zamilkł gwałtownie, gdy Strike w końcu odwrócił się w jego stronę. Lodowate spojrzenie błękitnych oczu przeszyło sayerczyka na wskroś, ale nie podniósł ściskanych w dłoniach mieczy. Zrobił coś wręcz przeciwnego. Gładko odwrócił rękojeść, podając broń kapitanowi.

– Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Jeżeli uważasz, że zapłaciłem zbyt mało... – Wypowiadając te słowa, przybliżył rękojeść w stronę Jareda. – Proszę, wykonaj wyrok, bo mam dość twojego jazgotu. Jeżeli nie zauważyłeś, próbowałem ocalić twoją księżniczkę. Ty jednak wolałeś skupić się na walce ze mną, przez co to cholerne Przymierze się dopełniło.

Jared chwycił rękojeść swego miecza i dopiero teraz rozejrzał się, co właściwie się wydarzyło. Przeniósł wzrok na Calthię i na jej okrwawione dłonie. Twarz kapitana pobladła, ale nie cofnął się. Wszelkie informacje docierały do niego powoli, ale kłujący ból w skroniach zdawał się najbardziej realny. Zmarszczył czoło, pytająco patrząc na księżniczkę. Nim jednak dziewczyna zdołała cokolwiek powiedzieć, z lasu dobiegł dudniący huk, po czym podobny podmuch powietrza, który wciągnął ją pomiędzy drzewa, wyrzucił na polanę Raska i Tringę. Łuczniczka stęknęła poobijana, trzymając dłoń na czole i próbując odgonić ból. Rask zdawał się robić dobrą minę do złej gry, bo zerwał się na równe nogi, rozglądając za mającym nadejść zagrożeniem. Jego twarz była blada, jakby właśnie stoczył walkę z czymś od siebie znacznie silniejszym.

– Calthia, co ci się stało?! – Tringa z trudem dźwignęła się na równe nogi, podchodząc do księżniczki. Zmrużyła oczy, gdy dostrzegła ślady krwi, ale żadnej otwartej rany. – Co tu się stało? – spytała ciszej, podnosząc wzrok wpierw na Calthię, a następnie na zirytowanego Abratha i wściekłego Jareda, który nie wiedział, czy unosić miecz i walczyć, czy jednak się wycofać i czekać na drobny pretekst, pozbawienia zdrajcy Wschodu głowy. Łuczniczka widziała, że kapitan waha się dłuższą chwilę, nim w końcu przemówił.

– Nie możemy mu ufać – warknął Jared, wskazując ostrzem miecza Strike'a. – Należy do Wygnańców i jest zdrajcą, którego Corvax od lat poszukuje. Doprowadził do wojny domowej i buntu, w którym zginęło tysiące niewinnych ludzi. Takiego kogoś masz za przewodnika? Z takim kimś podróżowałaś po Wschodzie? Nic dziwnego, że Corvax wysłał armię, aby się go pozbyć, a ciebie schwytać. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to będzie miało konsekwencje dla relacji Wschodu z Zachodem?! Twoje działania doprowadzą do wojny!

Wszystkie pytania Jared wypowiedział z coraz większą pretensją i podniesionym głosem, patrząc na Calthię wzrokiem pełnym oburzenia. Oskarżał ją tym samym za źle podjęte decyzje, a ona doskonale zdawała sobie sprawę, że właśnie tak będzie to odebrane przez Sayers i inne krainy Zachodu. Wybrzeże i Złote Miasto przybędą, oczekując wyjaśnień. Postawią jej krajowi zarzuty, których nie będą mogli odeprzeć, bo nieobecność księżniczki będzie dowodem samym w sobie. Pomyślała, że Keron z Redoxem i Corvaxem na czele doskonale to sobie wymyślili. To Sayers będzie odpowiedzialne za zerwanie rozmów pokojowych, działając na niekorzyść Wschodu poprzez zawarcie układu z Wygnańcami.

Pokręciła lekko głową, przenosząc spojrzenie z Jareda na Abratha. Od samego początku czuła, że niegdyś był jednym z rycerzy Corvaxa. Sam to potwierdził, a wiedza, którą posiadał, tylko potwierdzała, że był kimś istotnym w wojsku Władcy Wschodu.

– Oskarżenia o zdradę i skazanie ludzi na śmierć są poważne. Czy zamierzasz się tłumaczyć? – spytała cicho i nadzwyczaj spokojnie, unosząc dłoń w stronę swego kapitana, gdy ten chciał już coś powiedzieć. – Jakie było twoje stanowisko na dworze Corvaxa Crow?

– Byłem generałem jego wojsk i nie zamierzam niczego wyjaśniać. Wszystko, co powiedział Jared, jest prawdą.

Calthia nie dała po sobie poznać, jak bardzo ją to zaskoczyło. Słyszała o działaniach Corvaxa Crow w czasie przejmowania władzy na Wschodzie. Crow kierował się brutalnością i bezwzględnością. Strike sam oburzał się, że Władca Wschodu nie jest dobrym człowiekiem i nie należy mu ufać, a przecież niegdyś wykonywał jego rozkazy, a może nawet był pomysłodawcą niektórych ataków. Był zatem zdrajcą, jednym z Wygnańców i mówił to tak spokojnie, nie zamierzając niczego im tłumaczyć. Kątem oka dostrzegła pełny satysfakcji uśmiech kapitana, który wziął za oczywiste wygłoszenie wyroku.

Ona jedna nie była sędzią. Nie skazywała ludzi na śmierć, a działania Abratha nigdy nie dały jej podejrzeń, jakoby miała na niego uważać lub obawiać się jego działań. Powoli wypuściła powietrze, starając się uspokoić emocje i myśl, że ufała temu człowiekowi, jak mało komu. Nawet teraz.

Przypomniała sobie rozmowę z Gaborem. Kowal opowiadał o amulecie, o zagrożeniu, które płynie z posiadania tak ogromnej mocy, o fakcie, że taka wielka moc nie powinna być w rękach jednej osoby. Przypomniała sobie również słowa Abratha, gdy spytała go po co przybył w okolice Przełęczy.

Powstrzymać proroctwo – to właśnie wtedy usłyszała.

W Silvercore dotarło do niej, co tak naprawdę było zadaniem Strike'a. Powinna o tym powiedzieć. Zadać pytanie, które cisnęło się na usta, ale zdawała sobie również sprawę, jakie to będzie miało konsekwencje. Było ich tylko pięcioro przeciwko armii Corvaxa Crow na Wschodzie. Jared nie byłby w stanie zaufać człowiekowi, który...

Odetchnęła głęboko, odwracają wzrok od błękitnych tęczówek, próbując uspokoić myśli i skupić się na tym, co najważniejsze. Zignorowała cień uśmiechu, który pojawił się na twarzy Abratha. Smutnego uśmiechu, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, z jakiego pytania zrezygnowała. Po raz kolejny miała silne przeczucie, że ten człowiek potrafi czytać jej w myślach. Wyczytywać z jej twarzy uczucia, których nie chciała okazywać. Irytowało ją to, drażniło i sprawiało, że nie czuła się tak pewna, jak powinna.

– Skąd podejrzenie, że Abrath Strike jest Wygnańcem, Jared? Skąd wiesz, że jest zdrajcą Wschodu?

Calthia zadawała pytanie za pytaniem z taką łatwością, z jaką przemawiała do władców Zachodnich krain. Oczekiwała konkretów. Nie było czasu na pomyłkę. Musieli tworzyć zgrany zespół, który ufa sobie nawzajem. Jeżeli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, był to właściwy moment, aby je wszystkie wyjaśnić.

Jared nie oczekiwał takiego obrotu sprawy. Spojrzał na księżniczkę, zaskoczony, że wypytuje jego, a nie drąży dalej tematu zdrajcy. Wyraźnie spodziewał się innej reakcji, przenosząc na Calthie wściekłe spojrzenie. W pierwszej chwili wyglądał, jakby miał ją zaraz zaatakować. Wytknąć dziewczynie wszelkie błędy, z jej nieodpowiedzialnością na czele, brakiem większych przemyśleć dotyczących wyprawy na Wschód i przeanalizowania konsekwencji na końcu. Nagle jednak sapnął ciężko, opuścił miecz, który ściskał w dłoni i cofnął się, wyraźnie zbity z tropu. Na chwilę chwycił się za głowę, przecierając skroń, po czym wyprostował się i wlepił ciemne tęczówki w swoją księżniczkę.

– Głos w lesie. Powiedział mi wszystko. Pokazał mi, czego dopuścił się Abrath Strike. Nie powinnaś mu ufać. Zdrajca już zawsze będzie...

– Zdrajcą, Jared? – Calthia, odetchnęła głęboko, powoli kręcąc głową. – Corvax dopuścił się wielu okrutnych rzeczy, a byliśmy skłonni uwierzyć w jego szczere intencje zawarcia pokoju. Ten głos... Ta istota chce nas skłócić. Sprawdza, jak jesteśmy silni.

– O kim ty...? – Jared odsunął się, gdy Calthia go minęła, rozglądając się na granicę polany, gdzie w mroku nocy niknął gęsty las. Zignorowała go całkowicie, tak samo, jak pozostałych.

Nie mogła oderwać wzroku od powykręcanych konarów ukrytych w mroku, na które światło księżyca rzucało nikły blask. Nie mogła pozbyć się uczucia, że przez cały czas są obserwowani, wystawiani na próby, a to coś czekało. Wciąż słyszała złowieszczy chichot, pamiętała słowa, które zostały do niej wypowiedziane, gdy przybyła na tę polanę. Miała czuć strach, ale był tylko smutek.

Jared nagle chwycił księżniczkę za ramię, gdy ta zaczęła oddalać się w stronę drzew. Zatrzymała się, patrząc na niego kątem oka, ale myśli dziewczyny były gdzieś daleko. Znał to nieobecne spojrzenie, bo tak samo zachowywała się na spotkaniach z dygnitarzami sąsiadujących krain Zachodu. Przedstawiali jej propozycję, a ona obmyślała już dwa kolejne kroki naprzód, aby nie mogli jej zaskoczyć. Realnie znajdowała się przy dębowym stole, a myślami odpływała już, co jest w stanie sama zaproponować, a z czym król Quillion nigdy się nie zgodzi.

Teraz jednak Jared nie dostrzegł w oczach księżniczki tego błysku radości, że to jej zdanie będzie wypowiedziane jako ostatnie. Tym razem spojrzała na niego z nieukrywanym żalem, jakby jego zachowanie całkowicie ją zawiodło. Od razu pomyślał o jeńcu, którego ocalili z Silvercore, jakoby brak jego zaufania do zdrajcy, wzbudzała u niej ten smutek. Zmarszczył brwi, czym tylko pogłębił uczucie niezrozumienia w szmaragdowych oczach.

– Musimy wiele sobie wyjaśnić – powiedziała nagle, odrywając Raska, Tringę i Abratha od wpatrywaniu się w ciemne drzewa, które ich otaczały. – Wpierw jednak rozpalmy ogień. Sięgajcie tylko po gałęzie, które są na polanie. Nie wchodźcie do lasu.

Jared poczuł, jak Calthia zdejmuje jego dłoń ze swojego ramienia i odchodzi, zbierając po drodze drobne gałązki. Nikt nie protestował, bo po ostatnich wydarzeniach mieli wiele do wyjaśnienia. Czując przeszywający ciała chłód, chcieli się ogrzać i odpocząć. Okrągła tarcza księżyca co pewien czas znikała za delikatnymi smugami chmur, pozostawiając wystarczającą ilość światła, aby mogli dostrzec drewno na opał i znaleźć wygodne miejsce do rozpalenia ogniska. Rask wybrał plac otoczony przez kilka wysokich kolumn i dużych odłamków wbitych w ziemię. Kamienie osłaniały ich przed wiatrem, zatrzymując ciepło na dłużej.

Calthia usiadła w kręgu światła obok Tringi, która wlała resztki wody ze swojej manierki, zapełniając do połowy niewielki kociołek i wrzucając do niego kaszę z suszonym mięsem i kilkoma suchymi warzywami. Dostrzegła, że zapasy łuczniczki się skończyły, ale nic nie powiedziała. Abrath, który również otrzymał miskę z jedzeniem, tyko kiwnął lekko głową w stronę Tringi. Tylko w jej spojrzeniu Calthia dostrzegła życzliwość. Ona jedna była skłonna zaufać temu człowiekowi, bo na tę chwilę żadne z nich nie widziało, że zamierzał skrzywdzić księżniczkę. W Silvercore mogli zobaczyć, że robił wszystko, aby ją chronić, choć Calthia raczej dostrzegła chęć zemsty i poćwiartowania ciała Troxtera na kawałki.

Calthia skrzywiła się pod nosem. Strike sprawiał wrażenie osoby, która odsuwa od siebie wszystkich, nie chcąc, aby ktokolwiek go polubił. Nie potrzebował tego, bo miał zadanie do wykonania i to mu wystarczało. Przypuszczała jednak, że chodzi o coś jeszcze. Wspomniał, że zapłacił już wysoką cenę. Łącząc nieudany bunt, porażkę Wygnańców i okrutne działania Władcy Wschodu wobec ludzi, którzy go zdradzili, domyśliła się, że Abrath kogoś stracił. Być może chodziło tylko o ludzi, którzy mu zaufali i polegli, a być może o kogoś ważnego jego sercu. To by wyjaśniało dlaczego tak nienawidzi Corvaxa Crow. Dostrzegała w oczach Abratha, że czuje się winny, wielu rzeczy żałuje, ale zdaje sobie również sprawę, że niczego nie może cofnąć.

Kiedy pytała Strike'a, czy chce coś wyjaśnić, bardziej chodziło o wytłumaczenie się przed jej przyjaciółmi, aby mogli zrozumieć i nie obawiać się z jego strony zagrożenia. Ona sama nie potrzebowała, aby tłumaczył cokolwiek. Kiedy przemierzali drogę do Silvercore, pokazał, co myśli o Corvaxie i udowodnił, że nie zamierzał jej skrzywdzić. Wszystko inne nie miało znaczenia.

Kiedy Tringa wróciła na swoje miejsce, po rozdaniu wszystkim posiłku, zapadła cisza, podczas której wszyscy zajęli się jedzeniem, choć częściowo zaspakajając głód. Odkładając swoją miskę, Calthia patrzyła, jak Rask dokłada kilka gałęzi do ognia, przyjrzała się Jaredowi, który z zaciśniętymi zębami wpatrywał się w płomienie, a następnie przeniosła wzrok na Strike'a, który nie usiadł z nimi, ale opierał się o jedną z kolumn w pobliżu ogniska.

– Opowiedzcie, jak trafiliście na Wschód – podjęła w końcu Calthia, przenosząc wzrok na Raska, na którym spoczywało dowództwo, zanim ją odnaleźli.

Calthia musiała wiedzieć wszystko, co wydarzyło się w Sayers pod jej nieobecność, a także jakim sposobem dostali się do Silvercore. Pamiętała, że wspomnieli coś o Sanessco i o tym, że z pomocą kogoś teleportował ich na Wschód. Trochę nie chciała w to wierzyć, bo doradca króla nigdy nie wykazywał magicznych zdolności. Wszystkie sztuczki, które widziała jako dziecko, były łączeniem odpowiednich składników – ziół i proszków, z których powstawały iluzje. Uśmiechnęła się na wspomnienie błękitnych motyli. Mogłaby oglądać ich lot godzinami jako dziecko, ale to było tak dawno temu. Żadne z nich nie wspomniało również o magicznym przedmiocie, który miałby moc teleportacji. Na tę myśli odetchnęła tylko głęboko. Ona sama miała taki przedmiot, ale po przeniesieniu się do katedry, całkowicie zwątpiła w jego moce. Maska nie była potrzebna w Silvercore, aby teleportowała siebie i swych towarzyszy. Wystarczyła ta jedna myśl o bezpiecznym miejscu. Jedna myśl, która sprawiła, że znów poczuła ból rozrywanych tkanek, choć tym razem nie był już tak natrętny i przeszywający. Jak zatem zdołała ich przenieść?

Calthia porzuciła te rozważania, skupiając się na słowach pułkownika. Nie mogła roztrząsać tematu, na który nie znała wszystkich odpowiedzi, a doskonale zdawała sobie sprawę, że zarówno Rask, Jared, jak i Tringa nie są w stanie jej w tym pomóc. W tej kwestii liczył się Sanessco, ale on był za daleko.

Rask rozpoczął zdawanie raportu od informacji, że Quillion wysyłał oddziały poszukiwawcze wpierw po Sayers, a następnie na pozostałe krainy Zachodu. Nie informował Wybrzeża ani Złotego Miasta o zaginięciu księżniczki, pozostawiając to w tajemnicy, choć pułkownik uważał to za duży błąd. Osobiście podejrzewał porwanie i na korzyść byłoby włączenie w to pozostałych krain. Quillion jednak pozostał nieugięty, każąc mu szukać jego córki, zachowując wszelkie działania w tajemnicy.

– Tringa uparła się, że należy porozmawiać z Sanessco – mówił dalej Rask, wskazując na łuczniczkę. – Mówiłem, że to głupota sądzić, że uciekłaś przez... – Umilkł nagle, gdy Tringa zmroziła go wściekłym wzrokiem.

– O co chodzi? – spytała Calthia, marszcząc lekko brwi i patrząc pytająco na łuczniczkę, która tylko uśmiechnęła się promiennie, kręcąc przecząco głową. – Sądziłaś, że uciekłam przez co?

– Później ci powiem – mruknęła łuczniczka, przewracając oczami.

– Rozmawiamy teraz – podkreśliła Calthnia, widząc, jak Tringa się miota i kątem oka spogląda w stronę Strike'a. Nie miała pojęcia, co on miał z tym wspólnego, ale zachowanie przyjaciółki zaczynało ją irytować. – Sądziłaś, że uciekłam, ponieważ ?

– Calthia, nie da się ukryć, że nie byłaś zadowolona z wyboru swoich rodziców. – Tringa westchnęła ciężko, wciąż widząc niezrozumienie na twarzy księżniczki i jej ogromną stanowczość, aby dowiedzieć się, co miała na myśli. – Zniknęłaś tego samego dnia, co ogłoszenie, że wybór padł na Caelma.

Calthia w pierwszej chwili zaniemówiła, łącząc te informacje ze swoim zaginięciem, otwierając szeroko oczy i patrząc na Tringę z niedowierzaniem.

– Zdurniałaś – burknęła, odchrząkując i nie mając najmniejszej ochoty ciągnąć tego tematu dalej. – Kontynuuj Rask. Co powiedział Sanessco?

Machnęła ręką, gdy pułkownik szczerzył się na przed chwilą usłyszaną wymianę zdań i nie dotarło do niego jeszcze, że teraz cała uwaga jest skupiona na nim. Dopiero lodowate spojrzenie szmaragdowych oczu i kipiący z nich gniew, sprowadziły pułkownika na ziemię.

– Sanessco, nie wydawał się w ogóle zaskoczony naszym przybyciem. Wręcz miałem wrażenie, że się nas spodziewa. W każdym razie nakazał nam... – Zanim dokończył, spojrzał na Jareda, odetchnął głęboko i dopiero po chwili zaczął mówić dalej. – Sanessco wysłał nas nie po to, aby sprowadzić cię z powrotem. – Słowa ciężko przeszły przez krtań Raska, ale starał się przedstawić wszystko jak raport z działań wojskowych. – Powtarzał, że musimy cię chronić i doprowadzić do jakiegoś amuletu. Sama o nim wspomniałaś, choć nie mam pojęcia, o jaki przedmiot dokładnie chodzi. Powiedział, że zdobycie go jest bardzo ważne i istotne dla dobra pokoju. Przyznaję, że chciałem zignorować ten rozkaz. Jared był tego samego zdania. Najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo Calthia. Mieliśmy zamiar po przybyciu na Wschód odnaleźć cię i przywieźć do Sayers. Ale teraz... To, co widzieliśmy w Silvercore, wszystko zmienia, prawda?

Calthia przyznała, że wszystko zmieniło się, gdy tylko przybyła na Wschód. Wszystko, do czego dążyła, o co walczyła, było jedną wielką porażką jej jako dyplomaty.

Teraz dowiedziała się, że Sanessco wiedział o amulecie i od samego początku przygotowywał ją do jego odnalezienia. Po to było studiowanie Przymierza Krwi całymi godzinami. Po to były te wszystkie informacje o smokach, o górskich elfach, nauka znajdywania i radzenia sobie z pułapkami, odnajdywanie zaginionych, trudno dostępnych przedmiotów. Wszystko miało przygotować ją na czas, w którym będzie miała znaleźć ten przeklęty wisiorek.

Równowaga. To słowo, które Sanessco często jej powtarzał, gdy uczyła się historii krain.

– Równowaga, księżniczko jest kluczem, aby panował pokój jako taki. Pamiętaj, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli ją zaburzyć, przerzucając szale, to w jedną lub w drugą stronę. Ktoś jednak zawsze powinien czuwać, aby zachować porządek. Niekiedy wystarczy dyplomacja, a innym razem nie można zapobiec wojnie.

Wyprostowała się, przypominając sobie słowa Sanessco. Wszystko doskonale pasowało do sytuacji, w której obecnie się znalazła. Czy Sanessco wszystko przewidział? A może zaplanował? Nie, odrzuciła negatywne myśli. Musiała wierzyć, że działanie doradcy króla Sayers było uzasadnione na korzyść jej krainy. Amulet Dneirfa był legendarnym przedmiotem o wielkiej potędze. Czy Sanessco chciał go użyć do obrony Zachodu? Czy w ogóle coś takiego było możliwe? Pierwotnie amulet Dneirfa...

Jego moc kontrolowała smoki – pomyślała. Jednak wewnątrz amuletu była moc setki magów, którzy poświęcili życie, aby go stworzyć, a także magia smoków, która przeklęła ten przedmiot. Moc amuletu mogła o wiele więcej, niż zakładano na początku.

Nie miała jednak żadnych przesłanek, gdzie powinna go szukać. Musiała znaleźć jeszcze inny sposób, który przyczyni się do pokonania Corvaxa. Coś co zwiększy szanse Sayers.

Opanowanym tonem zaczęła mówić o swoim zadaniu w Silvercore. Powiedziała o rozmowie z Keronem, o pojmaniu przez niewolników i wykupieniu jej przez Strike'a. Dostrzegła narastający gniew w oczach Jareda, który jednak cierpliwie czekał, aż dziewczyna skończy. Mówiła więc dalej o postoju w Grando, nie wspominając nawet o listach gończych, ani o częstej utracie przytomności. Opisując wydarzenia w Solche, nie pominęła fragmentu, jak Abrath uratował ją przed żołnierzami Wschodu. Czuła na sobie spojrzenie Strike'a, ale uważnie obserwowała Jareda. Kapitan pozostał jednak obojętny na te słowa i wiedziała, że gdy skończy mówić, wypowie się na ten temat, przystając przy swojej ocenie jeńca, którego ocaliła.

W końcu zaczęła mówić o Wybranym, o Przymierzu Krwi, o Wielobarwnych i roli odnalezienia amuletu. Tymczasowo ominęła część o srebrzystej bliźnie na swojej dłoni. Wspomniała jednak o porażce, jaką był traktat pokojowy, do którego Corvax wcale nie dążył, a jego działania miały zupełnie inny cel.

Kwestia zdrady Corvaxa była niczym kubeł zimnej wody, ale każdy po części zdawał sobie z tego sprawę, po tym co widzieli w Silvercore. Część dotycząca Przymierza Krwi i Wybranej, sprawiła, że wszyscy poza Abrath'em patrzyli na Calthię, jakby opowiadała bajkę dla dzieci, a gdy dotarło do nich, że księżniczka wcale nie żartuje, obrzucili ją wzrokiem, jakby co najmniej oszalała. Z drugiej strony pamiętali chwilę, gdy biegli do tego lasu, czuli krew istot, których nie mogli dostrzec i to przeraziło ich najbardziej. Księżniczka nie wspomniała jednak ani jednego słowa o tym, że to ona jest Wybranym, że to ona będzie musiała zmierzyć się z proroctwem, że to ona może odnaleźć amulet. Powiedziała ogólnie o Przymierzu, którego historię wszyscy znali, a teraz musieli uwierzyć, że jest ona prawdziwa.

– Ty nie żartujesz? – syknął Rask, w końcu rozumiejąc. – Amulet Dneirfa? Myślisz, że Sanessco chodziło o ten przedmiot? Z pewnością da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć, Calthia. To nie możliwe, aby...

– A jednak Rask, amulet musi zostać odnaleziony, jednak wcześniej... – Przeniosła wzrok na Strike'a, który cały czas ją obserwował, stojąc pod kolumną ze skrzyżowanymi ramionami. – Jesteś jednym z Wygnanych i wiesz dokładnie, gdzie jest ich obóz. Chcę, żebyś nas tam zaprowadził.

Jared po tych słowach zerwał się na równe nogi.

– Chyba żartujesz?! Nie można mu ufać! – krzyknął kapitan, wskazując w stronę Strike'a, po czym gwałtownie przeniósł wzrok na księżniczkę. – Wydaj rozkaz, a pozbędziemy się tego zdrajcy. Wydaj rozkaz! – powtórzył, gdy Calthia milczała.

Widziała, że Jared oczekuje od niej natychmiastowej zgody na pozbycie się człowieka, który w jego oczach pozostanie tylko i wyłącznie zdrajcą Wschodu. Wizje zesłane kapitanowi przez stworzenie z lasu, miały najwyraźniej za zadanie pozbycie się Strike'a raz na dobre. Nie mogła tego zrozumieć.

Na nic zdało się opowiedzenie kapitanowi, jak osoba, której nie może zaufać, ocaliła życie jego księżniczki. Jared widział w Strike'u wroga. Calthia podjęła jednak decyzję, która mu się nie spodobała i choć zdawała sobie sprawę, że Jared wpadnie w jeszcze większą furię, nie zamierzała jej zmieniać. Czuła, że Strike nieprzypadkowo znalazł się na jej drodze i choć nie widziała dla siebie szczęśliwego zakończenie w sprawie Przymierza, postanowiła mu zaufać.

– Przykro mi, kapitanie – powiedziała chłodno, wstając. – Abrath Strike zostaje naszym przewodnikiem do Xareth. Czy ci się to podoba, czy nie pokój między Wschodem miał jedynie odwrócić naszą uwagę od faktycznych planów Corvaxa. W tym czasie powstały pakty i sojusze, działające przeciw Sayers. Musimy znaleźć własnych sprzymierzeńców. Te które my zawarliśmy z krainami Zachodu nie wystarczą, a wręcz mogą być zwrócone przeciwko nam.

– Jesteś śmieszna. – Jared prychnął, niemal wyśmiewając słowa księżniczki. – Sądzisz, że Wygnańcy staną po naszej stronie? Przez lata kryją się w dolinie magów. To tchórze, nie wojownicy.

Calthia skrzywiła się po tych słowach, widząc kątem oka szybką reakcję Strike'a. Już po chwili patrzyła na leżącego kapitana swojej straży, przecierającego krew z rozciętych ust i na Raska, który podniósł się, aby stanąć między Abrath'em a Jaredem.

– Nie masz pojęcia, co mówisz! – huknął Abrath w stronę kapitana, zaciskając pięści i patrząc, jak tamten z mordem w oczach się podnosi. Długo mierzyli się wzrokiem, a gdyby nie pułkownik z pewnością rzuciliby się sobie do gardeł.

W tamtej chwili zrozumiała, że podróż do Xareth nie będzie łatwa. Nie tylko ze względu na Wielobarwnych, oddziały Troxtera i rycerzy Wschodu, ale także na tę dwójkę.

– Calthia, czy jesteś pewna, że szukanie pomocy u Wygnańców to dobry pomysł? – Księżniczka odwróciła spojrzenie od wściekłego Abratha, przenosząc je na Tringę, której ton był nadzwyczaj spokojny, zważywszy na to, co się właśnie działo. – Mamy znaleźć wsparcie u wrogów Corvaxa, potwierdzając jego oskarżenia względem Sayers? Poza tym Wygnańcy od lat trzymają się na uboczu. Możemy tylko stracić czas, próbując ich przekonać.

– Troxter dostarczy dowody, że to Sayers stoi za zdradą i zerwaniem pertraktacji pokojowych. Nie mam, co do tego żadnych wątpliwości – przyznała ciężko Calthia, patrząc na przyjaciółkę. – Zabiłam ludzi Troxtera. Wiele osób widziało, że ocaliłam zdrajcę Wschodu. Redox sam uknuł podstęp, abym znalazła się na Wschodzie. Mogę tylko przypuszczać, że stanie po stronie Władcy Wschodu, a Wybrzeże albo pozostanie neutralne, albo ugnie się pod przewagą przeciwników naszej krainy. To tylko kwestia czasu. Nie możemy stać i na to patrzeć. – Przeniosła ostre spojrzenie na Jareda. – Musimy znaleźć siłę, która powstrzyma Corvaxa Crow. Nie możemy walczyć jeszcze ze sobą. Zaryzykuję i ruszę do doliny, aby przekonać Wygnańców. Powinno im tak samo zależeć na powstrzymaniu Corvaxa.

– Nie! – Jared zdawał się tracić kontrolę nad swoim gniewem. Po części go rozumiała, bo przez cały czas wystawiała jego cierpliwość na próbę. Innego wyjścia jednak nie widziała. – Wyruszyć na przeklęte ziemie magów ze zdrajcą? – Jared prychnął wściekle, obrzucając Abratha pogardliwym spojrzeniem. Jakże dziękowała Raskowi, że przerasta obu zarówno wzrostem, jak i siłą, a teraz stał między tą dwójką. – Odpowiadam za twoje bezpieczeństwo, Calthia! Od samego początku byłem przeciwny, aby szukać jakiegoś amuletu na Wschodzie, ale wyprawa do Xareth?! To jeszcze większe szaleństwo zważywszy na to, co się teraz dzieje.

Jakże miała ochotę poddać się gniewowi, który tlił się w jej głowie. Wykrzyczeć, tak jak Jared, swoje obawy, ubrać strach w pełne jadu słowa i liczyć na to, że wszystko będzie mogła cofnąć. Miała nieodpartą ochotę powrócić do Sayers, naprawić błędy, które popełniła, ufając niewłaściwym osobom, zmierzyć się z Sanessco i żądać wyjaśnień. Wiedziała jednak, że jej wściekłość nie zdoła niczego naprawić. Nie była w stanie cofnąć czasu. Mogła skupić się tylko na tym, co działo się tu i teraz. Przybrała opanowany wyraz twarzy i szukała siły, aby głos jej nie zawiódł.

– Wiele rzeczy się zmieniło, odkąd opuściłam Sayers. Znalezienie dowodu na niewinność Zachodu nie jest teraz celem. – Coraz chłodniejszy ton księżniczki wcale nie gasił furii w oczach jej kapitana. – Celem jest znalezienie siły, aby obronić się przed armią Corvaxa i jego sojusznikami. Corvax tkał intrygi i szukał sprzymierzeńców przez ostatnie lata. Pora, abyśmy zrobili to samo.

– I chcesz szukać wsparcia wśród Wygnanych? – spytał szorstko Jared. – Troxter mógł nas zmiażdżyć jednym pstryknięciem palców. Nie wiem jakim cudem opuściliśmy Silvercore, żywi i bez ani jednego zadrapania, ale nie chcę ryzykować. Przede wszystkim muszę zagwarantować ci bezpieczeństwo. Wyprawa do Xareth nie będzie bezpieczna i bez względu na pobudki, które tobą kierują...

– Zawsze zależało mi na bezpieczeństwie Sayers, wiesz o tym, bo mi towarzyszyłeś – powiedziała, mając coraz większe wrażenie, że całkowicie sama musi przekonać Jareda, Raska i Tringę do swoim racji. Zarówno pułkownik, jak i łuczniczka, patrzyli na nią z powątpieniem, bardziej przychylając się do słów kapitana, niż jej. – Teraz musicie mi zaufać.

– I udać się na przeklęte ziemie razem ze zdrajcą Wschodu? – warknął Jared. – Dlaczego tak go bronisz? – Nagle oczy Jareda otworzyły się szeroko, jakby sobie o czymś przypomniał. – W katerze wspomniał, że jesteś jego narzeczoną. To o to chodzi?!

Calthia zamrugała, mając wrażenie, jakby właśnie otrzymała silny cios w brzuch. Zachłysnęła się niemal powietrzem, kręcąc przecząco głową.

– To zupełnie nie tak – próbowała z siebie wydusić, czując palące spojrzenie Jareda i kątem oka dostrzegając krzywy uśmiech Abratha. Wskazała na tego ostatniego, powoli wypuszczając powietrze. – To on to wymyślił, abyśmy nie wzbudzając podejrzeń, mogli dostać się do Silvercore.

– Ja? – spytał z teatralnym zaskoczeniem Strike. – To ty zaczęłaś paplać o sukni ślubnej, o tych wszystkich przygotowaniach i dodatkach. Przyznasz jednak, że wbrew wszystkiemu podróż była całkiem przyjemna.

Rask w ostatniej chwili chwycił Jareda, odciągając go od przewodnika.

– Czy on cię skrzywdził?! – ryknął Jared, patrząc na księżniczkę, która jeszcze mocniej spąsowiała. – Zabiję go! Zabiję!

Calthia zacisnęła dłonie w pięści, wściekle spojrzała na Abratha, który tylko pokręcił głową i jeszcze szerzej się uśmiechnął.

– Jared opanuj się – powiedziała ostro, a gdy to nie poskutkowało, mocniej podniosła głos. – Wysuwasz niewłaściwe wnioski! Nie widzisz, że on żartuje! Nic mi nie zrobił. Nie skrzywdził mnie. Do niczego nie doszło. Na bogów, opanuj się! I skończmy ten temat, bo szlag mnie zaraz trafi! Skupmy się na tym, co jest najważniejsze!

Calthia odetchnęła głęboko, próbując zapanować nad oddechem i przyspieszonym biciem serca. Jared przy każdej możliwej sposobności sięgał po argumenty, które dadzą mu pełne prawo do rozpoczęcia bójki. Doskonale go rozumiała, bo jego zadaniem było tylko chronić księżniczkę Sayers.

– To nie pomaga – warknęła, patrząc na Abratha, aż uśmiech zszedł z jego twarzy. – Strike nie jest naszym wrogiem – dodała, przenosząc spojrzenie na kapitana. Zauważyła, że Jared powoli się cofa, próbując zapanować nad emocjami.

Poczuła na lewej dłoni delikatne mrowienie i pieczenie. Zacisnęła pięść, próbując odrzucić to odczucie, ale wówczas napotkała na spojrzenie Abratha. Doskonale wiedział, z czym wiąże się srebrzysta blizna. Ogólnikowe informacje, które przedstawiła towarzyszom, nie zawierały tych najważniejszych wiadomości, a także jej roli w Przymierzu Krwi. Odetchnęła głęboko, widząc w spojrzeniu tych nadzwyczaj błękitnych tęczówek, że pozostali powinni wiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło w tym lesie.

– Powiedz im, bo ja to zrobię. – Zachrypnięty głos Abratha tylko potwierdził, jej wcześniejsze domysły. Rask, Jared i Tringa spojrzeli pytająco na niego, a następnie na Calthię, która tylko zacisnęła zęby. – Powiedz im.

Calthia odetchnęła głęboko po raz kolejny, odganiając przeszywające zmęczenie i ciężar decyzji, którą podjęła. Nie mogła jednak powiedzieć, że jej żałowała. Wiedziała, na co się decyduje. Znała konsekwencje. Miała wręcz wrażenie, że znała je znacznie wcześniej.

– Tylko ja mogę odnaleźć amulet Dneirfa. Jestem Wybraną i przyjęłam Przymierze Krwi – powiedziała silnym głosem Calthia, chwilę po tym zacisnęła powieki, gdy fala bólu rozlała się po jej ciele i powoli odbierała świadomość.

– Smoki wymyśliły okrutne zasady, Sanessco – powiedziała nastoletnia dziewczyna, wodząc wzrokiem po książce z obrazkami smoków. – Jak mogą karać osobę, która zechce im pomóc?

– Masz rację Calthia, okrutne – szepnął doradca króla, wrzucając do kociołka kolejne zioła. – Myślisz jednak, że ktoś się tego podejmie?

– Mówisz o pomocy i poświęceniu własnego życia, Sanessco. Chyba niewielu będzie chętnych – mruknęła dziewczyna, przekładając stronę Przymierza Krwi.

– A ty? – pytanie zadał jeszcze cisze, nie patrząc w oczy księżniczki, która uniosła głowę, uważnie lustrując jego osobę i przez długą chwilę rozmyślając nad odpowiedzią.

– Magowie skrzywdzili smoki, zakuwając je w kajdany. Tym właśnie jest amulet, Sanessco. Kajdanami założonymi na smoki. Straciły wolność i oczekują, że ktoś za to zapłaci.

Sanessco uniósł w końcu wzrok, patrząc na dziewczynkę, której bystre szmaragdowy oczy przeszywały go na skroś. Bał się odpowiedzi, a gdy w końcu nadeszła, oparł dłonie o dębowy blat i pochylił się, zawstydzony.

– Myślę, że ich okrutność wzięła się z tego, jak zostały potraktowane. Nie wahałabym się ani przez chwilę, Nesco. Byłabym dumna, że mogę im pomóc. Przyjmę Przymierze Krwi.

Usłyszał syk, gdy gwałtownie wciągnęła powietrze, czując nagły ból. Bogowie jedyni wiedzieli, jak bardzo pragnął znaleźć inny sposób.

Continuă lectura

O să-ți placă și

34.3K 2K 166
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
56K 3K 63
Pierwszy tom. Lily myślała, że jej dotychczasowe życie na Ziemi jest trudne... Lecz gdy zostaje porwana do Krainy Gniewu rządzonej przez okrutnego Am...
12.9K 770 36
Po zakończonej, jak i wygranej bitwie o Hogwart, uczniowie wracają powtarzać rok jak i skończyć edukację. Dużo się zmieniło, natomiast sami uczniowie...
5.1K 367 22
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...