Przymierze Krwi

Av ISzka81

36.9K 2.9K 1.6K

Księżniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księż... Mer

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7.
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Rozdział 2

2.2K 169 187
Av ISzka81

Nałożyła strzałę na cięciwę, dokładnie celując w tarczę treningową. Za plecami słyszała docinki i ciche śmiechy rycerzy. Znali ją tyle lat, wiedzieli, że jest córką łucznika, znakomitego łucznika, a mimo to nie wierzyli, że potrafi trafić w każdy cel. Uśmiechnęła się krzywo, wypuszczając strzałę. Drzewiec mknął niczym ptak w wyznaczonym kierunku, a wiatr niósł go z lekkim świstem. Uderzenie było doskonałe. Grot wbił się po sam koniec w czerwone koło będące centrum. Wszyscy zamilkli, patrząc na tę drobniutką kobietkę.

Tringa przeczesała do tyłu długą grzywkę, opierając dłonie o łuk. Wśród rycerzy zabrzmiały pomruki niezadowolenia. Przegrali zakład. Tylko nieliczni gratulowali. Wśród nich był rosły mężczyzna o krótko przystrzyżonych brązowych włosach. Uśmiechnął się radośnie, bijąc brawo i wiwatując. Łuczniczka uśmiechnęła się szerzej, widząc radość w jego oczach.

– HA! A nie mówiłem, żebyście się nie zakładali! – krzyknął dumny ze swej narzeczonej. Uniosła brwi z zaskoczenia, gdy usłyszała te słowa.  Popatrzyła na niego kątem oka, ściągając jedną brew.

– Czyżby? Jeszcze w ostatniej chwili szeptałeś coś o wycofaniu – mruknęła cicho.

Obserwowała, jak rycerz odwrócił się w stronę tarczy, którą ustawili ponad jard od linii strzału. Ponownie szacował szanse i chyba wciąż nie dowierzał, że w ogóle jej się udało. Pokręciła głową, gdy przeczesał włosy palcami, tylko potwierdzając, swoje zdumienie. Pozytywnie zaskoczony, ale gdyby nie zobaczył tego na własne oczy, nigdy by jej nie uwierzył.

Skrzywiła się lekko, słysząc jego kolejne słowa.

– Szczęściara z ciebie – rzekł, odwracając się w stronę narzeczonej.

Od najmłodszych lat trenowała łucznictwo. Ojciec z początku dla zabawy wprowadzał dziewczynkę w tajniki swego fachu. Gdy został głównym dowódcą łuczników Sayers, miał dla niej nieco mniej czasu. Dlatego przychodziła na każde treningi, jakie prowadził. Po śmierci matki miała tylko jego. Chciała być przy nim, a nie przesiadywać w domu i uczyć się haftowania, gotowania czy czegoś równie nudnego. Między innymi z tego powodu doskonale rozumiały się z księżniczką. Najlepsze przyjaciółki wspierały się wzajemnie i rozumiały bez słów. Choć pochodziły z różnych światów, z innych klas społecznych, łączyła je pasja do tego, czego im zabraniano.

Tringa po latach ćwiczeń i udowadnianiu, że potrafi strzelać, w końcu została przyjęta do armii. Sam król zgodził się na jej udział w turnieju i tym samym podbiła serca ludzi. Na samo to wspomnienie uśmiechnęła się do siebie. Ojciec zawsze w nią wierzył i mówił, żeby się nie poddawała. Choć przyznawał, że umiejętności córki zaskakiwały również jego. Nie mniej nigdy nie traktował Tringi ulgowo. Nawet gdy stał się jej zwierzchnikiem.

Myśli Tringi powędrowały do księżniczki. Znały się z Calthią od najmłodszych lat. Obie uciekały z zajęć haftowania i spotykały się na placu ćwiczeń. Dzięki księżniczce przeżyła ból po śmierci matki. Gdy Tringa dowiodła swych umiejętności, Calthia zabierała ją w podróże, jako członka swojej straży. To dzięki niej zwiedziła każdą krainę Zachodu. Dzięki księżniczce nauczyła się znów cieszyć życiem i zrozumiała, że choć nic nie trwa wiecznie, to wciąż można czerpać radość z teraźniejszości. Chwytała dzień, ucząc się nowych rzeczy i ulepszając swe umiejętności. Również dzięki Calthii lepiej poznała Raska, pułkownika wojsk Sayers. Choć ich znajomość nie rozpoczęła się zbyt kolorowo. Był jednym z osiłków, którzy nie wierzyli, że kobieta może być godnym przeciwnikiem. Szkoląc księżniczkę, nigdy nie dawał jej taryfy ulgowej, ale nie wierzył, że zdoła pokonać kogokolwiek w prawdziwej walce. Chwalił swoich podwładnych, ale rzadko rzucał pochwały księżniczce, czy Trindze. Calthia nie zwracała na to uwagi. Dla niej liczyły się efekty i sama była świadoma swoich możliwości. Tringę irytowało zachowanie Raska.

W dniu, gdy po raz pierwszy została przydzielona do oddziału, mającego powstrzymać bestie z południowych granic Sayers, pułkownik w końcu musiał przyznać, że Tringa jest jednym z lepszych łuczników w armii. Nie wahała się nawet przez chwilę, gdy został otoczony przez potwory i posyłała strzałę za strzałą, precyzyjnie trafiając w każdy cel. Tak, znajdowała się w znacznej odległości. Tak, jeden błąd mógł kosztować Raska życie. Ona jednak wiedziała, że nie spudłuje.

A on przyjmując zakład, widząc, że bez problemu trafiła w samo centrum, nazywał to szczęściem?

Wiedział, co potrafi. Wiedział, jak strzela i ile musiała ćwiczyć, aby osiągnąć ten poziom i dostać się do oddziału królewskich łuczników.

Calthia, Tringa i Rask zawsze trzymali się razem. Brali udział w sparingach na placu ćwiczeń i wspierali się wzajemnie. Księżniczka nigdy nie dała im odczuć, że jest kimś wyżej postawionym. Nigdy nie oczekiwała, że ze względu na swoją pozycję, pozwolą jej wygrać. Pomimo codziennych obowiązków zawsze znajdywali czas, aby się spotkać i porozmawiać.

Zaledwie rok temu wszystko się zmieniło.

Calthia zamknęła się w sobie. Wybrała garstkę strażników pod dowództwem kapitana Jareda i podróżowała tylko w ich towarzystwie. Kapitan był w porządku. Niekiedy zbyt sztywny i trzymający się kodeksu, ale w porządku. Jego zadaniem było chronienie księżniczki i wykonywał je znakomicie. Tringa miała wrażenie, że poza swymi obowiązkami, nie miał innego życia. Calthia unikała spotkań, a gdy Trindze udało się ją znaleźć, odpowiadała zdawkowo i odchodziła pod byle pretekstem. Zmieniła się. Obie się zmieniły, ale Tringa mogłaby przysiąc, że Calthia coś ukrywa. I to nie tylko przed nią, bo kimże ona była? Nisko urodzona, która wywalczyła sobie miejsce w armii w konkursie strzeleckim? Calthia Sunrise ukrywała coś przed wszystkimi, wymykając się potajemnie lub wyruszając w sprawach dyplomatycznych, które tylko ona mogła sprawdzić i wyjaśnić.

Tringa, zamyślona, sięgnęła po drugą strzałę.

Wycelowała, powoli wypuściła powietrze i patrzyła, jak drzewiec się oddala. Cichy dźwięk wbijającej się strzały rozniósł się echem, a oczy wszystkich powędrowały na tarczę, gdzie jedna strzała wbiła się w drugą.

Oddalasz się, uciekasz i jesteś z tą swoją tajemnicą całkowicie sama – pomyślała Tringa, opuszczając łuk.

Rask zbladł. Rycerze, którzy założyli się z dziewczyną, sięgnęli po sakiewki, nie chcąc ryzykować kolejnego zakładu. Całe towarzystwo szybko wróciło do swoich zajęć.

– W porządku – powiedział Rask poważnie. – Jesteś ogromną szczęściarą.

Przeniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się szeroko.

– Jestem – szepnęła.

Przeczesał jej krótkie włosy i uniósł podbródek, aby na niego spojrzała.

– Znów się o nią martwisz – rzekł i nie było to pytanie. – Calthia Sunrise udowodniła tak samo, jak ty, że potrafi o siebie zadbać. Wszyscy mówią, że jest nieugiętym negocjatorem i tylko dzięki niej udało się wynegocjować od Wschodu tyle korzyści dla Sayers, a krainy Zachodu zjednoczyły się, jak nigdy wcześniej. Ponoć dzięki temu cała uroczystość ma odbyć się w naszej krainie, a nie w Złotym Mieście, jak wcześniej sądzono. Rozchmurz się.

Tringa miała już coś odpowiedzieć, gdy kątem oka dostrzegła ruch na głównym trakcie. Odwróciła głowę i westchnęła cicho. Oddział kapitana Jareda z księżniczką Sayers na czele właśnie zmierzał ku zamkowi. Łuczniczka tylko przez chwilę widziała twarz Calthii, ale to wystarczyło, aby potwierdzić swoje obawy. Troska, smutek i zmęczenie były tak wyraźnie dostrzegalne na bladej twarzy księżniczki, że Tringa zadrżała. Jeszcze nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie. Zwykle, nawet jeśli coś się stało, Calthia ukrywała swoje emocje pod uśmiechem lub kamienną twarzą. Tym razem było inaczej.

Calthia czuła zimny pot na plecach, mijając mury miasta i kierując się w stronę zamku. Odkąd opuścili Złote Miasto i kierowali się w cień gór Cargo, myślała o tym, że jej kraj zostanie podbity a wszystko, co próbowała chronić, rozsypie się niczym szklana kula. Keron miewał dziwne teorie, a jego informatorzy zawsze potrafili znaleźć dowody przeciwko każdemu, kto nie pasował do całości. Fałszywi świadkowie, dokumenty potwierdzające ogólną teorię lub dowody rzeczowe działające na niekorzyść oskarżonych.

Wszystko kręciło się wokół polityki i wpływów króla Redoxa, bo tylko jego Keron chronił. I teraz, Keron występował przeciwko swemu władcy? Redox wprost nie mógł się już doczekać, podpisania traktatu. Oczami wyobraźni widział już swe nowe ziemie na Wschodzie i panowanie wśród dostatku. Za nic w świecie nie wycofałby się z tej transakcji. Nawet za cenę wolności całego państwa.

Keron był małą, tłustą karykaturą człowieka. Małe świńskie oczy i wąskie usta szczerzące się w chytrym uśmieszku, zawsze przyprawiały Calthie o mdłości. Był godnym doradcą swego pana. Obaj myśleli tylko o własnych wygodach, uciechach i za nic mieli cierpienie innych. Pomimo tego wszystkiego, Calthia, gdy Keron powiedział o zamiarach Corvaxa, poczuła strach o losy Sayers i bynajmniej nie uważała tego za jedno z wielu kłamstw, których się ten głupiec dopuścił.

Keron mówił prawdę. Prawdę, że Corvax Crow chce zaatakować Sayers.

Nie miała na to żadnych dowodów, ale przeczucie, które zawsze jej towarzyszyło, kazało mieć się na baczności i sprawdzić każdy możliwy trop, aby zawczasu ostrzec rodzinny kraj. Pierwszym tropem był szpieg doradcy Redoxa – Gabor, handlarz bronią z Silvercore. Wiedziała, że za kilka tygodni rozpoczyna się zjazd wszystkich kupców ze Wschodu do tego miasta. Silvercore żyło z handlu towarami i przez kilka ostatnich lat bardzo się rozwinęło. Gabor, z tego, co powiedział Keron, handlował w dzielnicy cieni. Niezbyt przychylnej, ale był tam doskonale znany. Podobno sprawdził plotki i wiedział, co zamierza Władca Wschodu.

Zeskoczyła z konia i, nie patrząc na pytające spojrzenia ludzi, którzy znajdowali się na dziedzińcu, ruszyła schodami do głównego wejścia zamku. Zignorowała ukłony i przywitania, idąc niczym burza do Sali Narad, gdzie ostatnimi czasy król Sayers, Quillian Sunrise, najczęściej przebywał. Słysząc kroki za swoimi plecami, nawet się nie odwróciła. Wiedziała, że to Jared za nią podąża, aby również zdać raport z podróży i wyjaśnić swoją wersję pośpiechu. Zawsze zdawał szczegółowy raport królowi, ale wybrała Jareda na kapitana swojej osobistej straży, bo potrafił pominąć niektóre, mniej znaczące, wątki. Czasami chciała podróżować sama lub, choć na chwilę, posiedzieć w samotności. Mówiąc tylko, gdzie będzie i za ile wróci, Jared przystawał na ten układ. O nic nie pytał, o ile nie miało to wpływu na jej obowiązki dyplomaty lub zdrowie. I choć czasami nadwyrężała jego zaufania, to nigdy jej nie zdradził. Nigdy nie działał na niekorzyść i nie starał się za wszelką cenę przypodobać królowi.

Zbliżając się do Sali Narad, dostrzegła, że drzwi od komnaty się otwierają, a później mogła już patrzeć tylko na kierującą się w ich stronę królową. Smukła twarz z nieprzeniknionym wyrazem wpatrywała się w dziewczynę. Nie uśmiechnęła się na widok córki, jedynie splotła przed sobą dłonie i baczniej wpatrywała się w księżniczkę. Calthia zatrzymała się, kłaniając lekko i, co rzadko jej się zdarzało, kierując wzrok w podłogę. Nie mogła znieść tego karcącego wzroku matki, czując się, mimo swych osiągnięć, jak mała szara istotka, która nie znaczy na tym świecie więcej, niż ziarenko piasku.

– Witaj z powrotem – spokojny, chłodny ton królowej rozniósł się korytarzem i zniknął gdzieś w oddali. – To miło z twojej strony, że od razu po powrocie chcesz zdać raport, ale...

Calthia podniosła wzrok i dostrzegła zmarszczone brwi matki oraz, jakże charakterystyczny, uśmiech mówiący, jak powinna zachowywać się córka króla. Księżniczka odruchowo spojrzała na swój strój. Czarne spodnie były zakurzone, koszula wyglądała jeszcze gorzej, a dłonie miały odcień szarości z lekkim różem, gdzie wbijały się lejce. Podróż do Sayers zajęła Calthii tydzień. Zwykle zajmuje prawie dwa wszelkim dostojnikom. Jednak księżniczka nie mogła zwlekać. Chciała jak najszybciej wrócić do domu i podjąć odpowiednie kroki.

Teraz gdy tak stała przed matką, pomyślała, że tak właściwie to nie ma żadnego planu i nie ma pojęcia, jak sprawdzić informacje Kerona. Jej pierwszą myślą było wyruszenie na Wschód, nie wzbudzając niczyich podejrzeń i obaw. Tymczasem, musiała wyglądać jak samo nieszczęście. Brudna i zmęczona w niczym nie przypominała dyplomaty, a już w szczególności księżniczki.

– Jak tylko... – podjęła, ale królowa uniosła palec prawej dłoni i jeszcze mocniej zwęziła ciemnozielone oczy.

– Nie, Calthia – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Tyle razy powtarzałam. Tyle razy cię prosiłam. Tyle razy groziłam, że już więcej nie mam zamiaru. – Westchnęła, prostując plecy i na powrót splatając dłonie przed sobą. – Wiesz, co masz robić i jak wyglądać. Nie jesteśmy w stanie wojny, aby taki pośpiech był konieczny.

Calthia miała już powiedzieć, że nic nie jest wykluczone, ale zmilczała. Skłoniła się lekko i odwróciła na pięcie. Słyszała oddalające się kroki królowej, odgłos otwieranych i na powrót zamykanych wielkich dębowych drzwi od Sali Narad oraz kroki kapitana, który wciąż podążał jej śladem. Skręcając w kolejny korytarz, zatrzymała się nagle, gwałtownie odwróciła i przybrała wyraz spokoju, grzeczności i chłodu. Typowy dla dyplomaty, typowy dla księżniczki, ale skrywający wszystkie uczucia Calthii Sunrise.

– Dziękuję kapitanie – podjęła, patrząc Jaredowi prosto w oczy. – Podróż była ciężka i myślę, że tobie również przyda się odpoczynek. Widzimy się jutro podczas zdawania raportu królowi.

– Jutro...

– Tak. – Uśmiechnęła się, rozkładając ręce. – Jutro. Królowa ma rację, powinnam wyglądać, jak na dyplomatę przystało. Jak sama powiedziała, nie jesteśmy w stanie wojny...

– Coś jednak przeraziło cię w Złotym Mieście – przerwał, ściszając głos. – Po rozmowie z doradcą Redoxa...

– Wystarczy, Jared – warknęła, na chwilę ulegając emocjom, które się w niej kłębiły. – Dziękuję, że nie kwestionowałeś mojej decyzji o pośpiechu. Być może była słuszna, a być może... – westchnęła cicho. – Być może zbyt pochopna. W każdym razie o wszystkim powiadomię króla jutro.

Stanowczo podkreśliła ostatnie słowo i odwróciła się w stronę swoich komnat. Nie spojrzała na Jareda, na którego twarzy widniało zaniepokojenie i dezorientacja. Strach, który widział na jej twarzy dzień po spotkaniu z Keronem, był prawdziwy. Nie mogła jednak wprowadzać niepotrzebnej paniki. Nikt nie mógł dowiedzieć się o podejrzeniach w sprawie Wschodu. Dopóki nie miała potwierdzonych informacji i dowodów, nikt nie uwierzyłby w te plotki. W szczególności jej, dyplomacie, który z początku na każdym kroku podważał prawdomówność Corvaxa Crow. Musiała wymyślić sposób, aby przedostać się na Wschód.

Sny. Niespokojne sny. Pełne nowych twarzy.

Szepty. Niezrozumiałe słowa.

Obrazy przemykały jeden po drugim, nie ukazując nic konkretnego, co by znała. I ten dręczący niepokój, gdy w końcu otworzyła oczy. Gwałtownie usiadła, oddychając szybko. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że plecy miała mokre od potu i cała drżała. Coś było nie w porządku. Czuła to całym ciałem. Pomimo, że do świtu pozostało kilka godzin, nie zasnęła już więcej. Nie mogła pozbyć się uczucia niepokoju, które towarzyszyło jej odkąd opuściła grobowiec pod Wielką Górą. Wstając, podeszła do okna, z którego miała doskonały widok na Przełęcz, prowadzącą na Wschód. Myśli księżniczki powędrowały do ustaleń traktatu. Negocjacje, które miały zespolić Zachód, gdyby Władca Wschodu okazał się nieuczciwym graczem, były wówczas takie proste. Przekonać wszystkich królów, że muszą się zjednoczyć i w razie potrzeby zrezygnować z indywidualnych zysków, było niezwykle trudnym zadaniem. Calthii to się udało. Zebrała podpisy każdego Władcy Zachodu. Dlaczego miała jednak poczucie, że Corvax może w każdej chwili zniszczyć ten sojusz?

– Księżniczka już na nogach? – Głos zaskoczonej służki dobiegł do Calthii od drzwi. - Cieszę się, że nie musiałam panienki budzić, ale... - Zawahała się, odkładając czystą pościel na fotel nieopodal kominka. Splotła dłonie przed sobą, niepewnie spoglądając na zamyśloną twarz księżniczki. – Czy wszystko w porządku? Wygląda, panienka, na zmęczoną i te sińce pod oczami...

Sińce pod oczami, powtórzyła w myślach Calthia, obserwując, jak słońce obmywa swym blaskiem szczyty gór Cargo. Poranek był piękny. Wiosna budziła świat do życia i niosła wiatrem słodką woń kwiatów. Calthia odwróciła się powoli, nabrała powietrza i uśmiechnęła się, słodko i radośnie. Pozostawiając troski głęboko w swym sercu.

– Cieszę się, że już jestem w domu, Rosa – rzekła spokojnie.

Rosa nie wyglądała na przekonaną, że wszystko jest w porządku. Zbyt długo towarzyszyła księżniczce, aby nie widzieć, że ta potrafi miłym tonem zatuszować swój niepokój. Zdawała sobie również sprawę, że jeżeli Calthia nie zechce rozmawiać o tym, co ją trapi, to nikt nie był w stanie jej do tego zmusić. Rosa westchnęła ciężko, chwyciła pościel i szybkim krokiem weszła do sypialni.

– Księżniczka wybaczy, ale naprawdę źle panienka wygląda – podjęła ponownie Rosa, wygładzając prześcieradło i układając poduszki. - Królowa prosiła, bym dopilnowała, żeby panienka dziś wyglądała szczególnie... korzystnie.

– Korzystnie? – Calthia zmrużyła brwi. Takiego słowa mogła użyć tylko jej matka.

– Tak, korzystnie. Tak się wyraziła. – Rosa stanęła w drzwiach sypialni, z pogiętą pościelą w dłoniach. Nie odważyła się podnieść wzorku, bo wiedziała, co dostrzeże w szmaragdowych oczach. – Słyszałam, że za kilka godzin ma się zebrać narada. Narada, w której ma uczestniczyć księżniczka i dygnitarze. Podobno w nocy przybył ambasador Wybrzeża...

– Serafin? Przecież wszystkie pakty zostały z Wybrzeżem podpisane. Mieli przybyć dopiero na ceremonię zawarcia pokoju z Władcą Wschodu – powiedziała Calthia, bardziej do siebie, niż do służki. – Po co miałby tu przyjeżdżać?

Rosa pokręciła przecząco głową, podkreślając, że nie wie nic więcej. Calthia westchnęła, spoglądając na strój, w który się ubrała. Czarne spodnie i zielona tunika były wygodne, ale królowej zapewne chodziło o strój bardziej... wyrafinowany. Przewróciła gniewnie oczami, przenosząc wzrok w dal, na Wschód. Nie miała czasu, aby bawić się w gierki z matką. W pierwszej chwili miała machnąć ręką i poprosić Rose, aby przygotowała jedną z sukien. Nie wiedząc kiedy, zacisnęła dłonie w pięści i poczuła ogromny żal i narastający w sercu gniew. Ten drugi był o wiele silniejszy i rozpalał ciało niczym magma.

– Jestem gotowa, Rosa – powiedziała nad wyraz spokojnym i opanowanym tonem. Służka otworzyła szerzej oczy z przerażenia, ale po chwili skłoniła się nisko i odwróciła wzrok.

Dzisiejszy dzień będzie ostatnim, który spędzam we własnym łóżku, z królewskimi problemami i tym całym przedstawieniem, pomyślała Calthia, wychodząc z komnaty. Nie będę brała udziału w przedstawieniu, które przygotowała moja matka.

Szła powoli, jakby na końcu korytarza nie czekała na nią sala tronowa, a pieniek i kat z wielkim toporem. Wszystko wyglądało inaczej jak przed wielką uroczystością, a nie składaniem raportu dyplomackiego królowi. Jared stał kilka kroków od wejścia. Czekał na nią, ale wyglądał bardzo niewyraźnie. Zacisnął palce na garbie nosa i zamknął na chwilę oczy. Od razu zauważyła, że nie spał zbyt dobrze, ani długo.

– Kapitanie – podjęła. Od razu się wyprostował i zasalutował, przykładając pięść do piersi. Uśmiechnęła się. – A prosiłam, żebyś odpoczął – rzekła ciszej, zatrzymując się dwa kroki od niego.

Jared kątem oka spojrzał na księżniczkę. Zwrócona w stronę masywnych, rzeźbionych drzwi, miała w spojrzeniu ten sam niepokój, który towarzyszył dziewczynie po rozmowie z Keronem, doradcą władcy Złotego Miasta. Wcześniej, odkąd tylko ją znał, nigdy nie okazywała strachu. Nigdy, nawet jako dziecko.

Odgarnęła kosmyk włosów za ucho i odetchnęła głęboko.

– To nie będzie zwykłe zdawanie raportu, Jared – szepnęła, patrząc w jego stronę. – Głowa do góry, kapitanie. – Uśmiechnął się krzywo. Oboje słyszeli oficjalne zapowiedzenie przybycia księżniczki i drzwi zaczęły się powoli otwierać. – Przedstawienie czas zacząć.

Ich oczy skierowały się na wnętrze Sali Narad. Nic się nie zmieniła, odkąd Calthia była dzieckiem. Dwie kolumny z rzeźbionymi olbrzymami podtrzymującymi strop, żyrandol na sto świec umieszczony nad środkiem dębowego stołu i pochodnie na ścianach rzucały delikatne złote światło. Tutaj znajdowały się mapy i księgi z zapiskami dawnych wojen. To tu naradzali się królowie i dowódcy wojsk w przeszłości, jak i teraz. Tutaj odbywały się negocjacje związane z podpisaniem traktatu pokojowego ze Wschodem, jak i rozwiązywanie problemów bieżących.

Calthia w dzieciństwie uwielbiała spędzać tu czas. A może raczej wślizgiwać się, gdy nikogo w niej nie było i oglądać mapy odległych krain. Część z nich poznała, kiedy otrzymała stanowisko dyplomaty. Były to jednak krainy Zachodu. Wschód pozostał dla niej odwieczną tajemnicą. Ojciec, król Quillian, zawsze wysyłał w takie wyprawy Sanessco. Nadworny uzdrowiciel, dyplomata od lat, którego zawsze pamiętała jako starca. Wielu dygnitarzy nie rozumiało, dlaczego to nie Sanessco otrzymał zaszczytnego stanowiska głównego dyplomaty Zachodu. Wielu uważało, że mianowanie na to stanowisko księżniczki jest nieodpowiednie, a ona sama niedojrzała. Większość z nich nie ukrywała swego zdania. Calthia również była zaskoczona decyzją króla, ale nie nalegała na wyjaśnienia.

Kiedy trzy lata temu stanęła wśród doradców i mogła podróżować, w końcu poczuła się, że to jest jej miejsce. Uczęszczała na lekcje haftowania, naukę tańca, dobrych manier i innych panieńskich obowiązków, tylko ze względu na swą matkę. To na placu ćwiczeń czuła się najlepiej. Szukając swojego miejsca, czytała stare księgi i dużo czasu spędzała z Sanessco na nauce przyrządzania eliksirów. Choć czasami wydawał się dziwny, to właśnie jemu mogła zwierzyć się ze wszystkiego. Miała wrażenie, że jako jedyny naprawdę ją rozumiał.

Skłoniła lekko głowę przed królem i królową, ignorując surowe spojrzenie matki. Pokłoniła się doradcy Wybrzeża – Serafinowi oraz głównemu doradcy króla – Heliosowi, który nawet tego nie zauważył, notując coś zawzięcie. Siadając na swoim miejscu, myśli księżniczki znów powędrowały do Tringi. Miała wyrzuty, że ostatnio nie poświęcała jej zbyt wiele czasu. Wszystko przez traktat i te dodatkowe zlecenia Sanessco. Poza tym Tringa wkrótce miała wyjść za mąż. Cieszyła się szczęściem przyjaciółki i Raska, pułkownika gwardii królewskiej. Naprawdę się cieszyła, bo byli dla siebie stworzeni i zawsze tak czule się do siebie odnosili. Patrząc na nich, człowiek nie mógł się nie uśmiechnąć lub poczuć we własnym sercu, że kiedyś również chciałby poznać swoją drugą połówkę.

Kiedy tak o tym myślała, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jednak trochę im zazdrości. Wiedziała bowiem, że zgodnie z prawem to król wybierze dla niej męża. Może dlatego nigdy nie patrzyła w ten sposób na mężczyzn. Byli przyjaciółmi, partnerami w interesach i nikim więcej. Wszystkich książąt traktowała raczej z niechęcią, oby tylko jej charakter nie przypadł im do gustu. Była oziębła, sarkastyczna i jak najbardziej niemiła. Jak do tej pory działało i żaden nie starał się o jej rękę. Czuła jednak, że obecność Serafina – doradcy władcy Wybrzeża – miała to zmienić.

Przeniosła wzrok na matkę. Nie, Vastinea Sunrise nie ukrywała swojej złości. Zwęziła oczy i wpatrywała się w córkę, która nie posłuchała polecenia i ubrała się tak przeciętnie. Czy jednak strój miał tak ogromne znaczenie? Dla królowej z pewnością, dla Calthii wcale.

– Słyszałem, że Corvax w końcu złożył niezbędne podpisy – głos króla rozbrzmiał tak nagle, że Calthia zamrugała i wyprostowała się, kierując wzrok w jego stronę. – Czy są jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, przez które traktat nie powinien zostać podpisany?

Pytał o to tak spokojnie, uśmiechał się ciepło i patrzył na nią, jakby znał odpowiedź. Ona sama odwzajemniłaby ten uśmiech i cieszyłaby się wraz z nim, gdyby nie rozmowa z Keronem. Jeżeli potwierdzą się jego słowa... Odetchnęła głęboko, uśmiechając się lekko i czując na sobie spojrzenie Jareda, który stał po jej prawej stronie. Nie miała żadnych dowodów. Wszystkie informacje, które zostały sprawdzone, potwierdziły jedynie, że Corvax Crow pragnie zawrzeć pokój z Zachodem. Chciała krzyczeć, że kilka miesięcy na sprawdzenie wszystkiego, to zdecydowanie za mało. Chciała krzyczeć, że pojawiły się plotki o planowanej zdradzie Władcy Wschodu. Chciała wytłumaczyć im wszystkim, że zjednoczenie krain Zachodu to za mało, aby mieć gwarancję, że żadne z nich nie stanie jednak po stronie Corvaxa. W końcu tyle im obiecał i miał po swojej stronie potężnego maga. I jeszcze to diabelne przeczucie, które wwiercało się w głowę księżniczki, aby nikomu nie ufała.

Zamiast tego, powiedziała to, co powinna na daną chwilę. To, co już zostało ustalone. I nie czuła się z tym dobrze.

– Redox przyjął pakty krain Zachodu, składając podpisy pod każdym z nich. tym samym zgodził się z ewentualnymi konsekwencjami w razie zdrady i działania na niekorzyść jakiejkolwiek krainy Zachodu. Wojska Corvaxa przybędą, aby wesprzeć południowe granice naszego kraju.  Podpisane papiery i chęć niesienia pomocy, potwierdzają, że Corvax chce wesprzeć obronę Zachodu, a także otworzyć szlaki na własne ziemie, aby móc rozwinąć handel.

Quillian klasnął w dłonie i kiwnął głową. Właśnie te słowa chciał usłyszeć. Oni wszyscy właśnie tego chcieli.

– W pierwszy dzień lata odbędzie się zatem oficjalne podpisanie traktatu pokojowego – rzekł król, przenosząc wzrok na Serafina.

Wymienili jedynie krótkie spojrzenia, po których obaj spojrzeli na księżniczkę. Doradca Wybrzeża uśmiechnął się nieznacznie. Dostrzegła triumf na jego twarzy i już wiedziała. Nim jej ojciec wypowiedział kolejne słowa, przybrała nieprzenikniony wyraz twarzy. Jakby to wszystko nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Przyspieszone bicie serca, coraz mocniej splatane ze sobą dłonie i wewnętrzny bunt, pozostawiła tylko dla siebie. Oddalając falę paniki, przypuszczała, że wygląda nawet na zaintrygowaną słowami swego ukochanego ojca. W końcu wiedziała, że ten dzień kiedyś nadejdzie, prawda?

– Cieszę się, Calthia, że tak dobrze poradziłaś sobie na stanowisku głównego dyplomaty – podjął Quillian i szczerze się uśmiechnął. – Wiedziałem, że negocjacje i omawianie szczegółów traktatu pokojowego nie będą proste. Sprawa Wschodu jest bardzo śliska i choć wszyscy chcieliśmy wierzyć w dobre intencje Corvaxa, należało to dobrze sprawdzić. Cieszę się, że powierzyłem to zadanie tobie. Spisałaś się. – Westchnął głęboko, uśmiech zniknął z jego twarzy tak samo, jak błysk w oczach. Wiedział, że te słowa jej się nie spodobają, że choć zdawała sobie z tego zawsze sprawę to, jednak zawsze miała nadzieję, że sprawy przyjmą inny obrót. – Król Wybrzeża, Bergon, również jest pod wrażeniem twoich dokonań. Tak samo, jak jego najstarszy syn, Caelm, zgodził się na połączenie naszych królestw. Wasze zaślubiny zostaną ogłoszone w dniu traktatu, a ślub odbędzie się tydzień później. Najważniejsze głowy Zachodu i Wschodu będą mogły uczestniczyć w tym wydarzeniu.

Tak, będzie to wiekopomny dzień, pomyślała Calthia i nawet zdobyła się na lekki ukłon głowy w stronę Serafina. Wiedziała, że ojciec zrobił dla niej wszystko. Dał jej kilka miesięcy na oswojenie się z tą myślą. Mógłby bowiem oddać ją Wybrzeżu już dziś i prawo by na to pozwalało. Czuła, że serce wali niczym oszalałe i wciąż przyspiesza. Chciała krzyczeć, gwałtownie wstać, powiedzieć, że nie jest gotowa na ślub i wyjść. Nagle pomyślała sobie, że to wszystko... możliwość zostania dyplomatą, podróże... było tylko jednym wielkim testem, żeby mogli zobaczyć, jaka naprawdę jest Calthia Sunrise. W rzeczywistości dygnitarze, głowy krain, dyplomaci i książęta, nie mieli o niej zielonego pojęcia. Mówiła im to, co chcieli usłyszeć. Wielokrotnie robiła dobre miny do złej gry i nawiązywała porozumienia dla dobra Sayers. Maski. Tysiące masek. Każda na inną okazję.

Wchodząc do Sali Narad czuła, jakby zmierzała w stronę kata. Teraz topór opadł na pień, a rzeczywistość zdawała się potwornym koszmarem. Wiedziała, że musi coś powiedzieć. Wiedziała, że musi brzmieć niezwykle pozytywnie. Uśmiechnęła się uroczo, jakby właśnie tego pragnęła.

– Rzeczywiście, będzie to wspaniałe wydarzenie, które podkreśli i upamiętni podpisanie traktatu.

Quillian skrzywił się lekko, słysząc dźwięczny, niemal radosny głos córki. Ona sama była zaskoczona, z jaką łatwością wykrzesała z siebie ten zachwyt, ukrywając wściekłość i gorycz. Głos ani razu jej nie zadrżał. Czuła się tak, jak podczas przemawiania na zebraniach dyplomatów. Wszyscy chcieli ugrać coś dla siebie. Dlaczego ona miałaby teraz postąpić inaczej? W końcu, co miała do stracenia? Miała poślubić księcia Wybrzeża dla zjednoczenia dwóch krain. Nikt nigdy nie pytał jej o to, co czuje i czego tak naprawdę pragnie.

– Rozumiem, że do podpisania traktatu wciąż jestem dyplomatą Sayers, tak?

– Tak – rzekł pospiesznie król, a Helios zanotował coś na papirusie.

– Dość pospiesznie powróciliśmy do Sayers – zaczęła Calthia, a Jared, na którym spoczął wzrok króla, kiwnął tylko głową. – Doszły mnie niepokojące wieści w Złotym Mieście. Keron, doradca Redoxa wspominał coś, że Sayers nie jest gotowe na przybycie Corvaxa. Wręcz zarzucają nam, że nie dopilnowaliśmy takich drobiazgów jak rozmieszczenie komnat i ulubionych posiłków Władcy Wschodu. Wiem, że to szczegóły, ale dość ważne, aby każdy był zadowolony.

– Redox zazdrości, że to nie u niego ma odbyć się cała uroczystość – mruknął Helios, znów coś notując. – Oczywiście przedstawimy Redoxowi niezbędne informacje.

– To samo mu powiedziałam. Chciałabym rzucić na nie okiem, zanim zostaną wręczone posłańcowi.

Po raz pierwszy odkąd weszła do Sali Narad, Helios podniósł wzrok i przyjrzał się uważnie dziewczynie. W zmęczonych ciemnych oczach pojawił się błysk, na pomarszczonej twarzy zaskoczenie było tak bardzo wyraźne. Zdawał się być w innym świecie, bo kilka razy zamrugał, nim w końcu odchrząknął i kiwnął głową.

– Książę przybędzie do Sayers za dwa miesiące – odezwał się w końcu Serafin. – Chciałby z księżniczką spędzić trochę czasu przed wielką uroczystością. Później wszystko będzie działo się tak szybko.

Calthia uśmiechnęła się i nie mogła darować sobie kolejnych słów.

– Mam wrażenie, Serafinie, że przybyłeś na tę rozmowę tylko po to, aby ujrzeć moją reakcję i przekazać ją Caelmowi. – Twarz królowej nabrała intensywnego odcienia czerwieni, ale nic nie powiedziała. Calthia uśmiechnęła się promiennie, wstając. – Przekaż księciu, że choć nie wywarłam na nim pozytywnego wrażenia w dniu naszego pierwszego spotkania – umilkła na chwilę, kłaniając się lekko i uważnie wpatrując w jasne oczy wysłannika Wybrzeża – nie mogę się doczekać kolejnego.

Twarz Serafina stężała i choć bardzo się starał, aby wytrzymać wzrok księżniczki, dość szybko spuścił oczy i odchrząknął.

– Dziękuję, Calthio – podjął szybko król, nie chcąc dopuścić do kolejnej wymiany zdań między tą dwójką. – Mamy jeszcze kilka spraw do omówienia, ale ty możesz już odpocząć. Słyszałem, że Sanessco cię szukał. Wspomniał, że chciał z tobą o czymś porozmawiać.

Quillian uśmiechnął się lekko i czekał tylko na jej westchnienie, aby skinąć dłonią i tym samym pozwolić jej odejść. Dla Calthii było to wybawieniem. Miała dość tej rozmowy. Nie wątpiła, że Sanessco chciał z nią rozmawiać. Ona także miała mu wiele do powiedzenia.

– Kapitanie. – Usłyszała za swoimi plecami głos matki, gdy ruszyła w stronę drzwi. – Chcielibyśmy wymienić z Tobą kilka słów. Proszę, abyś pozostał.

Calthia się nie odwróciła. Przeszła przez Salę Narad, słyszała zgrzyt otwieranych i zamykanych za jej plecami dębowych drzwi, słyszała własne kroki, niesione w głąb korytarza, widziała ukłony dwórek i strażników. Nie zwracała jednak uwagi na nic, co działo się dookoła niej. Całą uwagę skupiła na dudniącym, przyspieszonym biciu swojego serca, czując się jak zwierzyna, schwytana w złotą klatkę. Powinna być zadowolona. Kipieć z radości, jak nie jedna księżniczka, która w końcu zostanie przedstawiona swemu księciu. Czeka ją przecież szczęśliwe życie w pałacu na białej skale. Wybrzeże, przepiękne widoki na ocean. Plaża, która ciągnie się przez wiele mil, zanim zakręca. Szum fal, który zawsze ją uspokajał, gdy przybywała na Wybrzeże w sprawach dyplomatycznych.

Dopiero w drodze do biblioteki rozluźniła dłonie, które z całej siły zaciskała w pięści.

Fortsett å les

You'll Also Like

3.2K 380 16
Powieść jest w trakcie tworzenia, publikowana jest na brudno. Kiedy napisze całość do końca, każdy rozdział będzie poprawiony i z pewnością poszerzon...
57.1K 3.1K 63
Pierwszy tom. Lily myślała, że jej dotychczasowe życie na Ziemi jest trudne... Lecz gdy zostaje porwana do Krainy Gniewu rządzonej przez okrutnego Am...
35.6K 2K 168
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
17K 1.9K 24
Gotowi na legendę o smoku wawelskim w nieco innym wydaniu? Jako książę, Shirumi ma na głowie mnóstwo obowiązków - nauka szermierki, jazdy konnej, prz...