❝ELECTRA HEART: your youth is...

By flawlessugar

51.7K 6.1K 877

Siódemka małych chłopców obiecuje sobie przyjaźnić się oraz nie opuszczać aż do ukończenia liceum. Czas jedna... More

ELECTRA HEART:
0. LIFE IS STRANGE
1. CAN'T PIN ME DOWN
2. TEEN IDLE
3. STARRING ROLE
4. SEX YEAH
6. IMMORTAL
7. SOLITAIRE
8. END OF THE EARTH
9. DODATEK: 1821

5. NUMB

2.2K 509 32
By flawlessugar

❝NIE JESTEM DLA NIKOGO WYSTARCZAJĄCO DOBRY, GDYŻ JEDYNE, CO MNIE OBCHODZI, TO BYCIE NAJLEPSZYM❞

MARK LEE
pracoholizm
________________♡________________

Niebo miało wiele gwiazd, wiele tajemnic oraz jeszcze więcej wspomnień, których było świadkiem, obserwując co działo się na świecie. A ich niebo było doskonale świadome wszystkich ich sekretów przez rok obserwując, jak stworzona przez siódemkę małych chłopców planeta B–612 powoli rozpadała się, a oni — tonęli w problemach, które rozpoczęły się w ich głowach. Od kilku dni jednak gwiazdy nad nimi oglądać mogły, jak grupka przyjaciół pokonywała te wyniszczające problemy oraz, w przypadku jednego z nich, kilometry, by znowu być razem.

Pod jednym fragmentem nieba, dając się obserwować tym samym gwiazdom.

— Mark?

I szybki powrót na ziemię.

Ciemnowłosy Kanadyjczyk po raz pierwszy od kilku miesięcy miał okazję usłyszeć głos przyjaciela, który znaczył dla niego tak niesamowicie wiele. I gdy tylko ten odezwał się, najstarszego jakby... sparaliżowało. Nie wiedział co odpowiedzieć. Chciał po prostu wsłuchiwać się w ten wysoki, melodyjny głos godzinami, chociaż jeszcze bardziej zależało mu na ujrzeniu jego właściciela. Żył, brzmiał dobrze, nie smutno, nie wesoło, neutralnie — mniej więcej tak wyglądała szybka analiza w głowie chłopaka. Szczerze, bał się wykonać ten telefon. Pragnął zrobić to już wcześniej, jednak strach powstrzymywał go. W końcu minęło tyle czasu... Nie miał pewności, jak zachowałaby się osoba po drugiej stronie; czy w ogóle jeszcze tam była. W końcu mogła zostać już zniszczona. Gdy Mark odchodził, było blisko, było tak cholernie blisko. A życie lubi być zawrotne — lubi dawać i zabierać, uszczęśliwiać i smucić, uskrzydlać i łamać. Życie nie lubi nudy. Najwyraźniej ich szczęśliwe spędzanie każdego dnia w siódemkę, co sobotę urządzając sobie maratony filmów z przekąskami, wydało mu się nudne. Ale nic, co zostało zniszczone, nie mogło nie zostać naprawione. Nawet ludzie.

— Hyuck...

W jednej chwili cały lęk odszedł, dłonie przestały drżeć, a chaos, w którym stał — liczyć się. Donghyuck był okej, żył, rozmawiał z nim. I gdy do Marka to dotarło, nawet przez telefon możliwe było zauważenie momentu, w którym szczery, ledwo widoczny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Przyjaciel odebrał, nie płakał, nawet nie był sam, gdyż w tle można było usłyszeć znajomy głos, za którym chłopak również niesamowicie tęsknił. Brakowało mu całej jego szóstki tak bardzo, pomimo tego, że to on ich zostawił te dwa lata temu. Czy bolało go to? Tak, właściwie to tak, bolało nieustannie. Czy żałował? Gdy usłyszał głosy przyjaciół, gdy otworzył drzwi, gdy nie zastał ich w środku — tak, żałował jak niczego innego w życiu. Być może ten żal i chęć powrotu pojawiły się jeszcze tego samego dnia na lotnisku, gdy ich opuścił. Czy nawet pomimo tego, odszedł, by spróbować podbić ogromny świat? Dokładnie to zrobił. A czy po dwóch latach zbyt tęsknił za tym ich, by do niego nie wrócić? Odpowiedź była jasna: tak. Jednak gdy po dwóch latach od swojego wyjazdu, chłopak zapukał do brązowych drzwi ich dawnego mieszkania z papierową torbą ciastek, nie otworzył mu żaden z przyjaciół. Nie otworzył mu nikt, gdyż nikogo tam nie było. Z początku Kanadyjczyk myślał, że żartowali. „Pewnie zaraz poproszą o tajne hasło, a gdy podam je, otworzą drzwi i wyskoczą z uśmiechami" — taki scenariusz utworzył się w jego głowie. W końcu dokładnie tak działało to w domku na drzewie. Niestety, po latach rzeczywistość była inna. Wszystko było inne — ich życia, problemy, być może nawet oni cali... Chociaż istniała też możliwość, że pozostali dokładnie tacy sami, jak te piętnaście lat temu w domku na drzewie. Ale o tym, oczywiście, wiedziały tylko gwiazdy nad ich głowami.

Cały czas stojąc pod starym mieszkaniem, Mark Lee wyjął z kieszeni dżinsów telefon z ich wspólnym zdjęciem za obudową, chcąc wybrać numer każdego po kolei. Chciał usłyszeć wszystkich, ich zapewnienia, że byli zdrowi, żywi, szczęśliwi. Coś jednak go powstrzymało i to już po raz kolejny w ciągu roku: ten bolesny ucisk w sercu oraz myśl, że w końcu nie mieli kontaktu już od tylu miesięcy i chłopcy nie mieliby po co odebrać. Może ruszyli dalej i nie chcieli mieć z nim kontaktu, myślał. Następnie jedynie syknął pod nosem, chowając komórkę z powrotem oraz zastanawiając się, co powinien zrobić. Przecież nie mógł tak po prostu odpuścić... Zrobił to już raz i żałował, dlatego nie miał zamiaru odchodzić od drzwi z nadzieją, że prędzej czy później chłopcy się zjawią. Przez pierwszą godzinę myślał, że poszli do ulubionego lokalu na gofry. Podczas drugiej stwierdził, że może jednak do kina, a podczas trzeciej, że prawdopodobnie na imprezę. I dopiero gdy siedząc plecami opartymi o drzwi, uświadomił sobie, że nikt poza Jaeminem na takie rzeczy nie chadzał, podniósł się, zostawiając worek ciastek na ziemi. Ostatni raz rzucił okiem na numer mieszkania, przygryzając przy tym policzek. I stojąc tak, w jednej chwili w jego głowie, jakby za mgłą, pojawiło się niewyraźne wspomnienie wybierania wspólnie miejsca na schowanie zapasowego klucza. Nigdy im się nie przydał, w końcu mieli siedem innych, które jednak po wyprowadzce każdy zmuszony był oddać. Gdzie jednak mógł znajdować się ten ósmy? Pod wycieraczką? Nie. W doniczce? Też nie. Za obrazem trzy piętra wyżej? Cóż, to było bardziej w ich stylu, dlatego właśnie tam ciemnowłosy go znalazł. Zgarniając zapasowy klucz w swą dłoń, czym prędzej pobiegł pod drzwi mieszkania, w którym żył jeszcze dwa lata temu. A gdy je otworzył, poczuł, że ominął go prawdziwy koniec ich świata.

Stolik był przewrócony, rozbity na najmniejsze kawałeczki. Książki Renjuna leżały na podłodze, zwalone z półek, na których zawsze panował porządek. Lampka w kształcie chmurki, którą Chenle kupił Jisungowi jeszcze za czasów szkoły podstawowej została zniszczona, nie oświetlała już dłużej pomieszczenia, w którym każdej nocy panowały jedynie ciemność, pustka, smutek. Wszystkie kable były wyciągnięte, poplątane, niektóre nawet poprzecinane. Na ścianie nie było ich wspólnych zdjęć z dzieciństwa, a na komodzie nie znajdował sie już ich album ze zdjęciami, zniknął. Łóżka były puste, porozłączane, mimo że Chenle i Jaemin te swoje zawsze przysuwali do innych, by mieć do kogo się przytulać podczas snu (ewentualnie, by mieć komu ten sen uniemożliwiać). Co dziwne, ubrania nigdzie nie leżały porozrzucane, a za czasów ich wspólnego mieszkania trudno było się o nie nie potknąć. Nawet szczoteczki do zębów, które przez pierwsze tygodnie życia pod jednym dachem nieustannie myliły im się, zostały zabrane.

Jego ukochanej szóstki nie było. Pozostało tylko zniszczone mieszkanie i wspomnienia.

Widząc to, chłopak zamarł, jego oddech przyśpieszył nieznacznie, a oczy zaszkliły się. W jednej chwili zaczął jeszcze bardziej żałować, że kiedykolwiek wyjechał; że zostawił przyjaciół i częściowo doprowadził do tego wszystkiego. Przecież gdyby został, może udałoby mu się temu wszystkiemu zapobiec... W końcu obiecał, obiecał być dla nich, obiecał być ich Markiem Lee, obiecał pomagać wstać. Tymczasem nie pomógł im nawet nie rozpaść się. Rozumiejąc to, Kanadyjczyk został poklepany delikatnie przez rozczarowanie samym sobą po ramieniu oraz mocno uderzony w brzuch przez poczucie winy i strach. Bojąc się, gdzie podziali się jego przyjaciele, odrzucił na bok wszelkie „ale" i prędko wybrał numer Donghyucka, dzwoniąc do niego z trzęsącymi się dłońmi oraz mętlikiem w głowie.

I chłopak odebrał. Zrobił to pierwszy raz od roku. Lee Donghyuck nadal był dla Marka Lee, tak samo jak Huang Renjun. A najstarszy, oczywiście, był dla nich, tym razem już na dobre.

— Hyuck, Renjun, spotkajmy się. Proszę.

Musieli to wszystko naprawić.

________________♡________________

Dwa lata w Stanach Zjednoczonych mogły być marzeniem wielu ludzi, którzy, niestety, nie mogli sobie na to pozwolić. Wyjechanie z kraju, zamieszkanie w całkowicie nowym miejscu, w którym ludzie na ulicach nie patrzyliby na tych innych jak na dziwaków. Równało się to z rozpoczęciem życia całkowicie na nowo, porzuceniem wszystkiego oraz opuszczeniem każdego, byleby spróbować swoich sił w łapaniu marzeń. Wymagało to niesamowitej odwagi oraz po prostu szczęścia. Z początku brunet miał wątpliwości, czy powinien opuszczać przyjaciół, jednak, jak to Jaemin powiedział, gdy rozmawiali na ten temat w siódemkę jednego z ostatnich dni razem — „Nic nie stanie się lepsze, jeśli nie zaryzykujesz". Pomimo tego, że dla tej grupki wszystko było już wystarczająco dobre, dopóki mieli siebie... Bali się utraty któregokolwiek z nim, bali się zmian, nawet jeżeli zapewniali, że było inaczej. Tak naprawdę byli przerażeni.

I może gdyby Chenle złapał wtedy Marka za rękaw wystarczająco mocno, płacząc przy tym wystarczająco głośno i prosząc wystarczająco pięknie oraz desperacko, by został, serce najstarszego chłopaka nie wytrzymałoby, a on momentalnie zniszczyłby bilet na samolot, zostając z nimi do końca świata. Ale tamtego dnia Chińczyk czuł się po prostu sparaliżowany. Jego największy koszmar stał się rzeczywistością, a najukochańsi przyjaciele opuścili drzwi ich domu w przeciągu kilku miesięcy. Najpierw Mark, pół roku później Renjun, za kolejne cztery miesiące Jeno, a za nim, oczywiście, poszedł Jaemin, który i tak coraz częściej znikał na weekendowe noce. A gdy zabrali Donghyucka do szpitala na znacznie dłużej niż poprzednio, dwójka najmłodszych chłopców została sama w wielkim domu z pięcioma pustymi łóżkami oraz złamanymi sercami.

— Jisung, tęsknię za nimi. — zapłakał cicho Chenle pewnego dnia, przeglądając ich klubowy album z czasów liceum. Na okładce znajdował się koślawy napis „Don't Need Your Love Club" stworzony z wycinków starych, kolorowych gazet dla nastolatków, a w środku nadal można było znaleźć stos ulotek, pogniecionych, brudnych od odcisków butów. Każda strona była wyjątkowa, gdyż była innym wspomnieniem: pierwsze spotkanie klubowe, poznanie Jungwoo, wyjście na lody, wieczór w kinie, wspólne nocowanie, wygłupy w budce do zdjęć, kupowanie sobie prezentów, fotografie ich bransoletek przyjaźni, rozwiązanie klubu. Ostatnia strona wydała się Chińczykowi najpiękniejsza — zapełniona była podpisami oraz drobnymi obietnicami, które sobie złożyli.

„Na zawsze razem!", które nabazgrał sam Chenle, dookoła domalowując kolorowe serduszka oraz krzywe „Przyjaźń na wieki" napisane przez najmłodszego z nich. To te dwa najbardziej rzuciły mu się w oczy oraz złapały za serce pełne żalu, pustki oraz rozczarowania.

— Wiesz, Lele — westchnął chłopiec o lekko przydługich, nienaturalnie pokręconych włosach, opierając się policzkiem o ramię przyjaciela. Głos jego był niski, spokojny, kiedy ten Chenle drżał, zmieniając swą tonację z emocji. A wypowiedź jego całkowicie różniła się od tego, co pozostawił po sobie w ich albumie. — I tak musieliśmy kiedyś wyjść z piaskownicy, co nie?

Dorosłość zmieniła ich nie do poznania, a przecież od czasów liceum minęło tak niewiele czasu.

Po słowach najmłodszego przyjaciela, na kolanie jego pojawiła się drżąca dłoń zielonowłosego, zaciskająca się na nim desperacko, jakby bał się, że chłopak zaraz ucieknie i zostawi go samego jak reszta.

— Ale ty z niej nie wychodź, błagam. Po prostu zostań tu.

I Chińczyk naprawdę w środku wierzył w to, że jego Jisung będzie obok już zawsze; że nie odejdzie i pomoże mu odbudować wszystko, co zostało zniszczone. Wierzył. Jednak pewnego dnia, gdy się obudził, najmłodszego również nie było obok.

Zhong Chenle został sam — bez swoich ukochanych przyjaciół, z samotnością, zawodem oraz lękiem.

Ach, no tak, i z wielkim albumem z napisem „Don't Need Your Love Club" na trzęsących się kolanach.

To był koniec ich obietnicy, moment, w którym przestała się liczyć. A wszystko zaczęło się tak niewinnie, kiedy to Mark Lee, najstarszy oraz najambitniejszy chłopiec z całej siódemki, postanowił pobiec za marzeniami oraz stać się artystą, zaczynając na amerykańskich ulicach. Dzwonił z kamerką każdego wieczoru, by rozmawiać z szóstką chłopców w salonie, w którym kiedyś mógł z nimi oglądać filmy i przygotowywać ulotki do klubu dla Jeno. Z biegiem czasu grono do rozmów zaczęło się zmniejszać, aż w końcu Mark gadał tylko z Hyuckiem oraz dwójką najmłodszych chłopców. A gdy ten pierwszy przestał dzwonić i odbierać, nie rozmawiali już w ogóle.

Takim oto sposobem najstarszy z nich znalazł się w Stanach Zjednoczonych, odcięty od przyjaciół, którzy z czasem przestali utrzymywać z nim kontakt. Cóż, po kilku tygodniach i on już się nie starał, skupiając się na marzeniu oraz obsesyjnym dążeniem do jego realizacji. W końcu miał przed sobą świat stojący otworem. Zamierzał to wykorzystać jak najlepiej. Wiedział, że naprawdę mógł to zrobić, pracując tak ciężko, jak tylko się dało. Dokładnie, Mark Lee był niesamowicie utalentowany, a do tego jeszcze pracowity. Cóż, aż za bardzo, jak się okazało... W pewnym momencie czas zaczął uciekać mu przez palce, znajomości poszły w kąt, potrzeby również. Był tylko on i jego obowiązki, próby realizacji. Jedyne co go obchodziło, to praca oraz postęp, bycie numerem jeden.

— I może nie jestem dla nikogo dobry — powtarzał sobie przed lustrem, dłonie wplatając w rozczochrane włosy, a zaczerwienione spojrzenie pozbawione iskierek oraz niewinności z dawnych lat w zmęczoną twarz, na której nie gościł już żaden uroczy uśmiech. Brwi były zmarszczone, oczy podkrążone, usta popękane, a cel — jasny. W tamtym momencie nie zamierzał dać się powstrzymać, zwolnić. Nie było czasu na odpoczynek. Nie było czasu nawet na odzyskanie przyjaciół. — Ale to dlatego, że jedyne co mnie obchodzi, to bycie najlepszym.

Nie minął rok, a przemieniło się to w obsesję, coś tak toksycznego, że uniemożliwiało mu funkcjonowanie. Starał się jak mógł, praktycznie nie śpiąc, łapiąc się wszystkich możliwych prac oraz biorąc stanowczo zbyt wiele etatów. A że nie miał obok siebie przyjaciół, nikt nie złapał go za ramiona, potrząsając oraz pomagając, gdy tracił kontrolę. Jedyne co pomogło mu się otrząsnąć, było pogiętą kartką z wypisaną przysięgą, którą znalazł w portfelu, gdy szukał jednej z wielu wizytówek potencjalnych pracodawców. Wyciągnął ją gdzieś spomiędzy sterty paragonów, których nigdy i tak nie sprawdzał, ale zbierał na wszelki wypadek. I być może ta jedna kartka znowu zmieniła jego życie, obróciła do góry nogami i pozwoliła wrócić do dzieciństwa, naprawić oraz pozbierać wszystko, co zniszczył — w tym siebie.

„Przyjaciele, obiecuję zawsze dążyć do spełnienia naszych marzeń razem".

W jednej chwili wszystkie wspomnienia, których się wyparł, powróciły, uderzając tak mocno jak nigdy. Ich drogi się rozeszły, marzenia z kolei rozdzieliły, w niektórych przypadkach nawet przestały istnieć, a on nie był obok tych, którym to obiecał. Mark Lee był na drugim końcu świata, pozwalając mu przemienić go w chodzącą szarość.

„Obiecuję, że zawsze będę wsparciem dla reszty i nigdy się nie odwrócę. Postaram się, żebyśmy zawsze byli razem; żeby i nasze problemy, i sukcesy były wspólne".

Nie wspierał już więcej, opuścił i zamknął za sobą drzwi, powodując tym samym, że bycie razem było niemożliwe. Mark Lee zniszczył to, co zapisane zostało tamtego dnia na kartce oraz wyrecytowane.

Nagle litery wydały się mu rozmazane, gdyż jego wizja została kompletnie przysłonięta taflą słonej wody, która skapywała z podkrążonych oczu oraz policzków na starą kartkę. I nadal pamiętał jak Chenle, od zawsze będący najbardziej sentymentalnym, poprosił go potem na osobności, by chłopak nie wyrzucał jej, by schował i dbał o nią, bo jeszcze kiedyś będzie mogła im się przydać. Miał rację.

„Będę starał się uszczęśliwiać was tak jak wy mnie. Zawsze będę waszą pomocną dłonią, za którą możecie chwycić gdy tylko upadniecie. A jak już zdarzy wam się upaść, zawsze pomogę wam wstać."

Pojawił się żal oraz smutek, świadomość, że wszystko poszło źle, że zabłądzili. Świadomość, że Mark Lee wcale nie był obok i wcale nie podał im ręki, pomagając wstać.

„Obiecuję być waszym Markiem Lee aż do końca dzieciństwa."

I nie minęła chwila, a rzucił wszystko, pakując w chaosie najpotrzebniejsze rzeczy oraz jak najszybciej jadąc w kierunku lotniska.

W końcu musiał to wszystko naprawić.

________________♡________________

05. PIOSENKI:
HALSEY — GASOLINE
GOTYE — SOMEBODY THAT I USED TO KNOW
NF — WAKE UP
DAY6 — I NEED SOMEBODY
HARRY STYLES — FALLING
JAYMES YOUNG — I'LL BE GOOD
ADORE DELANO — 27 CLUB
MARINA AND THE DIAMONDS — NUMB

Continue Reading

You'll Also Like

9.3K 439 20
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
57.7K 3.1K 111
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
28.7K 2.1K 106
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?
2.4K 222 6
Yoongi uważał że Hoseok jest przepiękny !angst !nonau