Spotkanie

By 2ColdMint

80K 9K 5.2K

Spotkania bywają w życiu różne. Czasem mogą przerodzić się w coś interesujące, a czasem sprawić masę kłopotów... More

Rozdział 1
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 2

2.3K 237 152
By 2ColdMint

Bardzo mnie cieszy, że pierwszy rozdział wam się spodobał. Nie spodziewałam się takiego odzewu z waszej strony. To co? Jedziemy z kolejnym? I żebym nie zapomniała: koń jest tylko koniem XD

Rozdział 2

Harry zawsze wyczekiwał listów od brata i siostry. Był bardzo ciekaw, jak wygląda nauka w Ilvermorny. W domowej bibliotece znalazł książkę o historii szkoły. Nie potrafił jeszcze szybko czytać, ale strona po stronie i dowiadywał się coraz więcej. Jak na siedmiolatka był naprawdę dociekliwy i jeśli coś go zainteresowało, to koniecznie musiał się wszystkiego dowiedzieć.

Kiedy przeczytał, że Ilvermony znajduje się w stanie Massachusetts na szczycie góry Mount Greylock, od razu wyjął mapę i odszukał przybliżoną lokalizację szkoły. Ciekawe było też to, że Ilvermorny było zamkiem, co w Stanach Zjednoczonych było raczej rzadkością. Jeśli już jakieś istniały, to zostały wzniesione w czasach kolonizacyjnych albo były jakimś wymysłem bogatych właścicieli ziemskich. Spytał raz nawet pradziadka Leonarda, czemu oni nie mieszkają w zamku, skoro Potterowie pochodzą z Wielkiej Brytanii?

– Tam jest chyba dużo zamków, prawda?

– Powiedz mi dziecko, czy zamek pasowałby do farmy? – spytał go wtedy pradziadek, który właśnie spokojnie przeglądał gazetę.

Harry musiał przyznać mu rację. Zamek zdecydowanie nie pasowałby do tego miejsca. Poza tym chłopiec lubił ich dom. Miał tu swój pokój, swojego konia, krewnych i całą masę zwierząt, którymi uwielbiał się zajmować. Susan żartowała czasem, że niedługo pewnie zamieszka w stajni, bo nie szło go stamtąd czasem wyciągnąć.

– Byłoby tu trochę ciasno – powiedział wtedy Harry, czyszcząc kopyta Prince'a. – Trzeba mu będzie zmienić podkowy – zauważył, zaglądając pod jedno z kopyt. Prince zarżał, jakby zgadzał się z nim.

– Ten koń cię uwielbia – stwierdziła tylko z rozbawieniem jego kuzynka.

– Z wzajemnością. Dziadek kazał nam coś jeszcze zrobić, jak tu skończymy?

– Chyba nie. Wiem, że jutro jedzie na giełdę. Może spytamy go, czy możemy z nim jechać? – zaproponowała.

Magiczna giełda była czymś niezwykłym. Harry był na niej raz razem z tatą i wujkiem. Sprzedawali tam różne produkty z ich farmy. Na wełnę magicznych owiec mieli stałego odbiorcę, który sam organizował transport bezpośrednio od nich, ale całą resztę sprzedawali zawsze sami, a nie było tego mało. Mistrzowie Eliksirów zawsze bardzo chętnie się u nich zaopatrywali i chwalili dobrą gatunkowość. W skrzyniach ułożone już były między innymi pióra hipogryfów, ich zrzucone pazury i włosie z ogonów, do tego włosy jednorożców i innych stworzeń.

Wokół terenu farmy znajdowali się inne rzeczy. Harry wiedział, gdzie ma gniazdo jeden z gromoptaków i zawsze szukał tam piór. Czasem udało mu się jakiejś znaleźć, ale prawdziwą gratką było, kiedy znalazł skorupy po wyklutych pisklętach. Nie wiedział, czy zostały wypchnięte przypadkiem, czy specjalnie, ale nie miało to znaczenia. Cieszył się, że je znalazł. Oczywiście miał pełną świadomość, że właściciel gniazda obserwował go na początku, ale nie znajdując w nim zagrożenia, reagował bardzo spokojnie na jego obecność. Poza tym chłopiec nigdy nie zbliżył się do gniazda. Szanował terytorialność majestatycznego stworzenia i lubił podziwiać go z daleka.

Jego babcia była prawdziwą mistrzynią w dziedzinie składników do eliksirów i to od niej czerpał wiedzę, co może się nadać potencjalnych kupcom i ile to jest warte. Z jej pomocą wszystko, co udało mu się znaleźć, zostało opisane i schowane. Babcia zabierała ich też ze sobą, kiedy zbierała zioła i uczyła ich o nich, a Harry chłonął wiedzę jak gąbka. Gdzieś tam pod skórą czuł, że samo warzenie eliksirów nie będzie jego domeną, bo zwyczajnie go do tego nie ciągnęło, ale uznał, że idąc do szkoły, wypadałoby chociaż znać składniki, z którymi się pracowało. No i w szkole na pewno nauczy się podstaw warzenia. Nawet Susan twierdziła, że byłby wstyd, gdyby na czymś naprawdę prostym wysadzili jakiś kociołek.

– Lepiej nie wysadzać niczego na pierwszej lekcji – mówiła. – Jeszcze nas wezmą za nieuków i co wtedy? A może się akurat okaże, że jednak umiemy warzyć? To chyba trochę jak gotowanie?

– Chyba tak – zgodził się z nią. Sydney zresztą twierdził, że to podobne dziedziny. Też trzeba było wiedzieć, jak coś pokroić i kiedy dodawać. W kuchni było dokładnie tak samo.

Kiedy skończyli pomagać przy sprzątaniu stajni, on i Susan spytali dziadka Garetha, czy mogą z nim jechać na giełdę.

– Wszystko jest posprzątane, jak trzeba, a lekcje mamy odrobione – zapewnił Harry. Wiedział, że gdyby czegoś nie dopilnowali, dziadek nie wziąłby nawet pod uwagę ich prośby. Potterowie trzymali swoje dzieci dość twardą ręką, ale dawali im też odpowiednią ilość swobody. Uważali, że jak wyrobią w nich od małego obowiązkowość, to potem będzie im łatwiej w szkole i nie będą się wykręcać od prac domowych, szukając wymówek. Wyznawali zasadę, że najpierw praca, a potem przyjemność.

– Jeśli wasi rodzice się zgodzą, to was zabiorę. Nie mam z tym problemu – zapewnił.

Alfred i Amanda nie mieli nic przeciwko, żeby Harry pojechał z dziadkiem i mu pomógł. Susan też dostała zgodę od swoich rodziców i tym sposobem następnego dnia wcześnie rano, pakowali wszystko do specjalnej skrzyni, którą potem dziadek zmniejszył i aportował się razem z nimi na giełdę. Tam szybko zaczęli rozkładać swoje stoisko.

Oczywiście ciekawie rozglądali się, co przywieźli inni, póki mieli na to jeszcze czas. Godzinę później zjawili się kupcy. Właściciele aptek, magicznych sklepów zielarskich, twórcy eliksirów i każdy, kto mógł potrzebować dobre jakości składników. Ta giełda miała tak dobrą renomę, że przybywali na nim czarodzieje z całego świata.

– Dużo ludzi – powiedział Harry, kiedy podał dziadkowi woreczek z nasionami, które kupiła jakaś czarownica. Susan odebrała zapłatę i wrzuciła pieniądze do sakiewki.

– Bardzo. To pewnie dlatego, że zbliża się zimowe sympozjum warzycieli. Wszyscy chcą się dobrze zaprezentować i potrzebują uzupełnić swoje zapasy – wyjaśnił Gareth.

Dwie godziny później Harry powiedział, że musi skorzystać z toalety.

– Idź – powiedział mu Gareth po rzuceniu na niego zaklęcia bezpieczeństwa. Jeszcze nie zwariował, żeby puścić dziecko samopas bez żadnej ochrony.

– Zaraz wracam – obiecał chłopiec i szybko pobiegł w odpowiednie miejsce. W tym czasie do stoiska Garetha podszedł z uśmiechem niski i dość przysadzisty starszy czarodziej w towarzystwie innego. Tamten był dużo młodszy, miał opadające do ramion czarne włosy, ciemne oczy i nos, który wyglądał, jakby kiedyś został złamany.

– Jak dobrze cię widzieć Gareth – przywitał się wesoło. – Zawsze powtarzam, że jak już się jest na giełdzie, to trzeba odwiedzić twoje stoisko. Zawsze chwalę wszystkim składniki od was.

– Miło to słyszeć i dobrze cię widzieć Horacy. Co słychać w Wielkiej Brytanii?

– Po staremu. Nic nowego. A właśnie. Pozwól, że ci przedstawię mojego następcę w Hogwarcie. Severus Snape. Jeden z najmłodszych Mistrzów Eliksirów na świecie – powiedział z dumą w głosie.

– W takim razie gratuluję. To nie łatwa sztuka – przyznał Gareth szczerze. – Ja nigdy nie miałem drygu do warzenia, ale składniki to co innego. Czym możemy służyć?

Po chwili obaj czarodzieje zaczęli szybko wybierać to, co było im potrzebne.

– Czy to skorupy jaj gromoptaka? – spytał nagle Severus, dostrzegając je.

– Zgadza się. Jeden z moich wnuków je znalazł. Mamy też pióra – dodał, pokazując.

– Wezmę obie skorupy i dwa pióra – powiedział.

Horacy zamienił jeszcze kilka słów z Garethem, zapłacili za swoje zakupy, a potem poszli szukać kolejnych rzeczy. Harry wrócił dosłownie minutę po tym, jak odeszli.

– Straszna kolejka była – wyjaśnił dziadkowi. – O! Ktoś kupił skorupy? – spytał zaskoczony.

– Zgadza się. Było tutaj dwóch Mistrzów Eliksirów z zagranicy. Jeden jest naszym częstym klientem – wyjaśnił.

W zasadzie Gareth odetchnął z ulgą, że Harry'ego nie było wtedy na stoisku. Wprawdzie wątpił, żeby ktoś w tym opalonym, zdrowo wyglądającym chłopcu z przydługimi włosami rozpoznał słynnego Chłopca, Który Przeżył, ale zawsze woleli dmuchać na zimne. Nigdy nie przedstawił się Horacemu z nazwiska i to działało na jego korzyść. Oczywiście zawsze mógł powiedzieć, że nazwisko Potter to tylko zbieg okoliczności. W końcu istniało ono także nawet wśród mugoli, ale coś mu mówiło, że ten młody Mistrz Eliksirów był bardziej spostrzegawczy, niż się mogło wydawać. Z łatwością rozpoznał skorupy jaj gromoptaka, które można było łatwo pomylić z innymi. Niemniej jednak nie sądził, żeby od razu połączył elementy układanki. W końcu brytyjscy czarodzieje byli święcie przekonani, że Harry Potter mieszka ze swoimi krewnymi od strony matki.

Życie Harry'ego ogólnie biegło dość utartym torem, ale chłopiec nie narzekał. Lubił swoje życie i nie zamieniłby go na żadne inne. Wiedział, że jego rodzina była bogata, ale on sam nie potrzebował wiele.

Jakiś czas temu był razem z rodzicami w mugolskim markecie. Jego rodzina robiła w nim czasem większe zakupy. W końcu czary nie było nieograniczone. Wkładał właśnie do dużego koszyka pudełka z płatkami, kiedy usłyszał nagle krzyki jakiegoś dziecka i pytająco popatrzył na Amandę. Kobieta zdawała sobie sprawę, że to jakieś mugolskie dziecko najwyraźniej wpadło w histerię, próbując coś wymusić na swoich rodzicach i kazała Harry'emu ignorować te krzyki. Stali się jednak naocznymi świadkami całego zdarzenia, kiedy skręcili w kolejną alejkę.

Chłopiec może o rok czy dwa młodszy od Harry'ego leżał na podłodze, kopał nogami i wymachiwał rękami, jak małpa w zoo i wrzeszczał. Zerknął na matkę chłopca, która wyglądała, jakby debatowała sama ze sobą, czy ulec swojemu dziecku, czy mu po prostu wymierzyć karę.

– Coś go boli, że tak wrzeszczy? – spytał głośno Harry. – Może zastrzyk pomoże?

Kobieta popatrzyła na niego zaskoczona. Jej syn musiał to usłyszeć, bo nagle przestał wrzeszczeć i popatrzył na niego z przerażeniem.

– Nic go nie boli – zapewniła go matka chłopca zmęczonym głosem.

Słysząc to, Harry zmarszczył brwi, a potem podszedł do dzieciaka i popatrzył na niego z góry. Może sam był dzieckiem, ale z doświadczenia wiedział, że takie zachowanie jest głupie. Jego rodzice nie pozwalali mu na nie nigdy. Ile razy widzieli, że może mieć swoje napady dziecięcego buntu, tyle razy pradziadek Leonard zabierał go ze sobą do stajni, żeby się wyżył, pomagając mu. W ten sposób Harry nauczył się radzić z własnymi emocjami i zamiast wrzeszczeć bez sensu, pożytkował nadmiar energii na coś konkretnego. Pradziadek zawsze potem wrzucał mu do skarbonki kilka knutów albo sykli.

– Jesteś głupi, wiesz? Nie wstyd ci? – spytał chłopca.

– Nie jestem głupi! – wrzasnął chłopiec.

– Jesteś! Twoja mama cię kocha, a prawie przez ciebie płacze! – powiedział, wskazując na zaskoczoną kobietę. – Mnie by było wstyd, gdyby moja mama przeze mnie płakała – dodał, a potem wrócił do Amandy, która wzięła go za rękę i poszli do dalej. O dziwo nie słyszeli już dalszych krzyków. Najwyraźniej słowa Harry'ego podziałały odpowiednio.

Alfred i Amanda opowiedzieli oczywiście o całym zdarzeniu przy kolacji. Leonard spytał prawnuka, czemu nie poczekał, aż matka chłopca sama coś zrobi?

– Denerwowały mnie jego wrzaski. Były bez sensu. Krzyczeć i płakać można, jak coś boli – powiedział, odgryzając kawałek bułeczki.

To nie było tak, że sam zawsze był aniołkiem i nigdy nie dostał kary, ale uczył się na swoich błędach. Bardzo szybko nauczył się, że wrzaskiem nic nie osiągnie. Co najwyżej spędzi dobrą godzinę, siedząc na stołku w kącie. Raz próbował wstać przed zakończeniem kary, a wtedy tata przykleił go zaklęciem.

– Twoja kara jeszcze się nie skończyła – powiedział wtedy Alfred. – Porozmawiamy, jak się skończy. Do tego czasu grzecznie siedzisz.

Harry nie miał wtedy innego wyjścia, jak dokończyć karę. Dopiero potem Alfred go odkleił i wyjaśnił mu, czemu ją w ogóle dostał. Chłopiec wtedy przeprosił, tata go przytulił i wszystko było znowu dobrze. Tylko jeden raz dostał lanie, ale potem zrozumiał, że faktycznie zasłużył. Złamał zakaz rodziców i omal nie skończyło się to tragicznie. Amanda tak się wtedy przeraziła, że ze łzami w oczach wymierzyła mu kilka solidnych klapsów, a potem mocno go przytulała. Nigdy więcej nie chciał widzieć swojej mamy płaczącej, dlatego obiecał sobie, że będzie grzeczny i nigdy więcej nie zrobi czegoś tak głupiego.

Po powrocie z giełdy Harry wrzucił do swojej skarbonki kilka sykli i knutów, które dostał od dziadka za pomoc na stoisku. Wziął ją do ręki i potrząsnął. Z uśmiechem stwierdził, że jest tam już całkiem sporo monet. Jak znowu odwiedzą magiczną ulicę, będzie mógł coś za to kupić dla siostry. Page miała za miesiąc urodziny i chciał znaleźć dla niej coś ładnego.

Cieszył się, że miał rodzeństwo i tylu kuzynów wokół siebie. Dzięki temu nigdy nie czuł się samotny, bo zawsze ktoś obok niego był. Nie mógł zrozumieć dzieci z podstawówki, do której chodził. Ciągle ktoś narzekał na brata albo siostrę, że muszą się z nimi wszystkim dzielić, że im coś wolno, a im z kolei nie. Naprawdę nie rozumiał, o co chodzi. Jakoś nigdy nie miał tego problemu. Jeśli czegoś potrzebował, to szedł zapytać, czy może pożyczyć i to wszystko. On też pożyczał swoje rzeczy. Zresztą w domu, w którym było tyle osób, ciągle coś się zawieruszało. Jeśli naprawdę nie mógł czegoś znaleźć, prosił o pomoc któregoś z ich skrzatów domowych.

Dla Harry'ego to były miłe i ciekawe, chociaż jednocześnie dziwne stworzenia. Spytał kiedyś jednego z nich, czy nie jest im zimno i czy nie wolałaby nosić normalnych ubrań. Skrzat nie obraził się chyba tylko dlatego, że chłopiec był autentycznie ciekaw jego odpowiedzi, a pytanie padło od małego dziecka.

– To wynika z historii skrzatów paniczu Harry – powiedział, spokojnie prasując ubrania, które wcześniej przyniósł mu inny skrzat. – My lubimy pracę i mieć dom. Dobry dom i opiekowanie się rodzinom czarodziejów to największe szczęście dla skrzata. A rodzina panicza jest bardzo dobra. Nie mogliśmy trafić lepiej.

Skrzaty związane z rodziną Potterów były wobec swoich panów niesamowicie lojalne. Czarodzieje zresztą dbali o nie w odpowiedni sposób i nie wymagali od nich możliwego. Doceniali ich pomoc, zwłaszcza gdy chodziło o dzieci. Łącznie z tymi, które już wyjechały do szkoły, było ich w rodzinie dziewięcioro i czasem naprawdę trzeba było mieć oczy dookoła głowy.

Prym w byciu nieposłusznymi wiodła dwójka kuzynów Harry'ego. Daniel i April byli dziećmi młodszej siostry Alfreda i Hectora – Lisy. O trzy lata młodsze bliźnięta robiły zamieszania jak tuzin dzieciaków. Nigdy nie było wiadomo, skąd nagle wyskoczą i na jaki pomysł wpadną. Harry znalazł kiedyś April w swoim pokoju, ściśniętą jakimś cudem w szafie. Kazała mu tylko zamknąć drzwi, bo bawią się właśnie w chowanego. Dopóki niczego nie niszczyli, nie miał nic przeciwko, żeby się przewijali przez jego pokój.

– Zaraz będzie kolacja paniczu – usłyszał głos jednego ze skrzatów domowych. – Pani prosi, żeby umył panicz ręce.

– Już idę – zapewnił, odkładając skarbonkę na półkę.

Przy kolacji Gareth rozmawiał z resztą rodziny o giełdzie. Zarobili naprawdę sporo i mogli zainwestować część tych pieniędzy, a resztę odłożyć.

– Byli nawet czarodzieje z Wielkiej Brytanii – powiedział wprost. – Horacy Slughorn zjawił się w towarzystwie jakiegoś młodego Mistrza Eliksirów, który zajął jego miejsce w Hogwarcie. Taki trochę mroczny typ, ale po oczach widać było, że inteligentny.

– Na pewno, skoro został zatrudniony jako nauczyciel – przyznała Lisa.

– Słyszałem kiedyś plotkę, że jedno ze stanowisk w Hogwarcie jest przeklęte – powiedział Hector. – Podobno ktoś kiedyś bardzo chciał uczyć Obrony Przed Czarną Magią, ale kiedy mu odmówiono, rzucił na to stanowisko klątwę i od tamtego czasu co roku zmienia się nauczyciel tego przedmiotu.

– Trochę straszne – stwierdził Harry.

Dorośli uśmiechnęli się tylko, słysząc to. Chłopiec nie był specjalnie strachliwy. Widywał duchy w pobliżu farmy i zamieniał z nimi czasem dwa słowa. Te pochodzące z dalekiej przeszłości, znały sporo ciekawych historii. Zawsze przy pełni księżyca słychać było indiańskie bębny i można było zobaczyć tańczące do nich na pobliskim wzgórzu duchy. Harry nie wiedział, czy to byli ci, którzy nie mogli pójść dalej, czy po prostu wracali na jedną noc w miesiącu i przypominali o swojej obecności. Nigdy jednak nie podszedł do nich i nie zakłócał tego, co robią. Uważał, że byłoby to niegrzeczne.

Uśmiechnął się, przypominając sobie, że za kilka dni miała być pełnia i znowu usłyszy bicie bębnów. Może kiedyś dowie się, dlaczego pokazują się akurat tej nocy. Lubił tajemnice, a jeszcze bardziej lubił je rozwiązywać. W doskonałym humorze kładł się do łóżka i ponownie pomyślał, że nie może się doczekać, aż pojedzie do Ilvermorny.

---

Do następnego rozdziału zrobię wam rozpiskę rodziny. A na razie zostawiam zdjęcie Prince'a. XD

Continue Reading

You'll Also Like

92.7K 3.3K 49
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
48.4K 3.5K 14
Pomimo, że wojna skończyła się dość nieoczekiwanie, dla Harry'ego nie oznacza to końca problemów. Kiedy wszystko się uspokaja, zaczyna zastanawiać si...
22.6K 3.8K 23
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
66.1K 4.5K 18
Harry Potter nigdy nie uważał się za normalnego. Zawsze znalazł się ktoś, kto udowadniał mu, że jest daleki od tego stanu, a teraz to poczucie było j...