Przynieś mi sen ~ Sandman

By Nie_widze_powodu

3.4K 409 77

"Mr. Sandman Bring me a dream Make her the cutest that I've ever seen Give her two lips like roses and clo... More

Info
Prolog
I
II
III
IV
Morfeusz
V
Morfeusz
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII

VI

178 26 9
By Nie_widze_powodu

!Ostrzeżenie dla wrażliwych na krew!

***

Zdobycie silnych tabletek nasennych nie byłoby aż takim wyzwaniem, gdyby nie to, że ojciec nie mógł się o niczym dowiedzieć. Sprawę utrudniał czas, bowiem musiałam wyrobić się przed sobotą, kiedy to Magus wybierał się na recital pianistyczny Freda Herscha. Lepszego momentu nie mogłam wymagać. Udało mi się przede wszystkim dlatego, że Sykes pomógł mi zdobyć pieniądze. Ojciec po wybryku z telefonem od domniemanej koleżanki z miasta, miał moje finanse pod ścisłą kontrolą.

Wpatrywałam się teraz w niewielką buteleczkę z ciemnego szkła, którą zdobiła etykieta z napisem Stilnoct. Tabletki musiały być podobne do dobrze znanych nam Forced March, inaczej strażnicy mogliby dostrzec różnicę, a na to nie mogłam pozwolić. Jednak wnętrze butelki, którą trzymałam kryło niemalże identyczne pigułki, odetchnęłam więc z ulgą i schowałam ją do kieszeni fartucha. Jedna rzecz z głowy.

Kolejną kwestię stanowiła broń. Już dawno porzuciłam pomysł zabrania strzelby lub karabinu z kolekcji ojca. Miały tak duży zasięg, że impet rozbitego szkła mógłby go zranić. Poza tym Magus trzymał swoje zbiory w sypialni, najbardziej oddalonym pomieszczeniu w dworze. Nikt nie miał tam dostępu od czasów mojej matki. Nawet swoje kochanki odwiedzał w ich kwaterach.

Postanowiłam więc postawić na zwyczajnego P-83 używanego przez naszą ochronę. Nigdy nie miałam ich w ręku, ale musiałam wziąć się w garść i liczyć na to, że dam radę zrobić to precyzyjnie. Jeśli tylko pozwolą mi na to moje wilgotne i drżące dłonie.

Pozostawała kwestia kręgu więzi. Musiał zostać przerwany, inaczej na nic moje przygotowania. Długo głowiłam się, jak mogę to zrobić, by nikt niczego nie zauważył i nie nabrał podejrzeń. Niestety nowoczesna technologia działała na moją niekorzyść. W piwnicy zamontowane było kilka kamer, które obserwowała ochrona i które w każdej chwili mógł przejrzeć Magus. Musiałam wybrać moment, gdy będzie na tyle zajęty, by nie zwracał uwagi na piwnicę.

Dzień przed recitalem, ojciec swoim zwyczajem poszedł domagać się darów od Snu i po raz kolejny nie uzyskawszy ich, poirytowany wrócił do swojego gabinetu. Obserwowałam go, ukryta za mocarną gablotą ze średniowieczną zbroją w środku. Gdy byłam pewna, że nikt nie mógł mnie już zobaczyć, wśliznęłam się do piwnicy i zbiegłam po kamiennych stopniach, zwalniając tempo dopiero przy kracie. Wtedy też spróbowałam uspokoić oddech i pewnym krokiem przestąpiłam próg.

Sykes powiadomił mnie wcześniej, że przed recitalem Magus spotyka się ze swoimi wspólnikami na symbolicznym koniaku. Jeśli dobrze to obliczyliśmy, powinien zniknąć około południa. Dziś więc był odpowiedni moment, by zadziałać z kręgiem. Czułam też, że powinnam go ostrzec, by był gotowy.

- Cześć Harry, Meg. - skinęłam głową w stronę strażników, którzy tego wieczoru mieli dyżur w piwnicy i nie oglądając się, kontynuowałam marsz do kuli, w której nadal siedział Sen.

- Chwila, Hope. Co ty tu robisz? - Harry zerwał się z miejsca, z opóźnionym refleksem.

Chyba trochę ich zszokowałam moim bezceremonialnym wtargnięciem, zwłaszcza, że nie bywałam tu tak często jak ojciec.

- Chcę pogadać z więźniem. - odparłam jak gdyby nigdy nic na jego pytanie.

Sama byłam trochę zaskoczona pewnością i nonszalancją w swoim głosie, ale chyba przez to co planowałam, przestało mi już zależeć. Nie chciałam też marnować czasu. Nie sądziłam jednak, że na moje słowa strażnicy zaczną chichotać.

- No no, Hope nie ustaje w wysiłkach, żeby Drakula przemówił, co? - śmiejąc się, Meg trącała Harry'ego porozumiewawczo w bok.

- Tak go zagadasz, że może odezwie się w końcu tylko po to, żebyś cię uciszyć. - wtórował jej tubalnym rechotem mężczyzna, a ja wykrzywiłam usta w grymasie.

- Bardzo zabawne kochani.- wycedziłam z ironią.

- Oj no nie obrażaj się mała, wiesz że to tylko takie żarty. On nie szczeknie nawet przed Bogiem samym. Daj se spokój. - Harry próbował mnie udobruchać, a ja wywróciłam oczami.

- Pozwolicie, że mimo wszystko spróbuję. Wolno mi tu być tak samo, jak mojemu ojcu. - przypomniałam, chociaż teoretycznie ojciec nie byłby zadowolony, gdyby wiedział, że się tu kręcę, a już na pewno, gdyby wiedział czemu.

Harry uniósł ręce w geście poddania, tym samym dając mi przyzwolenie. Razem z Meg stracili mną zainteresowanie, więc czym prędzej podeszłam do kuli.

Gdy znów go zobaczyłam po dość długim czasie, ze zdenerwowania podskoczyło mi serce. Nie było jednak czasu na takie rzeczy. Ostrożnie, by nie wzbudzać podejrzeń ochrony, schyliłam się ku ziemi. Czułam, że mi się przygląda. Nie wiedziałam, czy była w tym odraza, nienawiść, a może... ciekawość? Nie. Dlaczego miałby wzbudzać w nim ciekawość ktoś taki, jak ja? Na pewno był nieufny, a ja musiałam go przekonać, że tym razem nie kłamię.

- Posłuchaj mnie...- mówiłam szeptem, prawie bezgłośnie. Wiedziałam jednak, że słyszy. - Jutro. To się stanie jutro. Uwolnię cię. - na ostatnie słowa oczy błysnęły mu jak gwiazdy, po chwili jednak przybrał z powrotem poprzedni wyraz. - W sejfie, w gabinecie na parterze są twoje rzeczy. Pozostanie otwarty, byś mógł je zabrać, gdy już będziesz wolny. - tłumaczyłam, przypominając sobie szyfr, który przedtem zdradził mi Sykes. - Wiem, że na razie w to nie wierzysz, ale musisz mi zaufać, zrobię wszystko tak, byś mógł uciec, obiecuję. - powiedziałam niemal płaczliwie i zerknęłam za ramię, by zobaczyć, jak Meg przypatruje mi się z podejrzliwością. - Teraz muszę iść. Bądź gotowy i nie zwracaj uwagi na krąg. - dokończyłam swoje instrukcje i podniosłam się energicznie, tak by moje nogi niezauważalnie otarły się o wymalowane na ziemi znaki. Bałam się spojrzeć w dół, by przekonać się, czy udało mi się je zetrzeć. Na razie teatralnie rozłożyłam ręce w geście rezygnacji.

- Mieliście rację, na nic moje gadanie. Będę się zbierać. - odezwałam się beztrosko i ruszyłam przed siebie, powłócząc nieco nogami, by mieć pewność, że krąg został przerwany. - No, to do zobaczenia. Pamiętajcie, żeby wziąć pigułki. - poleciłam im i nim zdążyli się odezwać, zamknęłam za sobą kratę i rzuciłam się do ucieczki.

Krąg został naruszony. Pozostawało mi też mieć nadzieję, że ojciec nie postanowi sprawdzić kamer, a nawet jeśli, to nie dostrzeże miejsca, w którym przerwany był krąg. Gdy z powrotem znalazłam się w swoim pokoju, od razu rzuciłam się na łóżko, oddychając ciężko przez adrenalinę krążącą w moich żyłach.

Mechanizm poszedł w ruch i nie dało się go zatrzymać, a do mnie zaczęło docierać, co wywołałam.

Jak czułam się z faktem, że za nie więcej niż kilkanaście godzin nie będę już żyła? Cóż, powinnam odczuwać trwogę. Powinnam spędzać czas jaki mi pozostał na robieniu tego, co sprawiało mi radość, na mówieniu osobom, na których mi zależy, że je kocham. Rzecz w tym, że po tak długim czasie śmierć nie była dla mnie czymś strasznym, a raczej oczekiwanym. Spóźnionym. W przeciwieństwie do ojca nie chciałam jej zniewolić, ale byłam gotowa się z nią zmierzyć. Przez sto lat miałam też sporo czasu na robienie tego, co lubiłam, choć nie było takich rzeczy wiele w moim życiu. Podobnie jak ludzi, na których mi zależało i którzy chcieliby usłyszeć, że... Nie miałam komu powiedzieć, że go kocham.

*

Następnego ranka przechadzałam się więc po Fawney Rig, ostatni raz odwiedzając pomieszczenia, które przez tyle lat tworzyły mi dom. Wodziłam palcami po starych balustradach, a ciemne drewno chłodziło moją skórę. Czułam pod nią każde wyżłobienie, każdą rysę i wgłębienie. Omiotłam wzrokiem kuchnię, w której tyle razy przesiadywałyśmy z Irmą i szykowałyśmy podwieczorki i kolacje, a która tak często była powiernikiem naszych narzekań. Potem ogród, do którego uciekałam, gdy dusiły mnie ściany domu. Dąb, pod którym spoczywała Jessamy, pięknie rósł i zielenił się, dając przyjemny cień wokół. Kwietnik mojej mamy czarował kolorami, jak nigdy. Zawsze dbałam o to, żeby miał się dobrze, bo wiedziałam, że za życia matka go uwielbiała. Dzięki temu wyglądał, jakby nigdy nie odeszła. Uśmiechnęłam się sama do siebie i dotknęłam jej pierścienia, który błyszczał na moim palcu. Czułam jej obecność, czułam jak dodaje mi odwagi. Ostatni raz wyciągnęłam twarz w stronę słońca, a jego promienie ociepliły moją twarz. Wzięłam głęboki wdech, by poczuć w płucach rześkie powietrze i wtedy wreszcie byłam gotowa zmierzyć się z nieuniknionym.

Wcześniej dotarła do nas nowa dostawa Forced March, które nie tak łatwo już było dostać w dzisiejszych czasach. Ojciec jednak nie uznawał żadnych innych sposobów. Teraz szykował się na spotkanie i recital, a ja coraz bardziej czułam ciężar butelki ze środkami nasennymi, którą miałam w kieszeni. W zdenerwowaniu zginałam dłonie w pieści, a paznokcie boleśnie wbijały mi się w skórę. Od wczoraj nie mogłam przełknąć ani okruszyny, a mimo to wstrząsały mną mdłości.

Boże, oby się udało. - zaklinałam w myślach, wznosząc oczy ku górze.

Na przestrzeni lat nie stałam się nagle świętą, ale potrzebowałam teraz wszelkiego wsparcia, nawet sił niebieskich.

Pół godziny później uczepiona parapetu obserwowałam, jak pod dom zajeżdża Rolce Royce ojca. Dobiegał mnie też dźwięk jego głosu, gdy wydawał ostatnie dyspozycje strażnikom. Wtedy nie mogłam wytrzymać i wyleciałam na korytarz, by wpaść wprost na Sykesa. Ten popatrzył na mnie dobrotliwie, a ja poczułam łzy, które gromadziły mi się pod powiekami od dłuższego czasu. Bez słowa rzuciłam mu się na szyję, a ten przygarnął mnie do siebie mocno i pogłaskał po głowie.

- Trzymaj się mała. To był zaszczyt móc z tobą służyć.

- Ja... Cieszę się, że mogłam cię poznać. I dziękuję, że byłeś dla mnie dobry. - mówiłam prosto z serca, a mężczyzna uścisnął moją dłoń.

- Nie mogło być inaczej Hope. I nie smuć się. Kto wie, może spotkamy się po drugiej stronie? - wzruszył ramionami, a ja zaśmiałam się przez łzy.

Sykes po raz ostatni na mnie spojrzał, puścił mi oczko i zniknął na dole, by towarzyszyć ojcu w podróży. Jego kroki jeszcze długo obijały się w mojej głowie. Wdech i wydech. Trzeba było działać.

Pobiegłam do kuchni, by wyjąć metalowy spodeczek, po czym ostrożnie wydobyłam z kieszeni butelkę i otworzyłam ją, wydobywając cztery białe pigułki. Gdy spoczywały już na spodku, poszłam do piwnicy. Dzisiejszą wartę pełnił Joe Junior i Armand. Nie powinno być z nimi większych trudności. Wzięłam wdech i otworzyłam kratę, umyślnie nie patrząc w jego stronę. Nic nie mogło mnie rozproszyć.

- Dzień dobry panowie, świeża dostawa. - powiedziałam na wstępie, z czarującym uśmiechem wyciągając w stronę mężczyzn tabletki.

Ci popatrzyli na siebie, ale nim wzięli spodek, spytali.

- A co się stało, że panna nam dziś służy? Zawsze Sykes przychodził.

- Sykes pojechał z ojcem na recital. - odparłam i cieszyłam się, że chociaż w tym nie musiałam kłamać.

Mężczyźni przewrócili oczami.

- Recitale im w głowie, a ty weź i siedź od rana do nocy. - mruknął Joe, a Armand przytaknął mu.

Pokiwałam głową w zrozumieniu.

- Dlatego dobrze, że macie pastylki. - przekonywałam, jak rasowy telemarketer, a oni odebrali ode mnie spodek bez entuzjazmu.

- Aj tam pastylki. Wiadomo, czy to aby wątroby nie rozwala? Jak się tak bierze dzień w dzień. - narzekał Joe, biorąc jednocześnie swoją działkę do ust.

Wstrzymałam oddech. Gdy obydwaj przełknęli środek nasenny, drgnęłam niespokojnie, jednak przywdziałam na usta wyćwiczony uśmiech i odebrałam talerzyk.

- Miłej służby, panowie. - pożegnałam się i zerknęłam za siebie.

Krąg wciąż był przerwany.

Nie mogłam się przy tym powstrzymać i spojrzałam nieco wyżej, na niego. Nasze oczy się spotkały, a ja poczułam jak od napięcia mrowi mi się skóra na karku. Ledwie zauważalnie skinęłam mu głową i wyszłam do holu, a gdy to zrobiłam oparłam czoło o chłodną ścianę i zamknęłam oczy.

Pozostawało czekać.

*

Minęła godzina. Na ulotce było napisane, że pełny efekt może nastąpić po upływie mniej więcej półtorej godziny, więc gdy zegar wskaże czternastą, mogłam zejść na dół i spodziewać się, że Joe i Armand będą słodko spali. Na wszelki wypadek pilnowałam też, by nikt nie postanowił zejść na dół przede mną. Szczęśliwie dom był jak wymarły. Mogłam więc bez problemu zakraść się do sejfu w gabinecie. Obiecałam, że go otworzę. Pamiętałam też o pieniądzach dla Ethel, które miała odebrać, gdy będzie po wszystkim.

Stalowa szafeczka miała tradycyjne pokrętło, które teraz dotknęłam dłonią, powtarzając jednocześnie pod nosem szyfr, który zdradził mi Sykes. Błagałam w duchu, by był dobry. Kręciłam pokrętłem powoli, zagryzając usta. Wtedy usłyszałam ciche klikniecie i drzwi się uchyliły, a ja odetchnęłam z ulgą. Moim oczom ukazały się stosy pieniędzy, a oprócz tego trochę złota i klejnotów. No i oczywiście jego hełm, którego nie widziałam wiele lat. Oprócz tego saszetka z piaskiem i rubin. Rubin, który trzymał nas przy życiu. Nie mogłam się powstrzymać i wzięłam go do ręki. Wyglądał tak samo jak wtedy, gdy zrywałam go z jego szyi. Wzdrygnęłam się na to wspomnienie. Nieważne co było. Dziś miałam wszystko naprawić. Obracałam rubin w dłoni, mając wrażenie jakbym ważyła w niej swój los. Nie sądziłam, że dzięki temu odkupię swoje winy, ale i tak było warto.

Moje rozważania przerwał dzwonek do drzwi, a ja podskoczyłam, wypuszczając klejnot z dłoni.

Tylko nie to...

W głowie od razu miałam najczarniejsze scenariusze. Gdyby jednak był to ojciec, po prostu wszedłby do środka. Tak więc gdy dzwonek się powtórzył, wepchnęłam rubin do sejfu i przymknęłam go, zrywając się do drzwi.

Zamarłam, gdy otworzywszy je, ujrzałam zmizerniała kobietę w chuście na głowie.

- Ethel? - wydusiłam z siebie, a kobieta pokiwała głową.

- Witaj Hope. Nic się nie zmieniłaś. - Ethel uśmiechnęła się lekko, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam.

Kobieta postarzała się, na twarzy było widać głębokie zmarszczki i bruzdy, które dodatkowo uwydatniała niska waga. Ethel była tak szczupła, że jej ręce od łokci do opuszków placów zapadały się do kości. Było to niewątpliwie spowodowane chorobą, co tylko potwierdzała chusta na głowie, zapewne ukrywająca łysinę.

- Co ty tu robisz, Ethel? - zapytałam nerwowo, rozglądając się przy okazji wokół. - Mówiłam, żebyś przyszła za tydzień.

- Hope, ja nie mam tyle czasu. Muszę jechać już dziś, inaczej to się nie uda. Potrzebuję tych pieniędzy teraz. - oznajmiła ze stanowczością, a ja westchnęłam.

Gorszego momentu nie było. Ale obiecałam jej pomóc, więc...

- Dobrze, wejdź. - usunęłam się z drogi, by mogła wejść do środka. - Chodź za mną. - poleciłam jej i poprowadziłam do gabinetu. - Usiądź, a ja przygotuję pieniądze.

Gdy kobieta zajęła miejsce na skórzanej kanapie, ja z powrotem otworzyłam sejf.

- Minęły wieki, odkąd ostatni raz byłam w tym domu. - odezwała się z nostalgią.

Uśmiechnęłam się smutno.

- Chyba ostatecznie na dobre ci wyszło, że odeszłaś.

Kobieta milczała. Przeliczałam właśnie kolejny plik banknotów, gdy usłyszałam za sobą jak wstrząsa nią kaszel. Błyskawicznie się odwróciłam i jeden rzut oka na nią kazał mi pobiec po szklankę z wodą. Podałam ją do jej drżących rąk i dopiero wtedy naprawdę zobaczyłam, jak choroba ją wyniszczyła. Kiedyś była piękna i to piękno nadal kryło się gdzieś w jej rysach, ale przede wszystkim widziałam zmęczenie i wyczerpanie. Gdy kaszel minął, Ethel złapała mnie za rękę.

- Zawsze byłaś dobra Hope. Nie pozwól, żeby ojciec wmawiał ci, że jest inaczej. - powiedziała znienacka, a nim zdążyłam zareagować, rozległ się jednostajny alarm.

Struchlałam. Strażnicy. Tabletki zaczęły działać. W panice zerknęłam na zegarek. Wybiła druga. Musiałam się śpieszyć.

- Ethel, wybacz mi teraz, ale muszę załatwić pewną niecierpiąca zwłoki sprawę. Spróbuję do ciebie wrócić, ale gdyby mi się nie udało, weź pieniądze i uciekaj jak najdalej stąd. Obiecuję, że ojciec nie będzie cię ścigał. - powiedziałam stanowczo, patrząc prosto w jej oczy i wybiegłam z gabinetu.

Gdy byłam blisko krat, zwolniłam kroku i wręcz zakradłam się do środka, uchylając drzwi bardzo powoli, by nie skrzypiały. Zacisnęłam oczy, bojąc się tego, co zastanę. A jednak dobiegło mnie symultaniczne chrapanie. Joe Junior i Armand spali w najlepsze. Dla pewności pomachałam im przed twarzami dłonią i wtedy byłam pewna, że mi nie przeszkodzą. Wypuściłam z ust powietrze i spojrzałam na broń przy pasku Armanda. Drążącymi dłońmi chwyciłam za pistolet i najdelikatniej jak potrafiłam wyjęłam go z kabury. Był ciężki. Nie miałam pojęcia, jak go chwycić, ale w końcu niezdarnie wsadziłam palec na spust. Czułam się jak w jakimś filmie. Nie powinno mnie tam w ogóle być. Zaczynałam panikować. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na niego. Spojrzenie w jego oczy, w których dostrzegłam nadzieję... To one powiedziały mi bez słów, że postępowałam dobrze. Skinęłam więc głową, dając mu do zrozumienia, by się odsunął, a ten usłuchał od razu. Wycelowałam bronią w kulę, nacisnęłam spust i oddałam strzał. A potem jeszcze jeden i jeszcze, i...Poczułam ból, a przed oczyma stanęła mi ciemność.

*

Leżałam na kamiennej podłodze, przewracając się z boku na bok i uciskając dłonią skroń, która paliła mnie żywym ogniem. Poczułam też, jak lepka substancja przelewa się po moich palcach. Przez dłuższą chwilę nie widziałam nic, lecz po jakimś czasie obraz zaczął się wyostrzać, a ja ujrzałam przed sobą twarz swojego ojca. Patrzył na mnie z furią, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam.

- Ty mała suko. - wycedził, gdy patrzyłam na niego ze zmrużonymi z bólu oczyma. - Od zawsze wiedziałem, że będą z tobą problemy, że mnie zdradzisz! - Magus złapał mnie za ramiona i potrząsał nimi wściekle. - Długo to planowałaś? Myślałaś, że mnie przechytrzysz, co? Wstawaj! - rozkazał, a gdy nie zobaczył mojej reakcji, jednym szarpnięciem postawił mnie na nogi. - Gadaj, jesteście w zmowie? Knuliście za moimi plecami?! No, gadaj! -krzyknął i wymierzył mi policzek, a ja znów upadłam, zupełnie bezsilna. Wtedy jeszcze raz chwycił moją rękę i poderwał mnie w górę, zbliżając twarz do mojej, aż poczułam na sobie jego oddech. - Od zawsze byłaś mi kulą u nogi. Zakałą tego domu. Wiedziałem, że trzeba cię było oddać do przytułku, albo pozbyć się ciebie, zanim się urodziłaś. To matka chciała cię zatrzymać i patrz, gdzie ją to zaprowadziło. Zabiłaś ją, a teraz chcesz zabić mnie. - wyrzucał z siebie ojciec.

Mówił, mówił, ciągle mówił. Mówił to, czego tak bardzo od zawsze bałam się usłyszeć. Mówił to, czego zawsze chciałam uniknąć, więc spełniałam każdą jego najmniejszą prośbę. Nic by mnie jednak nie uchroniło przed tym, co myślał. I chociaż odczuwałam strach, to ze zdziwieniem odkryłam, że nic z tego co mówił, nie byłoby mi już znane. Chociaż bez słów, dawał mi to odczuwać całe życie.

Usłyszałam w oddali dźwięki pękającego szkła, jednak ciągle wpatrywałam się w ojca. Nigdy nie widziałam w nim takiej nienawiści. Ciągle szarpał moje ramię, aż miejsce, w którym mnie trzymał, zaczęło piec.

- Nigdy nie byłaś mi córką. Gdyby Randall żył...

- Nienawidził by cię tak samo, jak ja! - wykrzyknęłam w przypływie nagłej mocy i z całej siły odepchnęłam go, a ten przez szok poleciał w tył i uderzył głową o żelazną kratę.

Zamarłam. Wszystko wydarzyło się w ciągu kilu sekund. Magus patrzył na mnie w osłupieniu, po czym opadł na ziemię, a wokół jego głowy rozkwitała kałuża krwi. Przytknęłam dłonie do ust.

- Ojcze...- szepnęłam i uklęknęłam obok niego.

- Zawsze byłaś...rozczarowaniem...- wydusił, oddychając ciężko i zamknął oczy, a jego klatka piersiowa przestała się unosić.

Drżałam na całym ciele. Krew wciąż spływała po moim policzku i szyi. Czułam, jak opuszczają mnie siły, ból wracał, a ja nie wiedziałam co robić. Nagle usłyszałam potężny huk, a w pomieszczaniu wiatr zaczął miotać wszystkim wokół. Otworzyłam szeroko oczy. Kula została zniszczona.

Stał teraz przede mną, nagi, z grozą w oczach i piaskiem w dłoni. Obraz zaczął mi się zamazywać, ale patrzyłam nadal. On również nic nie mówił, aż wreszcie uniósł dłoń i dmuchnął na nią, a piasek poleciał wprost na mnie, niczym złoty pył. A potem nie czułam już bólu. Nie czułam niczego.

Continue Reading

You'll Also Like

89.7K 3.1K 48
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
10.9K 850 41
Jestem córką Syriusza, anioła najjaśniejszej gwiazdy. Moje życie było idealne, przynajmniej tak zawsze mi się wydawało. Wszystko zmieniło się w chwil...
56K 2.4K 57
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
53.5K 5.8K 50
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...