Przymierze Krwi

By ISzka81

36.9K 2.9K 1.6K

Księżniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księż... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7.
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Rozdział 10

866 82 37
By ISzka81

Zostawiła go. Przemierzając uliczki Silvercore, nie potrafiła pozbyć się myśli, że nie zdoła już do niego wrócić. Uczucie, że się nie przebudzi, że będzie jej potrzebował, rozchodziło się po ciele księżniczki, niczym natrętna fala strachu.

Mijała kolejne stragany, zagadując kupców, wypytując o ich towary, o sytuację na Wschodzie. Uśmiechała się, głęboko ukrywając rozchodzące się po ciele przerażenie. Ignorowała żołnierzy, jakby wcale nie była poszukiwana. Trajkotała o swoim wymarzonym ślubie, jakby rzeczywiście czekała na ten dzień z utęsknieniem. Szukała materiału na suknię ślubną, udając wybredną, a w rzeczywistości szukając informacji. Chciała poznać Wschód, dowiedzieć się co mieszkańcy myślą o Corvaxie, jak im się żyje. Musiała przyznać, że stragany z produktami prezentowanymi przez kupców Silvercore, były imponujące. Wybór ozdobnych kamieni, jedwabnych wstążek, koronek i innych ozdób, wywoływał zawrót głowy. Przy tak szerokim asortymencie, trudno było się zdecydować na coś konkretnego. Przez cały czas próbowała skupić się na swoim zadaniu. Wtopić się w tłum. Odnaleźć kontakt Kerona. Ilekroć jej myśli dochodziły do tego momentu, zastanawiała się co dalej. Miała wrócić do Silvercore? Powinna. Dlaczego uważała, że na tym zadanie się nie kończy? Dlaczego miała wrażenie, że to dopiero początek? I to narastające napięcie, lęk, który tkwił niczym kość w gardle.

– Panienka ma dobry gust – głos starszej kobiety wyrwał Calthie z rozmyślań. Podniosła wzrok znad materiału, który delikatnie pocierała dłonią. – Najczystsza biel z Tra'su. Mówi się, że niegdyś magowie tchnęli moc w jedwabne nici. Zostało nam go naprawdę niewiele, ale myślę, że suknia ślubna będzie z niego wspaniała.

Calthia raz jeszcze spojrzała na materiał, czując pod palcami niezwykłą delikatność. Tra'su było miastem na dalekim wschodzie. Krainy za Ravenguard niegdyś słynęły z magicznych przedmiotów, jeszcze zanim magia zaczęła wymierać. Nie wiedziała, że jeszcze ktoś produkował tam jakiekolwiek produkty, a szczególnie materiały białe niczym najczystszy śnieg, lekkie i tak delikatne. Kiwnęła głową, sięgając po sakiewkę.

– Będziesz wyglądała prześlicznie – starsza kobieta uśmiechnęła się promiennie, ukazując kilka braków w uzębieniu. W jej ciemnych oczach księżniczka dostrzegła szczerą radość. Wręcz zachwyt. Próżno było szukać na pomarszczonej twarzy strachu, który towarzyszył ludziom w Grando, czy Solche. – Niedaleko stąd – kobieta wskazała kierunek, - znajdziesz biżuterię, którą spokojnie dopasujesz do sukni. Uśmiechnij się. Widzę, żeś zdenerwowana i zmartwiona – Mrugnęła okiem. – Patrząc na panienkę, mam wrażenie, że wybrała panienka właściwie.

– Czyż w tym przypadku nie wybiera serce? – spytała Calthia, siląc się na uśmiech pełen radości. – Przyszłość pokaże, czy wybór był właściwy.

– Głupcem by był, gdyby nie kochał całym sercem.

Calthia przyjęła pakunek, życząc kobiecie udanego dnia. Chowając do torby materiał zawinięty w szary papier, skierowała się w stronę straganów z biżuterią, które wskazała sprzedawczyni. Było już grubo po południu, gdy weszła w ciąg naszyjników, pierścionków, kolczyków i innych błyskotek. Udawała zainteresowaną, ale jednocześnie wypytywała o stragany z bronią. Wybór prezentu dla narzeczonego był doskonałym pretekstem, aby nie wzbudzać podejrzeń. Choć widziała kobiety z bronią, to jednak wolała nie pokazywać, że sama wie jak używać miecza. Sztylety ukryte pod kurtką, nie rzucały się w oczy. Musiała dostać się do dzielnicy cieni i choć już wiedziała, że dzieli ją od niej kilka przecznic, zdawała sobie sprawę, że mało ludzi zapuszcza się w tamte rejony.

– Słyszałam, że w dzielnicy cieni mają doskonałą broń – mówiła przeglądając naszyjnik z białymi kamieniami, które kupiec nazywał diamentami najczystszej jakości. Do diamentów jednak te szkiełka miały bardzo daleko. Może kiedyś obok nich leżały, ale to również było mało prawdopodobne. Zachwycała się jednak ich jaskrawością, chcąc zdobyć więcej informacji.

– Jest jeden kowal, którego wszyscy polecają – zaczął kupiec, pokazując inny naszyjnik, gdy Calthia odłożyła białe kryształki. – Jego klientela jest dość specyficzna. I jest dość drogi. Mało kogo stać na jego wyroby.

– Zawsze warto zapytać – mruknęła księżniczka od niechcenia, jakby bardziej interesował ją naszyjnik z szafirowym kamieniem. Rzeczywiście był ładny, zawieszony na delikatnym złotym łańcuszku był po prostu elegancki. – Jak ma na imię ten kowal?

– Po co panience broń z dzielnicy cieni? Zaraz za rogiem mają bronie wysadzane szlachetnymi kamieniami. Doskonale sprawdzą się na ślubny upominek.

Calthia oderwała wzrok od szafiru, unosząc jedną brew i bacznie obserwując kupca. Chciała widzieć jego reakcje na wypowiedziane za chwilę słowa.

– Mogę być młoda i troszeczkę naiwna, ale czy w dobrym orężu nie chodzi o jakość stali? Mój narzeczony jest wojownikiem. Rycerzem – mówiła dalej, ale na słowo rycerz, twarz kupca zbladła. Nawet jakby lekko się zgarbił i wycofał. Uśmiechnęła się słodko, udając, że tego nie zauważyła. – Potrafi walczyć i chciałabym podarować mu broń, z której będzie korzystał, a nie na którą będzie patrzył.

– Ttttt aaaak... to zrooooo zroooozumiałe, cccco...panienka mówi – zaczął się jąkać, przetarł pot z czoła końcówką rękawa.

– To jak ma na imię ten kowal z dzielnicy cieni?

– Gabor. Podobno jest najlepszy. Jego kuźnia znajduje się w północnej części. Nie sposób ją ominąć. Zapyta panienka o Gabora, to każdy będzie wiedział o kogo chodzi.

Calthia kiwnęła głową, znów przenosząc wzrok na wisiorek. Szafirowy kamyk był taki niebieski. Niemal tak niebieski jak...

– Może pozwolisz, że ja zatroszczę się o błyskotki.

Ten głos. Powoli odwróciła głowę, ale nawet go widząc, nie mogła uwierzyć. Sięgnął powoli po naszyjnik, który trzymała w dłoni i zaczął rozmawiać z kupcem. Nie miała pojęcia o czym mówią. Patrzyła na jego zmęczoną i bladą twarz, choć musiała przyznać, że wyglądał lepiej niż kilka godzin temu. Wciąż miał lekko podkrążone oczy, jednak stał tu obok niej. Żył. Jak ją znalazł? Po chwili poczuła jak otacza ją ramieniem i prowadzi wzdłuż straganów. Nie był więc zjawą, czy złudzeniem, o czym pomyślała, gdy tylko go zobaczyła. Czuła ciepło jego dłoni. To dziwne uczucie, które rozlało się po jej ciele... nie potrafiła go nazwać.

– Trudno było cię znaleźć. Sądziłem, że przybyłaś do Silvercore po coś ważniejszego, niż kolorowe kamyki.

Słowa docierały do niej powoli. Wciąż nie potrafiła uwierzyć, że nic mu nie jest. Przeżył. Był tu. Nabrała głęboko powietrza, skupiając się na drodze. Oczywiście, że powód był ważniejszy. Przybyła do Silvercore bo miała... zwolniła, wkrótce zatrzymała się, rozglądając po okolicy.

Solche i Grando były miastami, które w niczym nie przypominały Wschodu opisywanego przez Sanessco. Prawa człowieka nie były tam przestrzegane, a armia robiła, co jej się podobało. Z tymi informacjami mogła wrócić do Sayers.

Mogła wznowić rozmowy, co do traktatu pokojowego i całkowicie je zerwać, na zasadach Zachodu. Już dawno powinna była zawrócić. Zadanie, po które przybyła do Silvercore, nie było już aktualne. Corvax nie zmierzał do pokoju. Władca Wschodu chciał większej władzy. Pragnął wojny, dzięki której odbierze wolność i ziemie krajom Zachodu.

Nawet w mieście handlu, wielkich straganów z rozmaitymi straganami, ludzie nie chcieli rozmawiać o polityce. Żyli z tego, co produkowali, dzieląc się ze swym Władcą większością zysków. Niektórzy, jak starsza kobieta, która sprzedawała materiły, cieszyła się z tego, co miała. Nie prosiła o więcej, ale również ze strachem patrzyła na żołnierzy wschodu. Sama rozmowa, że zna się rycerza, wywoływała u ludzi przerażenie. Nie tak powinno to wyglądać. Żołnierze powinni dbać o bezpieczeństwo, chronić, pomagać.

Coś jednak ją tu ciągnęło.

Uczucie to było tak silne, że nie potrafiła mu się oprzeć. Patrząc w stronę dzielnicy cieni, czuła, że to coś jest już bardzo blisko. Drgnęła, czując na ramieniu dotyk dłoni. Martwiła się o jego życie. Chciała, żeby był bezpieczny i choć cieszyła się, że jest tu, tuż obok, to z drugiej strony...  Nie mogła go narażać.

– Powinieneś odpoczywać – mruknęła, odsuwając się powoli, ale stanowczo. – Wciąż nie doszedłeś do siebie...

– Martwisz się? – spytał, podejrzanie się uśmiechając. Zmarszczyła brwi i burknęła, że chyba oszalał i stracił zbyt dużo krwi. – Martwisz się. – Zaśmiał się, gdy przewróciła oczami. – Czuję się lepiej. O wiele lepiej, niż mógłbym przypuszczać. Jak to zrobiłaś? – ostatnie pytanie zadał tak poważnie.

Wciąż się nad tym zastanawiała. Nie miała pojęcia dlaczego czuła, że Strike umiera. Skąd wyczuwała truciznę w jego krwi i miała pewność, że jego organizm się od niej uwolnił. Przez pewien czas odczuwała to ciepło, płynące z palców i rozlewające się po jego ciele. Tylko to ciepło, które z początku parzyło, a po chwili koiło. Jak miała mu to wytłumaczyć, skoro sama nie znała odpowiedzi?

– Nie wiem – powiedziała cicho. Nie miała pojęcia w jaki sposób rana w końcu się zagoiła.

Skręcili w kolejną alejkę. Calthia rozejrzała się, wybierając tę prowadzącą do dzielnicy cieni. Czy Abrath wiedział cokolwiek o tym miejscu? Czy będzie próbował ją powstrzymać? Na razie zdawał się zainteresowany w jaki sposób przeżył. Sama była ciekawa, ale powoli opowiedziała mu jak znaleźli się w Silvercore.

– To dlatego pachnę jak gorzała. Nie wiedziałem, że takie mikstury istnieją – rzekł, pociągając nosem i wykrzywiając się lekko.

– Zapach to skutek uboczny połączenia kilku ziół i spirytusu. – Miała nadzieję, że jak odwróci jego uwagę, to będzie za późno, aby się wycofać. Wcale nie chciała go w to mieszać, ale jak miała sprawić, że zawróci? Czy jak mu powie, że spotkają się przy północnej bramie, to posłucha? Dlaczego miała wrażenie, że zna odpowiedź na to pytanie? – Mikstura jest świetna na problemy z niestrawnością. Nie miałam innego pomysłu. Zapach zwykle utrzymuje się kilka godzin, ale trochę tego na ciebie wylałam.

– Po co chcesz iść do dzielnicy cieni? Gabor... - urwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Powinnaś trzymać się od niego z daleka. W niczym ci nie pomoże.

Zmrużyła oczy. Nie była zaskoczona, że usłyszał jej rozmowę. W końcu pojawił się chwilę później. Jak długo ją obserwował? Jak wiele słyszał z tego, co mówiła? Wiedziała, że to nie jest miejsce na zadawanie tych pytań. Musiała porozmawiać z kontaktem Kerona i nie zwracać na siebie uwagi.

– Znasz kowala z dzielnicy cieni. – Nie było to pytanie. Abrath stał się ostrożniejszy, im bliżej dzielnicy się znajdowali. Uważnie lustrował okolice i cały czas trzymał dłoń na rękojeści miecza. Sama nie wyczuwała tego diabelnego zagrożenia. Pytał o powód przybycia do dzielnicy cieni, ale wyraźnie chciał uniknąć spotkania z Gaborem. Przypuszczała, że nawet jeżeli o to spyta, odpowie wymijająco. Porzuciła zatem ten temat. Nie zamierzała przecież odpuścić i stąd odejść. - Miałam kupić ci prezent – rzekła uśmiechając się słodko i przenosząc wzrok na Abratha. Nie od razu załapał, ale jej uroczy ton głosu sprawił, że w końcu na nią spojrzał.

– Jeżeli tak, to wybierzmy inne miejsce. – Jego ton był poważny i stanowczy. Chwilę później poczuła uścisk dłoni wokół swojego ramienia. Zatrzymali się w pobliżu wysokiej bramy. – Nie żartuj. Powiedz, po co tu przyjechałaś?

Mówił przyciszonym tonem, tak aby tylko ona mogła go słyszeć. Był zdenerwowany, spięty i coraz bardziej zły. Wyczuwał zagrożenie, którego ona nie dostrzegła? Kątem oka spojrzała na bramę, rozejrzała się po straganach, przeniosła wzrok na mury i blanki. Chodząc po mieście, widziała zaledwie kilku żołnierzy. Teraz było nadzwyczajnie cicho i pusto. 

– W Solche, nawet w Grando było pełno strażników. Tu ich nie ma – powiedziała, przenosząc wzrok na Abratha. – Odejdź stąd.

– Co?

Był zaskoczony jej słowami. Wręcz nie mógł uwierzyć, że je wypowiedziała. Przez dłuższą chwilę po prostu stał i patrzył na nią, jakby sobie żartowała.

– Odejdź stąd – powtórzyła twardo. – Oni czekają na mnie. Nie na ciebie. Odejdź stąd.

Odgłosy otoczenia stały się wyraźniejsze. Rozmowy ludzi, dobiegający z oddali rytmiczny stukot młota o kowadło, szczęk wyciąganej broni, zgrzyt łańcuchów. Pragnęła, aby teraz zawrócił. Chciała, żeby się cofnął i ją zostawił. Fakt, że jest cały i zdrowy sprawił, że poczuła spokój. To jej wystarczyło. To liczyło się najbardziej. Kiedy zmarszczył czoło i zwęził oczy, powoli wypuściła powietrze, opuszczając wzrok. Nie posłucha, choć zaczęłaby błagać. Mocniej chwycił ją za ramię. Liczył, że ją przestraszy lub siłą odciągnie od tego miejsca. Nie mogła się teraz cofnąć. Zwinnie wyswobodziła się z jego uścisku.

– Tym razem mogę cię nie uratować – rzekła twardo i oschle. - Chcę żebyś stąd odszedł.

– Nie prosiłem cię o ratunek. Pamiętasz? Kazałem ci odjechać – warknął, przeczesując włosy palcami. Zauważyła, że robił tak ilekroć był zdenerwowany. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, bacznie obserwując blanki i otoczenie. Szukał rozwiązania i denerwował się coraz bardziej, że żadnego nie znalazł. Co jakiś czas spojrzał na dziewczynę, ale świadomość, że ona wcale nie zamierza zwrócić, nie pomagała.

– Rana zagoiła się, ale wciąż jesteś osłabiony – syknęła, zaciskając dłonie w pięści. – Nie mieszaj się w to.

Prychnął, jakby to ona nie miała o niczym pojęcia. To sprawiło, że wyprostowała się i sama poczuła rozchodzącą się po ciele złość. Zacisnęła dłonie w pięści. Słońce powoli zachodziło, a na niebie pojawiły się ciężkie, stalowe chmury. W oddali dało się słyszeć uderzenia grzmotów. Alejki Silvercore powoli pustoszały. Ludzie składali swoje towary, przewożąc je na wózkach z myślą powrotu kolejnego dnia. Calthia chciała odejść wraz z nimi. Cofnąć się. Wrócić do domu. Czuła, jak jej serce bije coraz mocniej, jak powoli nabiera powietrza, a ból głowy z każdą sekundą coraz głębiej wwiercał się w głowę. Była tak blisko celu podróży. To, po co przybyła do Silvercore tę całą drogę, było niemal na wyciągnięcie ręki.

– Nie chcę, abyś ze mną tam szedł – rzekła twardo, patrząc Abrathowi prosto w oczy. – Zawróć.

Widziała, jak wyraz jego twarzy się zmienia. Błękitne oczy pełne były złości, a mięśnie żuchwy długo pozostały napięte. Dłuższą chwilę po prostu na nią patrzył, jakby za chwilę miał siłą odciągnąć od bramy dzielnicy cieni i wywieźć z Silvercore. Nagle jednak odetchnął głęboko, a w jego głosie słyszała tylko żal i wściekłość.

– Jakbyś od razu powiedziała, z kim masz się tu spotkać, to nigdy bym się na to nie zgodził – warknął, wskazując to co znajduje się za bramą. – Gabor w niczym ci nie pomoże. To pułapka, nie widzisz tego? Corvax wie, że tu jesteś. Widziałaś ludzi Troxtera. Wiesz do czego są zdolni i mimo to, chcesz tam iść?

Był wyraźnie zaskoczony. Wciąż zły, ale również zaskoczony.

– Nie potrzebuję twojego pozwolenia – powiedziała ostro, ignorując każde słowo, które wypowiedział po pierwszym zdaniu. – Nie traktuj mnie jak dziecka. Wiem, co robię.

– Doprawdy? – Prychnął, jeszcze bardziej wściekły. – To nie zachowuj się, jakbyś była ślepa na to wszystko, co cię otacza. Nie zabiją cię, póki nie dostaną tego przeklętego amuletu.

Amuletu? Przez chwilę była wyraźnie zbita z tropu, zastanawiając się, o co mu chodzi. Nagle jednak dotarło do niej, to co mówił na temat Wybranej. To co mówił, gdy zabiła Wielobarwnych. On naprawdę wierzył w te wszystkie przepowiednie? Czuła złość, bo temat wojny z Corvaxem był dla niej najważniejszy.

– Już ci mówiłam, że nie mam żadnego amuletu. Wbiłeś sobie do głowy, że jestem jakąś Wybraną – ściszyła głos, rozglądając się kątem oka, choć miała ochotę krzyczeć. Nie chciała ściągać na siebie uwagi, ale zachowanie Strike'a sprawiało, że czuła narastającą złość. – Może dojść do kolejnej wojny, a ty wciąż zastanawiasz się, aby zaprowadzić mnie do Xareth? – Nie mogła w to uwierzyć. – Nie obchodzi mnie żadne Przymierze. Problemem mogą być niewidzialne bestie, a nie jakiś przeklęty amulet, który jeżeli nie wiesz zaginął setki lat temu. O ile opowieści o nim nie są przesadzone, nawet nie wiem gdzie miałabym go szukać. Wmawiasz mi i przypuszczam, że sobie również, że jestem jakąś Wybraną, która może go odnaleźć. Mylisz się. Nic o nim nie wiem. Przymierze Krwi jest dla mnie fantastyczna opowieścią o magii i przyrzeczeniach, które zostały złamane. Wojna, która może nadejść ze Wschodu, to jest mój problem.

Przez cały czas, gdy mówiła, nie spuszczał z niej wzroku. Starał się opanować, ale przychodziło mu to tym razem z trudem. Domyślała się, że chodzi o wiszące w powietrzu zagrożenie, ale nie miała wyboru. Kiedy w końcu się odezwał, odetchnęła głęboko, nie mogąc uwierzyć, że wciąż przystaje przy swoim.

– Przymierze Krwi jest o wiele większym zagrożeniem, niż wojna z Corvaxem. Jeżeli Troxter bądź Władca Wschodu zdobędą amulet...

– Oczywiście, nie zmienisz zdania. Wierzysz w te bajki, w magiczne przedmioty, ale nie to jest tu najważniejsze. – Przerwała, unosząc dłoń i ruszając w stronę dzielnicy cieni. Do końca miała nadzieję, że zawróci i pozwoli jej działać na własnych zasadach. Słysząc jednak, jak rusza za nią i zrównuje z nią krok, uznała, że nadzieja to jedynie matka głupców. – Amulet Dneirfa może być wszędzie. My jesteśmy tu. Jeżeli jestem Wybraną z przepowiedni, jak wciąż się upierasz, choć dla mnie to niedorzeczne, to żadnego amuletu nie zamierzam szukać. Muszę porozmawiać z Gaborem. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie to przyjemna rozmowa, a jego ludzie są wszędzie. – Zatrzymała się nagle, przenosząc wzrok na Abratha. Pomyślała wówczas, że dlatego wolała podróżować samotnie. Nie musiała się o nikogo martwić. Wkraczając do katakumb, walcząc ze Strażnikiem, wymykając się bestiom, narażała tylko własne życie. Teraz był on. Uparty. Świadom zagrożenia, a i tak nie odpuszczający. I dodatkowo ranny. Nie chciała, żeby zginął. – Nie wyczuwam obecności ludzi Troxtera, ale w Grando poczułam ich moc dopiero, gdy wjechali do miasta. Jeżeli...

Kiedy odetchnął głęboko i pokręcił głową, dostrzegła smutek w jego oczach. Nie było tej narastającej wściekłości. Tylko ból.

– Nawet nie kończ, bo nie zamierzam się wycofywać, gdy przybędą. Nie pozwolę, aby Troxter cię dopadł.

– Sama na to nie pozwolę.

Przetarł oczy, na chwilę zatrzymując palce na grzbiecie nosa i powoli wypuścił powietrze, wyraźnie zmęczony, że ona wciąż niczego nie pojmuje.

– Widziałem jak walczysz. Nie wątpię, że jesteś szybka i silna, ale musisz zrozumieć, że teraz również Troxter wie, jaką mocą dysponujesz. – Odetchnął ciężko, widząc, że nie rozumie, o co mu chodzi. – Żołnierze Troxtera dysponują magią. Korzystają z niej podczas walki, ale także przekazują wszystko swemu dowódcy. To co widzą oni, widzi również on. Troxter będzie przygotowany na walkę z tobą.

Wszystko, co powiedział miało ją przekonać, aby zawróciła. Widziała, jak z niepokojem się rozgląda i mocniej zaciska dłoń na rękojeści miecza. Bał się, choć zdawała sobie sprawę, że nigdy się do tego nie przyzna. Troxter sprawiał, że Abrath Strike tracił całą cierpliwość, a złość przejmowała nad nim kontrolę. Przegrał pierwszą potyczkę z ludźmi lorda i obawiał się kolejnego starcia. Jednak, pomimo tego wszystkiego, był tu z nią. Nie zamierzał sam się cofnąć. Przeniosła wzrok na kuźnię, która była już widoczna w oddali. Nie mogła zawrócić. Była tak blisko.

Drgnęła, odwracając się w stronę Abratha, gdy poczuła dłoń na ramieniu.

– Chodź – mruknął, wyraźnie zrezygnowany.

– Nie musisz tam ze mną iść. Możesz...

– Trzymaj się blisko – powiedział, przerywając to, co zamierzała powiedzieć.

Nic więcej nie dodał, ruszając w stronę kuźni. Obserwując Strike'a zaczęła denerwować się tą jego czujnością. Zdawał się jakby wiedział, z której strony może nadejść atak. Sama wciąż nie wyczuwała żadnego zagrożenia. Nawet widząc osiłków przed pracownią kowala, wciąż czuła wszechogarniający spokój. I nie czuła się z tym dobrze. Mężczyźni ich nie zatrzymali. Calthia odniosła wręcz wrażenie, że odsunęli się z przejścia i bacznie ich obserwowali. Czy wydali się zaskoczeni obecnością Strike'a? Kilku z nich na pewno, bo spojrzeli po sobie, jakby zobaczyli ducha.

Calthia przekroczyła próg kuźni, zatrzymując wzrok na krępym mężczyźnie przy kowadle. Mogła zwrócić uwagę na jego wzrost i na rozbudowane mięśnie, które świadczyły o niezwykłej sile. Wystarczyło spojrzeć z jaką łatwością wybija rozpaloną stal, unosząc raz po raz potężny młot. Uwagę dziewczyny zwróciły jednak liczne blizny na ramionach i plecach. Zmrużyła oczy, dostrzegając również zabliźnione cięcie, ciągnące się od polika do połowy czoła. Rana musiała przejść przez prawe oko, które na szczęcie dla kowala, ocalało.

– Gabor, jak przypuszczam. Wielu poleca twoje umiejętności obróbki stali – rzekła stanowczo.

Widziała, jak się prostuje i mocniej zaciska masywne palce na rękojeści młota. Obcęgami uniósł rozgrzany metal. Sądziła, że zaraz schłodzi stal, ale się pomyliła. Spojrzał na nią chłodno i przez dłuższą chwilę obserwował. Uśmiechnął się krzywo, na chwilę rzucając okiem za dziewczynę, ale w końcu znów zatrzymał na niej wzrok. Splunął na ziemię, odkładając młot. Obcęgi z rozgrzaną stalą wciąż trzymał w dłoni.

– Przybyłaś po broń, czy po informacje? – Calthia napięła mięśnie, wlepiając w Gabora ostre spojrzenie. Nie wyglądał na zdenerwowanego. Raczej zrezygnowanego, jakby wiedział, że to spotkanie nie zakończy się dobrze. Jego dudniący głos był spokojny. Wiedział skąd przybyła, a pytanie było jedynie rozpoczęciem trudnej rozmowy.

– Informacje – powiedziała, po czym kątem oka dostrzegła, jak do środka wchodzą osiłki, które jeszcze przed chwilą strzegły wejścia. Ich zadanie wyraźnie polegało na zatrzymaniu przybyszów wewnątrz kuźni. Nie ruszyła się z miejsca. Nie odwróciła i nie spojrzała na Abratha, który stał tuż za nią. Zmarszczyła brwi, obrzucając Gabora wściekłym wzrokiem. – Corvax Crow nie zmierza do pokoju między Zachodem a Wschodem. Jego plan jest zgoła inny, a ja chcę go poznać.

Gabor lekko się uśmiechnął, obracając obcęgi w dłoni, ale nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Mogła czuć nienawiść, że ten człowiek kierował się w życiu manipulacją, kłamał i wprowadzał w błąd informatorów na Zachodzie, aby jego Pan zwyciężył. Mogłaby pragnąć jego śmierci, aby nie dopuścić do kolejnych knowań przeciwko Zachodowi. Widziała jednak jego spojrzenie, czując, jak wszystko w co wierzyła, rozpada się na miliony drobnych kawałków. Traktat pokojowy miał tylko zamydlić wszystkim oczy. Co jeżeli Abrath od samego początku miał rację? Wciąż uważała, że to idiotyczne, ale postanowiła grać, jakby głęboko w to wierzyła.

– Od kiedy Corvax go szuka? – spytała oschle.

Keron wiedział, na co skazuje dyplomatę Sayers, informując ją o prawdopodobnej zdradzie Corvaxa. Wiedział, jaką decyzję podejmie księżniczka. Widząc reakcje Gabora, jak zmarszczył brwi i był zdumiony, że trafiła w sedno, w końcu zrozumiała. Od samego początku chodziło o coś zupełnie innego. Corvax chciał, aby przybyła, bo jest kluczem. Kluczem do odnalezienia amuletu Dneirfa. Tylko na tym mu zależało, aby po resztę kontynentu sięgnąć z łatwością. Nie miała być jeńcem, aby wymusić uległość Sayers. Władca Wschodu wierzył, że tylko ona może odnaleźć magiczny przedmiot. Dlatego wysłał Troxtera. Chciał mieć pewność, że jest właściwą osobą. Dlatego ludzie lorda nie korzystali z magii. Sprawdzali ją. Byli gotowi zginąć, aby ich Pan miał pewność. Nie zdziwiłaby się, że obserwowali ją od samego początku, gdy przekroczyła Przełęcz.

Czekała na odpowiedź Gabora, jak na wyrok. Wciąż łudziła się, że to tylko jej błędne domysły. Kiedy jednak przemówił, poczuła jakby lód, na którym stała, roztrzaskał się na miliony kawałków. Spadała w dół, czekając na bolesne uderzenie.

– Odkąd pamiętam – słowa Gabora przecięły ciszę, niczym lodowe ostrze. On już stracił nadzieję, że byt ludzi na Wschodzie w jakikolwiek sposób się poprawi. Wykonywał rozkazy, aby przeżyć. Nawet jeżeli nie były właściwe. Jego słowa potwierdziły, że w tej walce chodzi o jeden drobny przedmiot. – Broń, która ma ogromną moc, dzięki której może zniszczyć każdego, zawładnąć światem i być jedynym Panem... Odkąd pamiętam. Dowiedziałaś się od niego, prawda? - Przez chwilę patrzył na Strike'a, ale szybko przeniósł z powrotem wzrok na księżniczkę. - To już nie ma znaczenia.

– Redox o wszystkim był poinformowany? – spytała w końcu.

– A czy kiedykolwiek Keron działał bez jego wiedzy? – odpowiedział pytaniem Gabor, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na obcęgach. – Złote Miasto chce ziem, które dadzą niezależność. Oficjalnie Corvax zgodził się na założenie przez Władcę Wielkiej Góry niewielkiej kolonii na Wschodzie. Czy uważasz, że wymiana handlowa wystarczyłaby Redoxowi? Ziemie, a właściwie jedno z mniejszych miast, to dla niego zdecydowanie za mało. Chyba jako dyplomata, nie jesteś tym zaskoczona, prawda?

Znała Redoxa od wielu lat. Wiedziała, że jest cwany i chytry. Wiedziała, że od zawsze zależało mu na ziemiach Sayers i Wybrzeża. Wynegocjował od Corvaxa, że za kryształy ze Złotego Miasta, będzie mógł osiedlić się na północ od Przełęczy. Niewielki teren na Wschodzie, to najwidoczniej było za mało. Najprawdopodobniej Corvax obiecał Redoxowi duże większe wpływy, ale czy dotrzyma słowa? Uśmiechnęła się z powątpieniem.

– Redox jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że zaufał nieodpowiedniej osobie – powiedziała, nawet rozbawiona, że niepotrzebny władca będzie kolejnym pionkiem do zbicia.

– Sama rozumiesz. Redox jest tylko środkiem do uzyskania celu. – Gabor spojrzał na księżniczkę lodowatym wzrokiem, mocniej zaciskając dłoń na obcęgach. – Przed Corvaxem nie ma ucieczki. Zdobędzie, to czego pragnie i nikt nie jest w stanie go powstrzymać.

Strach. Choć Gabor starał się pokazać, że służy swemu Panu, to w jego oczach widziała, to co u ludzi z Solche i Grando - strach. Nie takiego Wschodu pragnął. Nie widział jednak już innego wyjścia. I wtedy dopiero zrozumiała. Strike może i chciał ją chronić, ale bardziej zależało mu, aby nie wpadła w ręce Corvaxa. Nie odnalazła amuletu. Dlatego chciał, aby znalazła się w Xareth. Dolina magów do tej pory nie została podbita przez Wschód, a była tuż na wyciągnięcie ręki. Wygnańcy byli tam bezpieczni, bo chroniła ich magia doliny, z którą Corvax nie mógł sobie poradzić. Zaciskała coraz mocniej dłonie w pięści. Oczywiście, że chodziło o magiczny przedmiot, który według wielu przepowiedni nie powinien nigdy zostać odnaleziony. Corvax chciał Wybranego, aby znalazł dla niego amulet. Abrath nie mógł do tego dopuścić. Najłatwiej byłoby... zamrugała, czując jak serce przyspiesza, a wewnątrz rozpala się żal i gniew. Przedmiot, w który nie była w stanie uwierzyć, kierował ludźmi. Był marzeniem dla jednych, a przekleństwem dla drugich. Tylko Wybrany mógł go odnaleźć... jedna osoba...wystarczyło poświęcić jednostkę, aby ocalić wszystkich innych...

– Uwierz, że przez pewien czas próbowałem. Jednak walka z Władcą Wschodu jest niemożliwa. On zawsze wygrywa.

Cathia zdała sobie sprawę, że słowa, które wypowiedział Gabor nie były skierowane do niej. Nie spojrzała za siebie. Abrath nic nie odpowiedział, więc całkowicie zignorowała słowa kowala. Zignorowała żal w jego spojrzeniu. Zignorowała toczącą się w nim walkę, po której właściwie stronie miał stać. Zignorowała ciężkie westchnienie i wciąż obracający się rozgrzany kawałek stali. Czuła się zdradzona. Zdradzona przez wszystkich. Czy Sanessco wiedział? Czy też działał z Corvaxem i dlatego chciał, aby tak szybko opuściła Sayers? Czy jego ostatnia wizyta na Wschodzie miała coś z tym wspólnego? I dlaczego wciąż czuła, że to nie wszystko? Gabor tylko potwierdził, że Corvaxowi chodziło w pierwszej kolejności o amulet. Ona jednak wciąż nie mogła stąd odejść. Nie po to tu przybyła, ale w takim razie po co? Nie wierzyła, że jest Wybraną. Nie wierzyła, że może odnaleźć zaginiony amulet. Nawet nie miała pojęcia, gdzie może zacząć go szukać.

– Gdzie jest Troxter?

Pytanie księżniczki sprawiło, że Gabor znieruchomiał. Przestał obracać obcęgami i pierwszy raz spojrzał na nią z zaskoczeniem.

– Nie boisz się go – powiedział cicho. – A powinnaś.

Jak przez mgłę docierały do niej kolejne słowa kowala. Mówił coś o potężnej czarnej magii, o zagrożeniu, które płynie od strony Troxtera. Wspomniał chyba o czymś jeszcze, ale tego już nie słyszała. Widziała jedynie, jak na jego twarzy pojawił się grymas bólu, jak dłoń zaciskała palce na skroni, próbując nad nim zapanować. Sama czuła, jak ból wwierca się w czaszkę, odbierając dech, jak powietrze gęstnieje i skrzy, a w oddali raz za razem uderzają grzmoty. Uderzenia miecza o miecz, pobrzękiwały za plecami, ale nie mogła się odwrócić. Zacisnęła powieki, chcąc odgonić falę bólu, ale ta z każdą chwilą narastała. Czując, jak nogi się pod nią uginają, przyklęknęła na kolano, opierając jedną dłoń o ziemię. Nie wiedziała, jak długo walka toczyła się wokół niej, jak długo zastygła w tej pozycji. Próbowała zapanować nad bólem, który spowijał niczym mgła i zaciskał się wokół, niczym sznur.

Powoli otworzyła oczy, próbując skupić się na otoczeniu. Kilku ludzi Gabora leżało nieprzytomnych na ziemi. Dwóch wykręcało ręce Strike'owi, który próbował się wyswobodzić. Ściągnęli z niego skórzaną zbroję i rozerwali koszulę. Wówczas zrozumiała, dlaczego Gabor stał obok niego, trzymając rozgrzany kawał stali. Zmarszczyła brwi, mocniej zaciskając pięści. Czuła, jak ból powoli ustępuje, jak przemieszcza się po ciele, chcąc chwycić jeszcze mocniej. Nie mogła na to pozwolić. Wciąż jednak nie mogła się ruszyć, gdy powalili Abratha na kolana i zaczęli przypalać jego ramię.

– Mów, gdzie jest amulet! – krzyknął Gabor, tracąc cierpliwość. – Milcząc, go nie ocalisz. Milcząc sprowadzisz śmierć na więcej osób!

Widziała, jak Abrath zaciska zęby, gdy rozgrzana stal ponownie wypalała skórę na jego barku. Przez cały ten czas próbował się wyswobodzić. Zamiast rozpaczy, czuła narastającą wściekłość. Rozrastała się, przeganiając ból, który ją krępował. Rozgrzewała każdą cząstkę ciała, gdy z gniewem spojrzała na Gabora. Tylko zamiast go nienawidzić, czuła jedynie współczucie. Nie zadawał głębokich ran. Nie chciał zabić Strike'a. Skąd miała tę pewność? Dlaczego była przekonana, że Gabor wcale nie chce go krzywdzić? Dlaczego wyczuwała jego strach?

Ponowna fala bólu pojawiła się nagle, gdy postać ubrana w czerń, wkroczyła do kuźni szybkim krokiem. Wysoki mężczyzna o barczystej budowie, utkwił lodowaty wzrok na dziewczynie, zatrzymując się tuż przy Strike'u. Błyskawicznie chwycił rozżarzoną stal, wyrywając ją Gaborowi,  dłonią osłoniętą jedynie przez skórzaną rękawicę. Nie odrywał ciemnych oczu od twarzy dziewczyny, gdy zamaszyście wbił pręt w bark Abratha. Krzyk pełen bólu rozbrzmiał w jej uszach, a na twarzy Troxtera widniała tylko satysfakcja. Nie była w stanie nic zrobić. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła nawet przetrzeć łez spływających po policzkach. Łez, których nie chciała okazywać. Czuła ból i złość, które mieszały się ze sobą. Chciała to przerwać.

– Gdzie jest amulet? – Chłodny ton lorda, który w tej chwili chwycił Abratha za włosy i uniósł jego głowę, brzmiał niczym uderzenie grzmotu. Dudniący, nagły i bezwzględny. W jego głosie nie było żalu, ani obaw. Troxter doskonale wiedział, po co tu przybył.

Zrozumiała wówczas, że Troxter nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć amulet. Zabije wszystkich, którzy staną mu na drodze. Pozbędzie się niepotrzebnych pionków i sięgnie po kolejne, które są w stanie doprowazić go do celu. Kiedy szybkim szarpnięciem wyciągnął stal i zamaszyście wbił ją ponownie w to samo miejsce, patrzyła w błękitne oczy Abratha pełne bólu i strachu. Dostrzegła jednak w nich również gniew, jakby chciał jej powiedzieć, że przecież mówił, aby stąd odeszli, że to niebezpieczne, że nie dadzą sobie rady w konfrontacji z lordem. Oczy Abratha krzyczały, aby się podniosła, uciekała i nie oglądała się za siebie. Napinał mięśnie, aby odgonić ból, wlepiając w nią wściekła spojrzenie i lekko kiwając głową, gdy na chwilę spojrzała na Troxtera, szukając słabego punktu. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, że Troxter jest tak blisko, a wraz z nim zapewne wielu jego żołnierzy. Twarz Abratha pokryta była zimnym potem i grymasem bólu. Chciała się podnieść, powstrzymać lorda, zmierzyć się z nim i ocalić ich oboje. Nie miała jednak siły nawet wstać, a co dopiero mówić o sięgnięciu po sztylety. Skupiła się na fali gniewu, która przemykała po ciele. I wtedy znowu go usłuszała.

<<UCIEKAJ!!!>>

Głos w głowie dziewczyny ryknął tak nagle, że zadrżała, czując ciarki na całym ciele. Dostrzegła, że Troxter się zachwiał, chwytając za głowę. Coś powiedział, ale nie mogła zrozumieć, co dokładnie, bo słowa głosu, przesiąknięte furią, znów rozbrzmiały w głowie dziewczyny. Wyprostowała się, nie mogąc oderwać spojrzenia od błękitnych oczu, które patrzyły na nią z niedowierzaniem. Widziała, jak Troxter się prostuje, szepcze niezrozumiałe słowa, a podłoga pokrywa się ciemnozielonymi symbolami.

– Uciekaj! – krzyk Abratha rozbrzmiał jednocześnie z wrzaskiem w jej głowie.

<<Uciekaj, bo wszystko pójdzie na marne!>> warknął głos, gdy ból powoli znów odbierał kontrolę nad ciałem.

Oddychała ciężko, czując się rozdarta i nie wiedząc, co powinna zrobić. Siły powoli ją opuszczały, wiedziała, że to jedyna szansa i drugiej nie będzie miała. Obrazy bezpiecznego miejsca pojawiały się powoli, gdy patrzyła, jak Abrath wyrywa się ludziom Gabora i rzuca na Troxtera. Nim jednak zdołał choćby chwycić lorda, ten jednym ruchem dłoni, przygwoździł Strike'a do ściany. Widziała, jak powoli ucieka z niego powietrze, jak błękitne oczy zamykają się, a wargi formują w ciche słowo Uciekaj.

Nawet przez chwilę nie pomyślała o srebrzystej masce, dzięki której w przeszłości przenosiła się z miejsca na miejsce. Jedna z ciemnych uliczek Silvercore pojawiła się w głowie, była niemal namacalna, na wyciągnięcie ręki. Mogła wyczuć jej zapach, panującą tam wilgoć i ciszę. Zanim jednak mrok otaczający Troxtera, zniknął w oddali, a przytłumione odgłosy wściekłości, wypowiadane w złości rozkazy, pozostały daleko, Calthia dostrzegła zarys czarnego łańcucha na szyi lorda. Wisior w kształcie prostokąta zabujał się na jego piersi, a rubinowe światło delikatnie błysnęło.

Pochłonęła ją ciemność, a ból był wszędzie, rozrywają ciało na kawałki.

Continue Reading

You'll Also Like

144K 543 5
Po prostu randomowe scenki z mojej wyobraźni. Czyny przedstawione w opowiadaniu są fikcją i nie można powtarzać ich w prawdziwym życiu bez zgody obu...
3.1K 372 16
Powieść jest w trakcie tworzenia, publikowana jest na brudno. Kiedy napisze całość do końca, każdy rozdział będzie poprawiony i z pewnością poszerzon...
462K 16.9K 43
Cassandra dorastała mając świadomość, że jako Omega resztę swojego życia spędzi w kuchni. Tylko dlaczego tak bardzo pragnie czegoś innego? Kiedy los...
719K 29.5K 136
Alternatywny tytuł; The Wicked Little Princess Jestem wiedźmą, która ma ponad 300 lat, ale zginęłam z rąk człowieka, któremu ufałam. Myślałam, że ut...