Wilcze wizje | Nieludzie z Lu...

By KorpoLudka

216K 28.7K 8.6K

Gdy Juniper Jones, jedyne medium współpracujące w Nowym Orleanie z policją, zostaje wezwana na miejsce zbrodn... More

Wstępnie
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Epilog

Rozdział dwudziesty pierwszy

5.7K 774 244
By KorpoLudka

Wszystkiego najlepszego w nowym roku, kochane!! <33 Oby był jeszcze lepszy niż poprzedni i niekoniecznie lepszy niż następny ;)

______________________________

Od asystentki Tylera dostajemy zaproszenie na prelekcję, która ma się odbyć w jednym z centrów biznesowych za dwa dni, oraz trochę mało istotnych informacji na temat pracy Dana Winstona w Human Advancement.

Dostajemy też listę osób, które wspierają fundację, i wszystkich ich darczyńców. Włos staje mi dęba na głowie, gdy zaczynam ją przeglądać. Są na niej same znane nazwiska i kilka naprawdę dużych firm.

A także coś, co wprawia mnie w oszołomienie.

– Senator John McKinley? – czytam z niedowierzaniem. – Moment. Human Advancement ma poparcie senatora Partii Republikańskiej?!

Siedzący po drugiej stronie biurka Hardy podnosi się i zerka mi przez ramię na dokumenty.

– Na to wygląda – odpowiada. – Co to dla nas oznacza?

– Że jesteśmy w dupie – stwierdza Duke ze swojego rogu gabinetu. – Możemy ścigać Dana Winstona, który tam roznosi kanapki, pewnie. Ale nie myślcie, że ktokolwiek nas poprze, jeśli powiemy, że to nie jednostkowa sytuacja, a firma, która po prostu nie lubi nieludzi.

– Ale nie wiemy tego – protestuję. – Nie mamy pojęcia, czy Dan Winston działa sam, czy z kimś. To znaczy pewnie ma jakichś wspólników, ale kto powiedział, że to musi być całe Human Advancement? Oni mogą nie lubić nieludzi, ale to nie oznacza od razu, że są zamieszani w gromadzenie środków wybuchowych. Nie mamy ani pół dowodu, który by ich z tym łączył.

– Prawdę mówiąc nie mamy też dowodu, który łączyłby z tym Dana Winstona – dodaje ponuro Hardy. – Jego ogon na razie nie zauważył niczego podejrzanego. Dzieciak głównie chodzi do pracy i wraca do domu.

Świetnie. Wygląda na to, że jesteśmy w czarnej dupie.

Przeglądanie dokumentów Human Advancement zajmuje godziny, podobnie jak przebijanie się przez dane firm sprzedających w okolicy nawóz sztuczny. Nic z tego nie prowadzi nas dalej, a ja zaczynam się zastanawiać, czy nie byłoby prościej, gdybym po prostu wystawiła się na odstrzał jako przynęta. Skoro już raz mnie porwano, może ktoś spróbowałby to zrobić znowu?

Do gabinetu wkracza nagle Remy. W ręce wciąż trzyma telefon; przed chwilą wyszedł, żeby porozmawiać z Ianem. Minę ma totalnie nieprzeniknioną, co nie może oznaczać nic dobrego.

– Mam dwie wiadomości, dobrą i złą – oświadcza. – Od której mam zacząć?

Hardy wymienia spojrzenia z Dukiem.

– Od dobrej – decyduję, zanim oni zdążą dojść do porozumienia.

Remy wchodzi głębiej, zamyka za sobą drzwi i się o nie opiera. Po jego minie domyślam się, że jakakolwiek wiadomość jest dobra, w żaden sposób nie zrekompensuje tej złej. Zaczynam się niepokoić.

– Parker, nasz spec od IT, wyciągnął z telefonu Miltona Edwardsa numer i adres jego dilera – wyjaśnia. – Możecie znaleźć typa i dowiedzieć się, kto go wynajął, żeby porwał dzieciaka i czymś go naszprycował. Ale mam też złą wiadomość i wygląda tak.

Klika coś w telefonie, po czym odwraca ekran w naszą stronę. Podnoszę się z krzesła i podchodzę bliżej, żeby przyjrzeć się nagraniu, które nam puszcza.

Jest ciemne i ziarniste, kiepskiej jakości, ale mimo to widać wyraźnie wszystko, co się na nim dzieje. Rozpoznaję magazyn, w którym zostało zrobione – to tam znaleźliśmy zwłoki wampira. Tyle że na nagraniu wampir wciąż żyje. Ledwie.

Nagranie jest naprawdę brutalne. Widać na nim wyraźnie, jak na wpół przemieniony wilkołak – nie wiedziałam, że coś takiego jest w ogóle możliwe – w szale rzuca się na wampira i zaczyna rozrywać go na strzępy gołymi rękami. Wampir drze się jak opętany, ale nawet nie próbuje się ruszać, gdy wilkołak warcząc, pozbawia go życia. Krew leje się na wszystkie strony i bryzga aż na kamerę. Słyszę paskudny bulgot, gdy zalewa ona także gardło wampira.

Przyglądam się temu z niedowierzaniem, z otwartymi ustami. Nagranie wreszcie się kończy, ale jeszcze przez chwilę w gabinecie panuje cisza.

– Skąd to masz? – pyta w końcu nieswoim głosem Hardy.

– Jest, kurwa, wszędzie – odpowiada głucho Remy. – Hula w internecie. Ktoś wrzucił to nagranie dosłownie z pół godziny temu.

Nogi nie chcą mnie utrzymać w pozycji pionowej, więc z powrotem opadam na krzesło. Wciąż jednak nie mogę pozbyć się sprzed oczu widoku zdeformowanego wilkołaka rozrywającego na żywca ciało wampira.

– Co to było? – pytam płaskim głosem. – Ten wilkołak...

– To był Milton Edwards w niekontrolowanej przemianie – wyjaśnia Remy.

Podnoszę na niego pytający wzrok. Remy wzdycha.

– To się bardzo rzadko zdarza – wyjaśnia. – Duża ilość narkotyków może doprowadzić wilkołaka do utraty kontroli nad własnym ciałem. A także nad przemianą. Część wilkołaka pozostaje wtedy ludzka, a część, cóż... przybiera zwierzęce kształty.

Robi mi się niedobrze.

Więc to stało się z młodym wilkołakiem, którego znaleźliśmy martwego w zaułku. Ktoś podał mu coś, od czego chłopak stracił nad sobą kontrolę. To coś na nagraniu... Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Stało na dwóch ugiętych łapach, miało pokryte futrem ciało i wydłużony pysk wyrastający z ludzkiej głowy. Jakby poskładano wilka w sylwetkę przypominającą człowieka.

Absolutnie przerażające.

– Kurwa – słyszę głos Duke'a. – I co teraz?

– Ian zwołuje konferencję prasową – informuje Remy. – Muszę tam z nim być. Chce wyjaśnić ludziom, że to nie jest to, czego normalnie mogą spodziewać się po wilkołakach. Pewnie nie mamy jeszcze raportu z toksykologii, więc musimy poradzić sobie inaczej.

Spogląda na mnie. Dopiero po chwili zaskakuję, w takim nadal jestem szoku.

– Chcesz mnie zabrać ze sobą?

– Nie ma mowy – wtrąca Duke, a ja nie mam nawet siły się na to oburzyć. – Nie będziesz wplątywał w to JJ jeszcze bardziej, niż już to zrobiłeś. I tak niepotrzebnie znalazła się w centrum zainteresowania!

– Uwierz, gdyby to ode mnie zależało, nie prosiłbym o to – cedzi Remy. – Ale robię to na wyraźne polecenie mojego alfy. Nie mamy dowodów świadczących o tym, że wampir albo wilkołak byli pod wpływem środków odurzających... poza słowami medium. Masz dobrą reputację w mieście, uwierzą ci.

Kiwam głową.

– Zrobię to.

– Nie! – protestuje ze złością Duke. – JJ, zastanów się, co robisz. Już raz zostałaś porwana przez to, że się wtrącasz w tę sprawę! Znowu postawią cię na świeczniku!

Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze, ale nie zamierzam z tego powodu tchórzyć.

– Masz pojęcie, co się stanie po tym nagraniu? – pytam, przenosząc wzrok na Duke'a. – Pieprzone polowanie na czarownice. Nikt nie uwierzy, że wilkołaki są stabilne. Ktoś musi im wyjaśnić, jak to wygląda naprawdę. Pewnie i tak mi nie uwierzą, ale nie mogę stać z boku i bezczynnie się przyglądać. Więc tak, zrobię to.

Duke tylko patrzy na mnie z bezsilną złością. Za to po chwili odzywa się Remy.

– Ja też nie jestem z tego zadowolony – przyznaje. – Wcale nie chcę wystawiać cię na widok wszystkich tych świrów, którzy za chwilę zaczną uważać, że wilkołaki to potwory bez kontroli. Ale Ian...

– Tak, rozumiem, Remy – przerywam mu. – Tonący brzytwy się chwyta. Pójdę z tobą, a wy w tym czasie zlokalizujcie tego dilera Miltona Edwardsa. Może on wie coś więcej, co pomoże nam znaleźć dodatkowe dowody.

Na miękkich nogach ruszam w kierunku drzwi. Nadal jestem poruszona tym, co zobaczyłam na nagraniu.

Ten chłopak miał zaledwie osiemnaście lat. Nie zasłużył na taki koniec. I ktokolwiek mu to zrobił, sprawię, że popamięta i jeszcze pożałuje.

***

Ianowi udaje się zwołać konferencję prasową w naprawdę krótkim czasie.

Odbywa się na zaimprowizowanym podeście na Loyola Avenue, pod firmą wilkołaków. Ponieważ nagranie lotem błyskawicy obiegło cały internet, na miejscu zjawia się całkiem sporo ludzi – nie tylko żądnych sensacji dziennikarzy, ale także zwykłych gapiów chcących usłyszeć, co wilkołaki mają na swoją obronę. Kiedy Remy prowadzi mnie w stronę podwyższenia, stwierdzam z niepokojem, że większość osób jest do nas nastawiona nieprzychylnie. Słyszę niewybredne okrzyki, a niektórzy wygrażają nam pięściami.

Wątpię, żeby tak szybko odwróciło się od nas całe miasto, zaczynam się więc zastanawiać, czy to nie jest jakaś zorganizowana akcja. Wtedy jednak muszę się skupić na wystąpieniu Iana, który w szytym na miarę garniturze prezentuje się bardzo cywilizowanie.

Oprócz niego, Remy'ego i mnie na scenie są także Neve i Hank. Ze wszystkich stron obstawiają ją wilkołaki, chwilowo przekształcone w ochroniarzy. W okolicy jest trochę policji, ale zdają się nie chcieć angażować w rosnący konflikt. Super, że można na nich liczyć.

Wystąpienie Iana jest naprawdę dobre. Rzeczowo i spokojnie odpowiada na pytania dziennikarzy, którzy często wcale nie są uprzejmi. Wyjaśnia sytuację i przekonuje, że wilkołaków nie należy się bać.

– Zapewniam, że był to wyjątkowy przypadek spowodowany podaniem wilkołakowi dużej dawki narkotyków – mówi spokojnie. – W takim stanie wilkołak nie jest groźniejszy od człowieka narkomana z bronią w ręce.

Ciekawe, czy kogokolwiek przekonał, bo mnie na pewno nie. Nagranie było bardzo obrazowe. I chociaż prawnicy wilkołaków działają już na wszystkich frontach, by zdjąć je ze stron internetowych, prawdopodobnie nigdy tak naprawdę nie zginie i będzie przypominać ludziom, że wilkołaki mogą zmienić się w bezrozumne, pragnące krwi i śmierci bestie.

Żaden narkoman z bronią w ręce nie wywołałby takiego przerażenia jak tamten filmik.

Remy trzyma się tuż obok mnie, ramieniem ocierając się o moje. Jest spięty i uważnie obserwuje otoczenie, przede wszystkim jednak wydaje się skoncentrowany na mnie. Chce mnie chronić i nie podoba mu się, że tu jestem. Wyjątkowo jednak nie zamierzam się z nim przegadywać, bo wiem, że sytuacja jest poważna.

Potem Ian prosi o komentarz mnie; przedstawia mnie tłumowi i pozwala mi przekonać ludzi, że naprawdę widziałam w wizji, że obaj, zarówno wampir, jak i wilkołak, byli odurzeni jakimiś narkotykami. Zgłasza się jakiś dziennikarz.

– Ale tak naprawdę NIE WIECIE, czy w ich ciałach wykryto narkotyki?

Robi mi się niedobrze. Flesze dookoła mnie błyskają, a ja czuję się jak sarna złapana w światła reflektorów na drodze.

– Wyniki toksykologii jeszcze do nas nie wróciły – potwierdzam.

Dziennikarz robi sceptyczną minę.

– Więc mamy pani tak po prostu uwierzyć na słowo?

– Jestem cenioną współpracowniczką policji – oświadczam ostro. – Pracuję z nimi od czterech lat i nigdy się nie pomyliłam. Mój dar jest faktem.

– Może i tak – przyznaje dziennikarz – ale skąd mamy wiedzieć, że tym razem pani nie zmyśla, żeby załagodzić sytuację?

Posyłam mu gromiące spojrzenie.

– Etyka zawodowa mi tego zabrania.

– To medium ma jakąś etykę zawodową? – dziwi się, po czym zmienia temat. – Co panią łączy z wilkołakami?

Wzruszam ramionami.

– Nic. Czasami ze sobą współpracujemy.

– Czyli nie jest pani prywatnie związana z żadnym z braci Beckettów?

Rozchylam usta i zszokowana wpatruję się w dziennikarza, który zadał to pytanie. Skąd coś takiego przyszło mu do głowy? To strzał w ciemno czy dostał od kogoś jakiś cynk?

Ale właściwie na jaki temat? Przecież między mną a Remym tak naprawdę nic nie ma!

W następnej chwili do rozmowy włącza się Ian, przypominając ostro, że to nie przesłuchanie, a konferencja prasowa. Ian wskazuje na mnie, żebym ponownie się cofnęła, odsuwając mnie od mikrofonu; znowu strzelają flesze aparatu i właśnie dlatego w pierwszej chwili nie zauważam mężczyzny, który wychodzi na środek zgromadzenia.

Dopiero po kilku sekundach, gdy z kieszeni kurtki wyciąga pistolet, dociera do mnie, że dzieje się coś bardzo, bardzo złego.

– Zdychaj, dziwko wilkołaków! – drze się, a następnie, zanim ktokolwiek zdąży go powstrzymać, naciska na spust.

Potem wszystko wydarza się równocześnie.

Coś zwala mnie z nóg i sekundę później leżę już na ziemi, osłonięta twardym ciałem Remy'ego. Ponad jego ramieniem dostrzegam, jak kula odbija się od mlecznobiałej kopuły, która wyrasta nagle dookoła sceny. Odruchowo zerkam na Neve, która trzyma w dłoni żarzący się kryształ i czaruje. Jej magia sprawia, że czarownica zaczyna lekko świecić.

– Nic ci nie jest, papryczko? – pyta szorstko Remy.

Moje serce bije jak szalone, kiedy kręcę głową. Mimo to wilkołak odsuwa się nieco, by sprawdzić całe moje ciało w poszukiwaniu postrzału. Niczego nie znajdzie; Neve zatrzymała wszystkie kule, zanim dosięgły celu, a nawet gdyby tego nie zrobiła, Remy by mnie uratował. Wyjątkowo nie zamierzam mieć do niego pretensji, że mnie chronił.

Zza kopuły docierają do nas kolejne wściekłe okrzyki. Słychać policyjną syrenę i mam nadzieję, że strzelec został już złapany. Na razie jednak musimy się zatroszczyć o własne bezpieczeństwo. Ian podchodzi bliżej i pomaga nam stanąć na nogi. Hank już rozmawia z kimś przez telefon, chyba o podstawieniu samochodów.

– Musimy się stąd zabierać, zanim cała sytuacja eskaluje jeszcze bardziej – oznajmia Ian. – Pepper, nic ci nie jest?

Ponownie kręcę tylko głową, niezdolna do wydania z siebie dźwięku przez zaciśnięte gardło. Czuję uspokajający dotyk Remy'ego na ramieniu. Jest twardy jak skała i ręka mu nawet nie drży. Wyglądałby na całkiem spokojnego, gdyby nie fakt, że wyraźnie się o mnie martwi.

– Jak tylko dopadnę tego gnoja sam na sam – warczy – to już nigdy z niczego nie da rady wystrzelić, bo straci oba kciuki.

– Remy – upomina go poważnie Ian. – W tej chwili nie potrzebujemy, żebyś pogarszał sytuację. Zbieramy się.

Wycofujemy się na tyły podwyższenia, gdzie na parkingu pod biurowcem parkują właśnie dwa SUV-y o przyciemnionych szybach. Remy trzyma mnie mocno za ramię, gdy idziemy w tamtą stronę, a Neve ubezpiecza nas, utrzymując cały czas magiczną tarczę. Dopiero kiedy Remy wpycha mnie do samochodu, po czym sam zajmuje tylne siedzenie obok mnie, magia mojej przyjaciółki mruga i znika. To zapewne oznacza, że reszta wsiadła do drugiego auta.

Odjeżdżamy spod biurowca z piskiem opon. Zsuwam się po siedzeniu, nadal w szoku po tym, co się wydarzyło. Nagle czuję dłoń Remy'ego na karku, co sprawia, że nieco się rozluźniam.

– Papryczko, musisz zadzwonić do babci – mówi.

Spoglądam na niego pytająco. Do babci?

– Wszyscy wiedzą, jak się nazywasz – wzdycha z rezygnacją. – Znajdą twój dom w pięć minut, jeśli zechcą. Zabieram cię do siebie, żebyś była bezpieczna, ale musisz uprzedzić babcię. Mieszka piętro od ciebie.

Serce podskakuje mi do przełyku.

– Myślisz, że mogą chcieć zaatakować mój dom?

– Tak naprawdę nie mam pojęcia. – Robi dziwnie bezradną minę. – Nigdy wcześniej nie mieliśmy z niczym podobnym do czynienia. Trudno mi w tej chwili choćby powiedzieć, czy to całe miasto obróciło się przeciwko nam, czy jakieś dobrze zorganizowane jednostki zaczęły podżegać resztę. Ale jesteś na celowniku. Choć z trudem przechodzi mi to przez gardło, Davenport miał rację. Nie powinienem był cię w to angażować.

Słyszę w jego głosie wyrzut, więc czym prędzej zaprzeczam.

– Musieliśmy spróbować i nie mam wam tego za złe, Remy – przekonuję. – Duke nie miał racji. Trzeba było coś zrobić. Czy mogę cię o coś prosić? Jeśli chcesz, żebym nie wracała do swojego domu, w porządku. Ale zabierz stamtąd też moją babcię. Proszę.

Nie mogę zostawić jej tam samej. Pewnie będzie narzekała, ale to nieważne, jeśli zapewnimy jej bezpieczeństwo.

Remy poważnie kiwa głową.

– Już się tym zajmuję.

Zamiast więc dzwonić do babci, organizujemy dla niej transport na terytorium watahy. Rzeczywiście nie jest zachwycona, ale głównie przejęta moim stanem, zwłaszcza że całość naszego wystąpienia widziała w lokalnej telewizji.

Jedyny dobry efekt tej całej sytuacji to ten, że ludzie nie potępiają już tak ślepo wilkołaków. Najwyraźniej dostrzegli, że w tym mieście nie tylko oni stanowią zagrożenie.

Ale marna to pociecha, skoro o mało mnie dzisiaj nie zastrzelili i nadal nie wiemy, kto za tym wszystkim stoi.

Kiedy kończy wreszcie rozmawiać, Remy chowa komórkę i z warkotem przyciąga mnie do siebie. Jestem tak zaskoczona, że nie protestuję, gdy obejmuje mnie ramieniem, a jego dłoń wślizguje się na mój kark. Nagle ląduję z nosem w jego szyi, wargami muskając jego gorącą skórę. Robię się wilgotna między nogami, choć doprawdy, przynajmniej w takiej sytuacji mogłabym sobie darować podniecenie!

– Zaczekaj – prosi Remy. – Chcę cię przez chwilę po prostu trzymać. Bałem się, że coś ci się stało.

Te słowa sprawiają, że serce niemalże pęka mi na dwa kawałki. Jemu naprawdę na mnie zależy. To nie żadna zabawa ani żarty. To jest prawdziwe. Niezależnie od całego tego gówna, które dzieje się wokół nas, to, co jest między nami, jest prawdziwe.

A ja nadal nie wiem, czy jestem w stanie zaryzykować i w to wejść.

Continue Reading

You'll Also Like

109K 3.3K 46
Cordelia żyła w przeświadczeniu, że jest zwyczają dziewczyną z trudną przeszłością. Nawiedzały ją w nocy koszmary o śmierci kobiety, a ona sama była...
25.2K 1.1K 23
Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Nakazał przy tym aniołom by mu pomagały. Jednakże nie wszystkie anioły bez protestów przyjęły na...
102K 4.7K 29
Drżącą dłonią składam podpis pod własnym wyrokiem. Własnoręcznie, ale nie z własnej woli, skazuję się na rok udręki, nie mając pojęcia w jak niebezpi...
82.8K 4K 92
Narzeczony Veriny umiera kilka tygodni przed ślubem, dziewczyna nie posiada się z radości, że uwolniła się od tego niechcianego obowiązku. Jej radość...