Rozdział jedenasty

5K 741 287
                                    

Przez cały poranek mam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak.

Babcia znowu budzi mnie rano kawą, do których tym razem przynosi świeże bajgle. Podnoszę się z łóżka, poprawiam pościel i nagle zastygam.

– Coś nie tak, June? – pyta babcia, zaglądając do sypialni.

Rozglądam się dookoła ze zmarszczonymi brwiami.

– Widziałaś gdzieś mój drugi jasiek? Może spadł pod łóżko, kiedy spałam...

Podczas snu bywam dosyć zamaszysta i kiedyś nawet wykopałam poduszkę aż do przedpokoju. Innym razem, kiedy jeszcze byłam z Dukiem, podbiłam mu oko łokciem.

Z perspektywy czasu nie żałuję tego ostatniego.

Tym razem jednak mojego jaśka nigdzie nie ma. Chyba jednak w nocy otworzyło się to przejście do piekła i go pochłonęło. Nawet by mnie nie zdziwiło, gdybym w tym czasie nawet się nie obudziła.

Cały czas, gdy krzątam się po mojej sypialni, mam to dziwne poczucie, że coś jest nie tak. Nie potrafię tego jednak wyjaśnić ani uściślić, więc w końcu macham na to ręką i idę do kuchni, by wypić z babcią kawę.

Tego dnia zakładam czarne proste body i granatowe boyfriendy, a na wierzch zarzucam czarną bomberkę. Wychodzę do kuchni, związując włosy w kucyk.

– Jak się czujesz? – pyta babcia.

– Dziwnie – odpowiadam. – Ale to ja powinnam o to pytać ciebie. Mam dwadzieścia sześć lat, a ty trzy razy więcej.

– Ale pytam ze względu na wczoraj – wyjaśnia, a ja marszczę brwi. Babcia wzdycha. – Oczyściłam twoją aurę. Nic dziwnego, że czujesz się inaczej.

Ach, tak, rzeczywiście. Okadzała mnie przez jakieś pół godziny, aż prawie się udusiłam. Dobrze, że przyszedł Remy i zmobilizował ją do skończenia tych praktyk, bo inaczej mogłabym tam siedzieć do nocy.

Lepiej żeby nigdy nie usłyszał, że ucieszyłam się z tego, że przyszedł.

– No tak. To na pewno dlatego. – I na pewno dlatego zniknął mój jasiek.

Upijam łyk kawy i biorę do ręki bajgla. Zerkam na moją komórkę, która właśnie obwieszcza nadejście SMS-a. To wiadomość od Hardy'ego.

Bądź na komendzie o 9. H.

On za każdym razem uznaje za konieczne podpisywanie się pod wiadomościami – w dodatku tak idiotycznie samym inicjałem – chociaż wie, że mam zapisany jego numer. Co za dziwak.

Zerkam na zegarek. Mam jeszcze pół godziny, więc powinnam zdążyć.

– Muszę iść. – Wpycham sobie do ust resztę bajgla i zeskakuję ze stołka barowego. – Jestem potrzebna na komendzie – mamroczę z pełnymi ustami.

– Najpierw przełknij, potem mów! – strofuje mnie babcia.

Sięgam po mój plecak i otwieram lodówkę. Zastygam, wpatrując się intensywnie w jedno puste miejsce w środku.

– Babciu – zaczynam ostrzegawczo. – Zjadłaś moje sajgonki?

– Sajgonki? Paskudztwo – prycha. – Może zjadłaś przez sen?

Tak. Jasne. Lunatykowałam i zjadłam sajgonki w nocy. Tuż przed tym, zanim wyszłam na dach i oddałam pokłon księżycowi.

Wzruszam ramionami i zatrzaskuję lodówkę. Może wykończyłam je wczoraj i o tym zapomniałam. Ostatnio mam dużo na głowie.

Oby to nie były początki alzheimera.

***

Na komendę wkraczam z ledwie pięciominutowym spóźnieniem. Mimo to Hardy już jest wkurzony.

Wilcze wizje | Nieludzie z Luizjany #4 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now