Przymierze Krwi

Par ISzka81

36.9K 2.9K 1.6K

Księżniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księż... Plus

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7.
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Rozdział 30

396 25 5
Par ISzka81

Dokładnie pamiętała chwilę, gdy Calthia do niej podeszła i położyła dłoń na jej ramieniu. To uczucie kojącego ciepła i blask, mogący przegonić najpotworniejsze koszmary. Pierwszy raz odkąd Strażnik ukazał jej wizję, poczuła spokój. Choć przez chwilę miała nadzieję, że jest jeszcze szansa.

Jakże by pragnęła, aby to, co ujrzała, miało się nigdy nie wydarzyć. Obrazy były jednak tak niesamowicie wyraźne, a głosy, że to już się dzieje, tak potwornie przerażające.

– Tringa.

Usłyszała swoje imię, przedzierające się zza kotary cierpienia, gdy w końcu otworzyła oczy i spojrzała na wpatrzoną w nią księżniczkę. Twarz Calthii była spokojna, opanowana i tak bardzo do niej nie podobna. Szmaragdowe oczy były chłodne, choć swoim spojrzeniem chciały ją uspokoić. Wciąż jednak, czując dotyk dłoni księżniczki na swoim ramieniu, czuła to kojące ciepło, obezwładniający lęk zelżał i w końcu była w stanie powstrzymać łzy.

– Musisz być silna – zaczęła Calthia, odgarniając jej czarne włosy z policzka i powtarzając te słowa kilka razy, jakby były zaklęciem. – Zrobię wszystko, aby pomścić tych, którzy zginęli i nie dopuścić do kolejnego rozlewu krwi. Teraz jednak potrzebuję twojej pomocy. Twojej, Raska i Jareda. Kiedy udam się po amulet, musicie schronić się w obozie Wygnańców. Będziecie tam bezpieczni. Sprowadzę pomoc, ale potrzebuję czasu.

Tringa zmarszczyła brwi, jakby te wszystkie słowa dopiero do niej dotarły. Widziała, jak Calthia powoli wstaje, nabierając głęboko powietrza. Wyglądała teraz na zniecierpliwioną, a chłód w szmaragdowych oczach, był coraz bardziej niepokojący.

– Mamy być bezpieczni? Ze spokojem przeczekać i co później? Może tu zostać? – spytała, podnosząc się i bacznie obserwując księżniczkę.

Pytania wydawały się Trindze retoryczne, bo bardzo chciała usłyszeć, że mają przekonać Wygnańców, aby dołączyli do wojny z Corvaxem. Taki był cel całej tej podróży do Xareth. Tak przynajmniej myślała, ale w tamtej chwili, gdy Calthia na nią spojrzała i nagle odwróciła wzrok w stronę coraz mocniej jaśniejącego nieba, wszystko, w co wierzyła, rozpadło się na drobne kawałki.

– Nie chcesz, abyśmy wrócili. Chcesz to zrobić sama. Chcesz odnaleźć ten przeklęty amulet i skierować jego moc przeciwko Corvaxowi.

Tringa wypowiadała każde słowo coraz szybciej i z naciskiem, jakby były niedorzecznością i głupotą.

– Strażnik pokazał ci tylko fragment tego, co wydarzyło się w Sayers – głos Calthii był zimny, jakby w ten sposób postanowiła ochronić siebie przed zmianą decyzji, którą już podjęła. – Fragment tego, co dopiero się wydarzy, gdy Władca Wschodu wyda ostateczny rozkaz. Wygnańcy nigdy nie zgodzą się ruszyć do Sayers. Zbyt dobrze znają Corvaxa. Zbyt dobrze pamiętają porażkę, którą ponieśli, gdy próbowali się mu przeciwstawić. Walczyli, aby po latach zrozumieć, jak jego rządy są okrutne i bezwzględne. Zrozum, że robię to dla waszego dobra, bo choć was mogę teraz ochronić.

– Nie potrzebuję tego! – krzyknęła Tringa, zaciskając dłonie w pięści i uwalniając całą gorycz i gniew, które w niej tkwiły. – Nie chcę tej twojej przeklętej ochrony! Chcę ratować naszych ludzi. Pomóc tym, którzy jeszcze przeżyli, rozumiesz? W tym tobie. Nie chcę, abyś cierpiała i podzieliła los tych, którzy polegli. Nie każ mi opłakiwać również ciebie.

– Tringa...

Ton księżniczki miał ją uspokoić. Sprawić, że zrozumie i pogodzi się z tym, co się właśnie dzieje. Calthia brzmiała, jakby przemawiała do rozzłoszczonego dziecka, a Tringa właśnie tak się czuła i to irytowało ją jeszcze bardziej. Czuła ogarniającą bezradność, że nic nie może zrobić. Jedno jednak wiedziała na pewno. Nie była w stanie pogodzić się z bezczynnością.

– Nie. Nie zmierzałam do Xareth po to, aby teraz siedzieć i czekać. Rask, Jared i ja spróbujemy przekonać Wygnańców. To również ich wojna. Abrath z pewnością nam w tym pomoże. Przekona ich. Powie, co wydarzyło się na Wschodzie i do czego zmierza Corvax. Dowódca Wygnańców na pewno nie będzie na to obojętny. Stanie po naszej stronie. Z naszą pomocą mogą uwolnić się od tyranii Władcy Wschodu.

Przez cały czas, gdy mówiła, dopiero wzmianka o Strike'u sprawiła, że Calthia odetchnęła powoli, jakby traciła ostatnie resztki cierpliwości. Odwróciła wzrok i na długo zapatrzyła się w jakiś punkt. Tringa w pierwszej chwili pomyślała, że może coś mu się stało. Rozejrzała się, dostrzegając nieprzytomnego Abratha i przypominając sobie jego krzyk, otaczający ich wszystkich mrok i burzę, która wzbierała na sile.

– Żyje – mruknęła Calthia, odpowiadając na niezadane pytanie. – Wkrótce odzyska przytomność, ale musisz o czymś wiedzieć. Zawarłam z Horvusem układ. Nie mogę wkroczyć do Obozu Wygnańców przed rozmową z Mallerem. Wiem, że Abrath tego nie chciał. Dlatego kiedy odzyska przytomność, chcę, abyś go przekonała do wypicia wywaru, który pozwoli mu spokojnie zasnąć i przeczekać...

– Chcesz go uśpić? – Tringa prychnęła, przenosząc wzrok na Horvusa, Raska i Jareda. – Po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie chcesz mu nic wyjaśnić? Widziałaś, co wydarzyło się, gdy spotkaliśmy gravy i jak zareagował na twoją walkę z Xorem. Pamiętasz, choć jak sama się czułaś, gdy chcąc nam pomóc ruszył do Songard, aby odwrócić uwagę żołnierzy? Podpalił tę przeklętą twierdzę, Calthia! Teraz ty popełniasz ten błąd, ruszając do walki sama. Niczego się nie uczysz, a wy się na to godzicie?!

Krzyknęła na Raska i Jareda, nie rozumiejąc, jak mogą pozwolić księżniczce na taką bezmyślność. Nie odezwali się, znów obdarzając ją tym smutnym i zaniepokojonym spojrzeniem. Powiedziała im, co ujrzała w tunelach, ale do spotkania z księżniczką, mieli chyba nadzieję, że to nie działo się naprawdę

Tringa zagryzła zęby, odrzucając obrazy z wizji, które natrętnie pojawiały się w jej głowie.

– Boisz się, że cię powstrzyma – szepnęła Tringa. – Zdołałaś przekonać ich wszystkich, ale wiesz, że Strike nie ulegnie tym bredniom. Będzie szukał innego sposobu.

– Nie mamy na to czasu – warknęła Calthia. – Strażnik pokazał mi, że w jaskini Oczyszczenia odnajdę amulet. Nie mam czasu, aby szukać innej drogi, negocjować, przekonywać lub błagać o litość. Amulet jest nam potrzebny.

Tringa uśmiechnęła się krzywo, kręcąc głową z niedowierzania.

– Więc to jest ten twój wspaniały plan. Zatem proszę, wydaj mi rozkaz – syknęła łuczniczka.

– Słucham?

– Wydaj mi rozkaz księżniczko, bo nie zgadzam się na usypianie człowieka, który był naszym przewodnikiem, o którego tak walczyłaś i się martwiłaś, gdy ruszył nam na pomoc w Songard. Proszę, wydaj mi rozkaz, bo poza tym, że jestem twoją przyjaciółką, jestem żołnierzem w armii Sayers. Wydaj mi rozkaz, bo moim zdaniem każde siły są niezbędne, aby stawić czoła Corvaxowi i wesprzeć tych, którzy przeżyli w Sayers.

Tringa czuła w tamtej chwili ogromny żal, gdy chłodne spojrzenie szmaragdowych oczu, przez jakiś czas ją bacznie obserwowało. Liczyła na to, że Calthia się otrząśnie i zrozumie, że potrzebuje pomocy i że sama sobie nie poradzi w tej wojnie.

Tymczasem słowa nakazujące odpowiednie działanie, rozbrzmiały tak gładko i lekko.

Siedząc w grocie i obradując z przywódcami klanów Wygnanych, miała ochotę złamać dane słowo. Wrzasnąć na nich wszystkich i kazać się przebudzić. Uświadomić, że chcąc wygrać z Władcą Wschodu, muszą się zjednoczyć. Tymczasem siedziała cicho, pozwalając, aby Rask przedstawił im raport z podróży, która doprowadziła ich wszystkich do Xareth.

Przez ten cały czas zastanawiała się, co się dzieje z Calthią? Czy dotarła do jaskini Oczyszczenia? Czy jest bezpieczna? Czy Maller jej nie skrzywdzi? Czy odnajdzie amulet i zapanuje nad jego mocą? Czy burza nad Xareth w końcu przeminie?

Słowa Raska wybrzmiewały gdzieś obok, a ona wciąż chciała znać odpowiedzi. Dręczyło ją również, dlaczego Abrath był problemem i nakazała go uśpić. Ponoć mikstura miała działać kilka dni, więc tym bardziej było to zastanawiające. Czy aż tak obawiała się tego, co może zrobić?

Horvus, jak się okazało, jeden z trójki przywódców klanu, wyglądał na zamyślonego. Nie odezwał się również ani jednym słowem, odkąd znaleźli się w tej grocie z kamiennym stołem. Pozwolił, aby pytania zadawał barczysty i krępy mężczyzna, który przypominał niedźwiedzia w ludzkiej skórze. Tringa nigdy wcześniej nie widziała kogoś tak rosłego, kto swym tubalnym tonem niemal sprowadzał pozostałych do parteru.

Deorg, bo tak miał na imię przywódca wojowników, zadawał pytania powoli i ociężale. I choć był naprawdę ogromny, a swą posturą mógł zastraszyć nie jednego, mówił tak, jakby nigdy wcześniej nie prowadził takich rozmów. Na jego ramionach widniało wiele blizn, a część z nich zasłaniały tatuaże symboli i dzikich zwierząt. Nadgarstki okalały skórzane obręcze i co chwilę zaciskał dłonie w pięści. Wyglądał na zdenerwowanego całą sytuacją.

Ostatnim dowódcą był porywisty młodzieniec, który mówił najwięcej. Jego wypowiedzi nie zawsze były na temat, często przerywał, komentował i rzucał kąśliwymi docinkami. Podkreślał, że Obóz Wygnańców jest ich domem i nie chcą problemów. O samym Przymierzu Krwi wypowiadał się w najgorszych słowach i przeklinał Wybranych, jakby byli zarazą. Miał na imię Kerg i gdyby to od niego zależało, wysłałby ich z powrotem do przejścia przez tunele i kazał nigdy nie wracać do Xareth.

– Czy Wybrana nie powinna być martwa? – spytał nagle Kerg z miną cwaniaczka. – Czy Strike nie po to wyruszył w okolice Przełęczy? – Pytania te zadał bardziej do siebie, przerywając Raskowi, gdy ten, po raz kolejny, powtarzał, że Calthia nikogo nie skrzywdzi. – Czego właściwie od nas oczekujecie?

Rask oparł się ciężko i odetchnął, ale Tringa widziała, że i jego pokłady spokoju są na wyczerpaniu.

– Naprawdę? – spytał w końcu Rask, wstając i opierając dłonie na kamiennym blacie. – Nie informujecie o tym, co dzieje się z księżniczką Sayers. Pytacie wciąż o to samo i macie wciąż pretensje, że tu jesteśmy. Wnieśliśmy o azyl do czasu, aż Calthia Sunrise do nas nie dołączy. Wówczas to ona będzie kontynuowała rozmowy.

– A jeżeli nie wróci? – zapytał zajadle Kerg, po czym otrzymał mocne uderzenie w żebra od Deorga.

– Odpocznijcie – rzekł wojownik, podnosząc się. – To był długi dzień, a jak słyszeliśmy również ciężka noc dla was wszystkich. Jeżeli jaskinia Oczyszczenia wypuści Wybraną, ponownie się tu spotkamy. Jeżeli nie, wówczas zadecydujemy, co dalej.

Deorg rzucił te kilka zdań dość obojętnym tonem, po czym on, Horvus i Kerg opuścili grotę.

– Jeżeli jaskinia Oczyszczenia ją wypuści? – mruknął Jared. – Co to w ogóle znaczy?

Rask opadł ciężko na krzesło.

– Nie podoba mi się to – mruknął pułkownik. – Czy ci dowódcy nie powinni się naradzić? Co to w ogóle znaczy „wówczas zadecydujemy, co dalej"?

Ostatnie pytanie rzekł niższym tonem, naśladując wojownika. I wtedy zrozumiała, co w tej całej rozmowie jej nie pasowało.

– Nie podejmują decyzji – powiedziała cicho Tringa, wstając i kierując się do wyjścia.

Ani Rask, ani Jared nie byli w stanie jej zatrzymać. Nie odpowiedziała też na ich pytania, rzucone w pośpiechu, ale musiała pomówić z Horvusem na osobności.

Opuszczając grotę, poczuła rześkie powietrze na twarzy. Rozejrzała się, spoglądając na chylące się ku zachodowi słońce i patrząc na trójkę przywódców, schodzących krętą ścieżką w dół zbocza. W oddali słyszała dudnienie grzmotów, które sprawiały wrażenie, że chcą się przedrzeć przez niewidzialną barierę.

Kompletnie zignorowała to, co dzieje się na głównym placu w dole, wciąż będąc pod wrażeniem tego całego miejsca. Obóz Wygnańców stanowiły wyżłobione w piaskowcu groty. Niektóre domy były od siebie oddalone, przypominając duży stożek z wyżłobionymi oknami i przejściem, inne oddzielała jedynie ściana. Grota, do której ich przyprowadzono, była dość duża i obszerna, znacznie oddalone od miejsc zamieszkanych przez Wygnańców. Nie miała zbyt dużo czasu, aby przyjrzeć się części zamieszkałej przez tutejszą ludność, ale wystarczająco, żeby dostrzec, że całkowicie się tu zadomowili. Nie szukali innego miejsca. Nie myśleli o tym, aby opuścić dolinę.

Czy Calthia to wiedziała? Czy Strażnik jej to ukazał i dlatego zmieniła zdanie i nie zamierzała prosić Wygnańców o pomoc? Jeżeli tak, to dlaczego uwolniła tę przeklętą burzę i straszyła Strike'a, że ciemność pochłonie całe to miejsce?

Przyspieszyła kroku, doganiając Horvusa i pozostałych. Wyraźnie nie wiedzieli, co powiedzieć, gdy ich zatrzymała i zażądała rozmowy z łucznikiem. Spojrzeli po sobie, jakby jeden od drugiego szukał jakiegoś potwierdzenia lub stanowczego zaprzeczenia.

W końcu Horvus odetchnął powoli i kiwnął głową. Deorg i Kerg oddalili się, choć do końca nie wyglądali na przekonanych.

– O czym chciałaś...

– Zaprowadź mnie do Strike'a.

Horvus zmarszczył brwi, gdy mu przerwała i wyraźnie chciał powiedzieć, coś więcej, ale nie dała mu dojść do słowa.

– Wydaje mi się, że nie do końca byłeś przekonany, aby Abrath został uśpiony. Myślę, że jego wsparcie jest ważne nie tylko dla nas i Wybranej, ale również dla wszystkich Wygnanych. Wiem, jak go obudzić.

– Czy tym działaniem nie złamiesz słowa danego swojej księżniczce? – spytał, krzyżując ramiona i spoglądając na nią uważnie.

Tak, właśnie to robiła, pomyślała. I wcale nie czuła się z tym źle. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że powinna była to zrobić jak tylko przybyli do obozu.

– Naprawdę cię to interesuje? – spytała zniecierpliwiona.

– Niezmiernie – odparł kwaśno łucznik, nie ruszając się z miejsca.

Tringa czuła coraz większe zdenerwowanie. Miała wrażenie, że kończy im się czas, że zwlekając Calthii grozi niebezpieczeństwo. Musiała coś zrobić, a nic innego nie przychodziło jej do głowy. Strike był po ich stronie. Znał Wygnańców. Musiał coś zrobić.

– Strike jest jednym z was. Widział, co wydarzyło się na Wschodzie i może pomóc Calthii. Wiem, że chciała czegoś zupełnie innego, że nigdy nie przyzna się, że potrzebuje pomocy. Wiem, że jest uparta i próbuje wszystkich chronić. Abrath was przekona, że Wybrana nie jest zagrożeniem.

– A jeżeli uśpiony jest bezpieczniejszy? – odparł pytaniem Horvus, wciąż stojąc jak posąg z twarzą skrywającą wszelkie emocje. – Jeżeli tak chronimy jednego z naszych?

Tringa zmrużyła oczy, w końcu rozumiejąc, czym kierowała się księżniczka. Abrath mógł zginąć, ratując Wybraną. Dlatego go uśpiła. Dlatego go wyeliminowała. Chroniła go. Chroniła ich wszystkich. Nawet jeżeli było to wbrew ich woli. Jakże to było dla niej typowe. Zawsze tak działała, więc dlaczego miałaby teraz postąpić inaczej.

Tringa była zła. Coraz bardziej wściekła na nadzwyczajny spokój Horvusa. Tą jego pewność, że mimo łamania pewnych zasad i obietnic, postępuje właściwie. Ona tego nie czuła. Wręcz miała pewność, że Calthia popełnia wielki błąd, skazując na niebezpieczeństwo nie tylko samą siebie, ale również ich wszystkich. Czuła, że są bezpieczni tylko przez chwilę, a jej poświęcenie niczego nie zmieni.

Znów przed oczami stanęły jej obrazy, które widziała w tunelach. Znów przeżywała lęk o najbliższych i odczuwała ból konających. Zamknęła na chwilę oczy, a kiedy znów spojrzała na łucznika, odetchnęła głęboko i postanowiła grać, tak jakby nie miało znaczenia to, że nie od niej zależy powodzenie tej misji. Musiała pogodzić się z decyzją Horvusa.

– Zatem chcę być przy tym, jak mówisz Strike'owi, co stało się z Wybraną, gdy w końcu się obudzi.

Horvus milczał. Bardzo długo milczał. Jego twarz pozostała obojętna, choć brwi lekko drgnęły, jakby dotarło do niego, co tak naprawdę powiedziała.

W końcu, bez zbędnych słów, kiwnął głową, ruszając w dół zbocza. Nie skręcił jednak w stronę głównego placu, a poprowadził Tringę ścieżką na północ, gdzie znajdował się tylko jeden budynek z wyżłobionymi pomieszczeniami w piaskowcu. Miał zaokrąglony kształt i nierówno wykonane wejście, jakby ktoś wykonał zaledwie połowę pracy. Z łatwością jednak mogli przez nie przejść.

Wewnątrz panowała nienaturalna cisza. Nie słychać było grzmotów, ani rozmów ludzi na głównym placu. Trwało to zaledwie chwilę, gdy w końcu do jej uszu dotarło skwierczenie ognia w palenisku i cichy oddech leżącego na sienniku Abratha. Wyglądał, jakby zapadł w spokojny sen. Jego twarz nie wyrażała żadnego smutku, ani cierpienia. Tylko ten właśnie spokój. Patrząc na niego przez dłuższą chwilę, zastanawiała się, czy naprawdę chce go obudzić.

Wtedy pomyślała, że gdyby była na jego miejscu, a Raskowi groziłoby śmiertelne niebezpieczeństwo, nigdy by sobie nie darowała, że nic nie zrobiła. Czy jednak teraz wiedziała, co zdoła go uwolnić z tego letargu?

Calthia przyrządzała przy niej wiele eliksirów i proszków, ale Tringa kompletnie się na tym nie znała. Nie była w stanie odtworzyć czegokolwiek. Okłamała Horvusa, żeby ją tu przyprowadził, licząc na... Właściwie to nie wiedziała, na co konkretnie. Czuła po prostu, że powinna działać, znaleźć się tu, jakby rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki.

Rozejrzała się po wnętrzu, dostrzegając zwoje i papiery rozrzucone na kamiennym biurku, kilka książek i map. Podeszła do niego powoli, sięgając po jedną z zapisanych kartek.

„Wybrany musi odnaleźć amulet. Nie można go zabić. Tak wielka moc powinna zostać wykorzystana, aby w końcu ktoś go pokonał".

Zaczęła czytać, zdając sobie sprawę, że Strike od samego początku chciał chronić Wybranego. Kolejne zdania były przemyśleniami, czy tak wielką moc można kontrolować. Zmrużyła oczy, przenosząc wzrok na pergamin zapisany bardzo chaotycznie. Niektóre słowa były skreślone. Inne pisane pod różnym kątem.

„Wizje. Zespolenie. Ocalenie".

Te pojedyncze słowa powtarzały się, jakby autor chciał uporządkować myśli, ale nie znalazł dla nich konkretnego zastosowania.

„Przepowiednie nie mówią o ocaleniu Wybranego. Mówią tylko o kontroli nad nim. Jeżeli Maller zdoła do niego dotrzeć, jaskinia oczyszczenia spróbuje unicestwić duszę smoka. Jednak nie ma gwarancji, że Wybrany przeżyje. Jest to tylko szansa, aby zachował swoje zmysły".

„Wizje są mało realne".

„Czego dotyczą wizje?"

Tringa odłożyła pergamin. Dopiero wówczas zdała sobie sprawę, że jej dłoń drży.

– To niedorzeczne. Czy dla niej jest jakikolwiek ratunek? – spytała samą siebie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że wypowiedziała te zdania na głos.

Horvus o coś spytał, ale nie dosłyszała jego słów. Pytanie, które zadała, było niczym zapalnik. Płomień i odpowiedź, której wówczas potrzebowała. Nie wiedziała skąd pojawiła się ta jasność umysłu, ale w tej jednej chwili przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Sanessco.

Zdawało jej się, jakby znów stała w tym małym pomieszczeniu z kociołkiem, książkami i ziołami, których zapach roznosił się wokół. Starzec siedział przy swoim biurku i nagle spojrzał wprost na nią, gdy zadała to jedno pytanie.

– Czy dla niej jest jakikolwiek ratunek?

– Wszystko jest takie kruche, a szczególnie życie, które chcemy chronić – zaczął, po czym uśmiechnął się krzywo. – Gdy nadejdzie właściwy moment, przypomnisz sobie tę rozmowę. Będziesz wiedziała, co zrobić.

Te ostatnie słowa wypowiedział, stojąc tuż obok niej i wręczając niewielki woreczek. Zamrugała, przenosząc wzrok na swój pas. Był tam przez ten cały czas. Rozsunęła niewielki mieszek, biorąc szczyptę ziół, których intensywny zapach w jednej chwili rozniósł się po całej grocie. Pachniał słodko i ostro zarazem. Łagodził nerwy i obdarzał spokojem, którego tak bardzo potrzebowała.

Powoli podeszła do siennika Abratha, wysypując proszek na jego twarz. W tej jednej chwili czuła, że robi coś właściwego, że właśnie po to się tu znalazła, że po to wysłał ją Sanessco.

W momencie, w którym oczy Abratha się otworzyły, Tringa zaczęła mieć wątpliwości, czy postąpiła słusznie.

Nie wiedziała, ile czasu minęło. Chyba nie chciała tego wiedzieć. Jaskinia, do której ją zaprowadzili ludzie Horvusa, emanowała ciszą i spokojem, którego potrzebowała, a na który wcześniej nie potrafiła sobie pozwolić.

Wszystkie te informacje, które zostały jej przekazane w drodze do obozu, ból i cierpienie, które odczuwała, sprawiły, że przesiąkła niepokojem. Nie mogła skupić się na niczym innym, jak tylko na szukaniu rozwiązania. Z każdą jednak kolejną chwilą, minutą i godziną, zdawała sobie sprawę, że nie ma jednego sensownego wyjścia z tej sytuacji.

Tak, jak było jej to przepowiedziane, musiała umrzeć.

Powoli wypuściła powietrze, wpatrując się w sklepienie jaskini, które tworzyły miliony kryształów. Były takie gładkie i zalśniły bladym światłem, gdy tylko wkroczyła do tego miejsca. Przypominały jej gwiazdy, a gdy tylko tego zapragnęła, jedne kamienie gasły, inne zaczynały świecić mocniej, zmieniały również kolor. Wszystko za sprawą myśli. Jednej krótkiej myśli, która pozwoliła na kontrolowanie kryształów bez najmniejszego wysiłku.

Nagle usłyszała jakiś szum. Rozejrzała się, ale niczego nie zauważyła. Kiedy cisza na powrót ogarnęła jaskinię, szmer rozbrzmiał ponownie. Zmarszczyła brwi, dostrzegając drobną postać przemykającą wśród kamieni, coś przekładającą i przemieszczającą się z miejsca na miejsce. Kiedy postać znalazła się bliżej, Calthia mogłaby przypuszczać, że jest to mały gnom, karzeł lub coś, co gnoma i karła przypomina. Pomarszczona skóra była ciemniejsza, ale jego kroki dość żwawe i pewne. Nie mogła opisać postury postaci, bo nosiła długi wełniany płaszcz.

Calthia liczyła, że karzełek zwróci na nią uwagę, coś powie, wyjaśni, ale ten kompletnie ją ignorował. Raz nucił sobie coś pod nosem, raz szeptał, aby nagle się zatrzymać, ocenić efekt swojej pracy, po czym na nowo zaczynał przekładać pojedyncze kamienie.

– To jakaś układanka? – spytała, ziewając i zdając sobie sprawę, że jest strasznie zmęczona. – Może pomogę?

Karzeł zatrzymał się, odwrócił, zlustrował ją wzrokiem i na powrót odwrócił, podnosząc kilka kamyków i zmieniając ich położenie.

– Założę się, że to jakaś zagadka – mruknęła, ale nie za bardzo miała ochotę się w to angażować.

Pomyślała, że skoro postać milczy, to nie potrzebuje jej pomocy. Usiadła, po czym położyła się na ziemi, obserwując zmieniający się kolor kamieni zanurzonych w sklepieniu. Słyszała, jak karzełek się krząta, stęka i mruczy pod nosem zdenerwowany. Dopiero kiedy zapadła cisza, zdała sobie sprawę, że postać leży niedaleko niej i wpatruje się w sklepienie.

– Umiesz zdecydować się tylko na jeden kolor? – spytał nagle cichym głosem.

Brzmiał tak łagodnie i smutno, że spojrzała na niego kątem oka, czy oby nic się nie stało. Ten jednak nawet na chwilę nie odwrócił wzroku. Wpatrywał się w plątaninę barw, którą stworzyła. Nie odwracając od niego spojrzenia, wybrała jeden kolor, którym rozjaśniła się cała jaskinia. Dostrzegła mimowolny uśmiech, w który wykrzywił usta, choć ciężko było dostrzec w nim prawdziwą radość. Mogłaby raczej rzec, że smutek w jego szarych oczach się pogłębił.

– Dlaczego wybrałaś właśnie ten? – spytał, splatając palce na klatce i zastygając w takiej pozycji.

– Podoba mi się ten kolor – rzekła po prostu, odwracając głowę i podziwiając efekt, który stworzyła.

Wpatrywała się w tę barwę, która otulała każdą skałę. Długo nie mogła oderwać od niej wzroku i w zasadzie spytana, nie byłaby w stanie powiedzieć, o czym w tamtej chwili myślała. Dopiero dotyk czyjej dłoni na ramieniu, sprawił, że drgnęła i otarła pojedynczą łzę z policzka.

Karzeł przypatrywał się jej uważnie, a jego żal tylko się pogłębiał. Kiedy cofnął małą rączkę, usiadł, krzyżując nogi i wpatrując się w kamienie leżące na ziemi.

W blasku światła mogła lepiej się mu przyjrzeć. Był wyższy, niż gnomy, które przyszło jej poznać i nie był karłem. Nie należał też do rasy ludzkiej, czego była pewna. Nie była jednak w stanie wówczas określić, kim był. Pomarszczona skóra na twarzy i dłoniach wskazywała, że przeżył bardzo wiele, a bystry blask w oczach, że wciąż cieszy się doskonałym stanem umysłu.

– Słyszałaś o tym miejscu? Czy kiedykolwiek ci o nim wspominał? – zadał to pytanie, ale nawet na nią nie spojrzał, jakby wcale nie oczekiwał, że udzieli odpowiedzi. Odetchnął tylko, stawiając kolejne pytanie. – Dlaczego tu przybyłaś?

Chciała powiedzieć, że odnalezienie amuletu było jej celem. Odkąd pojęła, że to ona jest Wybraną, odkąd przyjęła Przymierze Krwi, czuła, że musi odnaleźć amulet. Słowa jednak utkwiły w jej gardle, jakby żadne nie było właściwe do wypowiedzenia.

Usiadła powoli, widząc tylko zarys postaci starca i burzę jego siwych włosów, które wyglądały, jakby uderzył w nie piorun. Pomyślała wtedy, że ma taki spokojny głos, a taki chaos na głowie. Czy jego myśli są podobne? Tak samo niepoukładane?

– Czy kiedykolwiek słyszałaś o tym miejscu? Opowiadał ci o nim? Pokazał ci je?

Z początku pomyślała o Strike'u, bo przecież to on był ich przewodnikiem. Prowadził ich tu. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że starzec mówi o kimś innym. Kogo miał na myśli? Sanessco? Doradca króla najwięcej czasu poświęcał eliksirom, miksturom i proszkom o nadzwyczajnym działaniu zdrowotnym. Opowiadał jej o Przymierzu Krwi, o spisanej historii, która nie do końca odzwierciedlała rzeczywiste wydarzenia. Teraz już to wiedziała.

Sanessco nigdy jednak nie wspominał o jaskini Oczyszczenia, o świecących kamieniach i miejscu, gdzie mógłby znajdować się amulet Dneirfa.

– Nie. Na pewno nie – odparł smętnie, sięgając po dwa kamienie i zamieniając je miejscami. – Był zbyt skupiony na kryształkach, aby pamiętać, co się z nimi wiąże.

Kryształkach... to słowo wypowiedział z odrazą i niesmakiem. Ponownie sięgnął po dwa kamienie i zamienił je miejscami. Cmoknął, szybko zamieniając kolejne, a gdy wstał i oddalił się, aby znów sięgnąć po inne, myślała, że całkowicie o niej zapomniał.

Zastanawiała się, kiedy przybędzie Maller, aby mogła wysłuchać wielu złych słów na temat Wybranej i całego Przymierza, gdy myśli o kryształkach nie dawały jej spokoju.

Nagle sięgnęła do cholewki lewego buta, wyciągając z ukrytej kieszeni skórzany woreczek. Blask rubinów, gdy rozwiązała rzemyk, był niczym w porównaniu do światła rzucanego przez kamienie na sklepieniu, ale te w jednej chwili zaczynały przygasać, oddalając błękit, jakby był tylko wspomnieniem.

Pozostał ten krwisty blask, który, ilekroć na niego spoglądała, wywoływał zawrót i ból głowy. Karmazynowe światło było niczym zaraza sięgająca swymi szponami po kolejną ofiarę. Oplatała ją i wysysała źródło życia, aby zaspokoić swój głód.

Czuła odrętwienie w całym ciele, jakby zastygło, a ona patrzyła na siebie ze znacznej odległości. Siedziała lekko skulona, wpatrując się w to światło i słysząc rozbrzmiewający coraz głośniej szept. Docierały do niej pojedyncze słowa, które brzmiały niewyraźnie, wzywając i nakazując. Niemal wykrzykujące swe obawy i cierpienie. Pragnęły, aby ktoś ich wysłuchał i zrobił, co do niego należało.

Wciąż jednak nie rozumiała niczego z tych słów. Były niczym krzyk wielu, ale tak niewiele można było zrozumieć. Odczuwała tylko żal. Narastający żal i falę bólu, która rozchodziła się od dłoni, gdy wysypała na nią rubiny.

Dopiero wtedy uniosła wzrok i spojrzała na to, co dzieje się wokół niej.

Starzec stał poza kręgiem, który tak pieczołowicie układał. Pomarszczone dłonie oparł na sękatej lasce, zamykając szare oczy.

– Po co tu przybyłaś?

Spytał raz jeszcze, gdy zacisnęła rubiny w pięści, a jej dłoń przeszył wżerający, kłujący i palący ból. Jeszcze tylko przez chwilę próbowała zapanować nad błękitem kamieni na sklepieniu. Jeszcze tylko przez chwilę próbowała zapamiętać ten kolor, gdy zaczął się wymykać i gasł na jej oczach.

Sama go zostawiłaś, pomyślała, klęcząc i próbując zapanować nad bólem ręki. Krąg kamieni rozbłysnął karmazynem, oplatając ją nową falą bólu.

Nie czuła ciepłych łez, spływających po twarzy. Był tylko silniejszy żar, który palił dłoń, próbując uwolnić moc, nad którą, jak sądziła, będzie w stanie zapanować.

– Po co tu przybyłaś?

Krwisto czerwony blask tańczył na ścianach i obmywał podłogę, wirował niczym ogień, dusił, odbierał dech, gdy zdała sobie sprawę, że nie może nabrać powietrza. Chciała odpowiedzieć na to pytanie. Sądziła, że nic nie mogło równać się z bólem, który odczuwała, gdy spowił ją mrok. Tymczasem ten był, jakby ktoś wydzierał z niej duszę.

Syczenie i warczenie, odbijało się echem, jakby coś chciało się z niej wydostać, uwolnić od tego bólu. Dusza, która chciała być wolna.

– Przybyłam. Aby. Je. Uwolnić.

Każde słowo wypowiedziała z trudem, jakby przedzierało się przez krtań i formowało poza jej świadomością. Zacisnęła z całej siły dłoń, w której trzymała rubiny, ale i tak ich blask przebił się przez palce. Skupiła się na mocy, formując coś, co przecież doskonale znała. Próbując, aby kryształy odzyskały swą prawdziwą postać, łącząc się w jedno.

Chciała, żeby ból ustał. Myślała, że powinno być łatwiej, bo przecież jest w miejscu, gdzie może je połączyć. Zamiast tego ból tylko wzrastał. Wrzaski i skowyt w głowie stawały się coraz bardziej natarczywe i doniosłe.

Oparła dłoń z rubinami o ziemię, bo odczuwała coraz większy ciężar i nie mogła już dłużej powstrzymać krzyku. Czuła, że nie daje rady, że jej moc jest niewystarczająca.

Zacisnęła powieki, dostrzegając parę karmazynowych oczu.

Przymierze Krwi łączy duszę Wybranego i smoka na zawsze.

Od tego nie ma odwrotu.

Czuła, jakby coś rozrywało ją od środka, a dłoń, w której zaciskała kamienie, paliła coraz mocniej. Przytłumiony głos zawarczał wściekle, ale nie był w stanie przejąć kontroli. To miejsce, Xareth, pętało smoka, spychało w najdalsze zakamarki.

Odetchnęła głęboko, w końcu zdając sobie sprawę z tego, jaki cel miał Maller sprowadzając ją tutaj. Jaskinia Oczyszczenia miała zabić smoka. Pokonać na zawsze. Powstrzymać Wybranego. Zabić jeżeli nie zdoła wyrwać się z kajdan cierpienia.

Odetchnęła, zamykając oczy i szukając sił, aby to przetrwać, chroniąc nie tylko siebie, ale i gada, którego przecież sama powinna chcieć pokonać. Dzięki temu odzyskałaby wolność. Zachowałaby życie, a Przymierze Krwi nigdy by się nie dopełniło. Wróciłaby do Sayers, stanęła oko w oko z Corvaxem i...

Odetchnęła, powoli wypuszczając powietrze z płuc, rozluźniając mięśnie, aż jej ramiona lekko opadły, a plecy się zgarbiły. Palący ból przeszedł do nadgarstka, zaczął rozszarpywać rękę, aż do łokcia, aż doszedł do ramienia.

Widziała wizję Tringi. Ta moc, bezkresna ciemność, która próbowała się uwolnić, pokazała jej wszystko. Corvax wkroczył do Xareth, a wraz z nim magia, która nigdy nie powinna była przetrwać.

Jak miała go powstrzymać bez amuletu? Jak miała, chociażby spróbować, skoro nigdy nie uczyła się zapanować nad własną mocą? Jak miała pomóc najbliższym?

Obrazy przeplatały się, gdy otoczył ją chłód. Palce kostniały, ciało coraz mocniej się kuliło, a nadzieja gasła. Próbowała zapanować nad kamieniami, scalić je w jedno, ale poza bólem i przeszywającym zimnem, nie było nic więcej.

Mocniej zacisnęła powieki, czując, że to magia płynąca z rubinów, niebawem ją dopadnie.

Strach odbierający nadzieję. Odbierający władzę i siły. Jakże dobrze znał to uczucie, gdy jako mały chłopiec był przyduszany przez własnego ojca, kopany przez bandę dzieciaków lub stojący przed matką, która wydzierała się na niego, że znowu zrobił coś nie tak, jak tego chciała.

Strach. Pętał wówczas jego ręce, próbował zatykać uszy, odwrócić wzrok, pomagał skryć się, zapomnieć. Ileż to razy miał ochotę stać się mniejszym, niewidocznym, uciec z dala od nich wszystkich.

Pamiętał chwilę, gdy ten sam strach odmienił jego życie. Zacisnął dłoń w pięść, wyzwolił gniew i chęć odegrania się na wszystkich. Pamiętał ten dzień, w którym jego ojciec miał takie zaskoczone spojrzenie, a matka kuliła się w kącie, jak on kiedyś, gdy jednym ruchem wyciągnął nóż z szyi jej męża. Pamiętał, jak dziś, jak krew powoli skapywała na podłogę, a ciało runęło z wielkim hukiem. I te martwe oczy wpatrzone w niego. Zaskoczone. Pełne strachu i bólu.

Tamtego dnia strach dał mu siłę. Chwycił ją i do dziś podsycał w sobie, aby brnąć do przodu i na nikogo więcej się nie oglądać. Dążyć do większej władzy, mnożyć to, co już posiadał i nigdy nie odwracać się za siebie.

Szedł powoli, napawał się krzykiem, obserwował uciekających mieszkańców Sayers i widział ich przerażenie. Wykrzywił usta w lekki uśmiech, z dumą patrząc na strach w ich oczach. Tak, przez te wszystkie lata dążył, aby ludzie się go bali i nigdy nie próbowali obalić władzy, którą posiadł. Tylko w ten sposób mógł być pewien, że on sam już nigdy nie poczuje się podobnie.

Nabrał głęboko rześkiego powietrza w płuca, przenosząc wzrok na zamek na wzniesieniu, gdy podszedł do niego Troxter. Czarne oczy lorda przypominały smołę, która przelewała się w białkach.

Kiwnął głową, dając tym samym znak, że pora wracać. Czarne znaki w mgnieniu oka oplotły jego stopy, a chwilę później wraz z lordem stali w sali tronowej zamku Sayers. Omiótł wzrokiem wszystkich, których tam pozostawił. Żołnierze Troxtera skutecznie przypilnowali królewską parę, dając czas królowej na wyleczenie ran swego męża. Teraz klęczała obok niego, z rękami we krwi i tym gniewem w szmaragdowych oczach. Wściekłość była tak dobrze widoczna na jej twarzy, a jednocześnie ta obezwładniająca bezradność, gdy nie była w stanie ich powstrzymać.

Przybył do Sayers zaledwie kilka godzin wcześniej i zrezygnował ze wszystkich zwyczajów i manier, których jako Władca Wschodu powinien przestrzegać. Czas uciekał, a zdobycie amuletu Dneirfa było już tak blisko. Potrzebował czegoś, co sprawi, że Wybrana przybędzie do Sayers szybciej, niż by tego chciała.

Poza tym, dzięki magii Troxtera zdobył kontrolę nad swoimi pupilkami. Miał zatem ogromną przewagę. Mógłby rozszarpać wszystkich doradców, dygitarzy, ambasadorów i władców, którzy znaleźli się w sali tronowej Sayers. Mógłby patrzeć, jak wrzeszczą i błagają o litość.

Zamiast tego dał im szansę. Szanę, aby przeżyli.

Mogli się poddać, przekazując jemu – Corvaxowi Crow, pełną władzę nad Sayers i sąsiadującymi krainami. Żaden z władców nie przyjął tej, jakże szczodrej propozycji. Król WaterSky padł pierwszy, gdy niewidzialne bestie przegryzły mu tętnicę szyjną. Jakże cudowne było ich zaskoczenie i strach pętający ręce. Kilka osób patrzyło, jak ambasadorowie jeden po drugim dołączają do Władcy Wybrzeża. Niektórzy próbowali się ratować, a królowa Sayers wykazała się wielką odwagą, stając przed nim i Troxterem, jakby jej magia miała wystarczyć.

Wśród ofiar znalazł się także skryba Sayers oraz straż chroniąca króla. Wciąż pamiętał widok przerażenia w oczach Vastineii, gdy pojęła, że kolejnym będzie jej mąż. Niemal widział, jak dłonie, z których biła magia próbująca go powstrzymać, zaczynają drżeć, a strużki potu spływają po czole. I te łzy kłębiące się w oczach, gdy Quillion próbował zaatakować bestię, której nie widział. Rany pojawiające się znikąd i krew ściekająca na kamienną posadzkę.

Strach w ich oczach, gdy zdali sobie sprawę, że ich życie należy do niego, było jak wyczekiwany i wymarzony prezent.

Kiedy Vastinea opadła na kolana, błagając, by mogła uzdrowić swego męża, przeniósł wzrok na stojącego niedaleko Redoxa. Władca Złotego Miasta miał zadziwiająco bladą twarz i choć miał przygotować się na walkę, chyba nie sądził, że sprawy przybiorą taki obrót.

– Redoxie, drogi przyjacielu – zaczął Corvax gładko i miękko, zwracając uwagę wszystkich w pomieszczeniu. – Czy pozwolimy królowi Sayers cieszyć się życiem jeszcze przez jakiś czas?

W oczach Redoxa widział strach. Drżał pod posturą tego wielkiego męża, próbując opleść się dumą decyzji, które podjął w przeszłości. Corvax wiedział, że po tym, co właśnie się wydarzyło, władca Złotego Miasta nigdy go nie zdradzi. Był tchórzem. Nędznym tchórzem, który wolał wybrać silniejszą stronę.

– Cóż szkodzi, by mógł obserwować twoje zwycięstwo, panie – rzekł Redox, pochylając głowę, ale nie przenosząc wzroku na królową Sayers.

Corvax zaśmiał się gromko.

– Otóż to. Niech patrzy, jak z łatwością przejmuję jego kraj – powiedział, dając znak Vastineii, żeby zbliżyła się do męża. – A gdy go uleczysz, słuchaj, jak bardzo twej pomocy potrzebują wasi poddani.

Z tymi słowami wraz z Troxterem przeniósł się do miasta, spuszczając ze smyczy Wielobarwnych i pozwalając im zaspokoić głód. Nie mógł bowiem poprzestać tylko na tej drobnej nauczce, gdy nie przyjęli jego propozycji zawarcia nowego traktatu. Wybicie części żołnierzy Sayers i wieśniaków było pokazaniem, że nie cofnie się przed niczym.

– Jesteś potworem – usłyszał z ust Vastineii, gdy wrócił.

Obojętnie spojrzał na królową, wzruszając ramionami i podchodząc do szklanych drzwi, prowadzących na taras. Patrzył, jak miasto płonie, jak ludzie zbierają siły, licząc, że zdołają przeżyć. Widział to już tyle razy. Wszyscy, których krainy podbił, mieli nadzieję, że zdołają go powstrzymać.

Nikomu się nie udało, a teraz, gdy dysponował znacznie większą siłą, mogli się tylko naiwnie łudzić, że tym razem będzie inaczej.

– Moja droga, nie ma znaczenia, jak mnie nazwiesz. Nie ma znaczenia, czy negujecie moje metody i oskarżacie o okrucieństwo. Nigdy nie zamierzałem z nikim dzielić władzy. Jak rozkażę, tak zostanie zrobione. Dzięki temu Wschód i podległe mi krainy jest silniejszy i nikt nawet nie spróbuje obalić moich rządów. Wystraszony Zachód ze swoimi zasadami miłosierdzia nigdy nie miał szans na przetrwanie.

Splótł dłonie za plecami, podziwiając chaos, który zapanował w mieście.

– Sprowadź tu swoich ludzi i pilnuj, aby nikt nie został wpuszczony bez mojej zgody – zaczął Władca Wschodu, przenosząc wzrok na Redoxa. – Zabij wszystkich, którzy znajdują się poza tą komnatą. Nie interesuje mnie, czy jest to służka, żołnierz, czy kucharz. Krew ma zalać korytarze. Niebawem będziemy mieli bardzo ważnego gościa. Okażmy swą siłę.

Continuer la Lecture

Vous Aimerez Aussi

125K 8.5K 136
„Bo...wszystkie dzieci dorastają. Tylko...jedno nie." „Skakaliśmy i śmialiśmy się. Bose stopy odbijały się od kamiennej drogi, tworząc wakacyjną muz...
3.8K 206 25
-Co się z tobą stało?- zawołałem.- Zmieniłeś się. -Nie zmieniłem się- warknął.- Pokazałem tylko moją prawdziwą twarz. Niby wszystko było idealnie, al...
5.4K 404 23
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...
144K 543 5
Po prostu randomowe scenki z mojej wyobraźni. Czyny przedstawione w opowiadaniu są fikcją i nie można powtarzać ich w prawdziwym życiu bez zgody obu...