Nienawidzimy siebie

Da xNatiku

9.4M 336K 857K

Oboje siebie nienawidzą i oboje o tym wiedzą. Tyle nienawiści, ale dalej są blisko i nie mogą się uniknąć. Mo... Altro

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Epilog
Epilog II

Rozdział 13

349K 10.1K 44.7K
Da xNatiku

Lepiej piosenkę pod koniec ^^ Ogarniecie moment kiedy ;p
William

Siedziałem, a ona tam stała na przeciwko mnie. Miałem kajdanki na dłoniach z tyłu krzesła i nie mogłem nic zrobić, nie mogłem jej dotknąć, poczuć, dotknąć, nic. Gapiłem się na jej ciało, na jej piękne piersi, płaski brzuch, wąską talie, szerokie biodra. Kiedy się kręciła, to na duży i jędrny tyłek. Stała tam ona w czerwonej, koronkowej bieliźnie. 

Włosy miała mokre, długie, ciemne. Każda kropelka z ich końca spływała po jej rozgrzanym ciele. Kusiła mnie, mąciła w głowie. Zaklinała, jak węża. Nie mogłem nic zrobić, nie mogłem jej dotknąć, a tylko siedzieć i patrzeć na jej kocie ruchy.

Zrobiła krok w moją stronę. Nie spuszczała ze mnie tego uwodzicielskiego wzroku, tego pięknego spojrzenia. Zrobiła znowu krok, a mi aż drgnął w spodniach. Przejechała dłońmi po swojej nagiej talii w górę. Robiła to wszystko z gracją; delikatnie, kusząco, wolno. Mogłem patrzeć, patrzeć i tylko patrzeć, jak doprowadza mnie do podniecenia i końca kresu. A ja tylko na nią patrzałem. 

Stanęła do mnie tyłem. Widziałem jej tyłek, piękny, jędrny tyłek, którego nie mogłem dotknąć. Chwyciła rury i powoli na nią się wspięła, okręcając się tym samym. Zeszła z niej i kucnęła. Mój kutas prawie eksplodował, gdy się wypięła i powoli powracała do wyprostowanej postawy. 

Spojrzała na mnie tym wzrokiem. Podeszła. Podchodziła powoli, aż w końcu stanęła przede mną kilka centymetrów. Mój oddech przyspieszył, klatka piersiowa unosiła się szybciej i ona to widziała i miała satysfakcje z tego, widziałem to. 

Zarzuciła ręce na moim karku, a mnie dreszcz z podniecenia przeszedł, kiedy usiadła na mnie okrakiem, kiedy jej cipka stykała się z moim prętem. Zaczęła unosić się i kręcić biodrami, doprowadzając mnie do szczytu granic. Zaczęła muskać moją szyję swoimi pięknymi ustami, które mógłbym pożerać, gdyby nie kajdanki na moich dłoniach. Całowała, ssała, lizała i gryzła moją skórę. Robiłem się coraz bardziej twardy, coraz bardziej podniecony i spragniony jej. Chciałem ją dotknąć, a nie mogłem, kurwa mać.

Zaczęła się unosić, powoli, precyzyjnie, z gracją. Jej piersi były na wysokości mojego wzroku. Robiła to specjalnie, prowokowała mnie, kusiła, kurwa. Z powrotem na mnie usiadła, czułem ją, chciałem ją posiąść. Przejechała dłońmi po moim torsie, aż w końcu powędrowała na swoje plecy i nie spuszczając ze mnie wzroku - odpięła stanik. 

- Zdejmij go - szepnęła mi do ucha, a ja jeszcze bardziej się napiąłem. Jej głos był taki seksowny, kuszący, uwodzicielski, potrafiła mieć każdego.

Naglę w jej dłoniach pojawił się klucz. Nie spuszczając ze mnie wzroku, sięgnęła do moich kajdanek i jednym ruchem przekręciła kluczyk, który uwolnił mnie z krat. Uwolniła mnie; wygłodniałego zwierzaka, nie bała się. 

Chwyciłem ją za pośladki i wstałem razem z nią, która owinęła się wokół mnie jak małpka. Rzuciłem ją na łóżko, które dziwnym cudem znalazło się obok nas. Opadła na nie, a ja zawisnąłem nad nią. Była teraz taka niewinna, taka bezbronna, była oddana na moją łaskę, mogłem z nią robić, co chciałem. Patrzała na mnie tym wystraszonym wzrokiem, ale zarazem kuszącym. 

- Zdejmij go - szepnęła. 

Spojrzałem jej w oczy, a później na piersi. Chwyciłem za jej stanik i powoli zsuwałem go z niej. Najpiękniejsze cycki, jakie widziałem, jakie dotychczas dotykałem. A one należały właśnie do niej, do...

Otworzyłem oczy. Mój sen, mój sen, to był mój sen, który został przerwany. Jestem zły, sfrustrowany, zły, wkurwiony. Dlaczego miałem taki sen? Dlaczego ona mi się śniła? Kurwa mać, dlaczego mój kutas stoi przez nią? Ja już o niej śnie, to robi się chore.

Leniwie wstałem z łóżka i poleciałem do toalety. Byłem już podniecony z rana, kurwa i to przez nią. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic, który chociaż trochę zmniejszył mój niedosyt przez to.

I nadszedł ten dzień, kiedy idę z nią na ten koncert. Jej wymarzony koncert zespołu Nickelback, którego tak planowała już w wieku czternastu lat. Ja to zapamiętałem. W sumie bardzo dużo rzeczy pamiętam z Jane i nie mam pojęcia, dlaczego. Dlaczego? Dlaczego tak dużo o niej wiem, dlaczego tak dużo o niej pamiętam? Ja o Rachel tyle rzeczy nie wiem, co o niej. O Zack'u tyle rzeczy nie wiem, co o niej. 

Wczoraj urodziny były porażką. Jedną, wielką porażką i gdy dowiedziałem się od - chyba nawet nie pamiętam od kogo się dowiedziałem - że Jane nie ma w klubie, to krew mnie zalała, kiedy jej nie było, kiedy zostawiła mnie ze wszystkim, kiedy miałem zamiar bawić się sam, a bez niej. Co ona odpierdoliła do cholery? Tak o mnie zostawiła? 

Ale to była moja wina. Moja wina, że wyszła z własnych urodzin. Powiedziałem jej, że nie chcę na nią patrzeć i ta idiotka... sobie poszła, tak po prostu spełniła moje życzenie. Dlaczego? Dlaczego tak bardzo się tym przejąłem? Dlaczego tak bardzo mam wyrzuty sumienia, że to przeze mnie? 

A już najgorszym widokiem, był widok szefa, który się do niej dobierał. Kurwa mać, gdyby ona nie płakała wtedy, gdyby nie była roztrzęsiona - rozpierdoliłbym tego faceta na miejscu. Ona miała już opuszczoną  bieliznę w dół i co by było, gdybym nie przyszedł? Kurwa mać, co ten jebany facet by jej zrobił? 

Dalej czuje złość, kiedy o tym myślę. Dalej mam ochotę tego faceta rozpierdolić i już nawet wiem do kogo pójść, żeby jego ''najlepszy klub w mieście'' zrujnować. On ją dotykał, on ją dotykał, on robił jej krzywdę, ona płakała przez niego. On dotykał moją Jane. Dotykał moją bezbronną Jane. 

Nie, nie, nie, nie, nie! 

To poszło za daleko! Dlaczego ja twierdzę, że jest moja?! Dlaczego?! Gdzie do cholery są nasze kłótnie? Nasza ciągła walka, sprzeczka, awantura? Nie ma, to zniknęło, a jest... normalna znajomość... 

Nie, nie normalna. Przynajmniej dla mnie. Ona ma w sobie coś, co mnie pociąga, co mnie naglę pociąga do siebie, intryguje, fascynuje, podnieca. Jane ma to, zawsze to miała. Uwielbiam na nią patrzeć, ją dotykać, chcę ją dotykać. Kurwa mać, wszystko jest inne między nami. 

Wczoraj mnie pocałowała. W policzek, ale pocałowała, ale chcę w usta, ale to jednak był pierdolony policzek. Marzę o jej ustach. Piękne usta na mnie spoczywały, chciałem więcej, więcej i więcej. Moje serce wtedy zabiło, pamiętam to uczucie do teraz;

Ciało zaczęło robić się cieplejsze, a serce przyspieszyło wraz z tętnem. To było bardzo miłe uczucie, przyjemne, bo robiła to ona, czemu? Właśnie, czemu? Dlaczego, kiedy to do chuja pana, ona? Na urodzinach całowałem się z kilkoma dziewczynami, ale przy żadnej nie czułem tego, co przy Jane. Na dodatek Jane pocałowała mnie tylko w policzek, a co będzie, jak pocałuje mnie w usta? 

O mój boże, czego ja chcę. O czym ja myślę, czego ja pragnę. Nie mogę, nie mogę, nie mogę z nią. Jest to mój wróg, ona mnie nienawidzi, ja jej nienawidzę, nienawidzimy siebie i tyle. Muszę przestać, muszę temu zapobiec, to idzie za daleko. Nasze relacje to tylko czysta nienawiść, a ja czuje coś więcej, a nie chcę, ale czuję.

Wyszedłem spod prysznica i dalej czuje ten niedosyt. Chcę więcej. Co będzie dalej? Co by było dalej, gdybym się nie obudził? Czy tak jej ciało wygląda naprawdę? Jest takie pociągające, podniecające, seksowne, piękne? Chce je zobaczyć.

 Bez ubrań.

Założyłem na siebie tylko dresy i ogarnąłem jeszcze przed lustrem. Po doprowadzeniu siebie do porządku, zszedłem prosto do kuchni, ale widok w salonie obmacujących się rodziców przyciągnął moją uwagę i rozśmieszył. Wybuchłem śmiechem, co od razu przywrócił rodziców na ziemię.

- Wiecie, ja dalej tutaj mieszkam... - prychnąłem. Zauważyłem, jak ojciec się tylko śmieje, a mama pali z rumieńców.

- Will, jest sprawa - zaczął ojciec i dalej powstrzymywał się od śmiechu. Chciał grać poważnego, co jest teraz dla niego bardzo trudne i nie dziwie się - też bym tak reagował.

- Dzisiaj nie będzie nas na noc - powiedziała za niego matka, która jest cała czerwona i zawstydzona. To śmieszne - Z rodzicami Jane i Rachel wyjeżdżamy w sprawach biznesowych i będziemy w niedziele - dodała.

Dzisiaj jest piątek, więc zajebiście. Cały weekend mam wolny, tylko później w poniedziałek jest szkoła, co mnie dołuje. 

- Nie chcę burdelu z tego domu kiedy przyjadę, rozumiemy się? - spojrzała na mnie srogo. - I nie przemęczaj pani Debbie, bo przyjdzie jutro o dziesiątej rano.

- Nie ma sprawy - odparłem i skierowałem się do kuchni.

- A dzisiaj się gdzieś wybierasz? - spytała i zaczęła iść za mną.

- Idę na koncert. 

- Tak? Czyj? I z kim? - ciekawska jak zwykle.

- Nie znasz. Ze znajomymi. 

- O której będziesz w domu? Bo o dziewiętnastej mamy lot.

- Nie wiem - wzruszyłem ramionami i usiadłem przy stole z miską pełną płatków.

- Jak twoje urodziny? - uśmiechnęła się i odpaliła papierosa, opierając się o jeden z blatów kuchennych.

- Dobrze - skłamałem. 

- Zamoczyłeś? - w kuchni pojawił się ojciec. 

- No jasne - zaśmiałem się.

- Matt! - skarciła go matka.

Moje relacje i ojca są jak u najlepszych przyjaciół. Na początku się wstydziłem z nim rozmawiać o takich rzeczach, jak to każdy pewnie, ale później już się przyzwyczaiłem do niego, do jego poczucia humoru i do rozmów z nim. Sam nieraz mi mówił, co on wyprawiał w moim wieku.

- No co? Przecież nie jest małym dzieckiem - wzruszył ramionami.

Mama jedynie posłała mu mordercze spojrzenie, na co on uniósł ręce przed siebie w geście obronnym. 

- Ugh, jesteście okropni - odgasiła papierosa i wyszła jak obrażona.

- Przejdzie jej - ojciec machnął ręką i uśmiechnął się. - Czyli mówisz, że urodziny były fajne?

- Tak.

Nie.

- To zajebiście - uśmiechnął się szarmancko. - Nie rób z domu jakiegoś klubu, bo matka się wścieknie - powiedział.

- Spokojnie, nie będę robił - wstałem i odłożyłem miskę do zmywarki.

Poszedłem prosto do swojego pokoju, a tam zabrałem się za układanie kawałka, którego od dłuższego czasu nie mogłem skończyć. Wziąłem gitarę do ręki i zacząłem grać od początku, ale w połowie znowu się zatrzymałem. 

Nie mam pomysłu, nie mam inspiracji, ni chuja - nic. Jestem zły, bo nie mogę tego do końca poskładać, a pozostałe kawałki mi tak dobrze szły. Próbuje go od dwóch tygodni w całość złożyć, ale co? Zawsze, zawsze, zawsze do cholery jasnej ona musi siedzieć wtedy w głowie. 

Słyszałem jak śpiewa, jak podśpiewywała w łazience. Jestem w szoku, jestem zdziwiony, że Jane śpiewa, tak pięknie śpiewa. Jej głos jest piękny, dlaczego nigdy nie mówiła, że śpiewa? Jest piękny.

Myślę o jej głosie, a palce same brną do grania. Powstaje nowa nuta, powstaje dźwięk, kolejna część muzyki, dzięki komu tak naprawdę? Dzięki niej, dzięki Jane mam drugą część muzyki, którą nie mogłem dokończyć przez dłuższy czas.

$$$$$$$$$$$$$$$

Już chyba od trzech godzin siedzę, zapisuje nuty i gram, i gram, i gram i nie robię nic więcej, a tylko oddaje się muzyce. Niestety to wszystko zostało przerwane, bo do mojego pokoju wpadła energicznie Rachel, której jak zwykle uśmieszek z twarzy nie schodził, a tuż za nią... obojętna Jane.

- Co wy tu robicie? - burknąłem i odłożyłem gitarę na bok. 

Wkurzyłem się, bo nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, że gram. Wie tylko Zack i Rachel, a już i ona się dowiedziała, a nie chcę i nie chciałem. Widziałem jej wzrok badający gitarę i mnie, była zdziwiona.

- Twoja mama nas wpuściła - Chel usiadła obok mnie na łóżku i wzięła gitarę do ręki. Zaczęła w prześmieszny sposób próbować grać, ale wychodził jej tylko jazgot. 

Spojrzałem na Jane, która usiadła przy biurku i zaczęła się kręcić na krześle. Jej wzrok także spotkał się z moim, ale szybko odwróciłem spojrzenie.

- Po co przyszłyście? - zapytałem i rozsiadłem się na łóżku.

- Przyjaciela nie można odwiedzić? - spytała blondynka. - I ubrałbyś się! - wskazała na moją klatkę piersiową, bo miałem na sobie tylko dresy.

- Pierdol się - zaśmiałem się.

- Grasz na gitarze? - rzuciła Jane, a momentalnie w pokoju nastała krępująca cisza.

Rachel nie odezwała się nic, bo doskonale wie, że nie chciałem, aby Jane o tym wiedziała. Odłożyła niepewnie gitarę na bok i wzrokiem zaczęła błądzić po całym pokoju, a ja jedynie gapiłem się na brunetkę.

- Czasami - odpowiedziałem.

- Zagraj coś - nie odrywała ode mnie wzroku.

Kurwa.

- Nie gram dla nikogo.

- To zrób wyjątek.

Robi to. Robi to specjalnie. Prowokuje, uwodzi, wykorzystuje, kusi. Pomimo tego, że piorunuje się wzrokiem z Jane - czuję, jak Rachel spogląda na nas zdezorientowana.

- Nie gram - powtórzyłem dając mocny nacisk na słowa.

- Bo jesteś ciota i nic nie umiesz - uśmiechnęła się zadziornie.

- Zamknij się... - burknąłem i odwróciłem od niej wzrok.

- Umm... - mruknęła Rachel. - Ogólnie to chciałam zapytać was, czy idziecie ze mną i Loganem na basen...  spojrzała na nas obojga.

- Na którą? - spytała Jane. 

- Na dziewiętnastą.

- Ja nie mogę - powiedziała i spojrzała na mnie przelotnie.

- Ja też nie. 

Rachel spojrzała na nas ponownie w milczeniu. 

- Macie już plany? - spytała niewinnie. 

- Idę z drużyną pograć.

- A ja z dziewczynami.

- Umm... dobra... - wstała z łóżka i wyciągnęła telefon. - To zadzwonię do Logana, zaraz wracam - wyszła z pokoju.

I cisza między nami. Wstałem i odłożyłem gitarę na miejsce, a ona kręciła się na krześle nic nie mówiąc. 

- Dlaczego nie mówiłeś, że grasz na gitarze? - spytała i spojrzała na mnie.

- Dlaczego nie mówiłaś, że śpiewasz? - usiadłem z powrotem na łóżku.

Zobaczyłem, jak rumieni się. Widziałem to, ona się zawstydziła. Spoglądała na mnie i mrugała kilka razy, a ja czułem satysfakcje z tego.

- Nie śpiewam - burknęła.

- Słyszałem. 

- Kiedy niby? - prychnęła.

- Chcesz wiedzieć? - wstałem. 

Zobaczyłem, jak prostuje się na krześle i nabiera więcej powietrza. Widzę, jak jej klatka piersiowa chodzi w szybszym tempie, jak próbuje to unormować, ale nie może, nie potrafi, nie udaje jej się. 

Zrobiłem krok w jej stronę. Chciałem być blisko niej, a nie wiem czemu, ale chciałem, ale kurwa czemu? Znowu zrobiłem krok i nie odwracałem od niej wzroku. Stanąłem przed nią i nachyliłem się. Oddychała, oddychała szybciej, niż wcześniej.

Tak działam na Jane?

- Kiedy byłaś pod prysznicem - szepnąłem i spojrzałem jej w oczy. Przy okazji odgarnąłem kosmyki włosów za ucho. Była słodka. 

Jane jest słodka.

- Ładnie śpiewasz, wiesz? 

- Dziękuje - sapnęła i nie odwracała tego pięknego spojrzenia ode mnie. 

- Zaśpiewaj coś dla mnie.

- Zagraj coś dla mnie.

- Jestem! - do pokoju wpadła rozweselona Rachel. - Yyy... w czymś przeszkodziłam? 

- Nie - wyprostowałem się i dalej nie odwracałem od niej spojrzenia.

- Nie - mruknęła i cały czas była we mnie wpatrzona.

- No to... fajnie... - Chel niepewnie usiadła na łóżku. - Z Loganem sama idę na basen. Jeśli będziecie chcieli dołączyć, to wyśle wam esemesem ulice.

- Dzięki - powiedziała Jane i w końcu spojrzała na blondynkę.

- Mi nie musisz.

- Okej - mruknęła.

- Jane, idziemy? - Rachel wstała na wyprostowane nogi. 

- Jasne - dołączyła do niej brunetka. 

- Gdzie idziecie? - spytałem i spojrzałem na obydwie.

- Babskie sprawy! - rzuciła blondynka i udała się do wyjścia.

Kiedy Jane chciała wyjść już z mojego pokoju, zatrzymałem ją. Chwyciłem ją za łokieć i nachyliłem się nad uchem.

- Będę o osiemnastej trzydzieści pod twoim domem - szepnąłem.

Słyszałem to. Słyszałem to doskonale, jak jej tętno przyspieszyło, jak szybciej oddycha. 

Nie odpowiedziała, a wyrwała mi się i poszła przed siebie.

Spojrzałem na nią ostatni raz. Jej długie włosy, które były takie same, jak we śnie. Jej ciało, które było takie same, jak w moim śnie. Jane była w moim śnie. Jane mi się śniła, a ja chciałem ją dotykać, chciałem ją, chciałem ją wyłącznie dla siebie.

Czy to źle? 

$$$$$$$$$$$$$$$

Zakluczyłem drzwi do domu i przekierowałem się do samochodu. Rodzice już pojechali, więc Jane, jak i Rachel także są same w domu przez weekend. Czuje się, jakbym szedł na randkę... Ale cholera, to nie jest randka! I po drugie, to Jane! Zabieram ją na koncert, na który tak bardzo chciała iść od wielu lat! Będziemy sami, we dwoje, tylko my, kurwa.

Wziąłem głębsze wdechy i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Pojechałem prosto pod jej dom i czuje się dziwnie, czuje się okropnie, czuje... dziwne uczucie w brzuchu. Czuje stres i jednocześnie coś innego, dziwnego, nieznanego mi przy niej. To chore, kurwa mać.

Gdzie ta nasza nienawiść? 

Ręce mi się pocą na kierownicy, ja cały się grzeję. Właśnie jadę pod jej dom i zabieram na koncert, to jej prezent urodziny ode mnie. Od niej także dostałem. Jestem mile zaskoczony, że właśnie taki, takie zdjęcie, takie wspomnienie, miło mi. Doskonale pamiętam ten dzień, kiedy matka kazała mi ją przytulić, kiedy obydwoje od siebie uciekaliśmy i siłą trzeba było nas obok siebie postawić. To takie śmiesznie, to takie żałosne teraz... 

W końcu zatrzymałem się pod jej domem. Nie mam odwagi wyjść po nią, nie chcę, nie jestem tym jednym z jej adoratorów. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem do niej numer.

- Halo? 

- Jestem pod twoim domem.

- Zaraz zejdę - rozłączyła się.

Wypuściłem znowu powietrze z ust ze świstem. Cholera. Stukam palcami w kierownicę i się denerwuję, i się wkurzam, ale nie wiem czemu. Bo idę z Jane? Phi... W końcu słyszę trzask jej drzwiami i odwracam się w jej stronę.

Moje serce przez chwilę przestało bić i nawet nie pomrugałem, a gapiłem się w nią, gapiłem się i gapiłem, jak na jakiegoś anioła. Jane jest piękna, jest piękna i chcę ją dotykać. Dlaczego teraz to zauważam? Dlaczego teraz widzę, jak bardzo jest piękna? Jak bardzo reaguję na nią w inny sposób, niż wcześniej? Jane jest piękna.

Jej piękne nogi, które podkreśliła czarną, skórzaną, rozkloszowaną spódniczką, a na nie jeszcze poszarpane rajstopy, to było seksowne. Czarne koturny, które i tak nie dają jej wiele centymetrów w górę. I tak jest niższa ode mnie. Miała na sobie czarną bluzkę wyciętą w serek i widziałem jej piersi, które próbują się wydostać ze stanika, które aż się proszą o dotknięcie. Kusiła. Miała na sobie czarną, skórzaną kurtkę i tylko to. Jej nie jest zimno? Ale z drugiej strony wygląda tak seksownie i pociągająco, że nie chcę, żeby zmieniała swojego wyglądu. 

Kusiła, bardzo. 

- Hej - wsiadła do samochodu.

Z trudem się powstrzymywałem, żeby się w nią nie gapić, żeby się nie rzucić na nią teraz.

Ja pierdole.

Myślę o niej w inny sposób, patrzę na nią w inny sposób. To chore, to pojebane, tak nie może być. To Jane, do chuja pana, to Jane.

- Cześć - ruszyłem samochodem prosto na koncert.

- Twój dom też wolny na weekend? - uśmiechnęła się.

- Tak.

Do którego mógłbym ciebie teraz zawieźć.

- Ugh, a w poniedziałek szkoła... - jęknęła.

Kurwa.

Nie jęcz.

Jej jęki, jej sapania w kiblu na urodzinach.

Ja pierdole.

Dlaczego to nie mogłem być ja? Liam, ty jebana cholero.

O mój boże. Myślę o dziwnych rzeczach związanych z nią, tak nie może być. 

- Będziesz szła na ten basen? - spytałem.

- Nie, nie będzie mi się chciało - ułożyła się wygodniej na siedzeniu.

- Czyli mam ciebie zawozić prosto do domu?

- Tak - odparła.

- Okej.

- Okej.

$$$$$$$$$$$$$$$

Pierdolone dwadzieścia minut szukałem miejsca, aby zaparkować samochód. Ludzi jest pełno, zajętych miejsc jest pełno i dopiero wolne znalazłem daleko od parkingu. Piechotą musieliśmy zapierdalać chyba kilometr na ten koncert, którym tak bardzo ona się fascynowała, cieszyła, ekscytowała. 

To mnie cieszyło, że jest w takim humorze. Pierwszy raz, co jest? Ciesze się, bo ona się cieszy? Bo to dzięki mnie? 

- Jejku... - rozglądała się dookoła. 

Ludzi było pełno, każdy się kierował w stronę wielkiej hali, w której ma zagrać koncert Nickelback, jeden z jej ulubionych. 

- Will, naprawdę dziękuje... - spojrzała na mnie.

- Nie ma sprawy - odparłem.

- Stąd ty w ogóle miałeś bilety? 

- Od znajomego.

- Jak będzie miał na Kings of Leon to daj mi znać. Za kilka miesięcy mają podobno u nas grać koncert - zachwycała się.

- Faza na Kings of Leon ci w ogóle nie przeszła? - uśmiechnąłem się.

Kolejny jej ulubiony zespół, który zapamiętałem i nie mam pojęcia, co jeszcze o niej wiem, kurwa. To dziwne, to chore, że tak dużo o moim wrogu wiem.

- Ten zespół jest zajebisty!

- No tak, ma niektóre fajne kawałki.

- Wszystkie, a nie niektóre! - skarciła mnie spojrzeniem.

- Tak, tak... - zaśmiałem się.

W końcu doszliśmy do kolejki, która była wielka, a zarazem bardzo szybko się kończyła. Widziałem, jak Jane się ekscytuje, nie może się doczekać, aż zobaczy zespół, wokalistę, gitarzystę, ich wszystkich. Była taka słodka.

W końcu weszliśmy do wielkiej hali, w której było w miarę ciepło. Jane od razu zaczęła lecieć do swojego rzędu, który był blisko sceny - rząd czwarty. Kroczyłem za nią jak piesek, jak jej kundel i nie mogłem nic z tym zrobić, a tylko pozostać przy tym. To takie głupie.

Stanąłem obok niej i włożyłem ręce do kieszeni spodni. Kątem oka spojrzałem na nią i widziałem, jak wszystko mierzy dookoła, jak obserwuje wszystko i tylko czeka, aż wejdą jej idole. Wyglądała tak słodko.

- O mój boże... Jestem na koncercie Nickelback... - dalej w to nie wierzyła. - O mój boże! 

- Spokojnie, Jwow... - zaśmiałem się.

- Jestem na ich koncercie! - złapała się za policzki.

- Tak, wiem o tym - uśmiechnąłem się.

I naglę usłyszeliśmy więcej krzyków, wrzasków i podnieceń ze strony ludzi. Na scenę wszedł cały zespół, a Jane, jak zahipnotyzowana gapiła się w nich, jak zauroczona, zakochana. I na jakiś czas mogłem się pożegnać z Jane. Przestała kontaktować, a wsłuchiwała się w głos wokalisty, który moim zdaniem ona ma lepszy.

Jane pięknie śpiewa.

$$$$$$$$$$$$$$$

- Boże, to było super! - ona aż podskakiwała ze szczęścia. - Jejku, Will, dziękuje! - wskoczyła na mnie i przytuliła się.

Moje serce zabiło trzy razy szybciej, kurwa. Odwzajemniłem uścisk od razu, a ona jak małpka była do mnie przyklejona. Była taka leciutka, taka drobna, że mógłbym ją jedną ręką podnosić. Chciałem ją dotykać. Chcę Jane dotykać.

- Dziękuje! - cały czas się zachwycała.

- Jane, ile razy będziesz to już mówić? - postawiłem ją na ziemie. - Zrozumiałem już, jak bardzo mi dziękujesz.

- To już się nie odezwę - mruknęła. 

- Nie jest ci zimno? - spytałem, kiedy kierowaliśmy się w stronę auta.

- Nie, jest idealnie.

- Na pewno? - spojrzałem na nią.

- Tak, na pewno - pokiwała głową i odpaliła papierosa.

- Nie zostałaś na autografach, czemu? - także odpaliłem fajkę.

- Mam zdjęcia. Nie chciało mi się czekać - uśmiechnęła się.

- Taka z ciebie fanka? - prychnąłem.

- Hej, a ty chciałbyś czekać godzinę, a nawet i więcej po głupi autograf? Byłam na koncercie, wysłuchałam ich, mam zdjęcia, to mi wystarcza - wzruszyła ramionami.

- Dobra, dobra... - broniłem się. - Nic nie mówię.

- No ja myślę! - zagroziła.

Wyglądała tak słodko.

- Ty mnie nie strasz, bo nawet nie podskoczysz mi - zakpiłem z niej.

- Jesteś tego pewien? - mruknęła i spojrzała na mnie, unosząc jedną brew w górę.

Kurwa, to te spojrzenie.

- Jestem wszystkiego pewien w stu procentach - nachyliłem się nad nią.

- Phi, cipa - odwróciła głowę w bok, ale zdążyłem zauważyć jej rumieńce.

- Jesteś tego pewna? - zaciągnąłem się ostatni raz i wyrzuciłem papierosa. - Czy aby na pewno cipa? - uśmiechnąłem się łobuzersko i złapałem za kroczę.

- Jestem tego pewna w stu procentach - mrugnęła do mnie i wyrzuciła papierosa.

- Ta pewność siebie, ciebie gubi - otworzyłem jej drzwi do auta.

- Ugh, ucisz się już - burknęła.

Zaśmiałem się tylko i usiadłem na swoim miejscu. Ruszyłem prosto pod jej dom.

$$$$$$$$$$$$$$$

Jane

- Dziękuje jeszcze raz - uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego.

- Jane... - jęknął z dezaprobatą. - Ile razy będziesz to mówić? - spojrzał na mnie.

- No dobra, już się nie odezwę! - fuknęłam. - Do jutra - wyszłam z samochodu.

- Cześć - usłyszałam i po chwili już odjechał.

Moje serce do teraz bije szalenie szybko. Czuje się... świetnie, podekscytowana jestem, strasznie. William na urodziny zabrał mnie na koncert zespołu, który jest jednym z moich ulubionych, on pamiętał. 

Jeszcze widok go z gitarą był... wow. Nie wiedziałam, że Will gra na gitarze, nie spodziewałam się tego. Dopiero w centrum Rachel powiedziała mi w tajemnicy, że gra i to całkiem nieźle, ale nigdy nie lubił się tym chwalić. 

Chcę, żeby dla mnie zagrał.

Stanęłam przed drzwiami i sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu kluczy. Potrwa mi to jak zwykle długo, ale na szczęście teraz wiem, gdzie klucze dawałam i do jakiej kieszeni.

- Kurwa... - syknęłam pod nosem.

Szukam, szukam i szukam, i nie ma, nie ma moich kluczy od domu! Nie mogę ich znaleźć, do chuja pana! 

Kucnęłam i całą zawartość torebki wysypałam na zasypane śniegiem kafelki. Zaczęłam panikować, bo nie mogłam znaleźć tych pieprzonych kluczy, nie mogę wejść do domu. Będę musiała czekać, kurwa, do rana na pieprzoną gosposię, która też ma klucze do naszego mieszkania i przychodzi jutro. Się zaraz zastrzelę...

Nawet nie chcę dzwonić do matki z płaczem, że nie mam kluczy. Nie, nie będę płakać. Na spokojnie, wszystko będzie dobrze. Weźmiesz klucze od gosposi, dorobisz i matka o niczym się nie dowie, spokojnie.

Wstałam i schowałam wszystkie rzeczy z powrotem do torebki, a przy okazji zapaliłam papierosa. Cała panikuję, drżę z zimna, chcę do domu, pod ciepły prysznic, kurwa mać. Jest mi zimno i było nawet wtedy, kiedy zapytał mnie Will. Na cholerę się tak ubrałam... Teraz nie mam gdzie pójść, bo zapewne Rachel jest u Logana, a William...

Ugh.

A William, to mój jedyny ratunek.

Zaciągnęłam się mocno. Kurczę, nie mogę do niego pójść nocować... Ale z drugiej strony nie mogę zostać na noc w tym mrozie. 

Pieprzyć to.

$$$$$$$$$$$$$$$

Stanęłam przed jego domem. Cała drżę, jest mi zimno, moja szczęka zgrzyta. Pomimo kurtki, jest mi tak samo zimno, jak wczoraj na urodzinach. Stóp także nie czuję. 

Światło w pokoju Williama się pali, więc musi być w domu. Niepewnie przekroczyłam jego furtkę i poszłam przed siebie. Stanęłam przed jego głównymi drzwiami i tak jakoś... wątpiłam w to. To nie jest dobry pomysł, nie jest za cholerę. Będę żałować, że z prośbą o nocleg akurat do niego poszłam...

Cała zadrżałam. Było mi strasznie zimno, a ja mam jeszcze czas na myślenie o tym, czy zapukać, czy nie? Idiotyczne, żałosne, głupie.

Wciągnęłam głośno powietrze przez usta i zapukałam do jego drzwi. Cała się trzęsę, ale także ze stresu. Brzuch mnie okropnie ściska, boje się jego reakcji, wyśmieje mnie, jestem tego pewna. Wyglądam tak żałośnie...

I naglę drzwi się otworzyły. William się nawet nie odezwał, a spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem i pomrugał kilka razy. Był już wykąpany, bo przede mną stał w samych dresach, z mokrymi i poczochranymi włosami, bez koszulki, gdzie ja musiałam zeskanować jego umięśnioną klatkę piersiową. Była taka... William jest piękny. 

 - Jane? - odezwał się.

- M-mogę wejść? - zadrżałam.

- Tak... Tak, jasne - od razu się odsunął od drzwi i mnie wpuścił. - Co się stało? Czemu nie jesteś w domu?

- Zgubiłam kluczę... - ściągnęłam z siebie kurtkę i powiesiłam na haczyku.

- I co w związku z tym? - stanął obok mnie i skrzyżował dłonie pod piersi. Był poważny, ale cwany.

Wie o co chodzi. Doskonale wie, po co tutaj przyszłam, a każe mi to powiedzieć.

- Will... - spojrzałam na niego. - Mogę u ciebie zostać... na noc? - przegryzłam policzek.

- Tak, tak, możesz - uśmiechnął się cwanie.

- Dzięki... - mruknęłam po cichu. - Mogę się iść umyć? 

- Tak. Dać ci jakieś spodnie? - skierował się ze mną w stronę jego pokoju.

- Możesz. I bluzkę. 

- Hej, równouprawnienia! Tak się wykłócacie, feministki, a teraz co?! - zaśmiał się. - Tak, dam ci tą bluzkę - weszliśmy do jego pokoju. 

- Dzięki - odłożyłam torebkę na jego biurku i ściągnęłam buty, rzucając je gdzieś w kąt. 

William zaczął szukać dla mnie dresów i bluzki, a ja wzrokiem przejechałam po jego pokoju. Dostrzegłam gitarę i chcę, bardzo chcę, żeby dla mnie zagrał. 

- Mam nadzieję, że będzie pasować - podał mi czarne dresy i białą bluzkę.

- Dziękuje - wzięłam od niego ubrania i skierowałam się do toalety. - Ale nie wchodź... - spojrzałam na niego. 

- Och, oczywiście, że... wejdę - mruknął zadziornie i rozłożył się na łóżku.

- Will... 

- Idź już się myć - skinął do mnie głową.

Weszłam do łazienki i zakluczyłam drzwi. Mimo tego, że są zamknięte na kluczyk, to on zna sztuczki, aby otworzyć ten zamek z zewnątrz... Zaczęłam zdejmować z siebie ubrania, ale i tak byłam ostrożna, bo w każdej chwili mógł wejść. 

Zsunęłam z siebie rajstopy, później spódniczkę. Później ściągnęłam bluzkę i odłożyłam poukładane ciuchy na blat. Drugi dzień w bieliźnie nie będę chodzić, to obrzydliwie. Ściągnęłam ją z siebie i dałam do kosza na pranie.

- Will! - krzyknęłam.

- No? - usłyszałam za drzwiami.

- Daje moja bieliznę do prania! 

- Bieliznę? - zdziwił się. - Będziesz... bez bielizny? 

Kurwa.

Spaliłam się ze wstydu. To tak żałośnie zabrzmiało... Tak, będę bez bielizny! 

- No... No tak... - zawstydziłam się.

- Dobra! - rozweselił się naglę.

Idiota.

Weszłam pod prysznic i napuściłam ciepłej wody. Jest mi wreszcie ciepło, a nie zimno. Jest mi bardzo cieplutko, tego potrzebowałam. Moje ciało zaczęło parować od gorąca, było mi przyjemnie. Moje długie włosy stały się całe mokre, parzące, parujące. Cała kabina parowała.

Jak zwykle nuciłam pod nosem. Podśpiewywałam piosenki, fragmenty ich i nie zwracałam uwagi na Williama obok. Chyba nie będzie mnie tak mocno słychać? 

Kiedy sięgnęłam po szampon, zorientowałam się, że są same męskie... Wszystko było męskie, nie było nawet mydła, które pięknie pachnie! Musiałam umyć się męskimi płynami, więc niezbyt będę kobieco pachnieć... Ugh.

Po piętnastu minutach wyszłam z kabiny i owinęłam się granatowym, puchatym ręcznikiem. Pachniał nim, pachniał pięknie Williamem, teraz i ja pachnę pięknie Williamem, o mój boże. 

Ubrałam się w jego dresy i koszulkę, która jeszcze bardziej pięknie nim pachniała. Rozpływam się, co się ze mną dzieje? Podoba mi się jego zapach, to chore. Podoba mi się, że podoba mi się jego zapach, o mój boże. 

Stanęłam przed lustrem i umyłam zęby jego szczoteczką. Jebać to, że tak nie można. Włosów nawet nie rozczesałam, bo ogólnie ich nigdy nie czesze po myciu. Wzięłam swoje ciuchy i wyszłam z łazienki. 

Mój wzrok automatycznie poleciał na Will'a, który ciche dźwięki wydobywa z gitary. Spojrzał na mnie i od razu ją odłożył na bok, lustrując mnie przy okazji. Położyłam swoje ciuchy na jego biurko, obok mojej torebki i zasiadłam przy kręcącym się krześle.

- Nie musisz się chować z tym, że grasz na gitarze - spojrzałam na niego.

- A ty z tym, że śpiewasz.

- Zagraj coś dla mnie, Will - spojrzałam na niego intensywniej.

Dostrzegam to, jak teraz na mnie patrzy, jak nie odrywa wzroku i pożera mnie całą, ale czułam... nie czułam się źle, czułam się... miło. Williama wzrok, który jest piękny, jego kolor jest piękny, William cały jest piękny - tak na mnie patrzy.

I takie uczucie mi sprawia.

Nie odpowiedział, a wziął gitarę do ręki i poprawił się na łóżku. Niepewnie zaczął na początku grać jakieś nuty, wydobywał dźwięki w ogóle nie odpowiadające żadnej muzyce, a dopiero po chwili zaczął grać.

Grał nutę Nickelback. Far Away. Jedną z moich ulubionych piosenek. Kurwa mać.

Grał ją pięknie, grał ją tak pięknie, że z wielkim zauroczeniem gapiłam się na niego i słuchałam, i słuchałam, słuchałam i mogłabym słuchać cały czas. William pięknie gra, dlaczego nigdy mi nie zagrał nic? Dlaczego nie mówił, że gra na gitarze? 

Moje serce bije, bije szaleńczo szybciej, bo jestem zaskoczona, zauroczona tym, zachwycona. On tutaj gra przede mną najpiękniejszą nutę, którą mogłabym usłyszeć. Jest piękna. William jest piękny.

I naglę skończył. Zagrał do końca i odłożył gitarę z powrotem na swoje miejsce. 

- To było... piękne - spojrzałam na niego.

- Zaśpiewaj coś dla mnie - wlepił swój błękitny, intensywny wzrok w moje oczy.

Mój brzuch aż zrobił kilka podskoków. Zaczął znowu tak na mnie patrzeć. Ale podobało mi się to. Podobało mi się to, że Will tak na mnie patrzy. O mój boże, to chore, że mi się to podoba.

- Nie wiem co - zarumieniłam się.

- Cokolwiek - wzruszył ramionami. - Chcę ciebie usłyszeć jak śpiewasz.

Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Denerwuje się, on na pewno mnie wyśmieje, ale zaśpiewam. On zagrał dla mnie, to ja zaśpiewam dla niego.

- Leave me out with the waste... - mruknęłam niepewnie.
This is not what I do...
It's the wrong kind of place,

To be thinking of you,

It's the wrong time,

For somebody new,

It's a small crime,

And I've got no excuse...

I naglę usłyszałam, jak zaczyna grać na gitarze, jak wydobywa melodie odpowiadającą moim słowom. Will zna tą piosenkę, gra ze mną, o mój boże. Otworzyłam oczy i patrzę na niego, spoglądam na niego, gdy jego wzrok także zawiesił się na mnie. 

- Is that alright?

Give my gun away when it's loaded,

Is that alright?

If you don't shoot it how am I supposed to hold it,

Is that alright?

Give my gun away when it's loaded,

Is that alright?  

- Leave me out with the waste... - zaczął ze mną śpiewać.
This is not what I do,

It's the wrong kind of place,

To be cheating on you,

It's the wrong time,

She's pulling me through,

It's a small crime,

And I've got no excuse...

Jego głos był piękny. Tak samo, jak gra na gitarze jest piękna. On śpiewa, William śpiewa, pięknie śpiewa. Śpiewa ze mną, zna tą zwrotkę, zna tą piosenkę i śpiewa ją ze mną, o mój boże.

Moje serce wali, doznaje tego uczucia, co wcześniej, a to przy Williamie. Robi się cieplejsze, moje tętno przyspiesza, oddech staje się cięższy, to przez Williama.

Piosenkę zaśpiewał ze mną do końca. Do końca zaśpiewał już piosenkę i idealnie nam to wyszło. Nie było wysokiej tonacji, czy też niskiej. Była równa, cały czas te same tempo. To było... piękne.

- Ty śpiewasz? - spytałam, a on odłożył gitarę na bok.

- Nie tak pięknie, jak ty - spojrzał mi w oczy.

Zarumieniłam się, znowu. Dlaczego on to robi? Dlaczego musi sprawiać mi to uczucie? Dlaczego Will? Czemu między nami się tak dużo pozmieniało? Darzę go nieznanym mi uczuciem, przeraża mnie to, ale jednocześnie... jest to przyjemne uczucie. Miłe.

- Nie jest piękne... - odwróciłam głowę, rumieniąc się na dodatek.

- Jest, naprawdę.

Usłyszałam, jak wstaje w łóżka. Od razu spojrzałam w jego stronę, ale on już stał tuż przy mnie. Cała się napięłam i zaczerpnęłam więcej powietrza. Moje serce przyspieszyło, nogi się uginały i to wszystko wina... jego, Williama. 

- Śpiewaj dla mnie częściej - chwycił mój podbródek i uniósł do góry. Mój wzrok od razu spotkał się z jego.

Był tajemniczy, znowu. Wielką tajemnice skrywał Will, ale chciałabym poznać tą tajemnice. Intryguje mnie ona, fascynuje, zaprasza na ciąg dalszy... podnieca. Mój brzuch szalał, podbrzusze szalało od tych motylków. Jego dotyk był kojący, miły, przyjemny. Chcę jego dotyku, chcę dotyku Williama. Chcę go dotykać. 

Jednocześnie w tym jego spojrzeniu dostrzegam... namiętność. Był namiętny, William patrzał na mnie namiętnie. Na mnie, swojego wroga? 

- Graj dla mnie częściej - sapnęłam i nie wiedziałam, gdzie patrzeć; oczy, czy usta. Cały czas wzrokiem schodziłam wyżej albo niżej.

- Jane - szepnął i nachylił się nade mną.

- Will..? 

Jeszcze bardziej moje serce zabiło, a żołądek zaszalał, gdy oparł swoje czoło o moje i zamknął oczy. Dotykał mnie, zaczął dotykać moją szyję, zaczął ją delikatnie pieścić, sprawiać mi dreszcze, przyjemne dreszcze.

- Nie wiem, co ze mną robisz, ale przestań - szepnął i cały czas mnie dotykał.

Moja klatka piersiowa unosi się w górę i dół, górę i dół, górę i dół. Jego dotyk. Williama dotyk mnie podnieca. Chcę, żeby mnie dotykał, żeby był blisko mnie.

- Co robię? - szepnęłam.

Niepewnie uniosłam rękę w górę i położyłam ją na jego karku. Palce wplotłam w jego włosy i zaczęłam się nimi bawić, delikatnie ciągnąć i dotykać. Zobaczyłam, jak zaczerpuje więcej powietrza. Podoba mu się to. Podoba mu się to, jak go dotykam. 

Chcę go dotykać.

- Nie wiem, co ze mną robisz. W tym problem, przestań. 

- Przepraszam, że robię z tobą coś, czego nie wiesz... 

- Od kiedy nasza nienawiść do siebie zmalała? - spytał i zaczął dotykać mnie znowu po szyi, przejeżdżał po klatce piersiowej, a ja szalałam, chciałam więcej.

Po chwili nie odrywając ręki od mojego ciała przejechał niżej. Dotknął tym samym mojej piersi, przez co dreszcz mnie znowu przeszedł. Było to okropnie przyjemne, okropnie podniecające. Dotykał mnie i na moment nie przestawał. Jego ciepło rozpływało się we mnie, ja się rozpływałam. Dotykał mojej talii, wjeżdżał w górę i w dół, tak powoli, aż w końcu powracał tą samą drogą, co wcześniej do szyi - zahaczając przy okazji o pierś.

- Nie wiem... - sapnęłam i musnęłam go ustami.

Cały się napiął po krótkim spotkaniu z moimi ustami. Ale nie tylko on, też i ja. Moje ciało domaga się tego, domaga się jego - Williama. Chcę go. 

- To źle..? - mruknęłam niewinnie i przybliżyłam swoje usta do jego.

Zaczął się oddalać, ale znowu przybliżać. Znowu oddalać i przybliżać, a przy okazji stykając się z moimi ustami, które są delikatnie rozchylone. Chciałam go, chcę go. Dotykał mnie w między czasie, dotykał mnie cały czas. To było takie przyjemne.

- Nie, to nie źle... Nie wiem... - szepnął i musnął mnie ustami.

Mój organizm zaszalał w tej chwili. Poczułam okropne ściskanie w podbrzuszu, to było z podniecenia, z przyjemności.

- Nie masz na sobie bielizny? - znowu przejechał dłonią po mojej talii, a przy okazji zahaczył o pierś.

- Nie... - szepnęłam.

Wciągnął głębiej powietrze i musnął mnie ustami. Jego ciepłe wargi dotykały moich, chciałam je pocałować, ale nie mogę, ale chcę, bardzo chcę, pragnę. Pragnę teraz Williama.

Zamknęłam oczy i dałam ponieść się emocjom, dałam ponieść się potrzebie, która domaga się jednej rzeczy - Williama. Chciałam go pocałować, chcę. Nachyliłam się i już byłam na to gotowa, ale naglę poczułam pustkę, zimny powiew mnie otulił.

- Dobranoc, Jane - szepnął i ostatni raz poczułam jego ciepła dłoń, która ujmuję mój policzek. - Jestem w sypialni rodziców, jeśli czegoś będziesz potrzebowała. 

Nie odpowiedziałam, a analizowałam to, co się właśnie wydarzyło. Usłyszałam zamykanie drzwi, poczułam pustkę, byłam sama, wyszedł sobie. Zostawił mnie, kiedy go tak pragnęłam.

Patrze się w jeden punkt i dalej nie dowierzam, dalej nie chcę w to wierzyć, co się stało, jakie uczucia przy tym doznawałam, jak bardzo byłam blisko Williama i jak prawie się pocałowaliśmy. Uświadamiam sobie tylko jeden fakt i ten fakt mnie przeraża. 

Jestem zauroczona.

W Williamie.

$$$$$$$$$$$$$$$

Pierwszy i ostatni raz tak długi, omg.

Continua a leggere

Ti piacerà anche

179K 1.8K 4
Po latach przerwy, Meredith ma spędzić wakacje u dziadków w małym hiszpańskim miasteczku. Okazuje się, że pod jej nieobecność do malowniczej Frigilia...
11.6K 43 5
PIERWSZY TOM DYLOGII ,,SECRETS,, Mary Davis, poznaje mężczyznę dzięki któremu jej świat zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie wiedziała że pozn...
9M 409K 58
Mam na imię Madeline. Jestem córką milionera. Mam chłopaka, popularność, a moje życie jest idealne. Do czasu kiedy mój ojciec zatrudnia dla mnie ochr...
295K 10.8K 31
~Wierzę, że istnieją między nami siły, które nas do siebie przyciągają. Wierzę w to, że siły między nami stykają ludzi, którzy powinni się spotkać. I...