Królowa Coldwater

By taketolibrary

65.7K 3.8K 454

Jane żyje w Coldwater- kraju, gdzie ludzie są podzieleni na rangi: albo jesteś biednym i mieszkasz we wiosce... More

Królowa Coldwater
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty piąty
🤫

Rozdział czterdziesty czwarty

152 9 0
By taketolibrary

Powoli tracę cierpliwość. Tkwię w jednym miejscu, w jednej pozie, na zmrożonym śniegu. Ręce mi drżą z zimna i nie mogę nic z tym zrobić. Nie mogę, bo bez jedzenia nie możemy wrócić do naszej skrytki. Musimy coś zdobyć. Sytuacja jest kryzysowa.

Patrzę na skupionego brata leżącego obok mnie na brzuchu. W rękach trzyma solidną kuszę i wypatruje cel. Zastanawiam się, jak on wytrzymuje to. Jesteśmy tu z pewnością parę godzin i jeszcze nie udało nam się upolować nawet glupiej wiewiórki. Los się do nas dziś nie uśmiecha. Swoją broń trzymam przy sobie ale czuję się z nią tak niepewnie, że boję się jej użyć. Nie polowałam na zwierzynę długie lata. Dawniej z rodzeństwem chodziliśmy na łowy z ręcznie robionymi łukami albo zostawialiśmy pułapki. To właśnie Nate mnie tego nauczył. Czuję się trochę teraz jakbyśmy mieli zaraz wrócić do domu ze zdobyczami i napełnić puste brzuchy naszej rodziny. Brat, jak gdyby czytał mi w myślach, spogląda na mnie pytająco.

- Pamiętasz jak zabrałeś mnie pierwszy raz na bagna? - szepczę.

- Chciałem pierwsze nauczyć cię podstaw i myślałem, że z rybami pójdzie ci szybko. - odpowiada z uśmiechem. - Ale trochę się przeliczyłem. 

- Hej, wcale nie było tak źle! - oburzam się. - Potrzebowałam tylko trochę czasu i w pewnym momencie miałam więcej ryb od ciebie. - patrzę na Nate'a, który zdaje się zaraz wybuchnąć śmiechem. - No co?

- Podrzucałem ci do wody martwe. Potem wbijałaś w nie pal i myślałaś, że złowiłaś.

- Jesteś okropny! - krzyczę i posyłam mu cios z pięści w ramię. Jęczy roześmiany i wkrótce jego humor mi też się udziela. 

- Raczej określiłbym to jako ''dobroduszny''.

- Ja bym to określiła zacznie inaczej. - fuczę. - Z pewnością tak nie było. Chcesz mi zrobić na złość.

- Oczywiście. Tak sobie tłumacz.

- Potem chodziłam bez ciebie i radziłam sobie świetnie. - staram się uratować swoją dumę. To prawda, podczas samotnych polowań potrafiłam się bardziej skupić i szło mi dużo lepiej. Nie zapomnę tej radości, gdy trafiłam za pierwszym razem w ruchliwą wiewiórkę. Nie była wybitna w smaku, ale to nie było ważne. Czułam się jakbym zdobyła jakieś trofeum. - To było kiedy wyjechałeś. - dodaję po chwili ciszej. Na wspomnienie tego robi mi się przykro. Uśmiech mi spada z twarzy, staram się nie wracać do tych traumatycznych dla mnie momentów. Na szczęście odzyskałam brata i to się teraz liczy.

- Wiesz, że nie miałem wyboru. - odzywa się cicho po dłuższej chwili.

- Nikt nie miał żadnych wyborów. Każda rzecz, która dzień po dniu się wydarzyła, to był przymus, nie wybór. - chciałabym nawet i wykrzyczeć tu i teraz jak bardzo ciężko mi było, jak moje życie było pozbawione sensu. Ale po co? Przecież on to wie. Jeśli ktokolwiek miałby to najlepiej zrozumieć, to właśnie Nate. 

Oboje popadamy w zamyślenie, nie skupiając się na głównym zadaniu. Nie można ciągle poddawać się emocjom, wiem o tym. Gdyby nie nagły, niedaleki dźwięk sapania, nie zauważylibyśmy ofiary. Nate wraca do swojej pozycji przyczajonego łowcy, stara się złapać cel. Po paru sekundach, ukazuje się naszym oczom dzik. Ryje swoim pyskiem w glebie na szczęście nas nie wyczuwając. Chciałabym pośpieszyć Nate'a by strzelał, bo zaraz nam ucieknie ale wie co robi, choć ręce tak jak mi drżą z zimna. Bierze głęboki wdech i... Strzela. Strzała trafia w kark, a zwierzę na chwilę upada, po czym z zaskakującą siłą podnosi się z kwikiem by zacząć uciekać. 

- Jane bierz go, BIERZ GO! - krzyczy do mnie.

Przystawiam celownik kuszy do oczu, zmarzniętymi dłońmi próbując nacisnąć spust. Niecierpliwość brata nie pomaga, presja czasu tymbardziej. Jeśli spudłuję, nie będzie co jeść. Pomyśl o innych. Myśl o innych. Musisz to zrobić. Nie zawiedź ich... Kiedy czuję, że jestem gotowa, wystrzelam. I trafiam dzika prosto w łeb, w momencie gdy miał już zniknąć w gąszczu. Wypuszczam z siebie głośno powietrze, z ulgi muszę przysiąść. Nate zdążył już podbiec do martwego zwierzęcia i wyciągnąć z niego strzały. Podnoszę się i na drętwych nogach dołączam do niego. Wpatruję się w nieruchome oczy ofiary. 

- Dobra robota siostro. - chwali mnie. - Brawa za trafny strzał. Jesteś dziś zdecydowanie lepsza ode mnie.

- Na ile powinien wystarczyć?

- Dla naszej grupy? Może na dwa dni. Zależy, co postanowią dobrego z nim zrobić. Musimy go przywiązać do konia. Dasz radę wziąć go za tylnie kopyta?

Chwytam je za nogi, Nate za przednie i udaje nam się przetransportować zwierzę do koni, które czekały cały czas na nas na brzegu lasu. Ten kawał mięsa jest bardzo ciężki i jestem już spocona z wysiłku. Wiążemy je dokładnie, a drugą końcówkę sznura mocujemy do siedzenia mojego Cukra. Będę musiała jechać ostrożnie i nie szybko, by zwierzęcia zbytnio nie poobijać. 

- Ciekawe czy pozostałym udało sie coś zdobyć.

- Miejmy nadzieję. - Nate jednym sprawnym ruchem wchodzi na swojego konia. - A teraz jedźmy, bo nie czuję już własnej dupy.

Mój brat zna na pamięć cały system bocznych dróg, dzięki którym udaje nam się spokojnie przejechać bez dodatkowych podejrzeń. Za każdym razem, gdy przekraczam bramę miasta czuję się jak intruz. To uczucie doskwiera mi od dawna. Albo raczej łatwiej było by zapytać gdzie nie czuję się jak intruz? Poczucie zadomowienia z jakimkolwiek miejscem jest mi zupełnie obce.

Pod naszą kamienicą przy stajni dostrzegamy kilkoro mężczyzn. Podjeżdżamy bliżej i rozpozaję wśród nich między innymi... Briana. Klnę w myślach bardzo głośno, bo nie jestem gotowa na to spotkanie. Chłopak odwraca się w naszą stronę i łapiemy kontakt wzrokowy. Na jego twarz wpływa lekki uśmiech. Zatrzymujemy się i schodzę z konia z oporem. Mężczyźni zdążyli się już przywitać z bratem i wychodzi na to, że czekali z jakąś sprawą właśnie na niego. Brian podchodzi bliżej mnie i omiata wzrokiem martwego dzika.

- Niezła zdobycz. - komentuje. - Miło cię widzieć, Jane.

- To zasługa mojej małej-dużej siostry. - Nate wchodzi w rozmowę. Brian gwiżdże.

- A więc może kiedyś dasz się porwać na wspólne łowy?

Nie wiem co powiedzieć, więc milczę. Cholera jasna, dlaczego przy tym chłopaku nie jestem w stanie wydusić z siebie jednego poprawnie złożonego zdania? Na moją nieufność i nieśmiałość co do tego człowieka składałoby się wiele czynników. 

- I wybijecie dla was całą zwierzynę? Nie ma mowy! - rzuca Nate w żartobliwym wydźwięku, po czym zostaje o coś zapytany przez pozostałych mężczyzn. Zostałam na boku sama z Brianem.

- Dziś wieczorem przy kościele obok rynku? - mówi do mnie cichszym tonem.

- To pytanie, czy zaproszenie? - wypalam. Powiedz nie, po prostu mu to powiedz.

- Coś w rodzaju prośby. - posyła mi uśmiech, który jest całkiem urokliwy jak stwierdza moje głupie serce.

- Nie mogę. - zerkam na Nate'a pogrążonego w rozmowie. 

- Oczywiście, że możesz. Kto ci zabroni?

- Jeśli się Nate dowie, że wychodzę sama o zmroku...

- Musisz zrobić tak, by się jednak nie dowiedział.

- Brian... - wzdycham. Odpuść, idź ode mnie, nie chcę cię tu. Po co chcesz się spotkać? Nie ufam ci. Jesteś mi obcy. Nie chcę się do ciebie zbliżyć. Po prostu zostaw mnie w spokoju. 

- Dziś wieczorem. - powtarza cicho, jego towarzysze zaczynają się zbierać na swoje konie do drogi powrotnej do siebie. - Smacznej kolacji wam życzę. - dodaje głośniej i jak gdyby nigdy nic wskakuje na konia i odjeżdża wraz z pozostałymi. 

Wpatruję się w plecy odjeżdżającego chłopaka próbując zrozumieć, co ma na celu to spotkanie. Gdyby chociaż powiedział coś więcej. Jego tajemniczość mnie przeraża, a z drugiej strony... Nie chcę tego przyznać przed sobą, ale jest w tym coś intrygującego. Moje rozmyślenia na szczęście przerywa Nate.

- Zawołam chłopaków, musimy wnieść to tak by nie zasyfić krwią całego korytarza i pomieszczeń.

- Czego chcieli?

- Hm? Ach, oni? Jakby to powiedzieć... Wystąpiły pewne komplikacje.

- To znaczy? - podchodzę bliżej. Przechodzi mnie dreszcz strachu. - Co się dzieje?

- Nie chcę za wcześnie siać paniki... Ale strażnicy nakryli kilku ich ludzi na naszej trasie prowadzącej do zaprzyjaźnionego alchemika. Jeśli go zgarną, to nie będziemy mieć stałego źródła lekarstw. A jeśli nie dość, że go zgarną, zagrożą więzieniem bądź sznurem to on wszystko im powie... I wtedy będzie gorąco. Tylko nie panikuj, dobrze?

- Łatwo ci mówić. Przecież wszystko może się posypać w jednej chwili. - nie kryję już zdenerwowania. Brat podchodzi do mnie i łapie mnie za ręce.

- Owszem, może. Ale jesteśmy na to przygotowani. Chyba tylko głupiec by wierzył w to, że do śmierci nikt nas tu nie znajdzie. Prędzej czy później wykryją nas, bo przecież musimy wyruszać po jedzenie, leki i masę innych rzeczy. Narazie proszę cię, byś nie mówiła o tym nikomu, dobrze? Dziś późnym wieczorem mamy naradę i będziemy dyskutować o tym. 

Kiwam głową. Czy pozostaje mi coś innego niż pozostawić to mojemu bratu i ludziom, którzy z pewnością wymyślą jakieś wyjście? 

Na obiad jemy potrawkę z dzisiejszego dzika i kilkudniowej sarny. Jestem na nogach od wczesnego świtu i nie jadłam jeszcze nic. Jest tak dobra, że chcę poprosić o więcej, ale jest mi głupio to zrobić. Oszczędzają tutaj na jedzeniu i starają się trzymać  określonych porcji, by starczyło każdemu. Nasza kucharka o imieniu Eva robi dobrą robotę. Swoją drogą to całkiem w porządku kobieta w średnim wieku. Do złudzenia przypomina mi Mawen. Kłuje mnie w sercu na wspomnienie tego imienia, na wspomnienie tego, że ją po prostu zostawiłam. Myślę, że Eva jest godną zaufania kobietką, a przynajmniej tak wygląda. Nie rozmawiałam z nią nie wiadomo jak długo ale... Ale potrzebuję czasem pogadać ze starszą osobą, która choć na moment zastąpi mi matkę. Czy doszukiwanie się jej w innych kobietach jest w porządku? Pewnie nie, bo żadna nie da mi tego co rodzicielka. Jestem już dorosła, nikt nie będzie litował się nade mną, nikt nie zapłacze nad moim losem, nie pogłaska po głowie, nie przytuli i powie, że będzie dobrze. Muszę przejść tą żałobę i ruszyć do przodu, ale wcale to nie takie proste...

Po południu każdy zajmuje się sobą, ma jakieś zajęcie. Oprócz mnie. Postanawiam udać się na salę ćwiczeń. Co mi szkodzi godzina treningu? Tak więc ćwiczę rzut do celu, używam do tego noży, a potem kuszy. Idzie mi średnio, ale moim zdaniem jest już lepiej niż pierwszego dnia. Z czasem tracę siły ale nie daję za wygraną i mimo potężnej zadyszki i bólu barku, robię w drewniane tarcze ile się da. Kiedy podchodzę do stołu z nożami by wybrać inną wielkość, sekundę za długo spoglądam na mały zręczny sztylet. Biorę go do ręki i macham w powietrzu nie mogąc się nadziwić jak prosty się wydaje. Bez problemu ukryłby się za paskiem. Chyba nikt się nie zorientuje, prawda? Po prostu pożyczę go na dziś, a jutro zwrócę. Mógłby być przydatny kiedy wyjdę.

Bo wyjdę, chyba. Nie. Nie pójdę, co on sobie myśli? Jeśli chce mnie pobajerować, to niech spada. Ściskam rękojeść aż bieleją mi palce. Najwyżej, jeśli zacznie się podejrzanie zachowywać, albo do mnie dobierać, to będę mieć coś do obrony. Nate mógłby mi dać coś na stałe. Gdy wychodzimy to dostaję broń na ten czas, a potem zwracam ją bratu. To niesprawiedliwe.

Bijąc się z myślami wracam do kwatery i trafiam na porę kolacji. Akurat wszyscy siedzą przy stole i odwracają się w moim kierunku, kiedy otwieram drzwi. 

- Już myślałem, że będę musiał za tobą wysłać patrol. - mówi Nate z pełnymi ustami.

- Co to za brak kultury? Najpierw zjedz, potem mów. - rzucam złośliwie.

- Instrukcja nie jasna, panie kapitanie. - wstaje od stołu, całuje Dolores w głowę po czym ciągnie - Muszę się zbierać, za chwilę powinni wszyscy być.

- Co tym razem? - pyta jego dziewczyna. Wymieniamy szybkie spojrzenia z bratem. 

- Sprawy organizacyjne. Powinienem wrócić przed ciszą nocną, czyli dziesiątą. - chłopak szybko udaje się w stronę drzwi, by nie zostać złapanym w ciąg pytań. 

- Ja idę do kuchni grać w karty, mam nadzieję, że ogramy tego durnia Tone'go. - mówi Lilian. Przeciąga się na krześle, po czym wstaje i za sobą sprząta. - Wrócę maksymalnie pół godziny po dziesiątej, ale będę bardzo cicho, obiecuję Jane!

A więc składało by się na to, że Lilian nie będzie w pokoju do ciszy nocnej. Mam cztery godziny na wyjście, to całkiem sporo. Taka okazja może się nie trafić często. Gdyby zobaczyła, że tak długo mnie nie ma, to nabrałaby podejrzeń. Będzie zajęta czymś innym więc nawet o mnie nie pomyśli. 

- To ja się chyba położę. Nie czuję się najlepiej. - odzywa się Dol.

Kiedy dziewczyny wychodzą, ja wciąż tkwię w jednym miejscu.

- A ja... - odzywam się na głos do siebie. - Ja zrobię najgłupszą rzecz pod słońcem.

Pół godziny później jestem ubrana już w swój kożuch i kozaki. Pożyczam skórzane rękawiczki Dolores i przysięgam cicho, że ich nie zniszczę ani nie zgubię. Zamykam za sobą najciszej jak potrafię drzwi i z zapaloną świeczką przemieszczam się przez zimny korytarz, a potem wychodzę na zewnątrz. Myślę czy nie wziąć konia, ale nie chcę na siebie zwracać zbytnio uwagi. Rezygnuję więc z tego pomysłu i przemykam blisko murów uliczką którą wyjdę nieopodal rynku. Zatrzymuję się gdy słyszę każdy drobny szelest albo skrzypnięcie. Trzymam w ręce przy sobie ukradziony, przepraszam, pożyczony sztylet. Blask z latarń daje niewiele światła i szczerze mówiąc, wolałabym iść w całkowitej ciemności. Wystarczyłby mi tylko świecący księżyc. Co jakiś czas ślizgam się na oblodzonym bruku ale nie mogę zwolnić tempa. Przez to, że mam na sobie tak ciepłą i ciężką nawierzchnię, męczę się zdecydowanie szybciej. Gdy docieram do rynku, muszę ubrać kaptur i obwiązać twarz chustą. Tętni tu życiem jak zawsze. Pośród wrzawy głosów nie mogę usłyszeć nawet własnych myśli. Jeszcze tylko trochę, odnaleźć w tym labiryncie kościół. Zdaje mi się dostrzegać wierzę jednego z nich, ale nie jestem pewna, czy to ten o którym mówił Brian. No trudno, zaryzykuję. Ale... czy w ogóle to jest warte ryzykowania czegokolwiek?

Przepycham się między ludźmi wbijając wzrok w ziemię. Mam ciągle to na uwadze, że nie mam nikogo ukrytego za uliczką, kto w razie niebezpieczeństwa mnie obroni. Jestem zdana tylko na siebie. To przeraża najbardziej.

Kiedy docieram pod ogromne drzwi jednego kościoła, mam ochotę zmówić modlitwę w podziękowaniu, ale już nie potrafię. Rozglądam się dookoła, nie dostrzegam nigdzie Briana. Pewnie się spóźni. Ale wątpię, powinien już tu z pewnością być. Jeśli mnie wykiwał i na darmo przeszłam tyle, to mu ten sztylet wsadzę w...

Za moimi plecami kościelne wrota się uchylają. Nie mam okazji się odwrócić, bo ktoś kładzie dłoń na moich ustach i silnym uściskiem wciąga mnie do środka w ciemność.















Continue Reading

You'll Also Like

165K 15.7K 142
Chyba nie muszę dawać opisu Penelopka sezon drugi~ Zapraszam ❤️ Tylko tłumacze drogi wattpadzie
50.5K 3.7K 58
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
43.9K 2.6K 181
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
442K 20.2K 198
To jest opowieść o. pewnej dziewczynie z białymi włosami i fioletowe oczy to Leslie Sperado. I mieszka z rodziną Sperado,którzy mają posiadającą taje...