mainstreamowe opowiadanie o s...

Від aborcja

63.7K 5.7K 541

szeleństwo szaleństw szaleńst szaleńs szaleń szale szal sza sz s se sek sekc sekcja sekcja z sekcja zw sekcja... Більше

nazbyt zdrowy
non SEN s
nieDOMaganie
zgorszenie poruszenie
CHWDPozytywizm
podwaliny moralnej spierdoliny
orga[ν]zm
ce dwa ha pięć o ha
smutek ment(an)alny
szanowna pani K
DŁUGI kutas lub w banku
przeklęty portret pierre-dolonych pojebów
c ZŁO wiek czł OWIEC zy
schizapierdolęwaswszystkich
M odlitwę D aj M i A men
STAN psychotyczny I SŁAWA
burdelirium

inwo KAC ja prowo KAC ja

2.4K 193 10
Від aborcja

Obudziłem się na podłodze. I tak potwornie bolała mnie głowa. Wylazłem ze swojego pokoju, usiadłem na sofie i piłem wodę. Typowy dzień znudzonego życiem i pierdolniętego dwudziestolatka. Jedni mieszkają na dworcu, noszą śmierdzące gacie i ćpają wszystko, co da się ćpać lub wszystko, co konsystencją przypomina potencjalne narkotyki. A inni kończą dobre szkoły z idealnymi wynikami, studiują, mieszkają z rodzicami, ruchają się dopiero po ślubie i wygrywają konkursy szachowe lub olimpiady biologiczne. Ja należałem do tego typu, którego istnienie lokuje się gdzieś pomiędzy skrajnościami. I do tego typu, który nie jest jakiś względnie wybitny. Z jednej strony chciałem być kimś wyjątkowo wykształconym. Jakimś geniuszem, umysłem analitycznym. Kimś, kto rozwiązuje problemy milenijne i jeszcze mu płacą za to, że nie ma życia. A z drugiej mógłbym zostać ćpunem, którego jedyna wiedza z zakresu chemii ogranicza się do umiejętności strzelenia sobie w żyłę. A jak skończyłem? Zostałem durniem. Durniem siedzącym na kanapie swojej ciotki i rozmyślającym o gównianych sprawach. No nie wiem. Na stole leżała jakaś gazeta. Typowe polityczne pierdolenie. To pewnie jedna z tych gazet, które rozdają za darmo pod sklepem. Bo czy prosta, pospolita, biedna i głupia pijaczka kupiłaby dla własnej przyjemności polityczne pismo w sklepie? No właśnie. Wszędzie tylko ci poważni ludzie. I jeszcze bardziej poważna opozycja. Poważnie? A według mnie cholernie zabawnie. No i śmiesznie. Bo w Polsce z tymi wyborami to jest tak, że nikt nie głosuje na daną partię, bo jest, kurwo, najświętsza, zajebista i idealna. Jaką partię mógłbym w ostateczności nazwać idealną? Taką, która ustanawia definicję zadowolenia dla każdego człowieka i taką, która im to zadowolenie jest jednocześnie w stanie zapewnić. No i niestety taki system mógłby działać, o ile nie byłoby wykolejeńców i wariatów. A przecież na pewno znalazłby się ktoś, kto zafundowałby przeszczęśliwym obywatelom odrobinę CZADOWEJ ROZRYWKI. No i cóż. Rząd burzy i rujnuje życie ludziom. Ale w moim odczuciu tylko dlatego, że sam jest do tej dewastacji zachęcany. Rząd po prostu dostaje pozwolenie na to, żeby manipulować tłumem. I żeby nagminnie wciskać leki na receptę, bo taki lek to nawet chorego ustawi w szeregu. A że jest na receptę, nie wykluczy z jednolitej masy kogoś, kto jest normalny i chciał się jednorazowo odurzyć metylofenidatem. Bo nie doprowadzi do zniszczenia mózgu. Generalnie dupa. Napiłem się kawy. Ponoć kawa na kaca nie pomaga. Żart. Faktycznie nie pomaga. Kurwa jasna, ależ sucho było mi w ustach. No i co kilka minut doznawałem zawrotów głowy. A kiedy pomyślałem sobie o zgubionych dokumentach, liczyłem na jakiś mocny zawrót głowy, dzięki któremu mógłbym przewrócić się na drugą stronę, złamać kark i powąchać kwiatki od spodu. Zasnąłem.

I nagle, no jak skurwysyn, ktoś zaczął dzwonić do drzwi. Kuźwa. Gdybym wiedział, że to przygodny partner ciotki, próbowałbym spać przy delikatnym dźwięku napierdalającego dzwonka. Ale wstałem, otworzyłem. No i zobaczyłem tego tłustego skurwiela. Na widok jego obślizgłych, grubych palców aż się we mnie gotowało i gdybym nie miał do czynienia z lipidową bryłą o ogólnym zarysie faceta, nie powstrzymałbym się przed uderzeniem w ten schlany, czerwony pysk. Zawsze tak wychodzi. Pytam się ludzi, czy nie chcą kawy, a w głębi serca życzę im, abym zamiast kawy zalał wrzątkiem ich garda. Żałosne. Ale wtedy nie zapytałem się o kawę. W ogóle się nie odezwałem. Stałem i gapiłem się w jego brudny i opinający się na grubym brzuchu podkoszulek i nie umiałem wydusić z siebie słowa. Zdjął kurtkę i buty, wszedł do kuchni i zaczął czegoś szukać. Nie wiem. Obserwowałem go. Usiadł na fotelu i zjadł kanapkę. Wielka, obrzydliwa i waląca gruchę świnia. Pięćdziesięcioletni oblech. Strumień śliny cieknący z pyska. Rzygi. Knur rozjechany na polnej drodze.

Nienawidziłem go. I specjalnie usiadłem na tym fotelu, no na tym naprzeciwko niego. Patrzyłem w jego potwornie małe, kurewskie oczka. Patrzyłem, patrzyłem, patrzyłem i, do kurwy nędzy, patrzyłem. A ten zbliżył się do mnie i emanując odorem spoconego spaślaka, spytał, czy mam jakiś telefon. Ponoć ciotka zasłabła i musiał się z nią skontaktować, bo tak. Bo potrzebował ciepłej cipy. No i ciepłego jedzenia też potrzebował. Chłonął wszystko, co stanęło na jego drodze. Pożerał bez opamiętania. I brudnymi łapami przeczesywał swoje śliskie, pozlepiane włosy. Drapał się po jajach. A ja patrzyłem. I patrzyłbym do teraz, ale ten pojeb wstał i już myślałem, że zamierza mi zajebać. Skończyło się na pytaniu odnośnie tego, czy mam jakiś jebany telefon. Ignorowałem jego polecenia o względnym charakterze pytań. Wtedy nie obchodziło mnie, że ciotka zemdlała. I dlaczego wszystko nic dla mnie nie znaczyło? Dlaczego nic znaczyło dla mnie wszystko? Dlaczego stawiałem znak równości między skrajnościami? Może dlatego, że każdą rzecz miałem w dupie. A może dlatego, że najistotniejsze było to, czego w dupie nie miałem - czyli coś, co nie istnieje [nie mylcie tego z kutasem Wincenta]. Stałem bez ruchu, cynicznie się uśmiechnąłem. I widziałem, jak w wuju rośnie agresja. Widziałem tę skalę czerwieni na jego ryju, paniczne przeszukiwanie kuchennych szafek, grzebanie w kieszeniach. Widziałem to wszystko. I zaśmiałem się z niego. Zaśmiałem się z jego płytkiego systemu wartości. Gdyby ratował ją w czynie bohaterskim, potrafiłbym wykopać kartę, którą wcześniej zakopałem w doniczce. Ale jestem pewien, że równie dobrze on byłby w stanie wykopać z ziemi zwłoki ciotki, gdyby zabrakło mu tej, która chce się z nim ruchać. Zależało mu tylko na jednym. Próbował przede mną i przed ciotką udawać kochającego partnera. A był zasranym dupkiem. Troszczył się o ciotkę, bo ona mu usługiwała. Świadczyła darmowe usługi seksualne, haha. Nie kochał jej, ale starał się zaspokoić najważniejsze ze SWOICH prostych i prostackich potrzeb. Na co była mu ona? Na co? Powinien być bardziej szczery. I powinien nauczyć się mówić do niej "dziwko". Powinien. Żałosny facet, no ja pierdolę. Wybaczcie mi moją łacinę. I kiedy tak arogancko gapiłem się w jego oczy, uderzył mnie pięścią w twarz. Nie pamiętam, co robiłem. Wpadłem w jakiś cholerny szał. Pieprznął moim ciałem o ścianę i nachylił się nade mną. Krzyczał, że mam mu dać swój telefon. A wraz z dźwiękiem uchodził z jego ust najbardziej wstrętny na świecie zapach. Jego usta muszą smakować jak szkolna kanapka z jajkiem. Nie potrafiłem się opamiętać. Uderzył mnie kilkakrotnie, a ja w złości wbiłem sobie paznokcie w skórę. Totalnie nie kontrolowałem tego, co robiłem. Ale przecież miałem na to pozwolenie. Wszyscy mnie o to prosili. Nie bez powodu miałem plakietkę pierdolniętego. No bo czy masz, do kurwy nędzy, prawo uważać się za osobę normalną, kiedy robisz rzeczy, których tak naprawdę nie jesteś świadomy? Piękna forma agresji. I nie wiem, nie wiem, nie wiem. Totalnie nie wiem. Słyszałem w głowie pisk, bolał mnie tył głowy, widziałem niewiele. I aż w klatce piersiowej czułem napięcie. Taką siłę. Jakby za dużo mnie było w ciele, w szkielecie. Jakby coś znów usiłowało mnie rozpieprzyć od środka. Leżałem w swoim pokoju. I, kurwa, źle się czułem. Miałem zadyszkę, bolało mnie gardło, drgały palce. A we łbie totalna pustka. Próżnia. Gorzej niż, mówię wam, gorzej niż po niewinnej i zapomnianej nocy z alkoholem. Nie ogarniałem, co się stało. Pamiętam jedynie wściekłą twarz partnera ciotki. I kilka urywków. O co chodziło, do chuja pana, z tym telefonem? Z ciotką? Przecież cały czas słyszałem jej głos. Dochodził z sąsiedniego pokoju. Kolejny atak? Kolejny wybuch Wezuwiusza schizofrenicznej lawy? Magma pierdolca? Powtórka z rozrywki? Wyszedłem z pokoju. Ciotka siedziała na łóżku, wuj chodził po pokoju i trzymał się za głowę. Oboje wyraźnie niezadowoleni, oboje zniesmaczeni. Kiedy pojawiłem się w drzwiach, popatrzyli się na siebie jednoznacznie. I jakby zamarli. W życiu i na wszystkie światy, wszechświaty, zgony, zgody, wzwody, zawody, śmierci i śmieci przysięgam wam, że nie widziałem tej grubej świni w takim stanie. Był bardziej spocony niż na co dzień. I duma mu totalnie zeszła z ryja. Przypominał małe, tłuste i rozpieszczone dziecko. Dziecko, którego rodziców nie stać na telefon z jabłkiem i prywatną szkołę. Takie obrzydliwe dziecko z wyrazem twarzy obrażonego na świat gnojka. Tylko ciotka się nie zmieniła. Do końca życia zostanie jej już chyba ta pijacka morda perforowana dziesiątkami trądzikowych blizn. I wróciłem do pokoju.

Usiadłem na łóżku i w jednej sekundzie wszystko ułożyło się z logiczny ciąg. Ciotce nic się nie stało, nie zasłabła. Sam sobie uroiłem, że zemdlała. Wuj nie prosił o telefon, a ja znalazłem pretekst, aby pokazać mu, jak bardzo go nienawidzę. SAM WYMYŚLIŁEM MOTYW. MOTYW, KTÓRY NIE ISTNIAŁ. I nie było w tym mojej winy. To jedynie konsekwencja tego, że uważa się mnie za nienormalnego. Że sam motywuję siebie do czynienia czegoś chorego, bo wiem, że mam do tego pełne prawo. Gdyby ktoś powiedział mi, że od dzisiaj mogę szczać na głowy niemowląt i nikt nie będzie mieć mi tego za złe, nie wahałbym się. Niedawno w hotelu podano mi tabletkę. Sam nie wiedziałem, jaka to konkretnie tabletka, ale odkąd pamiętam, ciotka kazała nosić mi kilka tabletek w portfelu. No i nosiłem. Pewnie ktoś, kto chciał mnie obrabować, domyślił się, że Zolafrenu nie wolno łączyć z alkoholem. I specjalnie wcisnął mi pastylkę do gęby, aby łatwiej było mnie okraść. I nie pamiętałem tamtego wieczoru. Ale jednak w podświadomości sporo myślałem o telefonie. O moim numerze. Nie zdziwiłbym się, gdybym go komuś podał. Zgubiłem dokumenty i pieniądze. Telefon był jedyną [oprócz mógu] totalnie personalną rzeczą, jaką miałem przy sobie Mój mózg więc dawał mi wyraźne sygnały, że tak się stało. Że podałem komuś numer. Lepszy numer niż numerek. Konflikt wewnętrzny. Nie wiedziałem, co robić. Najchętniej porzuciłbym tę całą historię. I Wincenta. I wszystko, co mnie spotkało.

Porzucił.

Rzucił.

Rzucił się.

Najlepiej z balkonu.

I jakoś tak instynktownie wziąłem doniczkę, w której chowałem kartę. Wygrzebałem ją, oczyściłem, włożyłem do telefonu i uruchomiłem go. I nagle zaczął wibrować lepiej i mocniej niż wszystkie te sprzęty, które moja ciotka zwykła trzymać w nocnej szafce. I wszystkie te sprzęty, które wyciągała, kiedy nie było jej partnera. Kurwa, nie mylcie mnie z jakimś jebanym amatorem wróżbitą, który na wizji otrzymuje sygnały niewerbalne i wie, że powinien odkopać swoją kartę SIM. No ale cóż, rzadko zdarza mi się odkopywać kartę. Kuźwa. Dostałem osiem wiadomości. Pisanie do mnie przypominało trochę pisanie do salonu Hondy. Piszesz z zamysłem, że odpisze jakiś diler, a nie odpisuje nikt. No i wyświetlił mi się obcy numer. Dzwonił czternaście razy. I czternaście razy moja karta była nieaktywna. Napisał osiem wiadomości. I na te osiem wiadomości odpisałem jednym słowem.

OKEJ.

Ktoś stwierdził, że mam być dnia dzisiejszego o osiemnastej w centrum. Potwierdziłem jedynie swoją obecność.

Centrum.

Entrum.

Ntrum.

Trum.

Trumn.

Trumna.

Podświadomie miałem nadzieję, że to ta blondynka. Ta którą zacząłem uważać za najpiękniejszą kobietę. To na pewno była ona. Demoniczna, wychudzona i szalenie męska, mocna, pewna siebie. Taki typ naćpanej carycy. Możliwe, że gdybym jej wczoraj nie spotkał, dzisiaj ruchałaby się z kimś zupełnie innym. Ale na cholerę do mnie pisała? Równie dobrze mógłbym jej powiedzieć, żeby obciągnęła szympansowi. Mogłaby to zrobić na moich oczach. I mogłaby w krytycznej sytuacji nie obciągnąć szympansowi z jednego powodu. Mieszkamy w Polsce. W Polsce widzi się szympansa rzadziej niż wyciąga się kartę SIM z doniczki po kwiatku. Sama świadomość tego, że ta laska przekazuje istotne słowa osobie, z którą może nie będzie miała jakiejkolwiek styczności, budzi we mnie obrzydzenie. Gdyby nie była taka piękna, taka prawdziwa i taka idealna, kazałbym jej spieprzać. I na dobrą sprawę nie wiedziałem, kim była. Mógł przecież pisać Wincent. Albo jakiś dziad, którego facjaty nie zapamiętałem.

No ale byłem na tyle wkurwiony i podekscytowany, że poszedłem się wykąpać, uczesałem włosy, ubrałem się i próbowałem wyjść. Próbowałem. No właśnie. Ciotka czekała przy drzwiach. Wspomniała, że znowu miałem atak. I że pobiłem wuja. Kiedy zacząłem ją ignorować i kiedy stoiłem miny zadufanego w sobie skurwiela, ta kazała mi usiąść na kanapie. Pierwszy raz widziałem jakieś zmartwienie w jej oczach. I odczułem, że chyba musi jej na mnie zależeć. Pokazywała to w zupełnie inny sposób. Matki i ciotki z reguły troszczą się o swoje dzieci i ich przyszłość. Chcą zapewnić im godne warunki, ładny pokój i atrakcyjną szkołę. Byłbym fatalnym rodzicem. Chciałbym mieć dziecko. Chciałbym mieć interaktywną laleczkę w żywej skórze. Kogoś, komu zapewnię dobrą szkołę i będę kazał się uczyć, bo sam tego nie robiłem. Kogoś, komu urządzę piękny pokój, bo sam takiego nie miałem. Kogoś, kogo zapiszę na kurs gry na fortepianie, bo sam nigdy nie grałem. I kogoś, komu będę kazał zostać prawnikiem, bo sam nigdy nie zarobiłem więcej niż 1200. I wiecie, że właśnie dlatego nie chcę nigdy spłodzić dziecka? Nie chcę mieć kogoś, kto będzie mi potrzebny tylko po to, aby czuć się spełnionym. Kogoś, kto usunie moje błędy. Bo rodzice już z reguły tacy są. Z reguły upychają w dziecku każdą ze swoich niespełnionych ambicji. A moja ciotka była inna - upychała wszystko w swojej płaskiej dupie. Jako dziecko chciałem napić się piwa. I napiłem się. No ale tego dnia było dziwnie. Ona autentycznie usiadła ze mną przy stole i powiedziała, że powinienem znów pójść na kontrolę. I opowiedzieć panu w białym fartuchu o swoich problemach. A na koniec dodała, że muszę znaleźć pracę i zająć się czymś, co odciągnie mój umysł od zbędnej aktywności. Kazała mi się ustatkować. Tak powiedziała. Dokładnie tak to brzmiało. USTATKOWAĆ. Dlaczego ludzie chcą się ustatkować? Co to znaczy? Oni myślą, że ustatkowanie się to założenie rodziny, kupno domu i życie w rutynie. A przecież statki pływają, dryfują, toną i unoszą się na falach. Ja już byłem ustatkowany. Byłem jak jebany Titanic.

Mokry i kilka metrów pod ziemią.

Wstałem, spojrzałem w lustro i wyszedłem. Znowu to samo. Czy zauważyliście, że moje życie kręciło się wokół wychodzenia z domu i wchodzenia do niego? Czekałem na tramwaj trzy minuty. I kiedy wysiadłem na przystanku pod centrum, totalnie byłem rozczarowany. Nikogo znajomego nie widziałem. Ktoś znowu mnie oszukał. Może podglądał mnie przez swoją wstrętną lupę i robił mi zdjęcia, aby następnie wykorzystać je w jakichś dokumentach, do stworzenia których potrzebny był mój skradziony dowód? Stałem [wspomnienia penisa po kastracji]. Stałem jak bezradne cielę. A obok mnie siedział jakiś facet. Na bezdomnego nie wyglądał, a waliło od niego tak, że słabiej walą sobie chłopcy w wieku gimnazjalnym. Ci ludzie, którzy jeżdżą tramwajami i którzy śmierdzieć nie powinni, zawsze cuchną. MPK. Możesz powąchać kupę. Czekałem, czekałem i nic.

I nagle, no kurwa, nagle podeszła do mnie jakaś dziewczyna. I wtedy poczułem, że narasta we mnie totalne rOzCZAROWANIE. Oczarowanie, rozczarowanie? Jaka jest między tymi słowani różnica? Patrzyłem się na nią. Nawet nie pojawił się w mojej głowie pomysł, żeby się z nią ruchać. Gapiłem się na nią tak, jak standardowy brat na siostrę. Albo jak gimnazjalista na swoją czterdziestoletnią matkę. Nie czułem tego. Nie chciałem, aby łączyło nas cokolwiek więcej. To nie ona była posiadaczką platynowych loków, kościstych ramion i cienkiej skóry, która niemal pękała w tych wypchanych implantami i silikonem miejscach. Ta dziewczyna była zwyczajna, przeciętna. Nazwałbym ją totalnie nijaką. Pewnie podczas świąt patrzysz na syna siostry swojego dziadka i nie masz zamiaru się z nim pieprzyć. W przypadku tej dziewczyny było identycznie. Ona nie była wysoka. Nie była też niska. Nie była chuda, nie była gruba. No i nie miała blond włosów. W sumie te włosy nie były też ciemne. Na zbyt mądrą nie wyglądała, ale pewnie głupią nie mogła się okazać. No i nie ubierała się na jasno. Ani nie posiadała ciemnych ubrań. Nie była ładna. I brzydka też nie. Po prostu była totalnie przeciętna. Taka po środku. Gdybym mógł ją ocenić, dałbym jej 5/10. Idealne 1/2. Wszystko, co posiadała, było cholernie zwykłe. Od chuja jest takich dziewczyn wszędzie.

A ta postanowiła się do mnie odezwać. Spotkać się ze mną. I kiedy stała obok mnie, spytałem, o co jej właściwie chodzi. Po co chce się ze mną widywać? Co takie spotkanie zmieni w jej nudnym jak mysi kolor włosów życiu? Nic? No właśnie. Zaproponowałem jej papierosa. Zapaliła bez zaciągania. I powiedziała, że musi poprawić ocenę z fizyki. Nie wiedziałem, co mam robić. Mimo ośmiu wypalonych papierosów rozmowa się nie kleiła. A pomyśleć, że alkohol jest idealnym spoiwem takich rozmów. Miałem ochotę się napić. Poszedłem z nią do monopolowego. I kupiłem cztery piwa. A potem poszliśmy do parku i siedzieliśmy obok fosy. Ona paliła kolejnego papierosa, ja starałem się nawiązać jakąkolwiek relację. Byłem już totalnie znudzony, a ta nie potrafiła ze mną rozmawiać. Na chuj dzwoniła do mnie czternaście razy? Na chuj pisała? Jeśli nie wiesz, jak ze mną rozmawiać, zadaj mi pytanie. Spytaj, czy dobrze się czuję mając dwadzieścia lat i schizofrenię. Spytaj, czy byłem w szpitalu. Albo, kurwa, spytaj, jak mija mi dzień, życie lub czy masturbuję się wieczorami. Milczała. Była taka nieŚMIAŁA. Ale ŚMIAŁA się takim śmiechem, jakim śmieją się wyłącznie pozbawione życia towarzyskiego dziewczynki. Nie polubiłem jej. A potem wypiliśmy dwa piwa. Czułem się trzeźwy. Po dwóch piwach mógłbym rozwiązywać sudoku. A ona rozmawiać. Tym swoim drżącym, cichym i cieniutkim głosem opowiedziała mi o ojcu, który jest deweloperem, zarabia trzydzieści tysięcy i rekreacyjnie bawi się w prowadzenie sieci salonów sukien ślubnych. Dodała, że sama uczy się w najlepszym liceum w województwie i że rodzice każą jej mieć piątkę z matematyki. A ona umie na czwórkę i dlatego przed każdą lekcją bierze leki uspokajające. Zaczęła zwierzać mi się ze swoich błahych problemów i wylewnie opowiadać o zaburzeniach odżywiania. Do cholery przypominała mi drżącego na mrozie i białego jamniczka z diamentową obróżką. I wtedy spytałem, po jaką cholerę chciała się ze mną spotkać i skąd właściwie wie o moim istnieniu. Kurwa mać. Okazało się, że ta roztrzęsiona, rozhisteryzowana i uzależniona od waleriany dziewczynka dorabia jako fotomodelka. Że reklamuje odzież ślubną, bo jej ojciec ma znajomości w tej branży. Biedny i wyrośnięty płód, który bez ojca nie poradzi sobie w życiu. Wątła córeczka. Wydawała się bardzo niezrealizowana i niespełniona seksualnie. Miała niewielką oponkę na brzuchu i szereg zaburzeń powstałych zaraz po tej oponce. Nienawidziła siebie, swojego życia, szkoły i rodziców. No i cholernie się tego wypierała. Jakby wstydziła się przyznać, że czegoś nienawidzi. Zastraszone dziecko, rozdygotana cnotka, ameba ustawiona przez system edukacyjny. Była kimś, kto pisze siostrze Balladyny w rozprawce. I kimś, kogo życiowym wzorem jest pani od polskiego. Dziewczyna nie była ładna, ale wszystko miała idealne. Brwi perfekcyjnie wyregulowane, paznokcie równo obcięte, doskonale uprasowane i czyste ubrania. Była chodzącą hybrydą waleriany, drgających dłoni, poezji śpiewanej i wizyt z tatusiem w operze. Niewinna, pozornie uśmiechnięta, życzliwa i nieśmiała. Ale widziałem, że w jej wnętrzu rośnie agresja, ból i nienawiść. I pewien byłem, że pewnego dnia włoży palce w przełyk na tyle głęboko, że rzygnie tą nienawiścią prosto na lakierowane buty swojego ojca. Na te buty, które kosztują cztery tysiące. Nie potrafiłem z nią rozmawiać. Coś irytowało mnie w niej do tego stopnia, że gdybym mógł, patrzyłbym się na nią przez godzinę i myślał nad tym, czym mnie zdążyła zdenerwować. I wtedy pomyślałem, że ona jest cholernie łatwa. Prosta. Niezbyt skomplikowana. Że jest wystarczająco zagubiona, aby spełniła każdą moją prośbę. Takich ludzi nikt nie lubi. A oni nie mają osobowości na tyle silnej, by cieszyć się z tego, że są wyśmiewani. Oni chcą towarzystwa, uwagi. I dlatego zachowują się jak cholerni kelnerzy. Aby ułatwić sobie drogę do spotkania tego idealnego dzieła chirurgów plastycznych, spytałem, czy zna wysoką i szczupłą blondynkę ze sztucznymi cyckami i ustami. A ta popatrzyła się na mnie. I zaczęła się delikatnie, dziewczęco uśmiechać. Okropna była. Ale kiedy wyjęła telefon i pokazała mi zdjęcie kopii mojego obiektu westchnień z młodzieńczych lat, postanowiłem się z nią zaprzyjaźnić. I wiedziałem, co mam robić. Zaproponowałem jej kolejne spotkanie. I kilkanaście razy powtórzyłem, jaka to biedna jest z powodu tej swojej depresji, załamania nerwowego i zaburzeń odżywiania. Mówiła, że nie umie funkcji liniowych i mimo trzech spotkań z korepetytorem, dostała trójkę na szynach ze sprawdzianu. Głupia dziewczynka. Kiedy byłem w jej wieku, waliłem wódę w szkolnej szatni, brałem fetę w kiblu i zaliczałem na dwa z plusem, bo nie miałem ochoty ponownie przeżywać tego naukowego koszmaru na poprawce. Siedząc z nią musiałem być inny. Musiałem wyssać z niej informacje o dobrych znajomościach. A ona mojego kutasa.

Żarcik. Nie była na tyle pociągająca, żeby cokolwiek ciągnać, haha.

Cytowałem w jej obecności Szekspira, nie zaciągałem [śmiech] się podczas palenia. Była chorobliwie miła, delikatnie zdesperowana. I kupiłem jej kolejne piwo. Próbowałem spytać, jak ma na imię Eliza. Eliza, no cóż, Eliza to rzekome imię tej laski z hotelu. Nadmuchanej blondyny. Jest tyle pięknych imion na świecie, a ktoś musiał dać tej kurwie na imię Eliza. Gdyby nie to, że z inną Elizą paliłem papierosy w szalecie, nie odczułbym ciarek na całym ciele i chęci na wymioty. I wcale nie pomyślałbym, że ta nowa Eliza i stara Eliza to jedna postać.

A pomyślałem tak. Gorsze okazało się jednak to, że nie tylko tak pomyślałem, ale i zacząłem sądzić, że to prawda. Ogromna ilość czynników na to wskazywała. Czy masz koleżankę, która ma białe i kręcone włosy, nadęte i przekrwione usta, wystające kości policzkowe i nogi niemalże chudsze od rąk? Prawie każdy ma taką koleżankę, jednak mało kto ma okazję posiadać dwie o takim wyglądzie. Ale Eliza była zbyt wyjątkowa. Nie mierzyłem i nie oceniałem jej. Bo ona pomijała wszelkie miary. Odkąd rozstałem się z nią, nie było dnia, żebym o niej nie myślał. No okej, było kilka takich dni. Kiedy dostałem zbyt dużą dawkę leków, kiedy nie potrafiłem myśleć o niczym, kiedy w psychiatryku miałem szczękościsk.

I nagle pojawiła się kolejna Eliza. Równie chuda, wyniszczona i z uśmiechem. Z takim uśmiechem zarezerwowanym dla suk, dziwek i socjopatek. Totalną pustkę w głowie czułem. To spotkanie miało być rekreacyjną partią szachów odgrywaną w piątkowy wieczór.

Ale nikt nie przewidział, że tego wieczoru bozia może ogłosić koniec imprezy. Jebany koniec świata, haha. Eliza. I znowu myślałem tylko o niej. A laska siedząca obok mnie pomagała zminimalizować koszty piwa, bo miała pieniądze. Odzywałem się do niej. Wypytywałem o szczegóły i z przesadną ambicją starałem się zapamiętać każde jej słowo. Miała na imię Ola. Ta Ola dała mi numer do Wincenta i do jakiegoś kolesia, który zajmuje się organizowaniem pokazów ślubnych. Tym kolesiem był, kuźwa, jej ojciec. Gruba ryba biznesu. Waleń pływający w pieniądzach. Miałem nadzieję, że poznam wreszcie kogoś, dzięki komu trochę mniej będę chciał umrzeć. Ale lubienie kogoś jest z drugiej strony męczące. Męczące jak szaleństwo. Alkohol zdążył już lekko na mnie wpłynąć, weselszy się stałem. I bardziej rozmowny. A może nie. Zawsze jestem rozmowny, ale na trzeźwo moje wywody dotyczą tego, że nienawidzę wszystkiego. Kiedy się schleję, wywody są o tym, że nienawidzę wszystkiego oprócz alkoholu. Gapiłem się na nijakie włosy przeciętnej dziewczyny. Powiedziała, że muszę zadzwonić do Wincenta, bo jedynie on może posiadać namiary na Elizę. Wyglądała na niezwykle smutną, przybitą i zmęczoną. Depresyjna, zagubiona Oleńka z czterema stówkami w szkolnym portfelu w kolorowe kwiatki. Ta dziewczyna była też chyba trochę rozczarowana. Podobnie jak ja. Też byłem nią rozczarowany. Na rozchodne dodałem, że jeśli pozna mnie z Elizą, zacznę ją lubić. A ona wsiadła do autobusu i wytłumaczyła mi, że musi nauczyć się na kartkówkę z historii, a skoro jest pijana, nie zrobi tego. Wiedziałem, że za chwilkę łyknie kilka tabletek waleriany. I aż bawiło mnie to poczucie. Bo kiedy ja, aby być mądrzejszym, nie brałem i unikałem leków, ona w zbliżonym celu je brała. Siedziałem sam na przystankowej ławeczce. Nic już nie jeździło. Do domu wrócić nie mogłem. A sam siedzieć też nie chciałem. Często mam wrażenie, że jedyne, co w moim życiu może być pozytywnego, to testy na obecność wirusa HIV.

Продовжити читання

Вам також сподобається

Divine Soul Emperor Від Kye

Філософія та духовні розповіді

44.2K 2.3K 79
Tytuł po polsku: "Cesarz Boskiej Duszy" Młody człowiek Lin Yan obudził ducha marnotrawstwa i został wyśmiany przez wszystkich, ale nie wiedział, że d...
To Hell With Being A Saint I'm A Doctor Від Kye

Філософія та духовні розповіді

58.4K 3.1K 59
Tytuł po polsku: "Do diabła z byciem świętym, jestem lekarzem" Yusung to genialny lekarz znany w świecie medycznym. On, który całe życie spędził w sa...
Pamiętnik Від Luke

Філософія та духовні розповіді

59.6K 14.1K 200
Wszystkie moje myśli, uczucia i emocje spisane w miejscu, które mnie uspokaja, gdy jest źle.
~Dziennik theriana~ Від Rysiek.pl

Філософія та духовні розповіді

1.7K 120 22
Jest to mój dziennik w którym znajdą się moje przygody i ciekawe przeżycia oraz rady dla therian✨ Zapraszam!