Rozdział siódmy

5.2K 735 393
                                    

Dobra, łapcie te dziesięć minut wcześniej, bo usypiam i mogę nie dotrwać ;) Następny już standardowo w sobotę!

___________________________

Wciąż leżę w łóżku, kiedy rano babcia tanecznym krokiem wchodzi do mojego mieszkania z pachnącym śniadaniem.

Przynosi świeżą kawę i pączki, więc coś musiało się stać. Jednak jeden rzut oka na jej twarz wystarczy, by podpowiedzieć mi, że nie chodzi o nią.

Chodzi o mnie.

– Miałam bardzo zły sen na twój temat – oznajmia, siadając na skraju mojego łóżka. – Wiem, że coś jest nie tak. Opowiadaj.

Wzdycham i zakrywam oczy przedramieniem. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Kiedy zacznę jej opowiadać, co się wczoraj wydarzyło, przyznam się, co zobaczyłam w wizjach dotyczących Remy'ego. Babcia niepotrzebnie przejmie się, że mam być ranna, a potem podekscytuje, że znalazłam faceta. Od roku suszy mi głowę, że powinnam zapomnieć o Duke'u i ruszyć dalej z moim życiem.

Jakby to było takie proste.

– Opowiadaj, June – powtarza babcia stanowczo. – Nie pozwól starej kobiecie się martwić.

Jasne. Teraz będzie mnie brała na litość.

– Co dokładnie widziałaś w tym śnie? – pytam, odsłaniając oczy.

Babcia wygląda na zaniepokojoną. Ma głębsze niż zazwyczaj cienie pod oczami, a siwe włosy spięła w bardzo nieporządny kok. Wygląda tak, jakby spieszyła się rano z wyjściem z domu. Nic dziwnego – pewnie chciała ze mną porozmawiać, zanim otworzy sklep.

Spogląda na mnie niewidzącym wzrokiem i się wzdryga.

– Leżałaś na ziemi w kałuży krwi, a twoim ciałem pożywiały się potwory.

Okej. Sama jestem sobie winna. Mogłam nie pytać.

Przykrywam się cała kołdrą i udaję, że mnie nie ma. Może wtedy potwory dadzą mi spokój?

– June, porozmawiaj ze mną – mówi babcia z troską, a potem szarpie za kołdrę, żeby mnie odkryć. – Musimy zrozumieć, co oznaczał mój sen, i temu zapobiec.

– Nie musimy, babciu – jęczę. – Doskonale wiem, co oznaczał. Muszę się trzymać z daleka od wilkołaków, bo inaczej będę mieć przerąbane.

Siadam na materacu i poprawiam włosy, które sterczą mi na wszystkie strony. Babcia czeka cierpliwie, aż wezmę się w garść. Przeciągam się, a potem wstaję z łóżka i dreptam do kuchni, gdzie babcia zostawiła pączki i kawę. Skoro mam jej o wszystkim opowiedzieć, to niech przynajmniej mam z tego jakąś przyjemność.

W końcu streszczam jej, co widziałam w moich wizjach, równocześnie opychając się pączkami. Babcia słucha mnie uważnie i ani razu nie przerywa, Wyjmuje jednak z torebki próżniowo zapakowane zioła i zaczyna je składać do woreczka, zapewne tworząc kolejny amulet. Jej palce poruszają się sprawnie i szybko, podczas gdy wzrok nadal ma utkwiony we mnie.

– Musimy oczyścić twoją aurę – decyduje, gdy w końcu milknę.

Nie sądzę, żeby to miało mnie uchronić przed śmiercią z rąk nieznanego mi napastnika, ale przezornie jej tego nie mówię. Babcia traktuje swoje rytuały śmiertelnie poważnie.

– Dobrze – przytakuję, przełykając ostatni kęs pączka.

– Dzisiaj wieczorem – dodaje babcia. – I nie sądzę, żeby ci się teraz udało uwolnić od wilkołaków.

Posyłam jej zaskoczone spojrzenie.

– Dlaczego tak uważasz?

– Bo jeden z nich nocował w samochodzie pod naszą kamienicą.

Wilcze wizje | Nieludzie z Luizjany #4 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz