Dirty job ✔

By jestemanonimem22

253K 14.3K 4.4K

"- Wiesz... Mój ojciec może dowiedzieć się całkowicie przez przypadek, że uwodzisz jego syna. - kpina w jego... More

Prolog
2. Nie pozwoliłem mówić ci do siebie po imieniu.
3. Nie płacą ci tutaj za rozmowy przez telefon.
4. Rozluźnij się.
5. Zapraszam do gabinetu.
6. Szczekać gębą możesz u siebie w domu.
7. To moja sprzątaczka.
8. Tylko nie zgub swojego pantofelka, Kopciuszku.
9. Czy to twoja nowa kobieta?
10. Brakuje mi was.
11. Byłaś za dobra na tę rodzinę.
12. Odchodząc, stracił kogoś tak wartościowego.
13. Jesteś jak rozwydrzone dziecko.
14. Słodkich snów, Kopciuszku.
15. Ludzie zawsze odchodzą.
16. Mam dla ciebie pewną propozycję.
17. Gapisz się.
18. Twój przyjaciel ma wszystko. Oprócz serca.
19. Tak strasznie mi przykro.
20. Nie wierzę, że nawet będąc w takiej sytuacji, ty pytasz o niego.
21. Pora wrócić do piekła.
22. Nie potrafię z tym żyć.
23. Chciałabym cię gdzieś zabrać.
24. Widziałam człowieka, który nie żałował.
25. Zależy mu na tobie, choć on sam nigdy się do tego nie przyzna.
26. Dwa zupełnie inne światy nie miały prawa istnienia razem.
27. Zmieniłaś się.
28. Kiedyś i tak skończycie razem.
29. Masz zniknąć z naszego życia.
30. Kim jest ta dziewczyna?
31. Jestem z ciebie dumna.
32. Ja nie chcę cię kochać.
33. Tylko ja mogę dotykać ją w ten sposób.
34. Zasługujesz na wszystko co najlepsze.
35. Mamy dla ciebie prezent.
36. To co, gotowi?
37. Kochać i być kochaną.
38. Nie warto tracić czas na zazdrość.
39. Człowiek, który był wszystkim, stał się zupełnie obcy.
40. Żegnaj moja miłości.
Epilog
Coś na koniec
Druga czesc

1. Musisz dać sobie radę.

13.3K 513 219
By jestemanonimem22

"Musisz dać sobie radę" to były ostatnie słowa mojej matki. Do teraz jej głos obijał się mi w głowie echem. 

Obok świeżych, czerwonych róż, stała zapalona świeczka, którą kupiłam przed przyjściem na cmentarz. Minął tydzień od wypadku, a ja czułam jakby stało się to wczoraj. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Prędkość i ślizga przed lód ulica nie była ich sprzymierzeńcem. 

Przynajmniej nie tym razem. 

Żałowałam, że nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami. Nie chodziło tu o to, że się nie uczyłam czy imprezowałam. Nigdy nie ciągnęło mnie do imprezowego życia. Chodziło o coś zupełnie innego. Mianowicie, moi rodzice wyrzucili mnie z domu. 

Tak, wyrzucili. 

A wszystko przez to, że mój były chłopak miał problemy. Był ćpunem. Moi rodzice w trosce o mnie, robili wszystko by mnie od niego odseparować. Ale ja byłam młoda, głupia i nieszczęśliwie zakochana w kimś, kto nie zasługiwał na moją miłość. Nie zrozum mnie źle, Archer nigdy nie podniósł na mnie ręki. Nigdy mnie też nie wyzwał. Pewnego dnia po prostu wyszedł z mojego domu i nigdy więcej się nie odezwał. Nie dostałam od niego ani jednego sms'a. Byłam na policji, zgłosić jego zaginięcie. 

Ale kto by się przejął ćpunem? 

No właśnie, nikt. 

Ale od początku. Moi rodzice dali mi ultimatum. Albo z nim zerwę, albo mogę się pakować. Jeszcze tego samego dnia spakowałam torbę i wyszłam z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Archer obiecywał mi wtedy, że się ogarnie. Że przestanie brać. Ale skończyło się na tym, że skończyliśmy w opuszczonej fabryce razem z jego kilkoma znajomymi. 

Rodzice nie spodziewali się takiego ruchu z mojej strony. Myśleli, że zostanę z nimi w domu. Ale byłam tylko głupia, zakochaną nastolatką. Po jakimś czasie, gdy nie mieli ze mną kontaktu, zaczęli mnie szukać. Jasne, wiem co myślisz. Że mieli rozdwojenie jaźni, bo najpierw wyrzucają mnie z domu, a później mnie szukają. Też tak myślałam. Ale przyciśnięta do muru przez biedę i głód, wróciłam. 

Nadal spotykałam się z Archerem, ale później ślad po nim przepadł. Nikt o nim nie słyszał, ani go nie widział. Rodzice cieszyli się z tego, podczas gdy ja byłam załamana. Wyszłam jednak na prostą, ale moje relacje z rodzicami już zawsze pozostawały chłodne. 

A teraz, stojąc przy tym przed szarym ich szarym grobem, najzwyczajniej w świecie żałowałam, że to wszystko tak się potoczyło. Chciałabym pogadać normalnie z mamą. Bez zbędnych kłótni, które i tak nigdy do niczego nie prowadziły. A do taty chciałam się przytulić. Jak kiedyś, gdy bałam się w nocy spać sama. Bałam się potworów, które czaiły się pod moim łóżkiem. Ale, gdy tata przychodził, one znikały. 

Później uświadomiłam sobie coś innego. One nigdy nie znikały. Zawsze czaiły się w naszych myślach. 

Naciągnęłam rękawy kurtki na dłonie i westchnęłam. Skierowałam się ku dużej, czarnej bramy, przez którą wychodziły się z tego okropnego miejsca. Śnieg skrzypiał mi pod butami, a ręce odmarzały. Nigdy nienawidziłam zimy. Ale teraz to już w ogóle. 

Wyszłam na chodnik, obojętnie rozglądając się dookoła. Kilkoro ludzi, przechodziło przez pasy,a inni po prostu biegali w jedną i drugą stronę. Pokręciłam bezradnie głową na boki i ruszyłam w stronę domu. 

- Natasha! - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się w stronę dochodzącego głosu. W moją stronę biegła zmachana Ivy. - Cześć, Nat - przywitała się zmachana. 

Ivy była moją najlepszą przyjaciółką od... od zawsze. 

- Hej - przywitałam się, wymuszając lekki uśmiech. 

Ivy nie była pięknością. Miała lekko zniszczone włosy i krzywy nos. Gdzieniegdzie za dużo tłuszczu, z którym nawet nie próbowała walczyć. Najprościej w świecie mówiąc, miała gdzieś swój wygląd. 

Mimo tego, zdobyła dobrze płatną pracę zaraz po tym, gdy skończyłyśmy szkołę. Od zawsze bardzo dobrze się uczyła, co jak widać wyszło jej na dobre. Siedziała w biurze jednej z większych firm w mieście.

- Jezu, ale zimno! - potarła swoje ramiona, jakby przez kurtkę chciała utworzyć choć odrobinę ciepła. Skinęłam głową, naciągając na głowę kaptur kurtki. - Chodźmy na kawę. 

- Nie mam pieniędzy - pokręciłam przecząco głową. 

- Ja stawiam - uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę, nie dając mi nawet dojść do słowa. 

Ivy była jak tykająca bomba. Gdy była zdenerwowana, po prostu lepiej do niej było nie podchodzić. Jedno dobrane źle słowo i wybuchała. Ale poza tym, była cudownym człowiekiem. Często udzielała się charytatywnie na tyle, na ile pozwalały jej fundusze. 

Mimo jej wad i niezbyt pięknej twarzy, dziewczyna była od pięciu lat w szczęśliwym związku a od roku była zaręczona. 

Weszłyśmy do chyba najlepszej kawiarni w mieście. 

- Jaką chcesz kawę? Pójdę zamówić. 

- Weź mi małe espresso - odpowiedziałam, zdejmując kaptur z głowy. 

- Na pewno? Przecież zawsze brałaś latte - zauważyła, marszcząc brwi. 

Tak, to była moja ulubiona kawa do czasu, gdy mogłam sama za siebie zapłacić. Małe espresso w tej kawiarni kosztowało dziewięć dolców, a moja ulubiona kawa, prawie piętnaście. Dlatego też nie chciałam naciągać dziewczyny. I tak miała ze mną problem po tym, jak moi rodzice odeszli. 

- Czasem trzeba zmienić nawyki, Ivy - uśmiechnęłam się. Dziewczyna wzruszyła ramionami i podeszła do lady, za którą stała starsza kobieta. Pani Eva, czyli właścicielka kawiarni "Los Caffes" była prze kochana. Mimo wszystko, mogłaby trochę zjechać z cen, bo to co tu się odwalało przechodziło ludzkie pojęcie. 

Wybrałam stolik w najbardziej oddalonym kącie i zajęłam miejsce. Ściągnęłam kurtkę, po czym przewiesiłam ją przez oparcie krzesła. Nareszcie mogłam się ugrzać. Tegoroczna zima nieźle dawała nam popalić. Temperatura w nocy przekraczała nawet minus piętnaście stopni, a za dnia nie było więcej niż minus dwa czy trzy. 

Naprawdę nienawidziłam tej pory roku. 

Ivy podeszła do naszego stolika już rozebrana. Wszystko rzuciła na krzesło, po czym westchnęła z ulgą. 

- Więc, co tam? - spytała, zajmując miejsce.

Wzruszyłam ramionami, obserwując jak poprawia swoje blond włosy, przekładając je na prawe ramie. Do dziś pamiętam dzień, gdy je sobie przefarbowała. Dziewczyna naturalnie była brunetką, jednak nastoletni bunt sprawił, że na głowie miała jaśniutkie włosy. 

- Jakoś leci - mruknęłam.

Zawsze mogłam na nią liczyć. Od dnia w którym uratowała mój zamek z piasku w piaskownicy przed starszym chłopcem. Dała mu wtedy jasno do zrozumienia, że jest palantem. Z perspektywy czasu, może wydawać się to śmieszne. Zresztą, wtedy też było. Ale wracając, Ivy była przy mnie zawsze. Jedna za drugą wskoczyłaby w ogień. Tego jestem pewna. 

Wyciągnęłam z kieszeni kurtki portfel, czując lekkie wyrzuty sumienia, że dziewczyna musiała za mnie zapłacić. Wytrzeszczyłam jednak oczy, widząc, że zostało mi tylko dwadzieścia dolców. 

- Mówiłam, że ja stawiam. Ogarnij się. 

Przyłożył dłoń do ust, czując jak wszystkie kolory odpływają mi z twarzy. 

Dwadzieścia dolarów. 

- Nie wierzę - szepnęłam sama do siebie. 

- Ej, co się stało? Zbladłaś jakoś - w tym samym momencie młoda kelnerka przyniosła nam nasze kawy. Moja przyjaciółka podziękowała jej cicho. 

- Mam dwadzieścia dolarów, Ivy. 

Miałam na głowie czynsz za mieszkanie, który wcale nie należał do małych oraz ratę kredytu, która spadła na mnie po śmierci rodziców. Zbliżał się koniec miesiąca, co oznaczało, że niedługo będę musiała wszystko spłacić. 

Ale z czego? 

Nie miałam pracy. Nie miałam nawet dobrego wykształcenia. Przynajmniej nie na tyle, żeby znaleźć pracę, z której pensja będzie wystarczać mi na spłacenie wszystkiego. Moja lodówka też zaczynała świecić pustkami. 

- Co? 

- Zostało mi dwadzieścia dolarów. Nic więcej nie mam - rzuciłam portfel na kolana i złapałam się za skronie. 

Cholera jasna! 

Co ja miałam zrobić? Rodzice nie mieli żadnych oszczędności. Żyli z miesiąca na miesiąc. W dodatku ten kredyt! 

- Możemy ci pożyczyć. Przecież wiesz, że ci pomożemy, Nat - powiedziała Ivy. Parsknęłam cicho pod nosem. 

- I co dalej? Starczy mi to na spłacenie rachunków i kupienie jedzenia. A co później? - spojrzałam na dziewczynę z niedowierzaniem. Wzruszyła ramionami, spuszczając głowę. - Przepraszam - westchnęłam cicho. 

Moja sytuacji naprawdę zaczynała być nieciekawa. Nie miałam pracy, ani oszczędności. Rachunki niedługo mnie zasypią, a ja nie będę miała nawet z czego ich spłacić. Nie miałam wykształcenia, nie miałam nic. 

- Dobra - zaczęła dziewczyna. - Jeśli nie chcesz naszej pomocy, to widziałam na drzwiach informację, że Swensonowie szukają kogoś do pomocy. 

- Ci Swensonownie? - spytałam, przełykając głośno ślinę. Dziewczyna skinęła głową. 

Rodzina Swensonów. Dużo można by o niej mówić. 

Jedyni z najbogatszych ludzi w całym kraju. Mieli kilkanaście hoteli w całej Ameryce północnej, a także kilka w południowej. Teraz to wszystko zaczęło się rozrastać też na Europę. Poza tym, Elizabeth Swenson, była dosyć znaną i cenioną projektantką mody. Liczba zer na ich koncie zapewne przyprawiłaby mnie o zawrót głowy. 

W każdym razie, rodzina ta była znana z nieustępliwości i zawziętości. Pamiętam do dziś sprawę, którą śledził cały kraj. Państwo Swenson wytoczyli proces konkurującej firmie. Nie pamiętam już nawet o co ją oskarżyli, ale firma splajtowała. 

- O Jezu kochany - mruknęłam. - To chyba jakiś żart. 

- Natasha, musisz łapać się teraz wszystkiego. Nawet jeśli są to Swensonowie, to musisz spróbować. 

- Tak, wiem - mruknęłam, chwytając za małą filiżankę kawy. - Niestety, wiem. 

- Dasz sobie radę, spokojnie. Jak nie ty, to kto? 

Łatwo było mówić, a trudniej zrobić. Przecież ci ludzie mogli mnie zniszczyć jednym słowem. Mogli pozbawić mnie wszystkiego, a raczej tej resztki którą miałam. 

- Odpuśćmy sobie ten temat - powiedziałam, wzdychając głośno. - Jak tam przygotowania do ślubu? 

- Wczoraj po pracy byłam oglądać suknie. One wszystkie są takie piękne - rozmarzyła się. - Naprawdę będę miała problem z tym, żeby wybrać jedną. 

No cóż, którejś z nas musiało się udać. 

Padło na Ivy. 

***

Po telefonie, który wykonałam do Swensonów, cały dzień byłam spięta. Byłam umówiona na spotkanie z nimi na siedemnastą. Było chwilę po szesnastej, przez co za parę minut musiałam ruszać w drogę. W związku z tym, że nie miała prawa jazdy (ani samochodu), musiałam iść na pieszo około półtora kilometra. Nie miałam pieniędzy na taksówkę ani autobus. Ivy była w pracy, tak samo jak jej narzeczony, więc musiałam polegać tylko na sobie. 

Wciągnęłam na siebie swoja kurtkę, a na stopy ubrałam kozaki. Były już trochę zniszczone przez to, że chodziłam w nich drugi rok. Owszem, było mi wstyd. W dodatku szłam na spotkanie do najbogatszej rodziny w kraju, w takim stroju. Niestety, po mamie nie mogłam wziąć butów, bo miała o dwa rozmiary mniejsze niż ja. Za nic w świecie nie wcisnęłabym do nich stopy. 

Po zamknięciu domu, ruszyłam przed siebie. Padał śnieg, czyli najgorsze cholerstwo tego świata. Czy przez cały rok nie mogłoby być ciepło? Po co te mrozy i zimne dni? Przecież gdyby całym rokiem było ciepło, ludziom żyłoby się znaczniej lepiej.

Szybko schowałam ręce do kieszeni, przemierzając kolejne ulice. Jeśli się spóźnię, to mogę nawet nie dzwonić do ich drzwi. Gdy dzwoniłam, odebrała Elizabeth. I szczerze mówiąc, jej głos mnie przerażał. Był wypruty z emocji i tak bardzo poważny, że włoski na ciele stawały dęba.

Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Przecież i tak mnie nie przyjmą. Co prawda, to tylko pomoc domowa, ale jednak to nadal rodzina Swenson. 

Po czterdziestu minutach drogi, w końcu weszłam w odpowiednią ulicę. Westchnęłam, kierując się pod podany adres. Była to chyba jedna z najdroższych ulic w całym mieście. Same duże domy, samych bogatych i wpływowych ludzi. Ale tylko jeden odznaczał się swoją wielkością. Był znacznie większy niż inne. 

Stanęłam przed bramą. Chwilę się zawahałam, ale nacisnęłam guziczek na domofonie.

- Słucham - głos kobiety, z którą rozmawiałam przez telefon wdarł się do moich uszu. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak coraz bardziej się denerwuję. 

- Ja... Ja na rozmowę o... o pracę - powiedziałam cicho. Zaciągnęłam nosem, czując jak mróz szczypie mnie w policzki. 

- Aha, dobrze. Zaraz kogoś po ciebie wyślę - odpowiedziała. Skinęłam głową, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że i tak tego nie widzi. 

Idiotka. 

- Dobrze. 

Po chwili duża brama zaczęła się otwierać. Oniemiała, pomrugałam kilkakrotnie oczami. 

Duży dom, z dwoma piętrami. Cały oszklony, a gdzieniegdzie tylko biała farba na murze. Ogromny ogród, mały, teraz pokryty lodem staw witał na wejściu.

Co ja tu robię. 

Po chwili zobaczyłam mężczyznę, idącego w moim kierunku. Miał na sobie idealnie dobrany garnitur i nienaganną fryzurę. Ale to nie był pan Swenson. Czy to był jakiś lokaj? I czy ja też, jeśli dostanę pracę, będę musiała chodzić w szytych na miarę ubraniach? 

- Witam - przywitał się z lekkim uśmiechem. - Nazywam się Adam. Jestem tutaj portierem. 

Kurwa, czy oni naprawdę mieli portiera w domu? 

- Zapraszam. Zaprowadzę panienkę do pani Elizabeth. 

- Jasne - mruknęłam. Mężczyzna jeszcze raz posłał mi lekki uśmiech, który z ledwością odwzajemniłam. 

Długa, teraz pokryta śniegiem drużka, prowadząca do domu zdawała się nie mieć końca. Jednak były tego zalety. Mogłam rozglądać się dookoła i uświadamiać sobie jak głęboko w dupie byłam. Krzaczki były posadzone równo, co do centymetra. Drzewa, teraz ośnieżone były ogrodzone małymi płotkami. Żywopłot idealnie ścięty. Zdziwiło mnie to, że nie ma na nim śniegu, ale wolałam w to nie wnikać. 

- Jak tutaj jest? - spytałam, mentalnie kopiąc się w kostkę. Dlaczego ja najpierw mówię, potem myślę? - Znaczy... 

- Rozumiem o co chodzi, spokojnie - zaśmiał się. - Najgorzej nie jest. Czasem dostaniesz ochrzan, ale przynajmniej dobrze płacą - wzruszył ramionami. - Aha i staraj się nie używać przekleństw. Pani Elizabeth tego nie lubi. 

- Okej. Jeszcze jakieś rady? - Uniosłam brwi, uśmiechając się do niego lekko. Adam westchnął cicho i podrapał się po skroni. 

- Zawsze zwracaj się do nich per pan i per pani. 

- To może być problemem. Jestem tak zdenerwowana, że chyba nie powiem tam nic. I zrobię z siebie kretynkę. 

- Spokojnie, dziewczyno. 

Otworzył przed nami drzwi. Przekroczyłam próg, rozglądając się dookoła. 

- To wejście dla pracowników. Właściwe wejście, jest po drugiej stronie. 

- Jak duży jest ten dom? - mruknęłam, będąc zachwycona wystrojem. Jeśli tak wyglądała miejscówka dla pracowników, to co było w miejscu, w którym mieszkała rodzina? Wszystko było utrzymane w bieli i czerni. Wszystko było do siebie tak idealnie dopasowane, że to było aż niemożliwe. 

- Za duży - zaśmiał się. - W każdym razie, parter jest dla pracowników. Poza tym, znajduję się tu jeszcze duży basen i siłownia. Dwa pozostałe piętra, są mieszkalne. Dwoje ochroniarzy ma tu swoje pokoje, a także kucharka, która tu pracuje. 

- Basen!? - Wykrzyknęłam z niedowierzaniem. 

Ja pierdole, muszę uciekać. 

- Tak, ale proszę, nie krzycz. Tutaj wszyscy cenią sobie ciszę. 

- Och, przepraszam - mruknęłam zawstydzona. Szłam korytarzem zza Adamem, który zawzięcie mi wszystko opowiadał. Mówił gdzie co się znajduje, jakbym już miała tę pracę na sto procent. 

A przecież i tak jej pewnie nie dostanę, więc nie miałam co tu się za bardzo zadomawiać. 

Idąc za Adamem, nie mogłam wyjść z szoku. Jak można tak idealnie dobrać do siebie wszystkie meble, kolory ścian, podłóg oraz dodatki? To niemożliwe! 

W końcu znaleźliśmy się na szycie krętych schodów. Teraz miałam pewność, że znajdujemy się na odpowiednim piętrze. Mały korytarzyk, w którym na ścianie wisiał tylko obraz a na przeciwko niego były duże oszklone drzwi, zdecydowanie przyprawiał mnie o klaustrofobię. 

Nabrałam więcej powietrza do ust, zanim przekroczyłam próg drzwi, które otworzył dla mnie mężczyzna. Jestem pewna, że z ust wyrwało mi się wtedy ciche "wow". Jeśli dobrze myślę, znajdowaliśmy się teraz w salonie. Rozejrzałam się dookoła i z ręką na sercu, mogę powiedzieć, że ten salon był większy niż całe moje pieprzone mieszkanie. 

Ogromny telewizor wisiał na ścianie nad kominkiem. W okół niego były ustawione fotele, a także kanapa. W drugim kącie stał biały fortepian, który najbardziej rzucał się w oczy. Tego wszystkie było tak wiele, że nie sposób to opisać. Wszystko było utrzymane w takich kolorach, jak parter dla personelu, który tu pracował. Jedna ściana była cała oszklona. Duże drzwi, prowadziły na taras. 

- Dziękuję, Adamie - poważny głos kobiety wybudził mnie z zamyślenia. Zamrugałam kilkakrotnie, widząc Elizabeth. 

Była ładną kobietą. Nie wyglądała na swój wiek, tylko o jakieś dziesięć lat młodziej. Blond włosy falami spadały jej na ramiona. Zielone oczy uważnie taksowały wzrokiem moją osobę. Na twarzy nie miała ani jednej zmarszczki. Chciało mi się śmiać. Gdy masz pieniądze, nawet mając około pięćdziesięciu lat, możesz wyglądać jak trzydziestolatka. 

Ale jak to mówią, nie ma ludzi brzydkich. Są biedni. 

- Natasha, tak? - powoli podeszła w moją stronę. 

- Ta... tak - wydusiłam cicho. Czułam się jak mała dziewczynka, która coś nabroiła. A ja tylko chciałam przeżyć.

- Dobrze, w takim razie chodź, zapraszam - wskazała ręką na kanapę. Skinęłam głową i posłusznie podążyłam w stronę białego mebla. 

Cały czas miałam wrażenie, że patrzy na mnie z kpiną. Cóż, w ogóle bym się jej nie zdziwiła. Moja kurtka miała już parę lat, a buty też nie było w dobrym stanie. Urodą też nie grzeszyłam.

- Nie chcę mi się przeprowadzać tej rozmowy, ponieważ mam lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa z tobą - westchnęła, odrzucając do tyłu swoje blond włosy. Przygryzłam wargę, czując jak zdenerwowanie rośnie we mnie z sekundy na sekundę. - Dlatego też zadam ci tylko kilka pytań. Liczę na szczerość - spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. 

- Oczywiście - odchrząknęłam. 

- Dobrze, więc czy kiedykolwiek miałaś problemy z prawem? Byłaś karana?

Ja nie. Ale ktoś dla mnie bardzo bliski tak, dlatego też często posądzano mnie o to, że byłam współwinna. Nigdy jednak mi nic nie udowodniono. 

Owszem, zdarzało się, że przechowywałam mojemu byłemu chłopakowi narkotyki, ale sama nigdy nic nie brałam. Byłam czysta. 

- Nie. 

- Dlaczego mierzysz tak nisko? - przyjrzała mi się dokładniej. - Zgaduję, że masz około dwudziestu lat. Niedawno skończyłaś szkołę. Więc dlaczego chcesz zostać sprzątaczką? 

- Nie ukrywam, to nie jest szczyt moich marzeń. Nie mam pieniędzy, muszę sobie jakoś radzić - wzruszyłam ramionami. Nie było sensu kłamać, że to tylko chwilowe zajęcie. Tak naprawdę, to zostanę tu pewnie na dłużej, jeśli mnie w ogóle przyjmą. 

- Dobrze, nie widzę sensu przeprowadzać dalej tej rozmowy. Będziesz dostawać piętnaście dolarów za godzinę. Do twoich zadań będzie należało sprzątanie pierwszego oraz drugiego piętra. Na wiosnę, lato oraz jesień, będziesz zajmować się również ogrodem. Czasem mogą cię też potrzebować na parterze.

Patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana. Nie wierzyłam w to, co słyszałam. 

Cholera, dostałam tę robotę! 

- O mój Boże, dziękuję - od dawna pierwszy raz uśmiechnęłam się szczerze. Naprawdę szczerze. 

- Zaczynasz jutro o ósmej rano. Nie toleruję spóźnień. Rano ktoś oprowadzi cię po domu. A teraz, do widzenia. 

- Do... do widzenia. 

Kobieta nie podała mi ręki ani nie odprowadziła mnie do drzwi. Rodzina żyjąca na wysokim poziomie, a Elizabeth nawet nie wiedziała, jak potraktować swojego gościa. 

Typowe. 

*********************************

Jak tam? 

Od następnego rozdziału będzie lepiej, obiecuję. 

Nie wiem, kiedy się on ukaże, no wiecie. Zaczyna się szkoła. Dla mnie nowa szkoła, a z tego co wiem, w technikum nie ma łatwo. Także no, w miarę możliwości będę dodawała jak najczęściej. 


Continue Reading

You'll Also Like

6.8K 863 39
Astor Grealish to dwudziestoletni chłopak, który od dwóch lat jest jednym z najlepszych uczniów prywatnej placówki Blackside Academy. Wycofany i skro...
11.2K 1.2K 8
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...
66.9K 2.9K 33
Cześć! To moja kolejna praca o tej tematyce. Tym razem Hailie ma 12 lat. Na początku książki Shane i Tony mają 16 lat; Dylan 17 lat; Will 24 lata; V...
97.8K 3.6K 71
"- Eleno, uzgodnimy coś... - spoważniał. - Chciałbym, aby wszystko co oboje zrobimy, było dobre i dla ciebie i dla mnie, rozumiesz? Chodzi mi o to, ż...