Inna historia Clementine i Lo...

By melanix8

15.4K 714 810

Druga część drugiej dylogii o młodej dziewczynie, Clementine, która od dzieciństwa żyje w świecie opanowanym... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37

Rozdział 2

502 25 69
By melanix8

Nie wiedziała, ile czasu później dokładnie się obudziła, jednak odzyskała przytomność w niewielkim pokoju, z szarymi, niszczejącymi ścianami, wiatrakiem na suficie otoczonym pajęczynami i lampką obok niego, leżąc z głową na poduszce.

Clementine: AJ?! Argh!

Gdy tylko dziewczyna spróbowała się podnieść, zauważyła, że jej lewy nadgarstek przywiązany jest taśmą do rury przy piętrowym łóżku. Po lewej stronie pokoju stało drugie identyczne, jednak to, co przeraziło Clem był fakt, że obok niej nie było AJ'a. Dziewczyna zerwała z nadgarstka taśmę, podnosząc się z łóżka.

Clementine: Co to za miejsce?

Dziewczyna podeszła do biurka stojącego pomiędzy łóżkami, naprzeciwko którego znajdowało się zabite deskami okno, z metalową kratą po drugiej stronie, podczas gdy wewnątrz pokoju okno dawniej ozdabiały obecnie zniszczone i porwane granatowe zasłony.

Na biurku znajdowała się apteczka, obok której leżały zakrwawione gaziki, zakrwawiony fragment bandażu i całkiem spory bandaż, jednak czysty, obok którego znajdowała się niewielka, szklana butelka. Clem dotknęła dłonią głowy czując, że jest ona owinięta bandażem, zaś po prawej stronie głowy czuła ból i krew, która przesiąkła przez bandaż.

Clementine: Gdzie ja do cholery jestem?

Gdy próbowała otworzyć drzwi, te były zamknięte. Zajrzała do pierwszej szuflady biurka, wyjęła z niego niewielki album z napisem Wspomnienia. Otworzyła go, widząc na pierwszych stronach trzy zdjęcia oraz naklejki z napisem: Rodzeństwo, Rodzina, Wspomnienia.

Na jednym ze zdjęć zauważyła dwie, jasnoskóre, rudowłose dziewczyny w identycznym wieku, wyglądających zresztą też bardzo podobnie. Obie w kamizelkach ratunkowych, na łódce, wokół wody.

Drugie zdjęcie przedstawiało te same dziewczyny z młodszym od nich, czarnoskórym chłopcem.

Na trzecim ze zdjęć widoczne były ponownie te same dziewczyny, jednak towarzyszyła im jeszcze jedna, blondynka wyglądająca na ich rówieśniczkę. Przy zdjęciu widoczny był napis Najlepsze Przyjaciółki. Clem szybko zamknęła album, chowając go do szuflady, a następnie stanęła obok drzwi do szafy, znajdujących się po lewej stronie pokoju, naprzeciwko drugiego z biurek leżącym równolegle do łóżka po lewej.

Gdy otworzyła szafę, jej oczom ukazało się sporo kartonów, jednak na górnej półce zobaczyła kolorowe pudełko. Nie mogąc do niego sięgnąć, podsunęła do szafy drewniane krzesło stojące przy biurku. Gdy na nim stanęła, zdjęła pudełko z półki. Pudełko było obklejone naklejkami w różnych kolorach. Otworzywszy je, Clem wyciągnęła z niego niewielką szpachelkę.

Clementine: Hm, to się nada.

Dziewczyna podeszła do drzwi, a podważywszy zamek, ostrożnie wyszła na korytarz. Korytarz podpowiadał jej, że budynek w którym się znajduję, to szkoła. Korytarz był szeroki i długi, a jego ściany były złuszczone i pomazane tym, co dawniej, bądź nie tak dawno pisali uczniowie.

Jeden z napisów na zniszczonej szafce stojącej na korytarzu brzmiał: „Pierdol się" podczas gdy napis przy pokoju Clem o numerze 201 brzmiał „Pozostań silny", pod którym ktoś napisał „Będę".

Clem skręciła za rogiem, chcąc skierować się do drzwi, jakie napotkała na korytarzu. Gdy jednak usłyszała pisk dochodzący z tej samej strony, szybkim krokiem wycofała się, chowając się za ścianą przy pokoju w którym była.

Do drzwi podszedł młody, około 12-letni czarnoskóry chłopiec z wysokim czołem, krótkimi, czarnymi włosami i ciemnymi oczami, o zaokrąglonym nosie i sporej bliźnie po prawej stronie twarzy, sięgającej od skrawku skroni i czoła, aż do prawego ucha.

Dzieciak ubrany był w czerwone kalosze, jasno jeansowe spodnie, ciemnoniebieską bluzkę z długimi, szarymi rękawami. Trzymał w ręku nóż, a widząc, że drzwi do pokoju 201 są otwarte, jęknął, ostrożnie otwierając drzwi, by zajrzeć do środka.

Clem widząc przerażenie chłopca przez jej nieobecność, wyprostowała się, robiąc krok w przód.

Clementine: Jestem tutaj.

Chłopiec jęknął, podnosząc ręce.

Clementine: Opuść nóż.

- Może ty zrobisz to samo?

Clem odwróciła się w stronę, z której dobiegał dźwięk. W korytarzu, w cieniu stała postać, trzymająca w ręku łuk, z którego mierzyła do Clem. Po sylwetce i głosie, Clem mogła jedynie rozpoznać, że mówi do niej młody chłopak, podczas gdy młodszy opuścił ręce, idąc powoli w stronę znajomego.

- Nie skrzywdzimy cię. Mamy twojego dzieciaka. Jest bezpieczny. Zabiorę cię do niego.

Posłuchawszy chłopaka, upuściła nóż na podłogę.

Clementine: Twoja kolej.

Chłopak opuścił łuk wychodząc z cienia. Był ubrany w czarną bluzę basebollówkę z szarymi rękawami i z wyhaftowaną czerwoną literą E na przodzie. Miał krótkie, rzadkie, jasne blond włosy, niskie czoło i niebieskozielone oczy w kształcie migdałów.

- Widzisz? Nie skrzywdzimy cię.

Clem nie odpowiedziała, przyglądając się dwójce nieznajomych.

- Jestem Marlon. To jest Tennessee, Tenn w skrócie. To on się tobą zajmował. Ta, on nie mówi zbyt wiele.

Clementine: Clementine.

Marlon: Wybacz to całe przywiązane cię taśmą i zamknięcie drzwi i w ogóle... byłaś w um... nie najlepszym stanie, gdy cię znaleźliśmy. Musieliśmy być ostrożni. Wiesz, na wszelki wypadek.

Clementine: Nie musisz nic wyjaśniać. Rozumiem. Sam powiedziałeś, że nie byłam w najlepszym stanie.

Marlon: Ta, delikatnie mówiąc. Musiało być wam ciężko na zewnątrz. Waszej dwójce. W każdym razie, nie chcieliśmy cię wystraszyć. Byliśmy tylko ostrożni. Wybacz, jeśli to nie wyglądało najlepiej. Ale teraz jesteś bezpieczna. I twój przyjaciel też. Chodźmy. Pójdźmy zobaczyć, co u twojego dzieciaka.

Marlon poszedł jako pierwszy, a za nim Clementine, która kątem oka widziała przerażenie w bacznie obserwującym ją Tennie. Gdy zeszła na dół, by wyjść przed budynek, jej oczom ukazało się coś, czego nie widziała od dawna.

Wyszła na dziedziniec sporego budynku, którego główne wejście znajdowało się paręnaście metrów przed nią, otoczone kolumnami, które podtrzymywały balkon na górnym piętrze. Kolumny tak jak i ściany ceglastego budynku zaczynały być otaczane przez mech i inne rośliny.

Na samym środku dziedzińca widoczny był maszt, zaś bliżej dziewczyny widocznych było kilka stołów i ławek, przy których zapewne dawniej się jadało. Lub i obecnie. Niedaleko stołów stały dwie, niewielkie sofy.

Clem nie widziała wielu osób na zewnątrz. Widziała tylko wysokiego, pulchnego, czarnoskórego chłopaka niosącego niewielkie fragmenty kłód drewna.

Marlon: Żyłaś na zewnątrz przez jakiś czas, tak?

Clementine: Tak. Podróżujemy od dłuższego czasu.

Marlon: Wiesz jak sobie radzić? Rzadko widuje się ludzi w naszym wieku samych w dziczy. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest. To chyba całkiem fajne.

Clementine nie odpowiedziała, idąc dalej za Marlonem i Tennem. Chłopiec po chwili odłączył się od nich, podbiegając do murku na którym siedziała młoda, blada dziewczyna o jasnych, zielonych oczach, krótkich, blond włosach sięgających do ramion, której fragment grzywki przykrywał nie za wysokie czoło. Tenn wskazał palcem na Clem, a wtedy nieznajoma dziewczyna zaczęła jej się przyglądać z zaciekawieniem. Clementine jednak wciąż szła za Marlonem.

Marlon: Dobrze, że znaleźliśmy was w porę. Nie było łatwo wyciągnąć waszą dwójkę z wraku, do tego ze zbliżającymi się szwendaczami.

Clementine: Samochód... czy jest rozwalony?

Marlon: Ummm... tak.

Clementine: Kurwa...

Marlon: Musieliśmy wszystko załatwić szybko.

Clementine: Czy w pobliżu miejsca wypadku, widzieliście kogoś? Był tam ktoś jeszcze?

Marlon uniósł brwi, patrząc ze zdziwieniem na Clem.

Marlon: Nie. A co?

Clementine nie odpowiedziała.

Marlon: Tamten dzieciak opowiadał, że byliście z kimś jeszcze. Pewnie z rodziną, dobrze mówię?

Clementine przytaknęła.

Clementine: Rozdzieliliśmy się szukając zapasów. 

Marlon: Przykro mi to słyszeć. Nie widzieliśmy, ani nie słyszeliśmy nikogo. Nikogo tam nie było. Jedynie stare szwendacze.

Clementine: Skoro stare, znaczy, że jest jakaś szansa.

Marlon: Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. Ale ktokolwiek to był, może znajdzie drogę tutaj? A potem zobaczy was całych i zdrowych.

Clementine: Ta, na to liczę. Nie mam pojęcia, co powiedzieć AJ'owi, jeśli się nie pojawią. 

Clem zatrzymała się, widząc, że obok niej stanął młody, niewysoki, piegowaty, drobny chłopiec o niebieskich, dużych, okrągłych oczach, zaokrąglonym nosie, okrągłej twarzy, krótkich, jasnobrązowych włosach i rzadkiej grzywce okrywającej lekko jego czoło. Dzieciak wciąż przyglądał się dziewczynie z zaciekawieniem, tak jak każdy, kogo Clem mijała.

Marlon: Nie wiem, co by się stało, gdybyśmy nie zobaczyli dymu.

Clementine: Ja... doceniam to.

Marlon: Całkiem sama z dzieckiem? Niezbyt miła sytuacja. Widywałem kilka mocnych chwil.

Clem jednak nadal przypatrywała się chłopcu.

Clementine: Em... cześć?

Gdy tylko się odezwała, chłopiec odbiegł od niej, kierując się w stronę głównej bramy obok której znajdowała się strażnica.

Clementine: O co mu chodzi?

Marlon: Jesteś po prostu nowa. Nie widzieliśmy kogoś takiego, jak ty... nigdy.

Clementine: Co to za miejsce?

Marlon: Można byłoby powiedzieć, że to była szkoła. Teraz to jest czymkolwiek, czym zechcemy.

Clementine: I kto tu rządzi?

Marlon: Tak naprawdę, to ja. Pewnie to brzmi dziwnie, że dzieciaki są pod wodzą innego dzieciaka. Ale sobie tu radzimy. Mamy mury, mamy obronę. Mamy też dobre położenie. Nikt tu do nas nie przychodzi. Urządziliśmy tu sobie idealny obóz. Dzieci są tu bezpieczne. Dbamy o to.

Clementine: Żadnych dorosłych... wcale?

Marlon: Nie zawsze tak było. Ludzie odchodzą, umierają. Jest nas coraz mniej. Mamy sposób na to, by to wszystko dobrze działało. Pozwól, że ci przedstawię: Witaj w Szkole z Internatem Ericsona dla Trudnej Młodzieży. Ty i twój dzieciak chyba pasujecie do tego określenia. Ciężko przetrwać dzisiaj bez bycia trochę... kłopotliwym.

Clementine: Och, źle nas zrozumiałeś, Marlon. My jesteśmy aniołkami.

Marlon: Powiedzmy, że wierzę, ale twój dzieciak na pewno nie jest aniołkiem. Był dość problematyczny odkąd się tu zjawił.

Clementine: Że co?

Marlon: Powiedzmy, że nie był zbyt szczęśliwy bez ciebie przy nim. Wcale.

Ze strażnicy dobiegały wołania chłopca, który kilka minut wcześniej uciekł, gdy Clem go przywitała.

- Hej! Marlon! Mamy szwendacze przy ogrodzeniu!

Marlon: Cholera. Muszę się tym zająć. Znając Willy'ego to pewnie tylko dwie babcie-szwendacze i wściekła wiewiórka. Bywało gorzej. Dzieciak jest w środku. Chyba jest razem z Louisem.

Clementine: Louisem?

Marlon: Och, racja... podążaj za muzyką, a go znajdziesz. Już idę, Willy! Gdzie jest twoja broń?!

Marlon pobiegł w stronę bramy, podczas gdy Clem weszła do szkoły. Jej oczom ukazały się drewniane schody oraz dwa przejścia na korytarze. Przejście po lewej było zablokowane starymi meblami, jednak już na wejściu dziewczyna mogła usłyszeć dźwięki z pianina i jeden z utworów Chopina. Clem poszła w stronę schodów, by zaraz z nich zawrócić.

Clementine: Nie. Muzyka dobiega z tego piętra.

Clem zeszła, idąc w stronę prawego korytarza. Gdy tylko się tam znalazła, zza rogu wyszła pulchna, niewysoka dziewczyna o jasnorudych lokach związanych w kok z tyłu głowy. Ubrana była w blado czerwoną, kraciastą koszulę, na którą nałożyła jeszcze ciemnozieloną kurtkę. Niebieskooka dziewczyna była wściekła, trzymając się za lewą dłoń.

- ARGH! Ty mały sukinsynie!

Clem chciała zrobić krok w tył, jednak gdy tylko nieznajoma dziewczyna ją zauważyła, podeszła do niej.

- Hej! Hej!

Clementine: Ummm...

- Najwyższa pora, byś się obudziła! Twój mały chłopaczek mnie ugryzł!

Dziewczyna podniosła dłoń, pokazując Clem krwawiącą ranę o kształcie zębów.

- Mały miał szczęście, że mu nie oddałam! Argh, prawie mi wygryzł skórę! Urgh, to boli jak oszalałe...

Clementine: Boże, przepraszam cię za to. Czasem przesadza. Wiele przeszedł.

- Tak, ale czy nie my wszyscy? Nie widzę, by ktokolwiek z nas zagłębiał zębiska w tobie! Chłopak musi się nauczyć szacunku.

Dziewczyna minęła Clem, wychodząc ze szkoły. Clem pokręciła głową, idąc w stronę muzyki. Na końcu niewielkiego korytarza znalazła pomieszczenie. Nieduże, w którym stało drewniane pianino obok kominka, nad kominkiem znajdował się portret mężczyzny w średnim wieku, w garniturze i czerwonym krawacie, z okularami na twarzy, któremu towarzyszył pies rasy Amerykański Pit Bul Terier.

W drugim końcu pokoju znajdowały się eleganckie meble pokryte pajęczyną, jednak najbardziej używane zdawało się pianino, obok którego stał AJ i słuchał, jak wysoki, szczupły, ciemnoskóry chłopak o krótkich, ciemno brązowych dredach zasłaniających nieco jego niskie czoło.

Chłopak był brązowooki, ubrany w rozpięty jasno beżowy, futrzany płaszcz, szaro zieloną koszulę, ciemne spodnie i jasne, beżowe, skórzane buty.

Gdy Clem stanęła w progu pokoju, AJ odwrócił się w jej stronę, uśmiechając się.

Alvin Junior: Clem!

Chłopiec podbiegł w stronę uśmiechniętej Clem. Zaś ona wbiegła do pokoju, kucając przy AJ'u, by go mocno przytulić.

Alvin Junior: Nic ci nie jest!

Dziewczyna puściła, zaczynając się przyglądać AJ'owi, by sprawdzić czy nie ma na sobie żadnych ran.

Alvin Junior: Bałem się, że...

Clementine: Widzę, że całkiem nieźle sobie radzisz.

Alvin Junior: Martwiłaś się?

Clementine: Nawet nie masz pojęcia, mały! Nic mi nie jest. A wiesz jaki ty jesteś?

Alvin Junior: Jaki?

Clementine: Łaskotliwy!

Dziewczyna od razu zaczęła łaskotać AJ'a po brzuchu i biodrach, słysząc jego śmiech.

Clementine: Ale, AJ... posłuchaj mnie. Tamta dziewczyna powiedziała, że ją ugryzłeś. Czy to prawda?

Chłopiec nie odpowiedział, krzyżując ręce na piersi.

Clementine: Nie możesz się tak zachowywać, AJ. Ci ludzie nam pomogli.

Alvin Junior: To nie moja wina. Podkradła się do mnie. Nie chciałem jej zranić.

Clementine: Wiem, że nie chciałeś, ale żadnego więcej gryzienia, okej?

Alvin Junior: Żadnego więcej gryzienia. Clem, czy... myślisz, że tacie i Lukowi się udało? Bardzo się o nich martwię. Ten chłopak, który mnie tu przyniósł on... on powiedział, że w pobliżu wtedy nie było nikogo poza nami. Czy... czy to znaczy, że im się udało?

Clementine nie wiedziała co odpowiedzieć. Spojrzała na zmartwionego AJ'a, obejmując go ramieniem.

Clementine: Jestem pewna, że nic im nie jest. 

Alvin Junior: Powinniśmy ich poszukać.

Clementine: Jeszcze nie teraz, na zewnątrz jest zbyt niebezpiecznie. Ale jeśli im nic nie jest, znajdą nas tu. Oni przyjdą. Nie martw się.

Alvin Junior: A jeśli nie?

- Nie umarłaś. To dobrze.

Clem podniosła się, patrząc na chłopaka siedzącego przy pianinie, uśmiechającego się do niej przyjaźnie.

- Opiekowałem się twoim dzieciakiem dla ciebie.

Alvin Junior: Nazywam się AJ.

- Wybacz. Opiekowałem się AJ'em dla ciebie.

Clementine: Dzięki, doceniam to. Mam nadzieję, że nie sprawił wielu kłopotów.

- Był trochę kłopotliwy, ale miałem lekko w porównaniu do tego, co się stało Ruby.

Clementine: AJ nie lubi, gdy ktoś się podkrada zza jego pleców.

Alvin Junior: Nigdy tak nie rób.

- Oczywiście, koleżko. Dobrze, że byłem tutaj i mogłem go uspokoić moją ponętną muzyką. Jestem Louis.

Clementine: Clementine.

Louis: Och, zapomniałem. Marlon zostawił tu gdzieś twój plecak.

Clementine: Spoko, widzę go.

Clem podeszła do krzesła pod którym znajdował się jej plecak. Zaglądając do niego, wyjęła swoją czapkę, którą do razu włożyła na głowę. Gdy podszedł do niej AJ, Clem znalazła w plecaku swój nóż i rewolwer AJ'a. Gdy tylko mu go podała, Louis przestał grać, patrząc na nich z niepokojem.

Louis: Um... podwójne um... czy on wie co to jest?

Alvin Junior: Jest brudny.

Clementine: Wyczyść go.

Alvin Junior: Może później. Do kabury.

Clementine: Tam, gdzie powinien być.

Louis: Ej... to nie może być dobry pomysł. Ta spluwa jest większa od niego. Czy jest naładowana?

Alvin Junior: Tak.

Louis: Och, świetnie!

Clementine: AJ zasłużył sobie na moje zaufanie, jeśli o to chodzi.

Louis: To jest mały brzdąc!

Clementine: Tak. Brzdąc, który umie strzelać.

Louis: Cóż... chyba robicie swoje, jak sądzę.

Chłopak wrócił do grania.

Clementine: Nie znasz innych?

Louis: Cóż, jest jedna, ale... ty jesteś uzbrojona.

Zaskoczona Clem uniosła brew. Louis odwrócił się w stronę pianina, zaczynając grać.

Percy Montross - „Oh, My Darling Clementine"

Oh my darling, Oh my darling,
Oh my darling Clementine,
You are lost and gone forever,
Dreadful sorry, Clementine.

Light she was and like a fairy,
And her shoes were number nine,
Herring boxes without topses,
Sandals were for Clementine.

Louis przestał grać, patrząc na chichoczącego AJ'a.

Clementine: No i co myślisz, AJ?

Alvin Junior: No nie wiem. Jest głośne.

Clementine: Jest.

Alvin Junior: Głośne jest złe.

Clementine: Nie zawsze.

Louis: Chodź, kliknij w ten klawisz. No dalej. W ten tutaj.

Chłopak przesunął się, robiąc przy pianinie miejsce dla AJ'a. Chłopiec jednak onieśmielony, zrobił krok w tył.

Clementine: No dalej, AJ. Wciśnij.

Chłopiec zachęcony przez Clem, podszedł bliżej do pianina. Louis wskazał palcem na który klawisz chłopiec powinien nacisnąć. Tak też zrobił.

Louis: Teraz wciśnij ten.

Chłopiec kliknął w kolejny z klawiszy, który wskazał mu Louis.

Louis: A teraz ten.

AJ ponownie to zrobił. Słysząc cienki dźwięk klawiszy, uśmiechnął się.

Louis: Jesteś do tego stworzony.

Po chwili, do pomieszczenia wbiegł zdenerwowany Marlon.

Marlon: Hej! Widzieliście Rosie?

Louis: Nie.

Marlon: Cholera... Mamy nieciekawą sytuację na zewnątrz. Em... nie chciałbym pytać, bo dopiero się tu pojawiłaś no i w ogóle, ale... naprawdę przydałaby nam się pomoc. Jesteś zainteresowana załatwieniem kilku trupich głów?

Clementine przytaknęła.

Marlon: Ty też, Louis. Ruszaj się.

Louis: Ech... no dobra.

Chłopak podniósł się, idąc wraz z Clem i AJ'em do wyjścia z budynku, a następnie podeszli do głównej bramy, gdzie już czekał Marlon wraz z jasnowłosą dziewczyną, którą Clem widziała wcześniej.

Marlon: Rosie! Gdzie ona do cholery jest?

Chłopak miał już przy sobie łuk i strzały, a następnie, spojrzał na stojących za nim Louisa i Clementine.

Marlon: Oddał ci twoją broń?

Clementine wyciągnęła z kieszeni swój nóż, pokazując go Marlonowi.

Marlon: Dobrze. Przyda nam się, byś go mogła użyć. Nasi łowcy są na zewnątrz i przyda im się pomoc, by tu wrócić. Musimy im oczyścić drogę. Wygląda na to, że jest ich tam więcej, niż przez ostatnie kilka dni.

Nagle, dziewczyna odwróciła się, patrząc na Clem.

- Wygląda to jakby coś zwróciło ich uwagę. Sama nie wiem... może jakaś eksplozja. Albo wypadek samochodowy.

Marlon: Vi...

- Co? Tak tylko mówię. Musi być na to jakieś wyjaśnienie.

Clementine: Nie sądzę, byśmy miały okazję się poznać. Jestem Clementine.

- Tak, wiem. Twój dzieciak nie przestawał o tobie mówić.

Louis: Ekhem... Hej, Clementine. Jestem Violet. Miło cię poznać.

Violet: Tak jak powiedział.

Wszyscy spojrzeli w stronę strażnicy, na której stał Willy, ten sam chłopak, którego Clementine spotkała na szkolnym dziedzińcu.

Willy: No dobra, dziewczęta i chłopcy. Zaczyna ich być pełno.

Violet: Chodźcie.

Dziewczyna otworzyła mniejszą z bram, wychodząc na zewnątrz jako pierwsza. Marlon zwrócił się w stronę Clementine.

Marlon: Bądź ostrożna.

Po chwili, chłopak sięgnął po strzałę, wybiegając za Violet. Nim Clem wybiegła, podszedł do niej Louis.

Louis: Nie przejmuj się Violet. Ona... przyzwyczai się do ciebie. Obiecuję.

Po chwili, Clem spojrzała na broń, którą chłopak trzymał. Był to spory, gruby kawałek drewna, z wystającymi i wbitymi gwoźdźmi na samej jego górze.

Louis: Och, to? To tylko noga od krzesła. Nazywam to „Chairles"

*[„chair" z angielskiego „krzesło", również gra słowna do angielskiego imienia „Charles".]

Louis wybiegł za bramę, a tuż za nim Clem, która zamknęła drzwi do bramy, tuż przed AJ'em.

Alvin Junior: Clem! Pozwól mi pomóc!

Clementine: Potrzebuję, byś pilnował moich tyłów. Wołaj stąd, jeśli cokolwiek zobaczysz. Jasne?

AJ spuścił głowę, kręcąc głową.

Alvin Junior: Okej. Rozglądaj się za Lukiem i tatą!

Clementine: Spokojnie, będę. Do zobaczenia po drugiej stronie.

Continue Reading

You'll Also Like

28.5K 1K 22
O Madelaine Petsch która zakochuje się w Vanessie Morgan. Riverdale tu nie istnieje a żadna z nich nie jest aktorką. Madelaine jest tak jak w prawdzi...
646 347 11
Dzień z życia wiewiórczej medyczki w uniwersum Wiedźmina - czyli zawsze na koniec dnia trzeba wybrać między mniejszym i większym... dobrem. Bo to my...
28.8K 1.1K 22
Chujowe ale może poprawi ci humor
119K 1.2K 11
Opowieść "Jesteś już moja" to zbiór shotów, które mają ograniczenie wiekowe 18+. W każdym z nich będzie tematyka seksu jednej płci. Wszystkim czyteln...