Milczenie ✔️

By NathanAlejver

59.1K 5.6K 1.6K

Kosmiczna ekspedycja dociera na orbitę odległej planety, by ustalić przyczynę zniknięcia poprzedniej misji. W... More

Praefatio
Stagium 01
Stagium 02
Stagium 03
Stagium 04
Stagium 05
Stagium 06
Stagium 07
Stagium 08
Stagium 09
Stagium 10
Stagium 11
Stagium 12
Stagium 13
Stagium 14
Stagium 15
Stagium 16
Stagium 17
Stagium 18
Stagium 19
Stagium 20
Stagium 21
Stagium 22
Stagium 23
Stagium 24
Stagium 25
Stagium 26
Stagium 27
Stagium 28
Stagium 29
Stagium 30
Stagium 31
Stagium 32
Stagium 33
Stagium 34
Stagium 35
Stagium 36
Stagium 38
Finis

Stagium 37

819 108 46
By NathanAlejver

Drayton upadł na ziemię przy kolejnej fali zabójczego bólu głowy. Nawet ktoś taki jak on cudem powstrzymywał się od beznadziejnego krzyku.

Nie... Ja nie... − Cierpiał. − Ale muszę. Nie mogę... się poddać.

Powoli wstał, cudem zachowując równowagę. Wszystko wokół zdawało się takie... inne. A jednocześnie znajome.

Nagle, kilka metrów za nim rozległa się ogłuszająca eksplozja. Fala uderzeniowa odepchnęła go tak, że z impetem znów upadł na ziemię.

Cisza brzęczała mu w uszach. Gdy zaczął się podnosić, powoli odzyskiwał panowanie nad słuchem.

Tuż obok usłyszał tupot biegnącego oddziału żołnierzy. A następnie strzały.

Co do...

Gdy się rozejrzał, oniemiał. Już wiedział, dlaczego te korytarze wydawały mu się takie znajome. Znajdował się... we wnętrzu ISN Praesumptora.

− Kapitanie Drayton! − Poczuł czyiś dotyk na swoim ramieniu. − Kapitanie! Czy wszystko u pana w porządku?

Spojrzał na oficera, który pomógł mu wstać.

− To się nie dzieje naprawdę... − stwierdził kapitan, przyglądając mu się z uwagą. − Nie istniejesz.

− Nie ma czasu, Eolianie zaraz tu będą! − niepokoił się oficer. − Musimy ucie...

W tym momencie jego ciało brutalnie przeszyły kule nieprzyjaciela. Drayton w porę uskoczył do korytarza obok.

− Vive l'Eolia!!! − krzyczeli żołnierze, oddając serię z karabinów. Kapitan błyskawicznie dobył swojego pistoletu, po czym wysunął się zza ściany i oddał kilka celnych strzałów w stronę nadchodzących Eolian. Wszyscy padli martwi.

Alarm wył, a czerwone światła awaryjne cały czas migały, oświetlając okolicę. Tuż obok płonęła ściana, na której pojawił się duży krater − zapewne jakieś urządzenie eksplodowało.

Nie... to nie jest prawdziwe. To niemożliwe... − tłumaczył sobie. − Jestem na Trinity, a to tylko halucynacja. Jedna wielka pieprzona halucynacja.

Głowa wciąż go bolała. Chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Tylko dokąd...?

Hangar... tak. Muszę się spotkać z... z... z kim? Boże...

Wkroczył w jeden z korytarzy, uważając, by się przy tym nie potknąć. Wciąż wszędzie słychać było krzyki, strzały i niewyraźne, mroczne szepty odbijające się echem w jego własnej świadomości.

− To... nie jest... prawdziwe − powtarzał sobie, lecz z każdą chwilą coraz mniej w to wierzył. − Muszę dojść... do... Dokąd?

Nagle zza zakrętu wypełznął zakrwawiony żołnierz Eolii, ciągnąc za sobą gęstą, krwawą smugę. Nie miał nogi.

− Ne tirez pas! − mamrotał niezrozumiale po francusku. − On a besoin d' aide...

Drayton szybko podszedł do niego i usadowił pod ścianą. Żołnierz był blady i naprawdę ciężko ranny. Wszędzie była krew.

− Nie ruszaj się. Pomogę ci.

− Vive l'Eolia... − mruknął, ostatkiem sił pokazując trzymany w ręce granat plazmowy i wyciągając zawleczkę.

Drayton błyskawicznie wyrwał mu granat i odrzucił w dal. Potężna eksplozja plazmy wstrząsnęła całym pokładem. Na szczęście było to w bezpiecznej odległości, by odłamki nie zrobiły mu krzywdy. Gdy kapitan ponownie spojrzał na fanatycznego żołnierza, ten już nie żył. Opuścił mu powieki szybkim ruchem dłoni, po czym wstał i ruszył przed siebie.

Wkroczył do pomieszczenia, w którym leżało pełno ciał żołnierzy: zarówno eoliańskich, jak i imperialnych. To był okropny widok... Starał się omijać ciała tak, by ich nie nadepnąć, aż w końcu zauważył, że jeden z jego żołnierzy wciąż jeszcze żył.

Wydawała się młoda, zapewne nie skończyła nawet dwudziestu lat. Była w makabrycznym stanie − jeszcze gorszym, niż poprzedni żołnierz. Leżała w gigantycznej kałuży własnej krwi i trzęsła się w śmiertelnych konwulsjach, wydając ciche jęki.

Drayton natychmiast podszedł do niej i złapał za rękę.

− K-kapitanie... − szeptała w nieludzkim przerażeniu zmieszanym z płaczem. − Przepraszam, ja... b-boję się. Nie chce... nie chce umierać. J-ja...

− Hej, spokojnie − odezwał się Drayton, mocniej ściskając jej dłoń. − Będzie dobrze, nie martw się.

− Zaatakowani n-nas nagle, ja... ja nie umiałam... P-proszę, ja...

− Nic nie mów, leż spokojnie − nalegał. − Rozumiem, to nie twoja wina.

Spojrzał jej w oczy i zobaczył, że wewnątrz cierpiała jeszcze bardziej niż to na zewnątrz okazywała.

− Jak masz na imię? − zapytał ze spokojem w głosie.

− S-sierża...

− Wystarczy tylko imię. − Uśmiechnął się. Była zbyt roztrzęsiona, by o tym myśleć, ale znalazła się w wąskim gronie ludzi, którzy ujrzeli uśmiech Draytona. Mroczna aura bijąca z jego przeszytej apatią postaci sprawiała, że wykreował sobie wizerunek zimnego, groźnego i bezwzględnego kapitana.

− Camilla − odparła. − B-boję się. Nie chce umierać, j-ja...

− Spokojnie, Camillo − powiedział kojącym tonem. − Dasz radę. Wierzę, że dasz. Jestem z tobą, pamiętaj.

Z jej oczu wypłynęły stróżki łez, które − wymywając krew − zostawiały za sobą czysty ślad.

− D-ziękuję... − powiedziała, a uścisk jej dłoni stawał się coraz słabszy. Konwulsje ustały, a Camilla zamilkła już na zawsze.

− Niech Bóg przyjmie cię do swojego królestwa − powiedział, zamykając jej powieki.

Powstał i ruszył przed siebie, myśląc o Camilli. O niej i o innych, którzy przez niego zginęli. Czuł się odpowiedzialny za wszystko, co się stało za jego życia. Za każdą jego błędną decyzje i ludzi, którzy musieli przez to umierać.

Jego życie naznaczone było pasmem cierpienia, od samego początku. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, co zamieniło go w tego, kim jest teraz. Wyschniętym wrakiem samego siebie. Cieniem człowieka.

Wojna zmieniła go całkowicie. Kiedyś potrafił żyć normalnie, ciesząc się i funkcjonując z dnia na dzień, teraz jednak zawsze przed snem widział twarze tych wszystkich, którzy zginęli z jego powodu − szczególnie przyjaciół. Pamiętał, jak parę lat temu jego najlepszy przyjaciel − Jonathan − spłonął na jego własnych oczach, podczas opuszczania rozpadającego się statku. Najgorsze w tym było właśnie to, że mógł go uratować. Poczekać jeszcze kilka sekund. Mógł, ale tego nie zrobił ze względu na bezpieczeństwo załogi, która czekała już w wahadłowcu ratunkowym. Prawda − dobrze postąpił, ale mimo wszystko mógł zaryzykować. To go zawsze bolało.

Przykładów było więcej, i to o wiele bardziej brutalnych. Choćby sytuacja sprzed kilkunastu lat na orbicie planety Koluros − kiedy to otworzył ogień do cywilów zamkniętych w kapsułach ratunkowych. Były ich setki... nikt nie przeżył. Wcale nie musiał tak postępować... ale to zrobił.

Nigdy sobie tego nie wybaczy. Nigdy.

Ciągnęło się za nim pasmo śmierci, powoli zamieniając w półżywy cień człowieka, którym teraz był. W zimnego, pozbawionego uczuć, twardego kapitana, którego wszyscy się bali.

Mimo swoich osiągnięć, szacunku i medali... tak naprawę był nikim.

Po wojnie, gdy został wybrany do misji Caelus-2, myślał, że ten koszmar się już skończył. Że tym razem zdoła ocalić swoich ludzi. Ochronić ich przed śmiercią... ale nawet teraz zawiódł. Z trzystu pięćdziesięciu członków ekspedycji zostało tylko kilkunastu, którzy zapewne za niedługo też zginą, a on nie będzie miał na to żadnego wpływu.

Nigdy sobie nie wybaczy tego, kim jest i co zrobił. Ale teraz obiecał sobie jedno − skończy z tym. Postara się uratować kogokolwiek z tego przeklętego statku oraz wymierzyć sprawiedliwość Corneliusowi.

Nie odpuści.

Niestety, wciąż tkwił w tej cholernej halucynacji. Płomienie, granat, ciała, Camilla... Wciąż czuł to przerażające poczucie winy i bezradność, które go ogarniały i wypalały resztki człowieczeństwa.

W końcu przeszył go intensywny ból głowy. Na chwilę go to zamroczyło, a gdy znów odzyskał świadomość − pamięć o rzeczywistości znów została przyćmiona przez wizję.

Kroczył przed siebie, nie będąc pewnym dokąd w ogóle się udaje. Intuicja pchała go do przodu. Ogarniająca go cisza była podejrzana... Labirynt korytarzy z każdym krokiem stawał się coraz bardziej mroczny, ciemny i złowrogi, aż w końcu zapanował niepokojący półmrok.

Eolianie mogą czaić się dosłownie wszędzie − myślał, po czym starał się mniej hałasować przy stawianiu kroków.

Wkroczył w długi, prosty korytarz. Broń cały czas trzymał w pogotowiu, gdyż spodziewał się ataku dosłownie w każdej chwili.

Nagle, w mroku na drugim końcu korytarza dostrzegł spowitą cieniem sylwetkę. Gdy przyjrzał się dokładniej, ujrzał samotnego eoliańskiego oficera, który najwyraźniej jeszcze nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Przeciwnik uzbrojony był w karabin szturmowy i wyglądało na to, że na kogoś czekał.

Nie czekając, Drayton wymierzył do niego z pistoletu i natychmiast otworzył ogień.

− Ave Imperium, renatum magnae potestatis! − krzyknął, naciskając spust.

Eolianin niestety zdążył się w porę zorientować, co się dzieje i w ostatnim momencie skryć za ścianą. Drayton natychmiast uskoczył za metalowy występ z boku, spodziewając się kontrataku. Ku jemu zdziwieniu nic takiego się nie stało − zamiast tego żołnierz zaczął krzyczeć jakieś niezrozumiałe rzeczy w języku francuskim.

Drayton postanowił to zignorować. Strzelił jeszcze kilka razy, po czym przeładował swoją broń. W tym samym czasie przeciwnik oddał kilka niecelnych strzałów w jego stronę.

− Przeklęte ścierwo! − wrzasnął Drayton, w którym z każdą chwilą narastał gniew.

Eolianin odparł coś, po czym się wychylił. Kapitan nie odpuszczał, strzelił. Niestety, żołnierz i tym razem zdążył się schować za zakrętem.

Przeciwnik zaatakował znowu, wystrzeliwując kilka następujących po sobie serii. Zmienił pozycję, przebiegając do sąsiedniej ściany.

Drayton posłał w jego stronę kilka kul, jednak chybił. A potem... nastąpiła głucha cisza.

Co jest, do cholery? − zastanawiał się kapitan.

Wyjrzał zza osłony. Wciąż nic się nie działo. Powoli wyszedł, wciąż trzymając palec na spuście. Cichym, ostrożnym krokiem podszedł w miejsce, gdzie wcześniej stał przeciwnik.

Nikogo tam nie było... Zupełnie jakby wrogi żołnierz się rozpłynął. Dziwne...

I wtedy... wyskoczył z mroku. Rzucił się na Draytona od tyłu z gołymi rękoma, zaciskając mu palce na szyi. Kapitan zaczął się dusić, ale zachował trzeźwość myślenia − z całej siły walnął przeciwnika łokciem w brzuch. Ten na ułamek sekundy poluzował ucisk. Była to chwila, którą Drayton wykorzystał, by się uwolnić.

Nie czekając dłużej, napastnik złapał kapitana za uzbrojone ramię i spróbował wyrwać broń. Pistolet strzelił kilka razy pod ich nogi, gdy się tak szarpali. W końcu Eolianin zacisnął pięść i błyskawicznie uderzył kapitana w twarz, rozcinając przy tym jego policzek. Ten jednak nie ustępował i wciąż trzymał broń. W mgnieniu oka obmyślił taktykę − zaczął nacierać w stronę ściany. Przeciwnik mocno uderzył o nią plecami, a wtedy Drayton sprzedał mu potężnego kopniaka. I uwolnił swój pistolet. Nim żołnierz zdążył cokolwiek zrobić, kapitan natychmiastowo w niego wycelował i pociągnął za spust.

Trzy strzały wystarczyły, by zabić przeciwnika. Drayton poczuł chwilową ulgę, ale dokładnie w tym momencie wizja się rozproszyła. Nie uwierzył w to, co zobaczył.

Marcello zsuwał się na ziemię, zostawiając krwawą smugę na ścianie.

− Marcello! − wrzasnął przerażony kapitan. Upuścił pistolet i od razu kleknął nad leżącym. Martwe oczy Marcello nawet nie drgnęły, a uczucie, które na nich widniało, zdradzało tylko poczucie zdrady i umierającej nadziei.

Drayton przeklął przeraźliwie.

− Marcello... Ja nie chciałem, ja... − uciął. Przybrał kamienny wyraz twarzy. Zamknął mu oczy i wstał, patrząc na wejście do działu transportowego. Milczenie, które zapanowało wokół, wyrażało więcej niż tysiąc słów.

Znienawidził siebie jeszcze bardziej. Pod wpływem halucynacji zabił członka załogi. To kolejna rzecz, której nigdy sobie nie wybaczy. Zabijając Marcello, jeszcze bardziej przekreślił szansę załogi na przetrwanie. Na to, że jeszcze ktokolwiek opuści to chore miejsce i wróci do domu, do bliskich.

Ciągnęło się za nim pasmo śmierci.  

Continue Reading

You'll Also Like

6.2K 611 44
Siedemdziesiąt lat po Wojnie Nuklearnej, która omal nie spowodowała zagłady gatunku ludzkiego, władzę na kontynencie sprawują Humanoidy. Syntetyczne...
77.1K 5.3K 26
Kim jestem? Czym jest miłość? Czym jest nienawiść? Czym jest życie? Czym jest śmierć? Czym jest życie w ciele kogoś innego? ...
6.5K 378 4
W 1956 r. na Węgrzech wybuchło powstanie przeciw tyranii Związku Radzieckiego. Polski naród nie tylko zainspirował Madziarów do tego odważnego czynu...
61.6K 3.8K 50
Gdy zagubiony nastolatek przypadkiem myli numery... jego życie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni.