Nietykalni | Tom 3

By KaceyBrunner

45.5K 2.8K 2K

Pogrążyli się w smutkach w najtrudniejszych momentach swojego życia. Doczesność posypała się w drobne okruchy... More

Ostatnia część
PREMIERA
Dedykacja
Prolog cz. I
Prolog cz. II
Zwiastun
OGŁOSZENIE
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Q&A
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Informacja
Rozdział 31
Rozdział 32 cz.I
Rozdział 32 cz.II
Rozdział 33
Epilog
Podziękowania i podsumowanie trylogii
WAŻNY APEL

Rozdział 14

973 73 41
By KaceyBrunner

Jasper

Wizyty u fryzjera w dzieciństwie były dla mnie tak zwanymi "ważnymi dniami". Nigdy nie obcinała mnie mama jak większości mam z mojego osiedla swoich synów. Tata uważał, że moje włosy są magiczne i muszą być obcinane ze szczególną troską, a także ostrożnością. Po dziś dzień nie wiadomo, dlaczego mam tak jasne, wręcz białe fale na głowie. Mama, od kiedy pamiętam, farbowała się na kasztanowy brąz, a jej naturalne włosy ponoć są i tak ciemne, a ojciec miał niesforne mysie loki. Byłem tym wyjątkiem. Dzieckiem o białych włosach, jedni je uwielbiali, inni hejtowali. Ja sam raz byłem tak bardzo w nich rozkochany, że nie pozwalałem ich nikomu dotykać, a kilka tygodni później miałem ochotę zgolić się na łyso po kryjomu w łazience.

Zawsze wybierałem się z tatkiem raz w miesiącu do męskiego fryzjera. I tak leciały nam minimum dwie godziny. Wpatrywałem się jak w obrazek, kiedy tylko barber zbliżał się z brzytwą do ojca brody. Idealnie przycięta prezentowała się wspaniale, mamie zawsze się podobała taka świeżo po takim "zabiegu". Mnie z kolei tylko delikatnie fryzjer przerzedzał grube fale i podcinał po bokach. Taka przyjemność kosztowała ojca duże krocie, zawsze chciał dorównać prestiżem do swoich kolegów. A mnie używało do tego celu w idealny sposób, byłem jego pionkiem do realizacji niespełnionych marzeń.

Do dziś trudno jest mi mu wybaczyć...

Krępa fryzjerka strzyże niebezpiecznie blisko mojego ucha, zaczynam się obawiać, czy zaraz go nie stracę. Wyciągam smartfona z kieszeni, uważając, aby moje ruchy nie były gwałtowne. Wolę zatracić się w świecie social mediów, niż oglądać jak moje ucho powoli traci życie.

Scrolluję Facebooka dobre kilka minut, ciągle powtarzają się zdjęcia z chrztu Himlena oraz reklamy kosiarek, jak widać stalkuje mnie bardzo dobrze Google i wie, czego potrzeba, aby mój portfel był cieńszy. Na wielu fotografiach jestem ja z małym i Harriet. Choć minął tydzień od pamiętnego dnia to Mike ani jego mama, nie oszczędzają świata przed fotkami ich ukochanego synka, czy wnuka. Wszystko rzecz jasna lajkuję, nieraz zatrzymuję się, aby bliżej przyjrzeć się postom. Ciągle mam smutne oczy, nawet jeżeli się uśmiecham. Wstyd mi, że nie potrafię się tego pozbyć.

W międzyczasie James nie szczędzi na grupie M&B o tym, że ruch jest niemiłosierny. Właśnie w tym tygodniu ruszył nawał na granie w bingo. Żal mi, że musiałem zostawić ich we dwójkę, mam poczucie, że chłopcy za bardzo się przepracowują. Z drugiej strony kolejny tydzień z rzędu pozwoliłem Stelii wziąć urlop... płatny urlop rzecz jasna. Zazwyczaj bierze dwa, max trzy dni w tygodniu, wycwaniła się i zawsze przekonuje mnie swoimi czarującymi oczkami i seksownym głosem. Nie umiem powiedzieć stanowczego: NIE. Jestem zbyt pobłażliwym szefem, a ona zbyt przebiegłą bestią.

― Górę maszynką, czy nożyczkami? ― pyta kobieta, uśmiechając się do mnie w lustrze.

― Nożyczkami, lubię dłuższą grzywę ― odpowiadam, odrywając się od telefonu.

― Ma pan wyjątkowe włosy. Bardzo delikatne. A ten kolor... ohoho. ― Zachwyca się kosmykami jak najnowszym modelem smartfona.

Uśmiecham się, czując się jak X lat temu z tatą u fryzjera. To cholernie miłe wspomnienie. Lubię wracać do tych chwil w głowie, aby teraźniejszość nie przytłaczała mnie na maksa.

Wymieniam się z fryzjerką jeszcze kilkoma zdaniami na temat pogody i innych mało ważnych bzdet. Zapada następnie chwilowa cisza, którą po chwili wypełnia dźwięk używanych nożyczek oraz moich palców stukających w ekran aparatu.

Chyba mam omamy... Z zaplecza słychać stłumiony dobrze znajomy mi głos. Kobieta przerywa strzeżenie i prosi osobę, by powtórzyła zdanie. I znów to samo... Ciarki pojawiają się na moich plecach, kiedy Stella kroczy w naszą stronę w firmowym fartuszku i nawet ma uśmiech na twarzy, który znika w mgnieniu oka, gdy dostrzega mnie. Swojego szefa. Jak widać niejedynego.

Atmosfera gwałtownie gęstnieje. Fryzjerka, która mnie strzyże raz patrzy na dziewczynę, raz na mnie, chyba nie ma bladego pojęcia, o co tu chodzi.

― Chciałam powiedzieć mamo, że uda... ― Wcina się w słowa Stelli, nie puszczę jej tego płazem.

― Że masz podwójną pracę? ― prycham, odpinając ochronną pelerynę z szyi, nie wytrzymam tu więcej niż pięć minut.

― Przepraszam, co? ― Matka dziewczyny marszczy brwi zaskoczona.

Krew buzuje mi tak bardzo, że muszę zaciskać paznokcie, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Nienawidzę oszustwa. Czuję się okradziony z wielu pieniędzy, które dawałem jej prawie od trzech miesięcy. Wcale nie potrzebowała tak wiele dni wolnych, potrzebowała tylko czasu na drugą pracę. Kłamczucha... Gdyby od razu mi powiedziała, że ma też inną robotę, to moglibyśmy to jakoś połączyć, ale ona wolała mnie perfidnie oszukać, wyciągała z tego kasę.

― Jasper, ja to wszystko mogę wytłumaczyć. Źle to wszystko odbierasz... ― Stella zaczyna panikować, jej twarz staję się purpurowa, gestykulacją zwiększa się.

― Ja źle odbieram? ― Wstaję z fotela, zaczynając się gorzko śmiać, choć w głębi duszy ma ochotę rozryczeć się jak małe dziecko. ― Stella, nie wierzę, że dałem się nabierać na twoje argumenty, że jesteś w szpitalu albo masz grypę. Płaciłem ci za to! ― Patrzę w sufit, aby przepędzić łzy.

― Jas...

Nie interesuje mnie w tym momencie, czy na mojej głowie jedna wielka kupa, czy jestem łysy, czy bez ucha, pragnę, tylko aby jak najszybciej stąd wyjść, ulotnić się i dać upust wściekłości. Rzucam niechlujnie dziesięć dolców na wózeczek pełen nożyczek i bzdetów. 

― Ale proszę pana, nie skończyłam strzyżenia... ― zaczyna starsza kobitka, a ja tylko posyłam jej słaby uśmiech.

― Muszę już iść, lepiej niech pani porozmawia z córką, bo wydaje mi się, że obojgu nasz oszukała. Do widzenia. ― Wychodzę, nie zerkając na kobiety.

Chłodny powiew wiatru towarzyszy mi w wędrówce do wozu. Robię w głowie szybkie kalkulacje, czy jakieś fajki zostały w schowku, jeszcze powinno coś być. Wściekłość zabijam nikotyną, która pewnie kiedyś pochłonie na dobre i mnie.

Ignoruję dzwonek telefonu, bojąc się, że to będzie Stella. Nie mam ochoty w ogóle gadać z nią przez najbliższe dni. Pragnę totalnego odcięcia się od pracy, myśli o Al i wszystkich trosk, jakich mam na głowie. Święty spokój, tak bardzo mi jego potrzeba.

Szlugi głęboko chowają się w schowku, więc tym bardziej staję się rozdrażniony. Kiedy zaciągam się nareszcie upragnionym dymem, cała wściekłość powoli odchodzi w niepamięć, zastępuje ją płacz. Jestem słaby, okropnie słaby i rozdarty psychicznie. Mam świadomość, że nikt nie postępuje ze mną szczerze. Ostatnio zagłębiłem się bardziej w pamiętnik mojej żony, który wożę w aucie. Jestem już na etapie naszych wyjazdów do Erie. Tak wielu rzeczy mi o sobie nigdy nie wyznała, a chciałbym je znać. Kłamstwo to słowo tego tygodnia.

Wypalam dwie fajki, zdaję sobie sprawę, że więcej nie dam rady. Moje płuca dosłownie wypalają się od środka. Odrętwienie wypełnia mnie od czubka stóp aż po końce nieskończonych włosów. Od pewnego czasu zacząłem w krytycznych sytuacjach odurzać się nikotyną. Ona zaczyna rządzić moim ciałem, kiedy fizycznie ani psychicznie czuję się po prostu wypruty. Po latach zrozumiałem, dlaczego Foster tak ubóstwiał tę używkę. Nie powinienem się w to zatracać, ale nie czuję innego wyjścia, kiedy wściekłość przepełnia mnie.

Spoglądam na ekran telefonu po jakiś dziesięciu minutach, kiedy moje ciało nieco się rozluźnia, a oddech wraca do normy. Jedna duża wiadomość od Harriet i aż trzy nieodebrana połączenia od niej dziwią mnie.

od Harriet:

Hej, J! Nie chce przeszkadzać, ale jadę dziś do Pitts. Tymon i Kacey prosili mnie o opiekę nad Mayą tej nocy, bo idą na jakiś event. Zastanawiam się, czy mogłabym wziąć ze sobą Rav albo żebyś też jechał, nie chce sama jechać. Zrozumiem, jeśli nie zgadzasz się.

Ani przez chwilę się nie waham. Potrzebuję odciąć się. Powrót do rodzinnego miasta dobrze mi zrobi. Chyba pierwszy raz od dawna cieszę się z takiej propozycji. Gdyby nie drama ze Stellą nie wiem, czy pojechałbym.

do Harriet:

OKAY, o której jedziemy?

od Harriet:

Już siedzę z małą w pociągu, czułam, że się zgodzisz ;) Zdążysz w dziesięć minut do nas?

Wóz wypełnia się moim śmiechem. Od pewnego czasu Harriet chyba bardziej zna mnie niż siebie samą. Przecieram twarz, aby nabrała koloru, a potem odpisuję.

do Harriet:

Pojadę swoim autem. Znam drogę na pamięć. Dasz sobie radę z nią sama? Mam coś wziąć z domu?

od Harriet:

Weź tylko swój przepracowany tyłek. Może tym razem uda nam się iść do Razzy Fresh :D

Ruszam. Bez dodatkowych ubrań. Bez jedzenia. Bez zapasu baterii w telefonie. Rzucam to wszystko w cholerę.

•••

Musiałem chwilę poczekać na dziewczyny na dworcu, na szczęście w Pittsburghu dworzec jest genialny. Wyremontowany i pełen żarełka. Tego mi potrzeba. Zajadam się upragnionym cheeseburgerem, gdy przez megafon słychać, że mój wyczekiwany pociąg dojechał. Czuję się, jakbym był na wakacjach.

Harriet wychodzi z moją córeczką na rękach i są rozchichotane. Na ten widok aż przystaje w swoim dzikim biegu. One dwie to połączenie, jakiego nie da się opisać. Idealnie ze sobą współgrają, Raven nigdy przy niej nie płacze, nawet nie udaje, nic nie wymusza. A Harriet zawsze dla mnie jest uśmiechnięta i troskliwa. 

Akurat, gdy dochodzę do nich na peron czwarty, konduktor podaje Harr niewielką walizkę, ale to trudne trzymać brzdąca i bagaż, więc jej pomagam. Zabieram czerwone manatki, a następnie szybko kierujemy się przed wejście, bo tłum zaczyna nas spowijać wokół siebie.

― Czułam, że przyjedziesz. ― Chichocze, poprawiając białą czapeczkę na główce dziewczynki.

― Potrzebowałem tego, Harr. Spadłaś mi z nieba. ― Zaczyna się śmiać, kiedy kierujemy się w stronę mojego auta. ― Podziękuj Fosterowi, właśnie wkopaliśmy w weekendowe niańczenie.

Dostrzegam, że zmieniła septum ze złotego kółeczka na srebrne. Bardziej do niej pasuje srebro. Chyba zdecydowanie za długo się jej przyglądam, bo zerka na mnie pytającym wzrokiem.

― Coś się stało, widzę ― mówi bez ogródek.

Chowam walizkę do bagażnika, po którym walają się same butelki alkoholu do pracy, już dawno powinienem je wnieść do magazynu w M&B.

Powiedzieć jej, czy nie... To pytanie kotłuje się w mojej głowie nieubłaganie.

Chwila ciszy między nami coraz mocniej zagęszcza atmosferę. Zabieram Raven od niej, składam delikatny pocałunek na czole dziecka, a następnie przypinam do fotelika. W tym momencie opuszki Harr krążą po moich plecach do góry i na doł. Tak w kółko. Ciągle.

Gest jest niezwykle, jakby to powiedziała Harriet wybitnie dobry. Za dobry. Zamykam oczy, aż czuję, że Raven pluje prosto w moją twarz.

No i zepsuła...

Uśmiecham się lekko, ścierając wierzchem dłoni mokre ślady na czole. Nie mam ochoty ani zamiaru ganić Raven, jest jeszcze malutka i taka słodziutka.

― Nie unikaj mnie ― mówi cicho Harriet.

Wzdychawszy, obracam się do niej. Stoi wyczekując ode mnie tłumaczeń, ma ręce założone pod piersiami i rozwiane włosy.

Opieram się o srebrny bok auta i jak karabin maszynowy zaczynam nawalać, co się stało. Szczerze, nie mam na to w ogóle chęci, ale wylewanie swoich trosk Harr przychodzi mi z łatwością. Jest między nami jakaś nić zrozumienia. Najchętniej odciąłbym się od M&B całkowicie w tej chwili.

Nawet nie usiłuje wtrącać się w mój monolog, w pewnym momencie nawet chwyta moją dłoń i zaciska ją mocno. Ta czynność daje mi chociaż pozory, że nie jestem sam. Przy ostatnim zdaniu, kiedy pada kilka niecenzuralnych słów tuli mnie. Pękam. Po prostu pękam. Po raz kolejny tego dnia mam łzy w oczach.

Larsen wtula się we mnie, wciskając głowę w zagłębienie szyi, nic nie mówiąc. Nic więcej nie potrzebuję, a raczej nie potrzebujemy. Chyba jej stan psychiczny jest lepszy od mojego... Przynajmniej polepszył się po ostatniej niezbyt przyjemniej akcji na chrzcie. Myślę, że podniosła się z tego silniejsza i mocniejsza.

Czasem potrzebny jest cios prosto w twarz, aby nie upaść kolejny raz.

•••

― Wujek, jak mogłeś nigdy nie być w Razzy, skoro się tu urodziłeś? To skandal! Nawet Ugley tu była! ― Maya nie może przestać zamknąć jadaczki.

― Kosmitko, już ci mówiłem, że za moich czasów nie było takich pyszność. ― Wycieram jej policzek z jogurtu.

― Naprawdę tego nie rozumiem... ― gdera pod nosem, a ja i Harriet zaczynamy się śmiać.

Pitts bardzo się zmieniło, od kiedy tu już nie mieszkam. Wyprowadziłem się, jak miałem piętnaście lat, do cioci Rebeccki, aby iść do szkoły, gdzie jest hokej, ale to nie to samo, co było moim marzeniem. Szkoły w Pittsburghu były i są ogromne, szkoliły genialnych sportowców, a ja chciałem być jak oni. Jednak brak funduszy i stanowczość mojego ojca wygrała. Zostawiłem całe piętnastoletnie przyjaźnie, nawyki i praktycznie zacząłem dorosłe życie. Łączyłem szkołę i pracę.

Butler różni się od Pitts bardzo mocno, przede wszystkim Miasto Stali nigdy nie idzie spać. Jest głośne, pełne życia, rozrywek, ale też przepełnione wieloma niebezpieczeństwami. Nieraz widziałem, jak ktoś niemal ginął pod kołami zabieganego kierowcy. Wiele ludzi tu jest tak zakręconych, że nie zwraca nawet uwagi, że człowiek obok nich mógł właśnie zginąć albo mogli być to oni sami. Tego nie lubiłem, tego wiecznego braku czasu, nawet jeśli byłem uczniem, to presja czasu była mocno do odczucia. Wszystko miało być szybko i na już. W Butler jakby czas zwolnił, ludzie są bardziej serdeczni i mają bardziej luz.

Moje przemyślenia kończy, uderzanie Harr w moją łydkę. Robi to specjalnie, bo nagle wyłączyłem się z rozmowy i już na tyle mnie zna, że zdaje sobie sprawę, że odpływam w świat problemów. Odwdzięczam jej się kopniakiem w piszczel, aż cicho syka.

― Co wy wyprawiacie?! ― piszczy Maya.

Raven myśli, że zaczynamy zabawę w małe piszczałki, więc wtóruje trzy razy głośniej córce Fosterów. Ludzie patrzą na nas jak nieogarniętą rodzinkę.

― To ciocia mnie bije! ― Śmieję się, a Harr gromi mnie wzrokiem.

― Jesteście jak rodzice! Tak samo nieznośni. Dziś wyszykowanie zajęło im prawie dwie godziny, to przez to, że tata nigdy nie pamięta, gdzie chowa klucze. ― Wzdycha mała.

― Maya zadała ci pytanie, czy weźmiemy ją na mecz hokeja ― odpowiada z opanowaniem Harr.

― Och... No w sumie, możemy. Muszę sprawdzić, czy grają dziś Pingwiny. Chodzisz czasem z rodzicami na mecze? ― pyta, dojadając pojedyncze kawałki truskawek z mojego jogurtu.

― Tylko na baseball ― chichocze. ― Właściwie to trudno nam się wybrać z domu, bo Ugley najczęściej zjada tacie nagle jakąś część garderoby, jak chcemy wyjść, mama ogarnia się wieki, a ja... A ja według taty za bardzo jestem rozbrykana, ale ja tak nie uważam, a wy?

Wybuchamy salwą śmiechu, zbijając następnie z blondyneczką piątki. Ona to potrafi rozbawić do rozpuku.

― Myślę, że po prostu jesteś takim samym łobuzem jak tata ― komentuje Harr.

― On jest większym, ciociu!

― Ciekawe, czy kiedyś twoje rodzeństwo też takie będzie. ― Puszczam oczko w stronę Mayi, natychmiast się rumieni.

― Myślę, że to już byłby hardcore, wujku. Sama do końca nie wiem, czy chce konkurencje w domu. ― Wpycha do ust ostatnią łyżeczkę słodkości, jaka jej została. ― Poza tym może u wujka Deana pojawi się bobo... ― Porusza brwiami sugestywnie, a my znów pękamy ze śmiechu.

― Oj mała, mała... ― Głaszczę jej główkę Harriet.

― Jestem duża, ej! ― broni się.

― Idziemy na spacer po mieście, a potem lody, naleśniki, gofry... ― Larsen zatyka mi usta wielkim kawałkiem jabłka.

― Przez ciebie będziemy wyglądać jak małe świnki. Lepiej poszukaj, czy jest dziś mecz. ― Klepie moje ramię.

Po kilku minutach udaje nam się wreszcie wyczołgać na miasto. Z przyjemnością przechadzam się z dziewczynami i Raven na rękach między znajomymi uliczkami. Czuję oddech od pracy i obowiązków. Mogę w pełni skupić się na rodzinie.

Przechodzimy przez jeden z moich ulubionych mostów Miasta Stali, aby dostać się do Point State Park*, cudownego miejsca, skąd idealnie widać całe centrum. Naprawdę widoki zapierają wdech w piersi. Łączą się tutaj dwie duże rzeki Allegheny i Monongahela, tworząc rzekę Ohio. A Fontanna w parku jest nieziemsko wielka. Jeszcze jako nastolatek kochałem przychodzić tu oglądać zachody słońca. Teraz właśnie na niego trafiliśmy.

Obracam twarz w stronę ostatnich ciepłych promyków, Raven z wrażenia mruży oczy i ciaśniej wtula się we mnie. W tym zachodzącym słońcu widzę moją żonę, która odeszła równie szybko, zostawiając mi tylko niewielką część siebie – Rav. Słońce chowa się w ciągu trzech minut w zbiegające się rzeki, a niebo zmienia się w czerwone tło. 

Harriet podnosi wyżej tuż obok mnie Mayę i pokazuje jej wszystko dokładnie, opisując krajobraz przed nami. Jest poetką, każde słowo z jej ust napełnione jest kolorem i niezwykłym nastrojem. Zerka następnie na mnie, obdarowuje najpiękniejszym uśmiechem, jaki widziałem w ostatnich trzech miesiącach.

― Wybitnie piękne miejsce. Zazdroszczę ci tego w dzieciństwie ― szepcze ostrożnie do mojego ucha.

Przyciągam ją za talię do swego boku. Nie interesuję mnie, co w tym momencie myślą mijający nas głównie studenci.

― Powinnaś to namalować.

― Czytasz mi w myślach ― chichocze cicho, kładąc bardzo delikatnie głowę na moje ramię. ― Zrobię to w nocy.

― Ma – ma... ― słyszmy ciche dwie sylaby, które łapią mnie za serce.

― Raven... ― Unoszę ją wysoko. ― Czy ty...

Dziecko się śmieje, powtarzając kolejny raz sylaby. Raz jej to wychodzi, raz nie. To jej pierwszy tak wyraźny wyraz. Słowo, które mówi do Harr. Serce mi przyspiesza.

Raven klepie po głowie Larsen, a potem ląduje jej ramionach, a Maya w moich. Harriet nie wie, jak się zachować, zresztą ja i Maya też. Otulają się we dwie, Raven ssie kciuka, a dziewczyna prawie płacze.

Patrzę w płonące niebo, a wiatr rozmywa moje wszystkie dotychczasowe wątpliwości i bolączki. Zdaje sobie sprawę, że mija już prawie rok, a ja stoję w miejscu. Nie jestem szczęśliwy. Już wiem i czuję, co muszę zrobić. Edith miała rację, jak zwykle...

Terapia...

•••

*Point State Park (lokalnie znany jako The Point ) - to ogromny park, z którego jest idealny widok na centrum miasta w Pitts i zbiegające się stanowe rzeki. Znajduje się w nim także ogromna fontanna. 

Wiem, że długo mnie nie było, ale urlop itd, lecz wracam z wielką motywacją i pomysłami! Jak Wam się podoba wersja Pittsburgha widziana oczami Jaspera? 

K.B

Continue Reading

You'll Also Like

100K 6.4K 31
Okładka została stworzona przy pomocy Kreatora Obrazów Microsoft. ˖⁺‧₊˚ 𓆏 ˚₊‧⁺˖ Nell Myers, nie cierpi Hero Westa, znacznie bardziej niż nie cierpi...
1.2M 8.1K 7
Osiemnastoletnia Lanore McQueen wracając do domu, zauważa grupkę chłopaków malujących graffiti na budynku domu dziecka. Ponieważ jej matka jest tam d...
569 56 17
Główna bohaterka Rose Willow nie miała dobrego życia w poprzednich szkołach była w nich wyżutkiem. Wszystko sie jednak zmienia. Gdy dziewczyna chodzi...
405K 23.9K 34
Victoria Parker od zawsze marzyła o tym, aby któregoś dnia, zaistnieć w teatralnym świecie. Znajdując na ulicy zwykłe ogłoszenie, otwierają się przed...