Rany Julek! #1 Teo [ZAKOŃCZON...

By GibonsJadzia

55.8K 3.3K 1.2K

Rany Julek! to przekrój ewolucyjny męskiego postrzegania rodziny i ustatkowanego życia na przykładzie Teodora... More

zwiastun i opinie
Start akcja! Czyli część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 7
Część 8
Część 9
Część 10
Część 12
Część 13
Część 14
Część 15
Część 16
BĘDZIE PO ANGIELSKU!!!
Idzie nowe! Wiecie co to oznacza?
Już JEST!

Część 11

1.9K 150 30
By GibonsJadzia


Budzi mnie ból głowy o sile trzęsienia ziemi. Nie wiem czy chcę się podnieść, czy zwymiotować na siebie. Wspomnienia wracają, powodując niepomierny ból, zaciskający się na każdym mięśniu i zwijający mnie w przykurczoną pozycję embrionalną. Wyję! Nie płaczę! Ja po prostu wyję w poduszkę. Trzymam się za serce rozrywane rozpaczą i nie potrafię sobie wybaczyć nieostrożności, za którą płacą teraz Pola i Julek.

Stary zegar odlicza sekundy – każdą z nich marnotrawię w motelowym łóżku. Nie mogę tak dłużej! Nie mogę biernie przyjmować życia. Głębokim wdechem wynurzam się z letargu, niczym tonący z wody. Ostrożnie podciągam się na łokcie, potem siadam. Nie ma tragedii z tym bólem głowy – da się wytrzymać. Automatycznie sięgam ręką po papierosy zostawione na szafce przy łóżku i odnajduję kartkę. Wiadomość od Mieszka:

„Jak się wyśpisz, zejdź na śniadanie."

Trzeba się ogarnąć! Zdejmuję koszulkę, a że papierosa nadal trzymam w ustach, to manewr ten kosztuje mnie przypalony nos oraz kilka dziur w materiale. Zimny prysznic tylko potęguje ból głowy. Jestem gotów. Na co? Jeszcze nie wiem.

Ubrany w odzież, której nie określiłbym pierwszą świeżością, i z mokrą głową, opuszczam moją jaskinię smutku.

W restauracji od razu namierzam Mieszka. Dosiadam się, a kelnerka serwuje pełen zestaw śniadaniowy. Obserwuję jak kropla wody spływa mi po nosie, spada wprost na talerz. Skinieniem głowy witamy się z kumplem.

– Jakieś wiadomości? – pytam, odsunąwszy talerz. Nie mam apetytu.

– Musisz spać i jeść, żeby funkcjonować i być pomocnym – poucza mnie Mieszko, po czym podsuwa ogromny omlet z bekonem pod sam nos.

Niechętnie kroję pierwszą porcję. Żuję i analizuję.

– Co dosypałeś mi do whiskey?

– Nic takiego. Dziś wyglądasz o wiele lepiej.

– Lepiej? – Nie powiedziałbym, że się lepiej czuję, ale być może jest jakaś wizualna różnica. – Czy wiadomo coś więcej?

Wciskam bekon na siłę, hamując odruch wymiotny. Naprawdę nie jestem głodny. Mieszko zdaje mi raport odnośnie postępów, po czym wykłada na stół wypchaną kopertę.

– To nowe paszporty dla ciebie, Poli i Julka. Dwie złote karty kredytowe, każda na kwotę pięćdziesiąt tysięcy – informuje przyciszonym głosem.

– Nie rozumiem.

– Gdy tylko ich odbijemy, uciekniecie z kraju. Na dwa do trzech tygodni. Media rozszalały się, policja jest w martwym punkcie, a my ograniczyliśmy miejsca poszukiwań do trzech. Musicie zniknąć na jakiś czas, żebyśmy zdążyli wykończyć wszystkich pomagierów i... – Przerywam Mieszkowi kaszlnięciem. Wie przecież jak zapatruję się na zabijanie. – ...oddać ich w ręce policji i zebrać dowody obciążające – dokończył wersją przychylniejszą dla mojego ucha.

– To już dwa dni od ich porwania – stwierdzam smutno.

– Cztery, Teodorze. – Mieszko oddaje mi moją komórkę. Nawet nie wiedziałem, że ją zgubiłem. – Przespałeś dwa dni. Dzięki temu jutro w pełni sił będziesz uczestniczył w akcji odbicia swojej rodziny.

– Jutro? – Ożywiam się.

Ekran telewizora restauracyjnego przykuwa moją uwagę. W wiadomościach pokazują nasze zdjęcia. Nasze zdjęcia! Kilka zębów Julka błyszczy w słodkim uśmiechu. Pola zerka na mnie ciepło i ufnie. Ufała mi! Zdobyłem jej serce, zdobyłem zaufanie, a potem zawiodłem na całej linii.

– Nie słuchaj tego. – Głos Mieszka wytrąca mnie z destrukcyjnych psychicznie myśli. – Nie wiedzą nawet połowy tego, co my.

– Mam nadzieję, że odzyskam Polę, Julka. Mieszko, ja muszę ich odzyskać! Nie ma dla mnie życia bez nich.

*

Budzik dzwoni, lecz nie budzi mnie. Od dawna nie śpię. Wczoraj wymęczyłem się na siłowni, a po powrocie dostałem ataku kaszlu, który prawie wyrwał mi płuca. Nie powinienem tyle palić, ale... A propos! Gdzie są moje papierosy? Macam szafkę wokół budzika. Nie ma! Prawdopodobnie wypaliłem ostatniego jeszcze przed zaśnięciem. Trudno, potem kupię. Nie potem! Zaraz! Dojadam w pośpiechu wczorajszą pizzę i wychodzę do recepcji, gdzie spod lady nielegalnie dostanę malborasy – bez paragonu, bez pozwolenia na sprzedaż. Nieważne. Mam to w dupie. Powinienem spotkać się z Basią i zapewnić, że... Że co właściwie? Coś wymyślę. Idę na parking, do auta. Mieszko czeka na mnie. Tak wcześnie? Jestem zaskoczony, bo cała akcja ma się odbyć dopiero w nocy.

– Wsiadaj. Sprawdzimy, jakie masz oko – mówi, a skinieniem głowy zaprasza do swojego merca.

Jedziemy za miasto. Oboje milczymy, tylko Bryndal dotrzymuje nam towarzystwa przez radio. Asfalt zmienia się w żwir bocznej drogi, potem zwykła ścieżka leśna z koleinami jak tory. W końcu silnik gaśnie. Mieszko wysiada. Ociągam się, ale idę jego śladem. Patrzę jak wyciąga z bagażnika manekina sklepowego i kilka egzemplarzy broni różnego kalibru.

"Dzika strzelnica" w dzikim lesie. Najwyżej trafimy niechcący jakiegoś jelenia.

Po pierwszym naciśnięciu spustu wiem, że tego mi było trzeba. Manekin jednak stoi nietknięty. Po kilku wskazówkach od Mieszka jest lepiej. Celuję w uda, ramiona, brzuch. Mimo wszystko mam opory przed strzałem w serce lub w głowę. To nie moja bajka.

Klepnięcie po ramieniu sugeruje, że koniec treningu.

– Czy będę musiał użyć broni?

– Akcja jest przemyślana tak, że ty i ja robimy za transport dziewczyny i dzieciaka. Chłopaki dbają o nasze plecy. W każdej chwili coś może jednak nas zaskoczyć, rozumiesz chyba ryzyko. Jeśli mam ci dać broń, to chcę wiedzieć, że umiesz jej użyć.

Wracamy, lecz nie zabieramy ze sobą leśnej ciszy. Mieszko zaznajamia mnie z planem, ja przytakuję jak ten piesek, którego ma na desce rozdzielczej.

Pod motelem czeka cała zgraja Corleonów. Łącznie trzy auta terenowe wypełnione bronią i mężczyznami wyszkolonymi do zabijania. Muszę im zaufać, choć wcale ich nie znam.

Mój pokój zamienia się w centrum operacyjne, gdzie zagęszczenie chłopa na metr kwadratowy równa się statystykom indyjskich linii kolejowych. Wydychany przez tę wojskową brać testosteron, skrapla się na oknach.

Pierwszy raz zakładam kamizelkę kuloodporną. Nie wiedząc za bardzo co robię, zbłaźniam się przed szerokim gronem profesjonalistów. Rechot tylu barytonów powoduje drżenie szyb. Mieszko ucisza rżenie swego stadka jednym srogim spojrzeniem, po czym pokazuje mój błąd. Nie dość, że na lewą stronę to jeszcze tyłem na przód. Dobrze, że nie ode mnie zależy powodzenie akcji, bo sam sobie nie ufam w tej chwili.

Vito rysuje na mapach miejsca, gdzie się rozstawimy i opisuje jak będziemy działać w różnych wariantach sytuacyjnych. Ja będę w jego zespole. W zasadzie będziemy duetem, nie zespołem. Odnalezienie zakładników i wyprowadzenie ich, podczas gdy reszta zrobi tam demolkę z mordobiciem, to nasze zadanie.

Na miejsce jedziemy pięć godzin. Docieramy o zmierzchu, rozstawiamy się i czekamy na znak.

*

– Pola! Nie zasypiaj, kochanie! Jeszcze chwila.

Prowadzę jak szalony, trąbiąc i olewając wszelakie znaki zakazu, nakazu czy inne "stopy". W moim ramieniu tkwi kula, uniemożliwiająca pełną motorykę prawej ręki. Zmiana biegów powoduje ból, ale ważniejsze jest, by dowieźć ich do szpitala.

*

– Można to wycisnąć jak pryszcza? – ponaglam lekarza wyciągającego kulę z mego ramienia, chcę czym prędzej zobaczyć ukochaną i naszego cherubinka.

– Jak nie usiądziesz spokojnie, człowieku, to ci przyszyję policzek do ręki! – groził błękitny kitel.

Szacuję jego kruchość i chudość na swoją korzyść. Wstaję.

– Plaster wystarczy – oznajmiam.

– Dwa szwy i strzał na tężec! – upiera się mój dyplomowany znachor, ciągnąc mnie z powrotem na leżankę. – Jak wda się zakażenie, to możesz stracić rękę.

– Co z Polą? Jak Julek? – zaczepiam pielęgniarkę, która kilka minut wcześniej obiecała informować mnie na bieżąco. Uśmiecha się do mnie pocieszająco i sugeruje, że lekarz za chwilę ze mną porozmawia. Dobrze! Błękitny kitel skończył szycie i dźgnął mnie strzykawką z igłą do faszerowania indyka zanim zdążyłem zauważyć, co zamierza. Zaciskam zęby, lecz zdradzieckie łajzy wylewają mi się z oczu.

– Człowieku, przyjąłeś kulkę i z pół sprawną ręką przyjechałeś autem, a teraz płaczesz od iniekcji?

– Doktorze! – Pielęgniarka zwróciła koledze uwagę. Podchodzi do mnie. – Rozumiem, że te łzy to z obawy o bliskich. Proszę się nie martwić, są w dobrych rękach – mówi oficjalnym tonem, obserwując wychodzącego lekarza. – Chłopiec jest tylko odwodniony i wycieńczony. Żadnych urazów – dodaje, gdy zostajemy sami. – Właśnie zakładają mu sondę do karmienia, więc mogę pana zaprowadzić do synka za chwilę, jak tylko założy pan szpitalną koszulę, tę lepiej wyrzucić.

Uspokoiła mnie odrobinę. Zgodnie z obietnicą wraca po kwadransie. Kiedy widzę Julka... O Boże! Leży w tych rurkach i kablach! Mój mały chłopiec tam leży, a ja znów płaczę. Ktoś poklepał mnie po ramieniu. Kątem oka widzę różowy uniform. Tytuł na identyfikatorze sugeruje, że to lekarz.

– Chłopiec jest stabilny – zaczął dość optymistycznie. – Na razie nieprzytomny, ale jego stan dobrze rokuje. Dokarmimy go przez sondę, kroplówkami wyrównamy poziom płynów, jest duża szansa, że odzyska przytomność jeszcze tej nocy.

– To dobrze. – W końcu mogę wziąć głęboki wdech i jest on lekki od ulgi. Jeden z kamieni ciążących na mym sercu spadł, z hukiem uderzył o podłogę. – A Pola? – Wyraz twarzy doktorka nie pozostawia złudzeń.

– W tym przypadku mamy więcej urazów. Obrażenia są liczne i rozległe. – Zerknął w tablet, na którym pojawiały się zdjęcia kości. – Złamane dwa żebra, na szczęście bez przemieszczenia. Zwichnięte nadgarstki... – wymienia, a ja boję się, że ta lista nie ma końca. Tak jak skala bólu, jaki przeżyło moje kochanie. – Na tę chwilę będziemy ratować słuch. Wdała się poważna infekcja w miejscu amputacji ucha, więc konieczna będzie...

– Mogę zobaczyć Polę? – wtrącam, bo już się niecierpliwię.

– Musi pan wiedzieć, że ofiara była wielokrotnie...

– Starczy doktorze. Chcę ją zobaczyć.

– W tej chwili chirurg i otolaryngolog konsultują pacjentkę.

– Proszę.

– Po konsultacji – zastrzegł.

Czekam cierpliwie, siedząc pod salą numer czternaście, w której, jak mi powiedziano, jest Pola. Lekarze wchodzą i wychodzą, pielęgniarki co chwilę donoszą tace przykryte płótnem lub przyjeżdżają metalowymi szafkami z brzęczącą zawartością. Denerwuję się coraz bardziej. Chcę być również przy Julku, by czuł moją obecność. Bez chwili namysłu kieruję się na oddział pediatrii.

Mój chłopiec śpi podłączony do kroplówek, a z nosa i ust wystają mu rurki. Widok małego Julka z tak bliska, z całym medycznym osprzętem zwala mnie z nóg. Dosłownie. Osuwam się po ścianie i płaczę. To wszystko przeze mnie! Emocje ostatnich dni puszczają się łzawym potokiem.

Pielęgniarka, widząc mój stan rozpaczy, pomaga mi wstać. Razem podchodzimy do łóżeczka. Obserwuję, jak głaszcze chłopca po główce, sprawdza monitory oraz stan kroplówek. A ja? Ja boję się go dotknąć. Kobieca dłoń ujmuje moją, po to, by położyć ją na złotych loczkach.

– Jestem, malutki – szepczę załamującym się głosem.

Nie wiem, jak długo trwam przy Julku, ale w końcu lekarz prosi mnie do sali, gdzie leży Pola.

– Pacjentka odzyskała przytomność – zakomunikował krótko.

Biegnę co sił w nogach. Domykająca się winda przytrzaskuje postrzelone ramię, wywołując ból, od którego robi mi się gorąco, lecz w głowie noszę zbyt wiele obaw, by poświęcić temu bodźcowi choćby chwilę uwagi.

Dobiegam z kaszlem w gardle. Pieprzone fajki.

– Witaj, kochanie. – Podchodzę do łóżka, chcąc chwycić Polę za dłoń.

Odsunęła ją. Patrzy na mnie pełnym bólu wzrokiem, a ja czuję, że coś między nami umarło. Nie potrafię odnaleźć się w jej oczach.

– Poluś, kochanie – zaczynam, lecz nie wiem, co mógłbym jej powiedzieć poza tym, że jest mi cholernie przykro. – Widziałem Julka. Wszystko z nim w porządku, a ty? Jak się trzymasz?

– Nie może mówić, stan zapalny rany objął szczękę, a obrzęk uniemożliwia ruszanie żuchwą – usprawiedliwiał ją lekarz. – Za chwilę zabierzemy pacjentkę na blok chirurgiczny.

Całuję Polę w policzek. Zero reakcji. Nadal martwy wzrok i kamienna twarz. Wie, że to przeze mnie przeszła piekło, nie musi mi o tym mówić.

– Przepraszam, kochanie – szepczę nachylony do niej.

Unosi drżącą dłoń i przykłada ją do mojego policzka. Przykrywam ją swoją, dociskam mocniej. Tama znów pękła. Moje łzy spływają po jej ręce aż do łokcia, gdzie wsiąkają w biały materiał szpitalnej pościeli.

To wszystko było przeze mnie. To moja wina!

Kilkoro ludzi w kitlach i czepkach otoczyło łóżko. Pożegnałem się, po czym zostałem wyproszony. Wyjeżdżają, a ja patrzę, jak znikają za drzwiami windy.

W kieszeni wibruje telefon.

– Mam dla ciebie prezent. Czekam przed szpitalem. – Słyszę głos Mieszka, ale sygnał nagle informuje mnie o zakończeniu połączenia.

Jestem zmęczony. Nie mam ochoty na kalambury. Mimo to wychodzę z budynku i kieruję się prosto do furgonetki, o którą wsparł się Mieszko.

– Jedziemy do lasu postrzelać? – pyta, otwierając drzwi.

W środku leży ON – przyczyna moich problemów.

– Teodorze, do ciebie należy decyzja, co z nim zrobimy – ponagla mnie Mieszko.

– Nigdy nikogo nie zabiłem – przyznaję. – Nie chcę stać się nim.

– Co mam przez to rozumieć?

– Wydaj go policji. Wydaj go z całym materiałem obciążającym. Dopilnuję, by dostał odpowiednią karę. Teraz najważniejsza jest Pola.

– Pamiętasz, że musicie zniknąć? Nie wiadomo jak daleko sięgają macki tego ścierwa.

– Jak? Pola właśnie dostała narkozę, a Julek...

Zamiast łez gniew napłynął mi pod powieki, czuję siłę, o jakiej istnieniu nie miałem pojęcia do tej pory. Palce same zacisnęły się w pięści. Mój worek do bicia spogląda na mnie wielkimi z przerażenia oczami. Niemo błaga o litość, gdy ładuję się na tył furgonetki z wyrazem pogardy na twarzy.

Mieszko pozwala mi wyrazić wkurwienie najlepiej jak umiem, po czym stanowczo kończy młócenie.

– Co ma wisieć, nie utonie, Teodorze.

Continue Reading

You'll Also Like

271K 403 1
... nigdy nie sądziłam, że los jeszcze bardziej ze mnie zadrwi, stawiając go na mojej drodze dwa lata później. Wtedy, kiedy myślałam, że otrząsnęłam...
11.6M 32.2K 10
Siedemnastoletnia Cassandra Murei mieszka sama z ojcem. Kiedy ten musi wyjechać na dwa tygodnie w delegację, dziewczyna ma spędzić ten czas u przyjac...
7.2M 331K 103
Nowa szkoła, nowi znajomi, now miłość. Nowe życie. Ale czy aby na pewno nowe oznacza lepsze ? Jak dużo figli potrafi spłatać los w ciągu tak krótkieg...
207K 7.6K 45
Zabójstwa, tortury, nielegalne handle, aranżowane małżeństwa. Mafia. Eleanor - córka bostońskiego capo - z dnia na dzień dowiaduje się o tym, że wkr...