Królowa Coldwater

By taketolibrary

65.7K 3.8K 454

Jane żyje w Coldwater- kraju, gdzie ludzie są podzieleni na rangi: albo jesteś biednym i mieszkasz we wiosce... More

Królowa Coldwater
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
🤫

Rozdział dwudziesty ósmy

1.1K 73 14
By taketolibrary

- Obudził się!

Wypuszczam wiadro z rąk na podłogę, a woda która w nim była oblewa czystą podłogę. Otępiała wybiegam po schodach na górę, skąd słychać głosy. Stoję na ich szczycie obserwując, jak w pośpiechu król z królową udają się do pokoju syna, a po chwili dołącza do nich rodzeństwo.

Wypuszczam z siebie powietrze mrugając oczami, by powstrzymać łzy. Mam ochotę krzyczeć z ulgi. Od zapadnięcia w śpiączkę minęły już dwa tygodnie i nikt nie wiedział, czy kiedykolwiek tego doczekamy.

Przez te wszystkie dni przychodziłam do niego co noc w tajemnicy przed wszystkimi. Siedziałam przy nim, wpatrywałam się w jego nieruchomą twarz.

Nie mrugnął, nie poruszył ustami, jego ręka nie drgnęła.

Robiłam zimne okłady na wiecznie rozpalone czoło chłopaka, z pewnością to była jakaś przewlekła gorączka. Zmieniałam opatrunek na nowy i czysty mimo to, że był zakładany codziennie. Zakażenie jednak mogło dostać się w każdej chwili. Medycy z chirurgiczną precyzją zszyli ranę i z dnia na dzień wyglądało to coraz lepiej.

Po miesiącach zostanie tylko ślad, ale ślad, który zachowa już na całe życie. To będzie wspomnienie którego z pewnością nigdy nie zapomni. 

Nikt nie zapomni.

Patrzę jak drzwi od pokoju dla gości otwierają się i wybiega z niego Rachel a jej niedbale dziś ułożone loki śmiesznie podskakują. Próbuje wejść do pokoju ale lekarz który dziś przybył grzecznie ją wyprasza tłumacząc, aby poczekała na swoją kolej. Sama mam ogromną ochotę wedrzeć się tam. Gdy czuję czyjąś rękę na moim ramieniu odrywam się od zamyślenia.

- To prawda? - pyta zdyszana Molly. - Przestraszyłaś mnie, myślałam, że już...

Biorę w ramiona przyjaciółkę i tą nagłością jest chyba zaskoczona, bo przez chwilę stoi bez ruchu. Zamykam oczy i ściskam ją, a w środku czuję niesamowitą lekkość.

- Już dobrze, Jane. - uspokaja mnie.

Musi być dobrze.

Muszę spytać Woricka o szczegóły. Ale nie teraz.

Powracamy do zajęć, ale teraz tym bardziej nie jestem w stanie się na niczym skupić. Na szczęście mam obok siebie Molly, która mnie upomina. Postanawiam wyjść na zewnątrz. Dawno nie zaglądałam do Arrowa, nie miałam do tego zbytnio głowy.

Ubieram płaszcz i rękawice. Dziś jest dosyć zimno, na trawie widać jeszcze przymrozek. Przechodzę przez ogród, przez znajomy labirynt, wchodzę na odgrodzoną znajomą polankę. Woda w jeziorku jest zadziwiająco czysta, za niedługo ono zamarznie. W lecie to miejsce było niesamowicie magiczne, to właśnie tu na ławce siedział załamany Liam w obecności Rachel, gdy potem nie nakryli na podsłuchiwaniu. To tu rozmawiałam z Liamem po czym zaproponował mi przyjaźń. To tu z nim mi się naprawde dobrze rozmawiało.

Teraz żywopłoty są niemal łyse, z kwiatów które tu bujnie rosły zostały zmarznięte badyle. Przechodzę przez tajemnicze, sekretne przejście i wychodzę na polanę Liama. Tylko dwa konie postanowiły wyjść ze stajni i teraz leniwie skubią resztki zieleni. Rozpoznaję Arrowa po czym na moją twarz wpływa uśmiech.

Podbiegam do zwierzęcia i kładę dłoń na jego pysku. Przykładam głowę do jego głowy, zamykam oczy... 

Znów zaczynam szlochać, ze strachu, z ulgi, z nieszczęścia, z okropnej radości. Bezsilność, nadzieja. Tyle emocji we mnie naraz gra, że nie jestem już w stanie nad nimi zapanować.

Liam się obudził. Mógł umrzeć. Jest wszystko dobrze, będzie wszystko dobrze. Chyba go kocham, utaiłam przed nim śmiertelnie ważny sekret o którym nie mogę mu powiedzieć. Nie mogę do niego niczego czuć, jak ja teraz spojrzę mu w oczy? O tym też nigdy się nie dowie. Zepsuję wszystko jeśli te dwie sprawy wyjdą na jaw... Nie przejmuję się narastającym zimnem, który powoli ogarnia moje ciało. Nie wiem ile tak tu tkwię, Arrow jednak jakby wyczuł mój stan, ciągle przy mnie stoi i pozwala bym go obejmowała. Zaczynają mnie piec oczy, pewnie dostanę zapalenia.

- Chodź, Arrow. - mówię do zwierzęcia i lekko popycham go w stronę stajni, by do niej razem ze mną wszedł. - Pewnie musisz czuć się tu samotny. Bez niego.

Karmię każdego konia po kolei, wymieniam siano i nalewam czystej wody. Zgarniam jeszcze resztę z pastwiska do środka, ale one już nie chcą tak się mnie słuchać.

Siadam na zewnątrz, na wielkim snopie siana i wpatruję się z daleki horyzont. Ciekawe co znajduje się za tymi polami i łąkami, które daleko daleko przede mną się rozlewają. Tak łatwo mogłabym teraz uciec. Tam nie będą czyhać strażnicy. Ale prędzej czy później odszukaliby mnie. Żywa czy martwa, wróciłabym tutaj do pałacu.

Przychodzę tutaj przez kolejne dni. Nie wiele się zmieniło - nadal nie możemy zobaczyć się z Liamem, oprócz rzecz jasna rodziny. Nocami ktoś codziennie do niego przychodzi i kontroluje jego stan, który jest stabilny. Tak twierdzi Worick. Więcej nie udało mi się od niego wyciągnąć.

W nocy śnią mi się koszmary. W jednym pojawia się umierający Liam, w drugim widzę jak kula trafia w jego serce, po czym pada martwy na bruk.

Molly i reszta chyba zauważyły, że zachowuję się inaczej niż zwykle. Wiem, jestem tego świadoma. Rozmawiam z nimi jeszcze mniej niż poprzednio, w wolnym czasie uciekam od wszystkich w ciche miejsca gdzie mogłabym być tylko ja. Ale nie jestem pewna, czy to najlepsze co mogłabym zrobić, bo przeważnie kończy się to płaczem jak zawsze. Podczas gdy inni cieszą się znaczącą poprawą zdrowia chłopaka, ja w środku krzyczę z radości i po cichu umieram.

Wprowadzam ostatniego konia do stajni i przydzielam każdemu porcję siana, warzyw i każdy też otrzymuje ode mnie po dwie kostki cukru. Zamykam ciężkie drzwi od stadniny i wspinam się na snop. Wyciągam zza płaszcza mały pakunek po czym go odwijam i biorę do ręki dzisiejszy rogalik. Biorę pieczywo do ust, ale apetyt natychmiastowo mi przechodzi. Tak to teraz działa. Nie wiem jak to naprawić.

Zapomniałam wziąć szalika i czegoś na głowę. Teraz jest mi naprawdę zimno, ale nie ruszam się z miejsca. Wzrok wbijam w dalekie pola.

Gdzieś za plecami słyszę jakieś ciche zbliżające się kroki. Cholernik, myślę. Jeden musiał mi uciec. Konie są naprawdę zuchwałe. Zeskakuję na ziemię i odwracam się gotowa go zbesztać.

Ale zwierzęcia nie ma.

Stoi tam za to ktoś zupełnie inny.  Wpatruję się w znajomą postać analizując w głowie prawdopodobieństwo, że mam zwidy. Ale nie, cholera. Tym razem to z pewnością nie zwidy.

Powoli przybliża się w moją stronę, podchodzi tak blisko, że widzę każdy szczegół jego wyjątkowo mizernej twarzy. Wiatr potargał jego włosy, a jego policzki się lekko zaróżowiły od zimna. Otwiera usta i nie odrywa spojrzenia od moich oczu.

- Jane, zmarzłaś...

Zaczynam się śmiać słysząc jego słowa. Stoi tu teraz przede mną, po tak długim czasie śpiączki, a teraz martwi się, że zmarzłam. Obejmuję go delikatnie pamiętając o jego ranie, choć mam ochotę wyściskać go najmocniej jak potrafię. Coś do mnie mówi rozbawiony, ale kompletnie słowa do mnie nie docierają. Po dłuższej chwili postanawiam go puścić, choć wcale nie chcę.

- Tak mi przykro, Liam... - szepczę. - Żyłam w takim strachu... Wszyscy żyliśmy. 

- Trochę sobie pospałem, fakt. - żartuje, a na jego twarz wpływa ten szelmowski uśmiech, który potrafi zawsze mnie zwalić z nóg. - Ale zobacz - rozkłada ręce - Jestem cały. Trochę schudłem i moje ciało się osłabiło, ale wyliżę się. 

- Och! - Nagle orientuję się, że Liam nie powinien stać teraz na dworze, dalej od zamku i ze mną. Gdyby ktoś go teraz tu zobaczył... - Nie możesz tu być, Liam. Nie powinieneś wstawać z łóżka! Co cię naszło by tutaj akurat przyjść?

-Udałem się do łazienki. - mruga do mnie jednoznacznie. - A co miałem powiedzieć? - unosi brwi, gdy widzi moją minę. - Trzymają mnie ciągle w zamknięciu mimo moich zapewnień, że czuję się dobrze. Już wystarczająco dużo odpocząłem. I długo się z tobą nie widziałem, więc to była idealna okazja.

- Och, Liam... - wzdycham. - Niegrzeczne z ciebie dziecko.

- Mawen mi powiedziała gdzie jesteś. - mówi i na jego twarz wpływa cień zmartwienia. - Mówiła, że nie jest z tobą najlepiej.

- Wszystko w porządku. - ucinam krótko. - Po prostu przychodzę tu codziennie żeby poprzebywać trochę z Arrowem. Stęsknił się za tobą. 

Nie wydaje się być przekonany co do moich słów, ale nie mówi nic więcej na ten temat. 

Zapada cisza, ale nie jest niezręczna. Wpatrujemy się równocześnie w oddalone pola, które codziennie sama oglądałam. Chciałabym mu tyle powiedzieć, o tyle spytać, ale po prostu stoję obok niego i cieszę się tym, że mam w końcu taką możliwość. 

- Powinnaś wracać do pałacu. - odzywa się. - Arrow sobie poradzi, a gdyby coś to stajenni zaglądają co wieczór do wszystkich koni, Jane. Nie musisz przebywać na zewnątrz tyle godzin.

- Lubię tu przebywać, Liam. Nie muszę ale chcę. 

- Wiem, nie zabraniam ci tego ale... - mówi spokojnie i ostrożnie. - Dobrze ci zrobi gdy spędzisz więcej czasu z dziewczynami. One też tego potrzebują. 

Kiwam głową przyznając mu rację i wbijam wzrok w ziemię. Zrobiło mi się nagle wstyd. Paskudnie ich ignoruję a one jeszcze się o mnie martwią. Zachowuję się egoistycznie, bo nie potrafię sobie poradzić ze swoimi problemami i rozterkami, a wyjście znajduję w ucieczce. Czy naprawdę musiał mi to teraz uświadomić Liam, a nie ja sama?

Chłopak zgina rękę i wystawia ramię w moim kierunku. Chwytam je i zaczyna prowadzić nas w stronę wyjścia. Niezauważeni w końcu wchodzimy i  przemykamy przez korytarz pałacu.

- Przynieś mi wieczorem herbatę. - rzuca mi do ucha po czym pośpiesznie wychodzi po schodach. 

- Co? Ale ja nie mogę...

- To rozkaz. - słyszę cichy głos z oddali ale już go nie widzę.

Wchodzę do pokoju i odwieszam płaszcz do szafy. Przebieram się w czyste ubrania i postanawiam zejść do kuchni. Ku mojemu zaskoczeniu, nikogo tam nie ma a jedzenie jest już przygotowane na kolację. Porywam jabłko z koszyka, przysiadam się do stołu i zaczynam je jeść. Czekam kilkanaście minut, ale nikt nie przychodzi. Dziewczyny pewnie są w swoich pokojach, musiały przyrządzić to wcześniej. 

Siedzę nadal, już dawno pora kolacji, ale nikt się nie zjawia. A to dlaczego? Czy o czymś nie wiem?

Postanawiam poszukać dziewczyn. Pukam do ich pokoi, ale wszystkie drzwi są zamknięte. Może sprzątają salę. Nie, to nie możliwe, bo przecież robiły to przed wczoraj. Przemykam przez korytarz i otwieram wejściowe wrota. Wychodzę na zewnątrz i wypatruję kogokolwiek w ciemności. Odwracam się by wrócić, kiedy słyszę gdzieś w ogrodzie głos Molly.

Na szczęście nie ściągnęłam butów więc przechodzę przez trawnik aż w końcu słyszę wyraźniejsze głosy. Molly z pewnością nie jest z dziewczynami. To mężczyzna. Zatrzymuję się nie wiedząc co zrobić. Podejrzewam kim on jest. Czy właśnie z nim o  t y m  rozmawia? 

Odwracam się na pięcie by uciec niezauważona, ale nagle słyszę krzyk.

- Co ty sobie wyobrażasz?! Nie będę się do tego zobowiązywał. To nie mój problem. - warczy.

- Myślałam, że chcesz mnie! Jak mogłeś mnie tak wykorzystać? - łka dziewczyna. 

- Sama rozłożyłaś przede mną nogi. Do niczego cię nie zmuszałem.

Coś we mnie trafia. Zaciskam dłonie w pięści i trzęsąc się podchodzę do nich bliżej. Nikt nawet nie jest zaskoczony moją obecnością tutaj.

- Wynoś się stąd albo pożałujesz. - syczę.

- A to kto? Kolejna chętna? - mężczyzna szczerzy zęby stając do mnie przodem. - Muszę zacząć polecać tutejszą służbę, jest niczego sobie.

Obejmuję ramieniem płaczącą Mawen próbując zachować w sobie resztki rozsądku i spokoju. 

- Możesz nie chcieć tego dziecka, ale ma mieć ono łącznie z Molly zapewnione środki do życia każdego miesiąca. W przeciwnym razie cały twój dwór się dowie jakim jesteś obrzydliwym człowiekiem. I wtedy uwierz, że nie będzie ci tak wesoło. Jaki król chciałby mieć syna godnego następstwa, o którym krążą takie opinie?

- Zniszczę was jeśli ktokolwiek się o tym dowie. - wytyka mnie palcem. 

- Zniszczę cię jeśli nie dostosujesz się do tej umowy. Choćbym miała wylecieć na bruk dopilnuję, byś był przegrany. 

Stoję przed nim i nie odrywam od niego wściekłego spojrzenia. Zaciskam szczękę mając ochotę wykrzyczeć mu dużo więcej, ale to tylko pogorszy sytuację. Kipi z niego gniew ale wie, że mamy nad nim przewagę. Ma dużo dużo więcej do stracenia niż Molly. Jest okropnym człowiekiem, któremu nie powierzyłabym opieki nad zwierzęciem, a co dopiero dzieckiem. 

- Nie wiecie z kim zadzieracie, głupie wieśniaczki.

To jego ostatnie słowa. Mija nas i znika w ciemnościach. Obejmuję przyjaciółkę domyślając się, jak musi się strasznie czuć po czymś takim. 

- Nie wiem co bym zrobiła gdybyś nie przyszła... 

- Tak mi przykro, Molly. Ale masz nad nim przewagę. Dobrze wie, że jest na przegranej pozycji. Nie przeciwstawi się choćby nie wiem co mówił. Będziecie mieć z dzieckiem zapewniony byt czy tego chce czy nie.

- Nie spodziewałam się po nim takiej reakcji... Jestem w szoku. - ociera oczy wierzchem dłoni. - Brzydzę się nim.

- Powinni go wykastrować. -

- Cudowny pomysł! 

- Chodź, Molly. Jest zimno. Zaparzę ci jakieś zioła na uspokojenie.

Odprowadzam dziewczynę do jej pokoju, a po drodze pytam o nieobecność na kuchni. Kolacja została ponieważ w sali tronowej odbyło się jakieś spotkanie urzędnicze. Mawen i reszta dziewczyn na pewno tam też jest. 

Idę do kuchni, zalewam wrzącą wodą napar z ziół. Zbieram także coś do jedzenia bo nie sądzę, by Molly chciała wychodzić teraz z pokoju. Wracam i zastaję ją śpiącą. Ocieram jej zapłakaną twarz i przykrywam ją kołdrą. Na stoliku obok stawiam to co przyniosłam. Tak mi przykro, powtarzam. Nie tak to miało wyglądać.

Siedzę przy niej jakiś czas i kiedy widzę, że zapadła w głęboki, spokojny sen, wychodzę z pokoju. 

Decyduję się pójść do Liama, tak jak mnie o to prosił. Prosił to może złe słowo. Rozkazał mi. Ale dlaczego? Nie wiem, ale to dobra okazja by spokojnie porozmawiać. Robię herbatę i idę z nią dla niepoznaki, bo taki był chyba tego cel. Na korytarzu panuje kompletna cisza, spotkanie jeszcze z pewnością trwa.

I idąc tak, dociera do mnie jakie przygnębienie odczuwam. Dlaczego wszystko musi się na raz sypać? 

Brakuje mi rozmowy. Rozmowa z Liamem dobrze mi zrobi. Jasne, że tak. Przecież jego obecność doprowadza mnie niemal do szaleństwa. 

Zatrzymuję się przed jego drzwiami. Chcę zapukać, ale wtedy narobię niepotrzebnego hałasu i ktoś jeszcze zobaczy, że tu wchodzę. Kładę rękę na klamce i delikatnie otwieram drzwi.

Spodziewam się Liama siedzącego przy stole, piszącego jakiś list bądź czytającego książkę, jak to zwykle bywa. 

Tymczasem on stoi na środku pokoju z Rachel, która pojawiła się tu nie wiadomo skąd.

Wpatruję się tępo w dwójkę całujących się ludzi.

Continue Reading

You'll Also Like

11K 1.1K 32
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...
10.5K 1.2K 18
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...
62.4K 4.1K 57
Hejka drodzy czytelnicy Wszyscy wiecie o wydarzenie Leslie. O tym,że Leslie nie jest córką markiza Sperado i stała się adaptowaną córką jako Leslie S...
171K 13.4K 126
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...