❝ELECTRA HEART: your youth is...

By flawlessugar

51.7K 6.1K 877

Siódemka małych chłopców obiecuje sobie przyjaźnić się oraz nie opuszczać aż do ukończenia liceum. Czas jedna... More

ELECTRA HEART:
0. LIFE IS STRANGE
1. CAN'T PIN ME DOWN
2. TEEN IDLE
3. STARRING ROLE
4. SEX YEAH
5. NUMB
7. SOLITAIRE
8. END OF THE EARTH
9. DODATEK: 1821

6. IMMORTAL

2.3K 515 63
By flawlessugar

❝CZASAMI NAWET ZWYCZAJNIE WSPOMNIENIA MOGĄ POMÓC KOMUŚ ROZKWITNĄĆ❞

ZHONG CHENLE;
strach przed utratą ludzi, których kochał — przyjaciół
________________♡________________

— Nie zostawiaj mnie.

Pamiętał pierwsze chwile w nowym mieszkaniu siódemki licealistów, którzy od lat nie opuszczali siebie na krok; którzy całe dzieciństwo oraz nastoletnie życie chcieli spędzić razem. Chociaż, nie oszukujmy się, dorosłe życie także... Po prostu całe, całe życie. Pamiętał ich pierwsze śmiechy oraz obejrzane filmy w niewielkim salonie. Pierwsze spory o przydzielenie łóżek oraz kolejność do korzystania z łazienki. Pierwsze wygłupy do piosenek lecących w radiu. Pierwsze opowiedziane sobie historie oraz żarty. Pierwsza zamówiona pizza. Pierwsze naczynia do zmywania oraz pierwsze losowanie, kto powinien je posprzątać. Pierwsze spóźnienie się do szkoły. Pierwsze wymiany ubraniami oraz pierwsze mylenie szczoteczek do zębów. Pierwsze zrobione zdjęcia do ich pierwszego albumu, który ostatniego dnia został zniszczony.

Przez te cztery lata naprawdę dużo się zmieniło. Tamtej nocy było inaczej, po prostu smutno i pusto. Były to ostatnie wspomnienia w ich wspólnym mieszkaniu, ostatnie momenty przed odejściem oraz rozpadnięciem się dziecięcej przyjaźni.

— Jisung, proszę... Przecież zostałeś mi tylko ty.

Ostatnia noc w domu była ostatnimi chwilami ich wspólnego dzieciństwa. Chenle pamiętał to bolesne wspomnienie aż za dobrze. Pamiętał ostatni moment, podczas którego mieszkanie nie było jeszcze zniszczone. Pamiętał ostatnie prośby o pozostanie, ostatnie łapanie za rękawy, ostatnie łzy, ostatnie obietnice, ostatnie resztki nadziei, która wyparowała w ciągu kilku następnych minut, tych ostatnich.

— Przepraszam, Lele.

Pamiętał ostatnie słowa wypowiedziane przez najmłodszego chłopaka, gdyż odbijały się w jego głowie echem, doprowadzając do krzyku. Pamiętał ten ostatni, smutny uśmiech, który sprawił, że chciał powiedzieć: „To nie twoja wina, Jisung. Nie będę trzymał cię na siłę. Droga wolna". Pamiętał ostatnią minutę, podczas której zapanowała śmiertelna cisza. Pamiętał, jak puścił rękaw i pozwolił opuścić ich Nibylandię. Pamiętał ostatnie chwile w starym mieszkaniu.

A następnie było tylko to ostatnie trzaśnięcie drzwiami oraz ostatni spośród siódemki przyjaciół płaczący na podłodze.

Pamiętał ból oraz żal, które odczuwał. Pamiętał jak opuszczony, zapomniany się poczuł. Pamiętał jak jego serce tego nie wytrzymywało, boląc przeokropnie. Pamiętał, jak jego dłonie się trzęsły, a łzy spływały po policzkach.

Ich Mały Książe pozostał sam.

Bez przyjaciół.

Jedynie z albumem z ich zdjęciami.

Nie pamiętał tamtej ostatniej chwili, podczas której kopnął w stolik, zwalił lampkę czy poprzewracał wszystkie książki na półkach. Nie pamiętał momentu, w którym krzyknął, jak bardzo nie chciał być sam, porzucony. Nie pamiętał desperackiego wplecenia dłoni we włosy oraz ciągnięcia. Nie pamiętał chwycenia za ukochany album z wypisanym „Don't Need Your Love Club" na okładce. Nie pamiętał zaciskania na nim swych paznokci. Nie pamiętał wyrywania z niego kartek. Nie pamiętał rozszarpywania zdjęć. Nie pamiętał deptania ulotek. Nie pamiętał niczego, co wydarzyło się po wyjściu najmłodszego chłopaka.

Jedyne co pamiętał, było bólem głowy, gdy obudził się rano pomiędzy totalnym bałaganem i w domu, i w sercu. Pamiętał ujęcie zniszczonej pamiątki w drżące dłonie oraz godzinne, desperackie próby sklejenia jej. Pamiętał, że gdy nareszcie mu się udało, ponownie otworzył album na ostatniej stronie.

I pamiętał, że po raz kolejny spojrzał na to jedno zdanie napisane ponad trzy lata temu.

„Na zawsze razem!"

Te słowa były największym marzeniem całej siódemki; czymś o co prosili spadające gwiazdy, o czym pisali w pamiętnikach. Niestety, nie wszystkie życzenia się spełniały. Nie wszystko kończyło się dobrze jak w bajkach. I właśnie ich przyjaźń, obietnice, chwile, życzenia — one wydawały być się jedynie wspomnieniami po smutnym zakończeniu ich dzieciństwa. W końcu nie byli już dłużej razem. Każdy poszedł w swoją stronę ze swoją dorosłością oraz swoimi przytłaczającymi problemami.

Od wydarzenia w mieszkaniu minął rok. Chłopak był święcie przekonany, że przez tamte bolesne dwanaście miesięcy spędził łącznie przynajmniej z dziesięć dni na bezczynnym wpatrywaniu się pusto w starannie napisane przez niego litery na ostatniej stronie ukochanego, posklejanego albumu z liceum. Wtedy, już rok temu, zamykając drzwi do ich wspólnego mieszkania — ich, jak to mówił Chenle, Nibylandii — oraz trzymając pamiątkę przy sercu, odwrócił się, by opuścić miejsce, które było jego domem przez ostatnie ponad cztery lata dokładnie tak, jak zrobiła to reszta. I mógł nadal próbować być ich Piotrusiem Panem. Mógł starać się zabrać ich do swojej krainy, w której wiecznie było się dzieckiem. Mógł błagać, by nie oddawali się dorosłemu życiu; by nie puszczali w zapomnienie i nastoletnich wspomnień, i jego dłoni. Niestety, oni i tak to zrobili, zostawiając Chenle płaczącego w salonie, w którym znajdowało się dodatkowo sześć pustych miejsc — w jego sercu również. Mógł być ich Małym Księciem, który opowiadał o świecie ze swojej perspektywy, tej pełnej optymizmu oraz swego rodzaju magii. Mógł wspominać zabawy na placu zabaw oraz opowiadać te same historie, co w domku na drzewie. Mógł codziennie powtarzać, że chciałby, żeby w całą siódemkę byli ze sobą już zawsze, jednak chłopcy, zatraceni w swych problemach, skupieni na byciu dorosłymi, z czasem przestali słuchać.

— Dorośnij, Chenle. — powtarzali mu wszyscy swym poważnym, monotonnym, nudnym tonem, co za każdym razem uderzało w chłopca, nawet jeśli się tego wypierał. Ilekroć jego matka pozbywała się dziecięcych pamiątek z jego pokoju, a ojciec rozmawiał o rozebraniu domku na drzewie, czuł, jakby ludzie dookoła chcieli stłamsić w nim tę infantylną, marzycielską stronę. Wszyscy poza tą ukochaną szóstką, która zawsze wysłuchiwała jego opowieści oraz śmiała się razem z nim; która pozwalała mu żyć marzeniami i oglądała z nim stare filmy Disneya. W pewnym momencie jednak i oni wydali się tracić swe kolory (całą paletę) oraz stawać czarno-biali jak dorośli, którymi Chenle nigdy nie chciał, by się stali. W końcu wtedy ich obietnica dobiegłaby końca, a tego bał się najbardziej — rozłąki, utraty przyjaciół, którzy byli jego wszystkim. A to przecież kiedyś musiało nastąpić, dlatego zaczął bać się dorosłości, która przyszła po niego szybciej, niż przypuszczał.

Mimo wszystko, szóstka niestety-już-dorosłych nadal była dla niego najważniejsza, nawet gdy Chińczyk siedział samotnie w swoich czterech ścianach z albumem na kolanach, myśląc, czy jego też to czeka — porzucanie swojego wewnętrznego dziecka.

Na początku żaden z nich nie chciał tego robić, pragnęli być siódemką beztroskich nastolatków aż do końca swoich dni; aż do końca ich małego świata, który, jak przeczuwali z Renjunem, nadszedł za szybko.

Jednak co miał poradzić, gdy w swojej Nibylandii został kompletnie sam, bez przyjaciół? Mógł jedynie czekać w niej na ich powrót z kolanami podciągniętymi do obolałej klatki piersiowej, aż w końcu zostałby zapomniany razem z krainą. Ewentualnie mógł sam ją opuścić, zamykając mieszkanie na klucz.

Takim też sposobem rozpoczęli nowe życie — dorosłe życie. Poznali nowych ludzi, znaleźli nowe zainteresowania, przebywali w nowych miejscach, robili nowe rzeczy, zachowywali się jak kompletnie inne, nowe osoby, chociaż w środku nadal byli tymi samymi dziećmi, które każdą wolną chwilę od szóstego roku życia spędzały w domku na drzewie. I może to nie mieszkanie było ich Nibylandią, Planetą B–612, a właśnie tamten domek, który od lat stał pusty.

Ilekroć młody chłopak wpatrywał się w drzewo oraz znajdujące się na nim wykonane z drewna pomieszczenie, w jego głowie pojawiała się ta jedna, dręcząca myśl.

Czy, gdyby tylko znaleźli dobrą okazję, przyjaciele byliby w stanie powiedzieć mu to:

— Mały Książe, nasz Piotrusiu Panie, czas wreszcie dorosnąć.

I czy naprawdę powinien to zrobić?

Być może był już na skraju, być może naprawdę chciał, ale tamtego dnia, zaciskając dłoń na twardej okładce kilkuletniego, posklejanego albumu, powstrzymał go ten jeden telefon.

— Chenle, musimy się spotkać.

Czy możliwe było, by jeszcze kiedykolwiek wrócili na ich planetę B–612, do domku na drzewie?

I tak oto doszło do tego, że następnego popołudnia pozbawieni kolorów z dzieciństwa chłopcy stali razem się pod ich byłym mieszkaniem. Ponownie znajdowali się w miejscu, w którym spędzili wspólnie licealne lata, łapiąc najpiękniejsze wspomnienia. Chenle, oczywiście, zabrał ze sobą ledwo uratowany album, który towarzyszył mu na prawie każdym kroku, jakby miał go uchronić od dorosłości. Reszta nie wzięła nic, bo w końcu najważniejsze było, żeby po prostu pojawili się i znowu byli razem.

Po raz pierwszy od roku mogli znowu spojrzeć na siebie oraz w swoje oczy, w których zmieniło się więcej, niż mogli przypuszczać. W przypadku Marka — po raz pierwszy od dwóch lat. Już po jednej chwili byli w stanie wymienić to, co uległo w nich zmianie oraz zauważyć, czy któryś z nich urósł. Wszyscy jeszcze bardziej dojrzali, chociaż minęło jedynie dwanaście miesięcy, które na tle ich wspólnie spędzonych dwustu były niczym szczególnym.

Pierwsze kilka sekund spędzili w ciszy, niedowierzając, że znowu przed sobą stali; że naprawdę byli obok siebie. Od dnia w domku na drzewie zmienili się tak niesamowicie mocno, jednak gdzieś pod stertą problemów, coś w nich nadal pozostało takie samo. Czuli to. Chenle spojrzał po kolei na każdego z przyjaciół, nie powstrzymując promiennego uśmiechu, który momentalnie pojawił się na jego twarzy.

Jego przyjaciele znowu byli obok. Nie zapomnieli o sobie. Nie ruszyli za daleko, by nie móc zawrócić.

Co do zmian, Renjun nie miał już więcej czerwonych, krótkich włosów, a jego policzki nie pokrywały już rumieńce. Nie nosił również kolorowej czapki z wiatraczkiem, którą przyniósł do ich domku na drzewie to piętnaście lat temu, ani dużego swetra w paski czy pomalowanych mazakami butów. Teraz był (nadal niskim) szatynem w okrągłych okularach z najdłuższymi włosami spośród wszystkich, ubranym w granatową bluzę z kapturem, na której znajdowała się broszka z ich licealnego klubu. Nosił ją również na plecaku. Nosił zawsze, nie zapomniał nigdy. Pomimo drobnej postury, wydawał się być o wiele silniejszy niż kiedyś, a to za sprawą spojrzenia, które nadal kryło w sobie wiele dobroci, ale także determinacji. I wtedy też po raz pierwszy w towarzystwie reszty nie zasłonił znajdujących się na jego szyi sinych śladów po czyichś palcach. W końcu już się ich nie wstydził. Już było po wszystkim. Już był z przyjaciółmi i nie zamierzał ich opuszczać. Obok niego, na niezwykle szczupłych nogach, stał Donghyuck. Chłopak przez ramię przerzuconą miał torbę z doczepionym do zamka małym breloczkiem kwiatka, który kiedyś dał mu starszy Chińczyk. I może wydał im się jeszcze chudszy niż ostatnio, jednak nie wyglądał dłużej na pozbawionego sił. Nadal nie emanował energią, jak w dniu złożenia obietnicy, ale miał siłę stać, iść, rozmawiać. Wpatrywał się w ziemię, co jakiś czas kopiąc białym trampkiem kamyki znajdujące się na chodniku. Miał na sobie czarne dżinsy, które nawet po ściśnięciu paskiem z dorobionymi dziurkami wyglądały na stanowczo za duże, wręcz wiszące na nim oraz białą koszulkę odsłaniającą lekko stanowczo zbyt odstające obojczyki. W oczach jego natomiast ujrzeć można było kompletnie do siebie niepasującą mieszankę wstydu oraz radości. „Jestem zepsuty, ale da się mnie naprawić, więc, proszę, dajcie mi szansę". W końcu podniósł on spojrzenie z ziemi, zawieszając na stojącym naprzeciw chłopaku, który swojego nie potrafił zdjąć z przyjaciela, odkąd tylko zobaczył Hyucka na ulicy. Mark Lee, nieobecny przez dwa lata, teraz trochę lepiej zbudowany, bez grzywki przysłaniającej pole widzenia oraz dziecięcej czapki z daszkiem, za to z ułożonymi czarnymi włosami oraz ciemnym, cienkim golfem. Lustrował on sylwetkę młodszego aż do momentu, gdy ich spojrzenia spotkały się pierwszy raz od dwóch lat. Tęsknili. Zresztą nie tylko oni, blondyn o wiecznie otwartych dla nich sercu oraz drzwiach również. I pomimo wielu zmian w wyglądzie — sylwetki, włosów, stylu, jego uśmiech nadal pozostał taki sam. Sprawiał, że, jak w przypadku Chenle, przyjaciele nie potrafili odwrócić od niego wzroku oraz nie mogli się powstrzymać od odwzajemnienia go. Posyłając im ten gest, przymykał lekko oczy, pozwalając by rząd długich rzęs przysłonił mu pole widzenia. Miał na sobie różową, pastelową, luźną koszulkę oraz czarne, przylegające spodnie z paskiem, który kiedyś pożyczył od jednego z przyjaciół i nigdy nie oddał z powrotem. Nadgarstek jego z kolei zdobił zegarek, w który nieustannie się wpatrywał zestresowany oraz podekscytowany przed przyjściem reszty. A gdy już pojawili się obok, czas przestał się liczyć, tak jak wszystko dookoła. Dłoń jego nieśmiało spleciona była z tą Jaemina, który nie uśmiechał się już tak często oraz szeroko, ale za to — szczerze. I radość, którą wtedy emanował, przypominała tą z domku na drzewie tamtego pamiętnego dnia, gdy śmiał się ze wszystkiego i łaskotał bezlitośnie Jeno, pozwalając by za duży beret spadał mu na oczy. Stojąc przed przyjaciółmi po roku rozłąki, nie było w nim aż tyle rozpierającej, wszechogarniającej energii, ale maski również nie. Tak samo spinek w kształcie gwiazdek, gdyż wszystkie iskierki znajdowały się w jego oczach. Tych tęczowych także, bo kolory ponownie wydały się wracać do jego wnętrza. I od razu można było zauważyć, że ubranie na pewno nie pochodziło z jego szafy. Rozpinana bluza z nazwą drużyny sportowej oraz nazwiskiem starszego blondyna, która zsuwała się z jego ramion i krótkie spodenki odsłaniające poobijane, obdrapane od wchodzenia na drzewo czy dach nogi. Nie przejmował się tym, że było widać i je, i kilka krwistych śladów na niektórych partiach jego ciała. W końcu już nie mieli przed sobą tajemnic, prawda? Już nie musieli niczego się wstydzić. Byli razem, byli swoim wsparciem ponownie. Dlatego też chłopak nie musiał obawiać się tego, że nie miał perfekcyjnej maski, że wyglądał źle, że jego wiecznie ułożone włosy były totalnym chaosem — roztrzepane, sterczące na wszystkie strony, jakby chłopak dopiero wstał, ewentualnie spał na dworze, co było prawdą. Fryzura samego Chenle również uległa zmianie, gdyż nie miał już więcej zielonych włosów, a rude — dłuższe oraz pofalowane, po raz pierwszy nie farbowane przez Jaemina. Ubrany był w, cóż, pierwszą lepszą koszulkę, która wisiała na krześle, gdyż tak śpieszył się do przyjaciół, że wygląd przestał się w najmniejszym stopniu liczyć. W sumie dla niego nie liczył się nigdy, naprawdę. Nie uważał, żeby jego najukochańsi przyjaciele przez brudne, sine ślady czy bardziej odstające kości przestali być piękni. Jasne, martwił się o nich, nawet bardzo, gdyż już w ich dawnym mieszkaniu był w stanie niektóre rzeczy zauważyć. Mimo tego, nigdy nie przestali być dla niego wyjątkowo piękni, szczególnie ich uśmiechy. A ten jego, tak uwielbiany przez pozostałych, pierwszy raz od tak długiego czasu gościł na młodej twarzy, podczas gdy chłopak miał ochotę rzucić się pozostałej piątce na szyję.

Dokładnie, piątce.

Pojawiło się więc pytanie: a Jisung? Cóż, Jisunga nie było wcale. Widząc przychodzące połączenie od przyjaciół, nie odebrał. Jego zdaniem wydawało się być za późno, by uratować cały ogród, który zniszczyła burza dorosłości.

Na szczęście, reszta myślała inaczej.

Dlatego jeszcze tego samego dnia w szóstkę stanęli pod jego oknem, mówiąc rzeczy, które zaskoczyły ich samych i gwiazdy nad nimi.

________________♡________________

06. PIOSENKI:
THE CINEMATIC ORCHESTRA — TO BUILD A HOME
RUTH B. — LOST BOY
SUGGI — ASTROBOY
VANCOUVER SLEEP CLINIC — SOMEONE TO STAY
FLEURIE — HURTS LIKE HELL
MARINA AND THE DIAMONDS — IMMORTAL

jak podoba wam się BOOM od chłopców?

Continue Reading

You'll Also Like

1K 145 18
Ile może potrwać błądzenie po labiryncie uczuć? Czy odnalezienie sensu życia naprawdę jest aż tak trudne? 12.10.2023 & 30.01.2024 - #1 - melancholia...
2.3K 203 27
Kiedy każdy człowiek na świecie ma na nadgarstkach dwa imiona - na jednym imię osoby, którą pokocha, natomiast na drugim osobę, którą zabije. Hyunjin...
2.4K 222 6
Yoongi uważał że Hoseok jest przepiękny !angst !nonau
1.1K 121 5
"Spotkajmy się proszę. Wiem, że zjebałem, ale daj mi to naprawić. Nie odchodź ode mnie. Nigdy więcej tego nie zrobię. Będę lepszy. Bardzo mi zal...