Ruby. Bloody Valentine +18

De FortunateEm

117K 11.1K 6.9K

Książka jest kolejną z serii #Kamienie Miami. Jeśli nie czytałxś poprzednich części, zaserwujesz sobie potężn... Mai multe

Prolog
Rozdział 1.
Rozdział 2.
Rozdział 3.
Rozdział 4.
Rozdział 5.
Rozdział 6.
Rozdział 7.
Rozdział 8.
Rozdział 9.
Rozdział 10.
Rozdział 12.
Rozdział 13.
Rozdział 14.
Rozdział 15.
Rozdział 16.
Rozdział 17.

Rozdział 11.

4.9K 450 160
De FortunateEm

Veira

Keller był twardym przeciwnikiem, ale zdecydowanie nie przywykł do tego, by ktoś potrafił mu się odciąć. To, jak gwałtownie zareagował na moją prowokację jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nasza pseudorelacja była niebezpieczna i rozchwiana. A Keller zbyt wiele sobie wyobrażał. Niby był taki twardy i niewzruszony, a jednak wystarczyło uderzyć w jego żałosne męskie ego i otwierał się jak książka.

Mój popieprzony udawany mąż był o mnie zazdrosny. Autentycznie zazdrosny. Komedia połączyła się z dramatem i właśnie tańczyła tango. Dokładnie tak, jak nasze splecione ze sobą języki. Żałosne. Ale i obłędnie rozpalające.

Dłonie mojego męża obłapiały mnie w talii niczym pieprzony boadusiciel, a jego rozgrzane ciało napierało na moje próbując wywołać presję. Nie czułam się jednak w ogóle osaczona. Czułam się wygrana, bo wygrałam pierwszą bitwę na wojnie, którą właśnie pomiędzy sobą rozpoczęliśmy. Przesunęłam paznokciami po skórze głowy Kellera i powoli kierowałam je w dół by go odepchnąć. Co za dużo to niezdrowo. Już chciałam naprzeć na jego tors, gdy... gdy Zena parsknął śmiechem, paraliżując moje ciało. Poczułam jak nieprzyjemny dreszcz wstrząsa moim ciałem, gdy dotarło do mnie, jak bezmyślnie się odkryłam. Keller poczuł zmianę mojego nastawienia i sam z siebie przerwał pocałunek, a potem zrobił krok do tyłu. Na krótką chwilę przecięliśmy spojrzenie.

— Myślałem, że to ja jestem popieprzony i moja żona zasługuje na współczucie — powiedział Vercetti, zwracając na siebie naszą uwagę. Stał w tym samym miejscu co wcześniej i kończył swoje pieprzone ciastko. Rin je piekła. — Ale jak patrzę na was i to chore gówno między wami, zastanawiam się komu powinienem współczuć bardziej.

— Nadal swojej żonie — prychnęłam. — Zasługuje na coś lepszego niż pajac udający gangstera.

Zena się do mnie uśmiechnął. Ja pierdolę, szczerze się uśmiechnął.

— Ja tylko odbieram i przekazuję dostawy, pani Hartley.

— Grabisz sobie Vercetti — syknęłam, zaciskając dłonie w pięści. — Nie szukała cię przypadkiem żona?

Zena pokazowo wyjrzał w kierunku salonu. Rin razem z Fianką i Valim spała na górze, bo Visserowie zabrali swoją pierworodną do lekarza. Prowokacja Zeny działała mi na nerwy.

— Niestety zostałem zmuszony do usychania z tęsknoty za moimi dziewczynami — odpowiedział z uśmiechem pełnym kpiny. — Położę się obok nich a wy, moje gołąbeczki posprzątajcie te jakże profesjonalnie pocięte zwłoki z mojej pierdolonej podłogi — dodał ostrzej. — I Keller. Masz mi kurwa odkazić płytki, bo Fianna się po nich czołga i jeśli zachoruje przez twoją zazdrość, poderżnę ci gardło.

Mój mąż się roześmiał, ale potaknął na znak, że oczywiście wykona rozkaz. To zaskakujące, jak szybko przeszedł z fazy zaślepionego wściekłością popaprańca w... Kellera. Niestety nie na długo, bo gdy tylko Vercetti nas zostawił, wzrok mojego męża przysłoniła groźna mgła. Oparł swoje duże łapy na ścianie przy mojej głowie i pochylił się, patrząc na mnie poważnym wzrokiem.

—Dotykał cię? — zapytał spokojnie, choć przysięgam, widziałam jak zadrżała mu powieka.

— Uważasz, że jestem kurwą, Keller?

— Uważam, że jesteś mściwą suką, która jak chce to zrobi wszystko na co ma ochotę. — Pokręcił głową zrezygnowany po czym westchnął. — Ta ślina na brodzie... Niezłe zagranie.

— Szczeniackie jak diabli. Napawa mnie to obrzydzeniem — skwitowałam bez ogródek. — Ale skoro przyszło mi się mierzyć z furiatem o mentalności dwulatka nie mogę wymagać cudów. Dostałeś to, na co zasłużyłeś. — Skrzywiłam się na myśl, która wpadła mi do głowy. — Dlaczego zareagowałeś aż tak gwałtownie?

Keller posłał mi mroczny uśmiech.

— Bo zawiodłaś moje zaufanie.

Cholera, mocne.

— Wiesz, że w naszym świecie nikomu nie można ufać?

— Nie, w naszym świecie powinno się po prostu być ostrożnym i dobrze badać grunt przed obdarzeniem kogoś zaufaniem. Ja swój wybadałem i jak widzisz, mimo nieporozumienia, nie zostałem zdradzony — odparł poważnym głosem. Przez moment spoglądał na mnie w skupieniu. — Jesteś moją żoną, Veira. Związanie się z tobą już było aktem zaufania.

— To tylko idiotyczny papierek.

— Nie, doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie. Małżeństwo w naszym świecie jest deklaracją przynależności. Należysz do mnie, a ja należę do ciebie i nic tego nie zmieni. Tylko śmierć może nas rozłączyć, modliszko.

Przewróciłam oczami na ten wyniosły bełkot pełen bzdur i uniosłam dłoń do jego twarzy, by mocno go od siebie odepchnąć. Pozwolił mi na to ze swoim irytującym uśmiechem szaleńca przyklejonym do gęby. Miałam ochotę go skopać. Ale też byłam pełna podziwu jego postawie. Jego oddanie było mi potrzebne do osiągnięcia wielu celów, więc powinnam je docenić. Może kiedyś mi się to uda. Póki co był dla mnie tylko przykrym obowiązkiem i dobrym pieprzeniem.

Zerknęłam na mięso leżące na posadzce i skrzywiłam się na samą myśl o tym, co musiało się wydarzyć po moim opuszczeniu magazynu.

— Serio chciało ci się go kroić? — podjęłam, nie do końca wiedząc, czy naprawdę mnie to interesuje.

— Oczywiście, zemsty trzeba dokonać porządnie, nie na półśrodkach, moja droga. Byłem pewny, że cię dotykał.

— Rozumiem, że oddanie się tobie to upadek, ale bez przesady, niżej bym sobie nie pozwoliła.

Keller zaśmiał się mrocznie w odpowiedzi. Potem zajął się zbieraniem mięsa i sprzątaniem posadzki płynem odkażającym. Przyglądałam mu się przez cały ten czas, bo nie raczył skomentować mojego przytyku.

— To co modliszko, jakie plany na resztę wieczoru? — zapytał, gdy skończył. — Może pójdziemy na jakieś żarcie?

Skrzywiłam się.

— Planuję zostać tutaj i zaczekać aż Verina będzie robić kolację. Lepiej wykorzystać jedzenie Zeny niż kupować swoje, nie sądzisz?

Keller zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową z niedowierzaniem. Jakby moje słowa były kpiną. Ale nie były. Po co miałabym chodzić na jakieś śmieciowe żarcie, skoro Verina dobrze gotowała, a Zena miał pełną lodówkę? Trzeba wyciskać z tego idioty ile się da. Moje ciężko zarobione pieniądze mogę spożytkować w lepszy sposób — na przykład kupując sobie nowe noże.

— Może to i racja — podsumował.

Potem udał się do salonu, a mnie natchnęło na samotny spacer brzegiem oceanu. Musiałam przemyśleć kilka spraw i porządnie się zastanowić, czy mój mąż powinien się dowiedzieć o tajnej wizycie, którą złożył mi Caelan.

***

Fianna była — najprawdopodobniej — najbardziej czarującym dzieckiem, jakie w życiu widziałam. Nie żebym miała do czynienia z jakąś dużą ilością smarkaczy. Siedziała na swoim różowym dywanie z długim, ultramiękkim włosiem i przekładała pluszową świnię z rączki do rączki. Patrzyła na nią z nieskrywaną fascynacją śliniąc się jak buldog. Ta jej ślina była jedną z niewielu rzeczy, które mnie od niej odpychały.

Młody Visser, roboczo tytuowany małym pojebem, gonił dookoła stołu z wielkim, szczerbatym wyszczerzem. Jego zachowanie z dnia na dzień coraz bardziej mnie ciekawiło. Miał w sobie tyle energii, że zapewne mógłby przepłynąć cały ocean uciekając przed zgrają piranii. Był totalnym przeciwieństwem małej Fianny, która emanowała spokojem i zawsze grzecznie się bawiła. Może to kwestia różnicy wieku, może po prostu geny Vercettiego były za słabe by pokonać uroczą naturę Veriny.

— Hej, hej! — odezwała się Rin, wchodząc do przestrzeni będącej salonem z kuchni. Miała w dwóch dłoniach ogromne miski parującego jedzenia. Jej przygłupi mąż siedział nad basenem z Ronem, który wyglądał jak po trasie na Mount Everest bez picia, jedzenia i z lufą przytkniętą do skroni. Się zachciało potrójnego wytrysku to trzeba teraz cierpieć. — Valiant! — odezwała się ponownie pani domu. — No zaraz cię poparzę ty mały demonie!

Mały Visser przykuł uwagę mojej mini podopiecznej, która z różową świnią w ustach spojrzała prosto na niego. Mały zatrzymał się naprzeciwko niej, tuż przed Veriną i zacisnął usta jakby chciał miną przekazać, że był zirytowany. Taki mały gnój a już się rządził i panoszył. Co będzie jak wyrosną mu jaja? Strach się bać kolejnego pokolenia pseudogangsterów.

— Proszę iść do stoliczka, ciocia zaraz da ci jeść — podjęła znów Rin. — Zrobiłam naleśniczki z dżemikiem od mamy. — Mały uśmiechnął się złowieszczo na tę informację. — Będziesz jadł? — Potaknął. — No to szuraj do krzesełka.

Młody skierował się w swoje zielone krzesło dla gówniarzy, a ja niechętnie wstałam z podłogi i złapałam pod pachami małą, miękką kulkę będącą splotem genów Zeny i Veriny. Młoda popatrzyła na mnie ogromnymi niebieskimi oczami i uśmiechnęła się, wydając jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Chciałabym móc powiedzieć, że nic na tym łez padole mnie nie rusza, ale to dziecko było poza jakąkolwiek kategorią. Gdyby ktoś ją skrzywdził, rozpierdoliłabym go w najbardziej okrutny sposób z możliwych.

— Próbujesz sprowokować ją do wymiotów? — Zena zmaterializował się tuż obok mnie i nachylił się, by spojrzeć na swoją córkę z dołu. Na jego widok zaczęła wierzgać całym ciałem. — Co tam, słoneczko? Napatrzyłaś się na zło wcielone? Hm?

— Przestań ją stresować — warknęłam, uderzając go łokciem w szyję. Odsunął się ode mnie ze śmiechem, czym tylko mnie zirytował. Jaki on się zrobił przyjazny, ja pierdolę. Obrzydlistwo. — Z resztą masz ją. — Podałam mu młodą. — Zaraz zacznę przez nią strzelać serduszkami z oczu. — Wzdrygnęłam się na samą myśl o takim gównie. — To dziecko jest za słodkie.

Zena pochwycił Fiannę w uścisk i zaczął całować po szyi oraz trząść, przez co zaczęła się wesoło śmiać i piszczeć. Przez dosłownie dwie sekundy pomyślałam o tym, by wbić Zenie nóż w szyję, zabrać dziecko i uciec gdzieś w cholerę. Na szczęście po chwili tarmoszenia, mała zrobiła się blada i zaraz zaskakując wszystkich obecnych obrzygała go po całym torsie. Parsknęłam śmiechem, bo to było idealne zwieńczenie tego dnia.

— Gratulacje, tatku — zakpiłam. Odwróciłam się, by nie zacząć się śmiać i podeszłam do stołu, z którego zgarnęłam dwa naleśniki zwinięte w rulon, a potem kiwnęłam Kellerowi żeby podniósł dupę i ruszył za mną. — Dobranoc — powiedziałam jeszcze.

— Nara, obrzygańce — dołożył Keller.

A potem wyszliśmy przez szklane drzwi prosto na plażę. Nie odzywałam się i mój mąż również tego nie robił. Po prostu szliśmy przed siebie, jedząc naleśniki, mijając ludzi i spoglądając niekiedy na chowające się za horyzontem słońce. Poczułam się naprawdę w porządku w tej dziwnej, nostalgicznej chwili. Jakby nadszedł długo wyczekiwany moment resetu, w którym mogłam się oczyścić, wzmocnić i wrócić silniejsza. Jeszcze bardziej żądna krwi i zemsty. Na samą myśl o śmierci moich wrogów robiło mi się ciepło w środku.

— Czy to randka? — zapytał złośliwie mój mąż, czym spierdolił cały klimat. Spojrzałam na niego z obrzydzeniem, bo co to w ogóle było za kretyńskie pytanie? — No co? — jęknął.

— Umiesz wyłączyć ten rozpruty ryj na choćby chwilę?

— Słuchaj. Od Vercettich się nie odezwałem, więc nie przesadzaj. To prawie godzina marszu, królowo ciemności. Znudziło mi się.

— To rozbierz się i popilnuj ubrań, a ja idę dalej.

— Nie chce mi się, wolę iść z tobą i napawać się twoją frustracją. — Spojrzałam na niego katem oka jak na skończonego kretyna, którym był. — A tak serio to co to za spacer? Od kiedy jesteś taką romantyczką? Gdybym wiedział wcześniej, zorganizowałbym coś romantycznego a potem zafundowałbym ci słodki seks.

Wzdrygnęłam się na samą myśl o czułym seksie i pozycji na misjonarza. Ohyda. Odechciało mi się jednak dalszej drogi, więc przystanęłam nad brzegiem i usiadłam na piasku, wyciągając przed siebie nogi. W naszym pobliżu nie było zbyt wielu ludzi, więc mogłam swobodnie porozmawiać z tym przygłupem. Keller usiadł tuż obok mnie i ku mojemu zadowoleniu wyciągnął paczkę fajek, którymi mnie poczęstował. Przez dwa pierwsze buchy siedzieliśmy cicho, pogrążeni we własnych myślach.

— Cael powiedział, że da mi lokalizację Stevena jeśli prześwietlę nową lekarkę jego siostry — wyrzuciłam z siebie.

Papieros Kellera został zatrzymany kilka milimetrów przed jego kształtnymi wargami.

— Kiedy ci to powiedział?

— Chwilę po twojej walce. Przyszedł i zaproponował coś takiego, a ja nie do końca wiem, czy chcę go w to angażować, czy jednak iść w ten burdel.

— Burdel to dobra inwestycja, z tego co wiem, masz już budynek i dograłaś sobie dziwki. — Potaknęłam, bo rzeczywiście tak było. — Myślę jednak, że Cael to ten rodzaj człowieka, którego warto mieć po swojej stronie. Jeśli sam wyszedł z inicjatywą, jemu bardziej zależy.

— Dlaczego ktoś, kto tropi gwałcicieli i morduje z precyzją chirurgicznego pojeba, nie potrafi samodzielnie prześwietlić jakiejś podrzędnej psycholożki? To mi śmierdzi.

Keller parsknął śmiechem, po czym jak gdyby nigdy nic poklepał mnie po udzie. Skrzywiłam się na ten przyjacielski gest. To, że podzieliłam się z nim tym małym sekretem nie czyniło z nas przyjaciół.

— To oczywiste, moja droga żonko.

— Oświeć mnie, bo nie specjalizuję się w czytaniu popaprańcom we łbach.

— Ta laska musi mu się podobać, a jeśli mu się podoba to wie, że nie będzie obiektywny w szukaniu informacji i wyciąganiu wniosków. Jeśli Caelan Nightingale poprosił cię o pomoc, to znak, że coś wisi w powietrzu.

— To jaki mamy plan?

— Jutro skoczymy ogarnąć burdel i zajmiemy się dostawą dziewczyn. Musimy jak najszybciej otworzyć lokal i dobrze go wyposażyć, a potem zobaczymy co z nim będzie dalej. Ty prześwietlisz psycholożkę, a ja zorientuję się co piszczy w kartelu. Geoff po mojej walce zapadł się pod ziemię, ale wiem, że to tylko zmyłka.

Westchnęłam, kładąc się na piasku.

— Dużo tego gówna się nazbierało, co?

— Ano dużo — mruknął. Położył się obok mnie z rękami za głową. — Ale przynajmniej możemy się zabawić. Gdybyś tylko pojęła, że jesteśmy drużyną, wszystko byłoby o wiele prostsze.

W odpowiedzi jedynie prychnęłam.

Gdybym zaakceptowała status „drużyna", zaakceptowałabym też Kellera. A gdybym go zaakceptowała, zrobiłby się problem. Bo przez całe życie byłam sama i nie mogłam na nikim polegać. Hartley był zbyt podobny do mnie, bym mogła go tak po prostu zaakceptować i postawić obok siebie. On i ja byliśmy zbyt zepsuci, by tworzyć jakiekolwiek więzi. Nasze szczere połączenie nie wyszłoby na dobre nikomu. Zwłaszcza nam.

Bo przecież dwa minusy dają plus.

_____________

Twitter: #BloodyValentinepl

Continuă lectura

O să-ți placă și

50.2K 1.6K 45
Współczesna opowieść o kopciuszku, w której książę okazał się być diabłem. On był samotnikiem, socjopatą i mordercą. Ona była tylko służącą w jego do...
70.4K 2.5K 43
Czy miłość do dziecka może połączyć dwoje ludzi? Czy ona będzie potrafiła nauczyć go okazywać uczucia i miłość? Czy różnice, które ich dzielą nie będ...
188K 5K 66
Jenny ma 18 lat. Żyje spokojnie, wśród najbliższych, przygotowując się do egzaminów. Jednak los ma wobec niej inne plany. Przez przypadek poznaje Har...
250K 23.8K 19
Wraz z rozpoczęciem drugiego roku studiów spokojne życie Blake Howard niespodziewanie wywraca się do góry nogami. Przez nieprzyjemne doświadczenia ze...