Pętla Czasu

By Dan_Can_Fly

45.5K 2.7K 279

Co się stanie, kiedy Bitwa o Hogwart nie skończy się tak, jak przewidywał Harry? Chłopak miał dwa scenariusze... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Ludzie, kocham Was!
Przepraszam
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII

Rozdział XVIII

696 47 10
By Dan_Can_Fly

Jadalnia w tymczasowym domu Riddle'a zdawała się tonąć w panującej wokół ciszy. Nie było słychać nawet uciążliwego tykania starego zegara, który w końcu z powodu swojego wieku prawdopodobnie postanowił zakończyć swój żywot. Możliwe też, że to cierpliwość pana domu się skończyła. 

Wisiał więc teraz smętnie na jednej ze ścian, zapomniany przez świat i domowników. Stojący pod nim fotel miał jednak więcej szczęścia, jako iż w jego miękkim obiciu uwielbiał skrywać się Tom. Była to jego mała, prywatna oaza, gdyż nikt nie podejrzewałby go o siedzenie właśnie w tym miejscu. Gabinet? Sypialnia? Oh tak. Ale jadalnia? Brzmiało to co najmniej absurdalnie, przynajmniej w mniemaniu Riddle'a. 

Przede wszystkim jednak Ślizgon był estetą. I zdecydowanie perfekcjonistą. W połączeniu z nigdy nie używaną, ale gustownie umeblowaną jadalnią, w której każda rzecz miała swoje ściśle określone miejsce, co więcej nigdy nie zmieniane, dawała mu ona poczucie dziwnej stabilności. Tak, ah jakże tego teraz potrzebował! 

Zdawało się, że traci kontrolę. A Tom Riddle nigdy nie traci kontroli.

Nigdy.

Czas, aby wziąć sprawy w swoje ręce.


* * *

Alphard Black nie był człowiekiem, o którym można powiedzieć, że nigdy się nie spóźnia. Co to, to nie! Czasami jego przyjaciele zastanawiali się, czy przypadkiem ktoś nie zrobił chłopakowi głupiego żartu i nie wyciął ze wszystkich słowników słowo "punktualność". Spóźnienie pięć, dziesięć, pięćdziesiąt minut? Nie widział między nimi zbyt wielkiej różnicy. Po sześćdziesięciu pięciu zaczynał przepraszać.

Istniała tylko jedna osoba, na której wezwanie nigdy się nie spóźniał – Tom Riddle. 

Bo gdy on wzywa, musi dziać się coś poważnego. Narzucając na siebie płaszcz nie spoglądał nawet na zegarek. Wyszedł przed dom i tuż przed aportacją pomyślał tylko jedno.

Ale dwie, może trzy minutki nikomu nie zaszkodzą, prawda?


* * *

– Czekasz na kogoś. 

To nie było pytanie. Potter sam był zaskoczony, jak szybko zaczynał rozpracowywać Riddle'a. Rzucił swoje stwierdzenie lekkim, być może trochę ciekawskim tonem zamiast powitania, gdy rankiem następnego dnia, po kolejnej ich kłótni, zastał w kuchni Toma. Chłopak ledwie zauważalnie zerkał przez okno, jak gdyby oczekiwał zaraz kogoś tam zobaczyć, jednocześnie nie zdradzając się z tym. Stał oparty o ścianę naprzeciw drzwi, mimo stojących przed nim sześciu pustych krzeseł i wyglądał, jak gdyby czas zatrzymał się dla niego, by mógł rozkoszować się błogością rozpoczynającego się dnia. Harry jednak widział nerwowe stukanie smukłych palców o kubek z parującą kawą, który Riddle kurczowo trzymał w swoich dłoniach. To przypomniało mu, po co udał się do kuchni.

– Być może – usłyszał wypowiedzianą od niechcenia odpowiedź. 'Nic nowego', pomyślał. 'Nadal niczego się nie dowiaduję.'  Na jego twarzy pojawił się cierpki uśmieszek.

Nie miał ochoty na bezużyteczne podtrzymywanie konwersacji, dlatego w ciszy złapał pierwszy lepszy kubek z zamiarem zaparzenia mocnej, czarnej kawy. Rozejrzał się w poszukiwaniu czajnika, ale jedyne, co zauważył na blacie, to kolejny, identyczny kubek. Ten jednak pełen jego wymarzonego, silnie aromatycznego, czarnego napoju.

– To... To dla mnie? – wyrwało mu się, gdy pozostawał nadal w stanie szoku. Czyżby Ślizgon posiadał jakieś przebłyski miłego usposobienia? 

– Nie, dla skrzata domowego – odrzucił zgryźliwie Riddle, nawet nie próbując na niego spojrzeć. – Oczywiście, że dla ciebie. Widzisz tu kogoś poza nami? 

Nie. To ciągle ten sam stary, niedobry Tom. Kawę zdecydowanie podłożyć musiał ktoś inny. Mimo to postanowił okazać wdzięczność i wziął pozostawiony dla niego kubek.

– Dziękuję – powiedział szczerze, pragnąć pokazać, iż gest został doceniony. Tom tylko skinął na to głową, nie siląc się na żadne większe uprzejmości. To również nie zdziwiło Harry'ego.

Pomieszczenie ponownie wypełniło się zalegającą pomiędzy nastolatkami ciszą, w czasie której każdy w samotności cieszył się napływającą do organizmu kofeiną. Nie zbierało im się na rozmowy. Ciężar poprzedniej nadal wisiał między nimi niczym koszmar, z którego ucieczki nie widać. Żaden z nich nie miał też najmniejszej ochoty na kolejną kłótnię, a skoro większość ich konwersacji właśnie nimi się kończyła, woleli przemilczeć przynajmniej błogi poranek.

Harry postanowił w przeciwieństwie do Toma zająć jedno z krzeseł, które zaprotestowało na próbę poruszenia nim, zaskakująco głośno skrzypiąc na drewnianej podłodze. Potter skrzywił się, gdy dźwięk ranił jego uszy, ale po chwili niezdarnie usiadł z ciężkim westchnięciem. Nie miał ochoty sprawdzać, czy wywarł na drugim chłopaku jakiekolwiek wrażenie popisem swojej gracji, tym bardziej nie miał zamiaru przepraszać za przeklęte krzesło. To nie jego wina, że dom w większej mierze wyglądał na nieużywany, więc przedmioty w nim zawarte także nie były do tego przyzwyczajone. Pomyślał nagle, że skoro Tom zdawał się zamieszkiwać to miejsce, to stan rzeczy powinien mieć się choć trochę inaczej, ale nie miał siły zaprzątać sobie tym głowy. Miał wystarczająco dużo własnych problemów.  

Nie dane mu było rozmyślanie nawet nad swoimi własnymi koszmarami, gdyż delikatną ciszę pokoju przedarło donośne pukanie do drzwi. Nie był na to przygotowany z żadnym stopniu, dlatego przestraszony nagłym hałasem uderzył kolanem w nogę od stołu. Klnąc cicho schylił głowę i zacisnął oczy, pragnąc załagodzić jakoś przeszywający kończynę ból. Nie zauważył przez to opuszczającego jadalnię Toma, który jakby tylko czekał na ten moment i nie wykazywał żadnej oznaki zaskoczenia tajemniczym gościem pod ich drzwiami. 


* * *

Stojąc przed drzwiami Riddle'a Alphard czuł coraz bardziej narastające napięcie. Strach powoli zaczynał go paraliżować. Wpatrywał się w pusty punkt prosto przed sobą, niczym idiota, za którego notabene się uważał, i nie potrafił zmusić się do chociaż najmniejszego ruchu. Wiedział, że nie jest tu dłużej mile widziany. Harry go nienawidził. Harry myślał, że on, Alphard, go zdradził. Harry nie chciał z nim rozmawiać. 

Alphard wiedział, że Harry tak łatwo nie wybacza.

Tak wiele w jego życiu kręciło się wokół tego chłopca. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie odczuwał instynkt starszego kolegi, który rozkazywał mu opiekować się zagubionym Gryfonem. Za każdym cholernym razem. Teraz jednak było inaczej. Oh, nawet za pierwszym pojawieniem się Pottera nie było tak źle. Jasne, zajęło mu trochę czasu przekonanie się do chłopaka, ale kiedy już to zrobił, zrobił to raz na zawsze. Dlaczego, na Salazara, teraz musiał to zepsuć? Właśnie teraz, kiedy ten najbardziej potrzebuje w kimś oparcia? Bo nie oszukujmy się, Tom mu go nie da. Jasne, byli ze sobą zdecydowanie najbliżej, ale to Alphardowi Harry zawsze się zwierzał. To u niego szukał emocjonalnego wsparcia. Był jego przyjacielem.

Wszyscy, którzy znali Riddle'a wiedzieli, że to raczej bezduszny dupek, a jednak ten mały przybysz odnalazł w nim coś więcej. I Black był naprawdę pod wrażeniem. Na jego oczach działa się historia, wiedział to. Jego niegdysiejszy Pan, jego mistrz zmieniał się i to na dobre. Cieszył się z tego niezmiernie i głośno kibicował z pierwszego rzędu. Aż coś się zmieniło.

Teraz stał przed jego drzwiami, modląc się do wszystkich bogów, aby został wysłuchany. Wiedział, po co został wezwany. Z nową determinacją podniósł rękę i zapukał. Naprawi to. 

Wszystko naprawi.

A potem walnie Harry'ego, ale tak naprawdę mocno. Za to, że śmiał w niego zwątpić. W Alpharda Blacka, na Salazara! Serio?


* * *

Harry nadal widział przed oczami latające czarne plamki, spowodowane odczuwanym w kolanie bólem, gdy usłyszał zbliżające się do jadalni kroki. Nie była to jedna osoba, częstotliwość zdecydowanie się nie zgadzała. Oh, a więc mieli gościa. To na to tak niecierpliwe czekał Riddle. Poprawił zsunięte z nosa okulary i spróbował doprowadzić się do stanu względnej oglądalności, co nie było wcale łatwym zadaniem ze względu na jego nie bardzo skorą do współpracy, nadal drętwą od uderzenia nogę. Na brodę Merlina, czemu to zawsze jemu musi się coś stać?

– Harry. 

O. Nie. Tylko nie on. Nie miał najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, przynajmniej jeszcze nie. A jednak. W drzwiach zobaczył nikogo innego, jak cholernego Alpharda Blacka.

– Nie... – wykrztusił, próbując uciec jak najdalej od niego, jak najdalej od tak bolesnego wspomnienia Syriusza w ślizgońskiej skórze. Tak podobni, a tak inni. Niestety, jego próby spełzły na niczym, gdy wciąż obrażona noga odmówiła mu posłuszeństwa i nie udało mu się wstać, a siła, z jaką chciał odrzucić swe ciało spowodowała, że krzesło runęło razem z nim w tył.

– Harry! – Usłyszał krzyk Alpharda, o dziwo to jednak Riddle był przy nim pierwszy. Dlaczego musiał być chodzącym nieszczęściem? Poczuł jak jego twarz oblewa palący rumieniec wstydu. W tym samym momencie zaczęły docierać do niego reakcje jego ciała, a jego lewy bok przeszył ostry ból. Spróbował złapać oddech, krzyknąć, cokolwiek, ale odkrył, że nie może oddychać. 

– Potter! Słyszysz mnie? – To był Riddle, a przynajmniej tak mu się zdawało. Zaczynał się dusić. – Potter, oddychaj! Nie trać przytomności, pamiętaj!  Salazarze, gdzie moja różdżka? 

Harry jednak tracił kontakt z rzeczywistością, mimo słów Riddle'a. Coś w nich musiało obudzić jakąś część jego mózgu, gdyż jak już stawało się znajome, oczy gwałtownie rozszerzyły się i nie zważając na okropny ból w klatce piersiowej, zaczerpnął nagle głęboki wdech. Potem widział już tylko ciemność, a wszystkie bodźce zniknęły.

"– To chore!

– Harry, posłuchaj...

– Nie! Dlaczego to zawsze ja? Czy tylko ja mogę być głupim bohaterem ratującym cały wszechświat? Na pewno nie! Jest tyle innych osób!

– Ale tylko ty o tym wiesz. I jestem pewien, że kiedyś będziesz pamiętał.

– Niby jak? Wiesz, że muszę zapomnieć!

– Musisz, bo gdybyś pamiętał... Nie przeżyłbyś."

Wciągnął głośno powietrze, by po chwili desperacko sięgać po tlen, gdy odkrył, że znów może oddychać. Jego wzrok nadal był mętny, dlatego zacisnął mocno powieki, marząc jedynie o tym, aby zwinąć się w kłębek tu i teraz i rozpłakać się jak małe dziecko. Nie panował nad niczym, co działo się w jego życiu, które co więcej było jednym wielkim pasmem nieszczęść. Jedyne co miał, to parę dziwnych urywków jego dawnych wspomnień, których nawet nie pamiętał. Nie rozumiał ich, a to dobijało go jeszcze bardziej. Tak bardzo zagubiony, tak bardzo samotny, tak bardzo bezsilny! Chciał, aby ziemia pochłonęła go, żeby nie musiał już stawiać czoła niczemu, co postawi przed nim los. Nawet to nie było mu dane. 

– Harry? Wszystko dobrze? – Alphard. Jak widać, to on miał być prawdopodobnie jego najbliższym problemem. Nie był pewien czy da sobie z nim radę, choć musiał spróbować. Im krócej będzie przed tym uciekał, tym mniej się zmęczy. Otworzył oczy i mrugnął kilka razy, aby odpędzić resztki ciemności i odzyskać czystość widzenia. Gdy się w końcu rozejrzał, zauważył, że Riddle'a już z nimi nie było. – Tom wyszedł. Zaraz po tym jak ustabilizował twój oddech. Nawiasem mówiąc, nie wiem jak ci się to udało, ale upadając złamałeś sobie żebro. – Harry skrzywił się. Fakt, chyba tylko on mógł mieć takie szczęście. Zerknął na kant oparcia krzesełka, szybko odwracając jednak wzrok na wspomnienie okropnego bólu. – To nie wszystko. Przy okazji przebiłeś sobie nim płuco.

– Ałć – stęknął, próbując unieść się by usiąść. Stracił ochotę na jakąkolwiek walkę. Jednak pewna część niego musiała przyznać, że poczuł dziwne ukłucie smutku, że Riddle tak szybko go zostawił. Merlinie, musiał się opanować. 

– Zdecydowanie "ałć". Lepiej zostań tam, jak siedzisz. Lub leżysz. Nie do końca potrafię określić twoją pozycję – rzucił Black widocznie próbując rozluźnić atmosferę. Udało mu się, a na twarzy Harry'ego pojawił się cień uśmieszku.

– Uwierz, ja też czasem mam z tym problemy. 

Mimo ostrzeżeń spróbował wstać, co wyszło mu co najwyżej średnio, aczkolwiek po chwili porządnego wysiłku stanął na dwóch nogach. Do postawy prostej było mu jeszcze daleko, ale to było najwięcej, na co w obecnej chwili było go stać. Spojrzał na Alpharda i uderzyło go to, na jak bardzo zmartwionego wyglądał. Przez fałszywie wesołą fasadę jego twarzy przebijały jego brązowe oczy wypełnione zaniepokojeniem. Troską.  Harry'emu zachciało się płakać. Czy naprawdę aż tak źle ocenił młodego czarodzieja? Przecież dobrze wiedział, że tak szczerego uczucia nie da się podrobić. Black się o niego troszczył. Chyba należały mu się przeprosiny.

– Słuchaj, Black – zaczął i zanim ten zdążył mu przerwać szybko kontynuował dalej – przepraszam. Serio. Ja... ech, źle cię oceniłem, okej? 

– Młody, przestań – zaśmiał się Black, co zatrzymało Harry'ego wpół myśli. Wstał i podszedł do Pottera, by położyć mu rękę na ramieniu i spojrzeć w oczy. – Dobrze wiem, co sobie pomyślałeś i uwierz mi, w ogóle mnie to nie dziwi. Szczerze, to trzymasz się lepiej niż sądziłem. Z Riddlem nie ma tak łatwo. 

Harry mimowolnie się uśmiechnął – miał rację. Odwzajemnił spojrzenie Ślizgona i uśmiechnął się jeszcze szerzej, tym razem czując prawdziwą radość. Uczucie, którego już dawno nie zaznał. Wyciągnął przed siebie dłoń.

– W takim razie... zgoda? – Spojrzał z nadzieją na Alpharda, nie tracąc uśmiechu z twarzy. Ten drugi, o ile to możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej, a w jego oczach zmartwienie zastąpiły psotne iskierki. 

– Zgoda.


–––––

Tak, tak. 

Znowu pojawiam się znikąd po ponad roku z rozdziałem. Przepraszam? Jeśli jeszcze mogę.

Kocham Was wszystkich za to, co robicie z tym fanfiction nawet jeśli nie ma mnie tutaj nie wiadomo ile. Przysięgam, że każde powiadomienie o nowym głosie, komentarzu czy dodaniu do biblioteki przyjmuję ze łzami w oczach. Jesteście niesamowici!

Nie obiecuję, kiedy pojawi się następny rozdział. Obiecuję tylko, że kiedyś na pewno. Choćbym miała skończyć pisać Pętlę za następne 5 lat, to to zrobię. Może jednak będzie krócej, zostały już tylko dwa rozdziały. Ech, szkoda. Kawał mojego życia kreowało się razem z tą pracą. Miło powspominać.

Jeszcze raz, kocham Was, stay healthy!

  Do następnego ~

Continue Reading

You'll Also Like

40K 2.4K 40
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
62.8K 2.7K 58
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
3.7K 515 23
Lee Felix pisał znakomite wypracowania, co zaimponowało jego nauczycielowi, panu Hwangowi. Uczeń zupełnie przypadkowo nabrał bliższą relację z profe...
11.3K 912 42
Jestem córką Syriusza, anioła najjaśniejszej gwiazdy. Moje życie było idealne, przynajmniej tak zawsze mi się wydawało. Wszystko zmieniło się w chwil...