Przymierze Krwi

By ISzka81

36.9K 2.9K 1.6K

Księżniczka? Królewskie maniery? Książę i miłość od pierwszego wejrzenia? Przymierze Krwi to historia o księż... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7.
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39

Rozdział 29

441 45 14
By ISzka81

To nie był spokój i wyciszenie. Z początku, gdy zrozumiała, że znalazła się w Xareth, czuła rozpierające ciało szczęście. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo i jeszcze daleka droga przed nią, ale jednak pojawiła się radość. Udało się, choć był moment, w którym całkowicie zwątpiła, że kiedykolwiek przekroczy granicę wapiennej skały.

Dolina wydawała się bezpieczna. Wokół dostrzegła rośliny i drzewa, o których nigdy w życiu nie słyszała. Schodząc ze wzniesienia, znaleźli się na polanie usianej różnorodnymi kwiatami i roślinami. Cudowny zapach roznosił się wokół, a delikatny śpiew ptaków był kojący i uspakajający.

Z chwilą, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abrath przyspieszył kroku. Tylko kilka razy się rozejrzał, ale w zasadzie był pewien, w którym kierunku mają podążać. Powtarzał, żeby szła szybciej, że mają coraz mniej czasu, ale to było silniejsze od niej.

Majestatyczne drzewa na granicy polany zdawały się ją przywoływać. Płynęła z nich dziwna energia, która ją przyciągała. Gałęzie szumiały na wietrze, wyglądając, jakby całe korony drzew tańczyły.

Tak bardzo chciała się tam znaleźć. Nie za godzinę, nie jutro, tylko teraz. Ta moc ją wołała. Kazała wręcz, aby wkroczyła w las i skorzystała z tej magii. Czuła, że była to czysta energia, którą mogła przejąć.

Nagle się zatrzymała, czując opór, jakby zapadała się w bagnisku, a jej nogi odmawiały współpracy. Podniosła wzrok i pierwsze, o czym pomyślała, było, dlaczego ją zatrzymał. Dlaczego stoi na jej drodze do przejęcia tej mocy? Byłaby silniejsza i łatwiej mogłaby przejąć kontrolę nad Ravenguard. Mogłaby zniszczyć Corvaxa i Troxtera bez żadnego wysiłku.

Mogłaby...

– A teraz odetchnij, nabierz głęboko powietrza i zamknij oczy – powiedział to tak łagodnie, że zmarszczone czoło szybko się wygładziło. – Oddychaj, Calthia. Oddychaj.

Słyszała te słowa tyle razy. Zawsze pozwalały się uspokoić. Przejąć kontrolę nad własnymi emocjami i poradzić sobie z magią, której wówczas nie potrafiła kontrolować.

A teraz?

Przeniosła wzrok na swoją dłoń, kierując ją wewnętrzną stroną ku górze. Pomyślała o płomieniu, a on bez żadnego wysiłku zaiskrzył się, jakby tylko na to czekał. Pomyślała, aby zwiększył swą siłę, a on w mgnieniu oka przybrał postać kuli, którą zaczęła delikatnie obracać.

To było takie proste.

– Oddychaj, Calthia, oddychaj.

Patrzyła na płomienie i nie mogła oderwać od nich wzroku. Dodatkowo uczucie, które wzywało ją do tego lasu, stawało się coraz silniejsze. Miała wrażenie, że tylko krok dzieli ją przed ogromną potęgą, którą mogła posiąść.

Jeden krok, aby to wszystko zakończyć.

Zniszczyć.

Spalić.

– Oddychaj. Zamknij oczy.

Ten łagodny ton i ciepło, które czuła, nagle okazały się silniejsze. Przebiły się przez to dziwne uczucie potęgi i w końcu posłuchała jego głosu.

Zamknęła oczy i głęboko nabrała powietrza.

Spokój i cicha. Były takie namacalne, gdy w końcu otworzyła oczy i spojrzała na Strike'a.

– Dolina to czysta magia – szepnęła, gdy mocniej ścisnął jej ramiona i sam odetchnął z ulgą.

– Wiem.

– Mówiłeś, że jest tu niebezpiecznie, ale czy największym zagrożeniem nie jestem ja?

Uśmiechnął się krzywo, z jednej strony kpiąc, a z drugiej próbując ukryć wszelkie obawy. Nie czuła jego strachu, choć jeszcze przed chwilą tworzyła w dłoni ognistą kulę.

– Nie boisz się mojej magii – powiedziała, gdy chciał ruszyć przez siebie.

– Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy.

Był taki pewien tego, co mówi. Ani przez chwilę się nie zawahał, wypowiadając te słowa.

– Tringa, Rask i Jared są moimi przyjaciółmi. Znam ich od dziecka. Ciebie znam zaledwie kilka miesięcy, a mimo tego ich zaatakowałam. Mogłabym prawdopodobnie zabić, gdybyś mnie nie powstrzymał. Co jeżeli stracę nad sobą panowanie? Co jeżeli...

– Cokolwiek się stanie, nie pozwolę cię skrzywdzić. Cokolwiek się stanie... ufam ci. Tak samo, jak ty, gdy wróciłaś po mnie w Silvercore.

Znów się uśmiechnął i ruszył przed siebie, nakazując, aby się pospieszyła.

Odetchnęła z irytacją, ale w końcu go dogoniła.

– To głupie i mało racjonalne.

– Cała ta podróż jest mało racjonalna – mruknął, nie odwracając się.

– Czym jest ten las? – spytała, gdy zeszli z polany do niewielkiej kotliny, gdzie trawa sięgała im do kolan. – Gdzie znajduje się obóz Wygnańców? Czy tam znajdziemy Mallera? Czy to daleko stąd? Czy...

– Strasznie dużo pytań. Nie wiem, na które mam odpowiedzieć najpierw, bo jeżeli pozwolę, to wciąż będziesz pytać. Poczekaj, aż znajdziemy twoich towarzyszy i Horvusa. Myślę, że wtedy będziemy mieli czas, aby pogadać. – Uniósł rękę, gdy ponownie zaczęła otwierać usta, aby o coś dopytać, czym skutecznie ją uciszył. – Jeżeli nie dojdziemy do nich przed zapadnięciem zmroku, to co jest w tym lesie, co tak miło cię wzywa i obiecuje potęgę, schrupie nas na kolację. Więc radzę, tylko abyśmy się pospieszyli.

Calthia zamknęła usta, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Milczała, choć nie mogła nie spojrzeć w stronę tego gęstego lasu o ogromnych drzewach. Choć pragnęła odpowiedzi, uznała, że Abrath zna dolinę znacznie dłużej. Zaufała jego osądowi i przyspieszyła kroku.

Nie minęła godzina, gdy dostrzegli ognisko.

Calthia co chwilę się odwracała, patrząc, jak ostatnie promienie słońca muskają korony drzew. Jak mrok staje się gęstszy, przybiera formę, rozrasta się i rozpycha, chcąc się wydostać i ruszyć w pościg.

Nim ścisnął jej rękę i pociągnął za sobą, dostrzegła, jak ciemność się poruszyła.

Przez chwilę biegła, ale wiedziała, że to nie ma sensu. Ciemność była szybsza, zwinniejsza. Przemykała po polach niczym fala na otwartym morzu, otaczając wszystko wokół swym bezkresnym mrokiem.

Zaparła się, odwracając i czekając, nawet wtedy, gdy Abrath kazał jej się ruszyć.

– Zaufaj mi – powiedziała nagle, odwracając twarz w jego stronę.

Zaskoczenie w oczach Strike'a mieszało się ze strachem, że zaraz to coś ich pochłonie. Zaskoczenie, gdy próbował ją chronić, na znany sobie sposób, ale ona znalazła inny.

Nie odrywała od niego spojrzenia, patrząc w błękit, który ją otaczał. Uśmiechnęła się lekko, gdy niemal niezauważalnie skinął głową. Cokolwiek miało się zdarzyć, stał u jej boku. Nie ruszył się, gdy nadciągnęła ciemność. Nawet nie drgnął, gdy wyciągnęła rękę przed siebie, tworząc łunę jasnego światła i wznosząc ją coraz wyżej i dalej wokół nich.

Tylko mocniej ściskał jej dłoń, żeby wiedziała, że jest obok.

Tak to czuła, patrząc w zakrwawione ślepia mrocznej bestii, której wycie rozeszło się po okolicy. Której jazgot mógł zmrozić umarłego. Nie bała się nawet wtedy, gdy mrok zdawał się przesiąkać przez kopułę światła, którą stworzyła. Próbowała zrozumieć krzyk, który do niej docierał. Gardłowe warczenie i rozdzierający pisk, próbujący przedrzeć się do środka i rozerwać ich wszystkich na strzępy.

Tylko przez chwilę pomyślała, żeby rozszerzyć kopułę. Rzucić blask na całą okolicę i stłumić czyhającą na nich ciemność.

Tylko przez chwilę pomyślała, że jest w stanie ją pokonać. Przegonić na zawsze, stając w blasku światła i uwolnić dolinę od tego potwora.

Wtedy usłyszała krzyk. Pełen rozpaczy i bólu. Wdzierał się w każdy zakamarek ciała, próbując w końcu przemówić. Wykrzyczeć na całe gardło, jak bardzo cierpi. Pragnąc, aby ktoś w końcu zrozumiał.

I wtedy zgasiła światło, pogrążając wszystko w mroku.

Abrath zmrużył oczy. Oślepiające światło zalewało jego i Calthię, dając to bezpieczne schronienie i pozorny spokój. Skupił wzrok na tym, co działo się poza blaskiem. Ogromna plama czerni przelewała się raz z jednej, raz z drugiej strony. Szukając słabego punktu, uderzała w kopułę, chcąc wedrzeć się do środka.

Maller zawsze powtarzał, że Xareth jest przeklęte. Dolina magów, w której magia była na porządku dziennym, wraz z zakończeniem wojny o amulet, stała się dzika i nieprzewidywalna. Prorok mówił, których miejsc należy omijać, do których nigdy nie należy się zbliżać oraz o tym, które w jednej chwili mogą odebrać życie.

Miejsce, w którym się znaleźli, łączyło w sobie wszystkie ostrzeżenia. Wygnani rzadko zaciągali się w te rejony za dnia. Nigdy w nocy.

Teraz przybył do Xareth z Wybraną i musieli zjawić się w dolinie akurat w najbardziej przeklętym i przepełnionym czarną magią miejscu. Z początku nawet się nie zdziwił. Odkąd poznał Calthię, to zawsze ciągnęło ją do niebezpieczeństw, jakby te specjalnie szły krok przed nią, a ona jak ta ćma pędziła w ich kierunku.

Byli tak blisko ogniska i postoju Horvusa, że miał ochotę biec ile sił w nogach. Wiedział, że światło bijące od ogniska zatrzyma mrok. Przynajmniej tak było zazwyczaj. Wcześniej słyszeli ciche powarkiwania, jazgot, ale nigdy tak blisko. Ciemność pozostawała w granicach lasu, czasem tylko wymykając się na niewielkie odległości.

Tym razem było inaczej. Ten mrok, którego zawsze unikali, zdawał się przepełniony furią. Gdy tylko zaszło słońce, ruszył wściekle do przodu, wydając z siebie rozdzierający ryk.

Kiedy Calthia się zatrzymała, pomyślał, że oszalała, ale przez myśl mu nie przeszło, żeby ją zostawić. Widział, co potrafiła. Dostrzegł zmianę w jej zachowaniu, gdy używała magii. Dolina była przepełniona mocą, a Calthia zdawała się czerpać z niej jeszcze większą siłę. Obawiał się reakcji Mallera, który zawsze go przed tym ostrzegał. Moc Wybranego to jedno, ale przejęcie magii Xareth, to zupełnie coś innego.

Stał tam, trzymając ją za rękę i wciąż pragnął, aby była bezpieczna. Tylko tyle i aż tyle, gdy uderzenia na kopułę stawały się coraz silniejsze, gdy blask migotał, jakby w każdej chwili miał się rozpłynąć, a bezkresna ciemność miała ich otoczyć i pochłonąć.

Poczuł, jak Calthia wstrzymuje powietrze. Nabiera go w płuca i nieruchomieje. Krzyk rozniósł się echem po okolicy chwilę później. Krzyk pełen bólu, jakby ktoś zadawał cios za ciosem dla samej przyjemności, a ofiara nie była w stanie nic zrobić.

Poczuł ukłucie w sercu, bo znał ten ból tak dobrze. Ponowna bezradność go sparaliżowała. Nie wiedział, jak może pomóc, co może zrobić.

Nim zrozumiał, co tak naprawdę się dzieje, gdy silne uderzenie odrzuciło go do tyłu. Opadł na ziemię, próbując nabrać powietrze i odzyskać ostrość wzorku. Dopiero po chwili zrozumiał, że wokół zapadła ciemność. Żadne źródło światła do niego nie docierało.

Poczuł się jak ślepiec, próbujący się podnieść i zorientować, gdzie jest. Skupiał się na jednym punkcie. Szukał jej. Tak bardzo chciał, aby była cała i zdrowa.

Tak bardzo pragnął, aby to już się skończyło.

Poczuł się tak samo bezradnie, jak w chwili, gdy wkroczyli do tuneli. Stał tuż obok niej, ale ona go nie widziała. Mówił do niej, gdy strach zaglądał w jej oczy, ale ona dalej rozglądała się wokół, myśląc, że jest całkowicie sama.

Krzyczał do niej, próbując przebić się przez tę przeklętą magię, która ich rozdzielała, ale na darmo. Był tuż obok, gdy opadła na ziemię, opierając się plecami o ścianę tunelu i widząc, jak powoli traci nadzieję, że kiedykolwiek opuści to miejsce.

– Głupcy, którzy go stworzyli.

Gardłowy szept dobiegł do jego uszu, tuż zza ramienia. Zastygł, nie mogąc się odwrócić, wciąż wpatrzony w Calthię.

– Głupcy igrający z potęgą.

Ostre pazury powoli zaczęły zaciskać się na jego ramieniu. Abrath zagryzł zęby, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa, ani się ruszyć.

– Wszyscy chcą chronić swych najbliższych. Zrobią dla nich wszystko. Będą kłamać i łamać kolejne bariery. Stworzą historię, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Gardłowe warczenie spotęgowało siłę nacisku pazurów na jego ramię. Czuł, jak wbijają się w skórę, przebijając ją i zagłębiając się coraz mocniej w ciało.

– Miałeś chronić świat. Tak ci powiedzieli. Miałeś dokonać zemsty. To ci obiecali.

Czuł, jak twarz stwora przybliża się do jego szyi, a kolejne słowa są wypowiadane wprost do jego ucha.

– Mogę ją tu zatrzymać. Sprawić, że będzie błądzić po tych korytarzach przez całe wieki. Mogę ją zabić. Sprawić, że będzie czuła rozpierający ból. Mogę bawić się jej cierpieniem.

Stwór zaśmiał się, przystawiając drugą rękę zakończoną pazurami do jego krtani.

– Głupiec uważał, że to on decyduje, kto przejdzie przez tunele. Sądził, że te zabezpieczenia wystarczą. Sądził, że nad wszystkim panuje. Sądził, że chroni magię.

Abrath poczuł, jak pazury przejeżdżają po jego krtani i wstrzymał powietrze. Przez cały czas próbował napiąć mięśnie i w końcu odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Bezskutecznie. Mocniej zacisnął zęby, czując spływającą krew po prawym ramieniu.

– Pozwól jej przejść – wyszeptał z trudem.

Pazury gwałtownie się cofnęły, a on opadł na kolana, łapczywie nabierając powietrze. Sięgnął do prawego ramienia, ale poza chłodem nie czuł nic więcej. Odwrócił się, widząc ciemny korytarz i postać z zaciągniętym na głowę kapturem. Nie przypominał potwora. Raczej drobnego mężczyznę, który stał nieruchomo.

– Byłeś ostrzegany przed zagrożeniem płynącym od Wybranego. Tyle ci wpoili, a chcesz, abym pozwolił jej przejść?

Głos nieznajomego był głęboki i wyraźnie zaskoczony.

– Przyjęła to przeklęte Przymierze z własnej woli. Chce to wszystko zakończyć. Znaleźć sposób, aby... – próbował zapanować nad gniewem i furią. – Nie zasłużyła na ten los, ale wiem, że nie cofnie się, aby zakończyć postawione przed nią zadanie. Wierzę, że może tego dokonać, ratując również siebie.

– Zadanie. – Mężczyzna prychnął cicho. – Ostrzegano cię o mocy Wybranego i pokładano nadzieje, abyś chronił dolinę. A ty prosisz, abym wpuścił do niej potwora, który może ich wszystkich zgładzić.

– Calthia nie jest potworem!

– Widziałeś, co się dzieje, gdy smok przejmuje nad nią kontrolę.

– Nikomu nie zrobiła większej krzywdy. Nauczy się to kontrolować.

– Smoka nie da się kontrolować. To kwestia czasu, gdy odzyska wolność.

Czuł, że nieznajomy chce wyprowadzić go z równowagi. Sprawdzić, do czego jest zdolny, aby ochronić Wybranego. Z drugiej strony wypowiadane do niego słowa, miały na celu uświadomienie, z jakim niebezpieczeństwem i zagrożeniem przyszło mu się mierzyć.

Zdawał sobie sprawę, że Calthia włada ogromną mocą. Dotyczyło to nie tylko mocy Przymierza, ale również jej własnej. Dolina ją wzywała. Kusiła jeszcze większą potęgą i władzą. Gdyby nie on, Calthia już by z niej skorzystała. Pochłonęła i nie wiadomo do czego byłaby zdolna.

Pomimo tej całej mocy i energii, która w niej krążyła i zagrożenia, którym niewątpliwie była, nie był w stanie się od niej odwrócić. Nie był w stanie jej skrzywdzić. Ani wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, ani teraz.

– Nie pozwolę ci jej skrzywdzić – rzekł lekko, jakby miała to być najprostsza rzecz, którą przyjdzie mu zrobić.

– Kazano ci ją zabić.

Mężczyzna zdawał się go przekonywać, że łamie wszelkie zasady, które niegdyś sam ustanowił. Maller opowiedział mu o wielu zagrożeniach, ale zawsze podkreślał, że Wybrany stanowi największe niebezpieczeństwo. Nie tylko dla Xareth, ale również dla całego świata.

– Nazywasz Proroka głupcem, a zgadzasz się z jego decyzjami? – warknął, widząc, jak postać powoli zaczyna się zbliżać.

Zacisnął dłoń na rękojeści miecza, zdając sobie sprawę, że ta broń nic nie wyrządzi stworowi, który włada magią tego miejsca. Nie cofnął się jednak. Wyciągnął miecz, kierując ostrze w zbliżającą się postać.

– Historia, którą poznaliście, jest zupełnie inna. Zemsta wypaliła w niej najdotkliwsze piętno, za które wszystkim przyjdzie zapłacić. Wszyscy zapomnieli o tym, co najważniejsze. Prorok miał jednak rację co do jednego. Ten Wybrany musi zginąć. To jedyny sposób, aby to zakończyć.

Zakapturzony mężczyzna zatrzymał się krok od wymierzonego w niego miecza. Brzmiał teraz inaczej. Jego ton nie był już przesiąknięty złością, a jedynie żalem i smutkiem. Strike wyczuwał same sprzeczności, jakby stał przed największym egzaminem i musiał w końcu podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu.

Abrath wstrzymał powietrze, przypominając sobie słowa Tritulus, gdy znaleźli się w lesie Tulus, a Calthia zawarła Przymierze.

„Wciąż chcesz tylko zemsty, jednocześnie pragnąc uratować tę dziewczynę, przed tym, co ją czeka. Cokolwiek by zrobiła, będziesz próbował ją ochronić. W pewnym momencie będziesz musiał dokonać wyboru. Podążać za zemstą, czy próbować ocalić to życie".

Postać, która znajdowała się z nim w korytarzu, która przez ten cały czas wmawiała mu, że powinien chronić dolinę, ludzi, za których życie odpowiadał, sprawdzała go.

Proroctwa powtarzały te same słowa, które mężczyzna szeptał z największym przekonaniem. Wmawiał, że nie ma innej drogi. Wpajał, jak Maller, że wszystko jest już z góry przesądzone.

– Znajdę inny sposób – odparł, na przekór, ale z pełną świadomością wszystkich konsekwencji.

– Swoimi decyzjami ryzykujesz życie innych, nie troszczysz się o własne – wysyczała postać, nie będąc w ogóle zaskoczona jego odpowiedzią. – Nawet teraz nie obawiasz się, że mogę cię zabić. Już dawno umarłeś. Poddałeś się, gdy Corvax Crow przebił mieczem serce twego brata. Stałeś się tchórzem szukającym zemsty i śmierci. Bez różnicy, które nadejdzie pierwsze.

Abrath czuł, jak parzą go dłonie od coraz mocniejszego zaciskania rękojeści. Czuł, jak złość wymyka się spod kontroli, gdy obrazy z przeszłości ponownie rozdrapywały niezagojone rany.

– Ruszyłeś w stronę Przełęczy, licząc, że w końcu przypieczętujesz swój los – mówił dalej mężczyzna, nie zwracając uwagi na jego gniew i efekt, który wywoła swymi słowami. – Miałeś dość klatki, którą była dla ciebie dolina. Dość obowiązków, które na ciebie narzucono.

Zakapturzona postać zbliżyła się o krok, chwytając za klingę i krusząc ją w drobne kawałki. Abrath nie usłyszał żadnego dźwięku, tylko poczuł przeszywający chłód, rozchodzący się od dłoni po całe ramię.

– Znasz kilka sztuczek, aby oprzeć się czarnej magii, ale poza tym nie masz z nią szans. Jak chcesz chronić Wybraną? Jak jej pomożesz, gdy ogarnie ją mrok? Co zrobisz, gdy smok przejmie kontrolę, i kawałek po kawałku będzie ci ją odbierał?

Z każdym pytaniem głos nieznajomego był coraz bardziej syczący, a między zdaniami można było usłyszeć ciche powarkiwanie.

– Jesteś bezradny, tak jak wtedy, gdy kazali ci patrzeć na śmierć. Jesteś bezradny i słaby, więc jak zamierzasz ją chronić?

Abrath mógł tylko patrzeć na wspomnienia, które mężczyzna zaczął przywoływać. Przemykały przed jego oczami, jakby przeżywał je raz jeszcze. Jakby to wszystko znów się działo. Tak bardzo chciał odwrócić los. Zmienić przeszłość, ale ponownie lądował w tym samym miejscu, a ból rozpierał mu pierś.

Łapczywie łapał powietrze, jakby nagle zabrakło go w pomieszczeniu. Kątem oka spojrzał na kulącą się księżniczkę. Zdawał sobie sprawę z jej mocy i z tego, co może się wydarzyć, gdy wkroczy do doliny.

Nie mógł jednak jej zawieść. Nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek zrobił jej krzywdę. Nie mógł jej zostawić.

Czuł ogromny ciężar, jakby magia przygniatała go do ziemi. Wspomnienia miały ukazać, że jest słaby i zawiódł. Przez lata obwiniał się za wszystko. Przez lata obarczał się odpowiedzialnością. W efekcie stchórzył, wybierając bezpieczne schronienie. Tego samego pragnął dla niej. Chciał, aby była bezpieczna. Chciał...

... żeby żyła.

Wyprostował się pod ciężarem magii, czując, jak krople potu spływają po jego czole. Wówczas zdał sobie sprawę, że podjął decyzję już dawno. Tritulus tamtego dnia w lesie Tulus już to wiedziała, uśmiechając się krzywo i wpatrując w niego, igrając z przyszłością.

Czy Maller również był tego świadom, wysyłając go w stronę Przełęczy?

Ciężar, który go przygniatał, był niczym w porównaniu z tym, który niósł przez ostatnie lata. Nabrał głęboko powietrza, stając twarzą w twarz z postacią, która więziła ich w tych korytarzach. Skazywała na cierpienie i igrała z losem, udawadniając swoje racje.

– Znajdę sposób, aby ją chronić – odparł podniesionym tonem. – Będę walczył dla niej. Ochronię ją. Nie pozwolę ci jej skrzywdzić.

Nie wiedział, czego tak naprawdę może się spodziewać, wypowiadając te słowa. Był jednak gotów walczyć. Zmierzyć się z przeciwnikiem, aby ją ochronić. Przeciwstawić się gołymi rękami i stoczyć pojedynek, być może ostatni w swoim życiu.

Tymczasem postać przyszykowała dla niego zupełnie inne zadanie, z którym musiał się zmierzyć.

– Sprawdźmy, czy dwa serca biją dla siebie – wyszeptał nieznajomy. – Zawołaj ją i wyprowadź z mroku. Jeżeli za tobą nie podąży, jeżeli cię nie usłyszy, pozostanie tu na zawsze.

Abrath zmarszczył brwi, ale gdy wtopione w skałę kamienie zaczęły migotać, szybko zdał sobie sprawę z zagrożenia.

– Calthia!!!!

Słyszał swój krzyk, odbijający się echem o ściany tunelu, gdy dziewczyna kuliła się coraz mocniej, zaciskając dłonie wokół głowy.

– Calthia!!!!!

Widział, jak otwiera oczy i rozgląda się wokół, wstaje i powoli rusza przed siebie, szukając źródła dźwięku. Kamienie zaczęły mocniej migotać, co sama zauważyła. Abrath dostrzegał za nią mrok, który wyciągał po nią swe szpony.

– CALTHIA!!!!!

Prowadził ją przez tunel, czując przeszywający chłód i zbliżającą się ciemność. Wbiegł do rozległej groty, widząc, że jest tuż za nim, że niedługo będzie bezpieczna.

Miał nadzieję, że wtedy go zobaczy, ale ona tylko gwałtownie się odwróciła w stronę korytarza, z którego wybiegła. Wtedy zdał sobie sprawę, że wyczuła zagrożenie. Czuła mrok, który może ją pochłonąć.

– Sprawdźmy, czy oba serca biją dla siebie.

Usłyszał szept za sobą, ale nie był w stanie się poruszyć, gdy Calthia patrzyła wprost na niego. Wypowiedział jej imię, gdy zaczęła sięgać po sztylet i zrozumiał, że widzi zupełnie kogoś innego.

Przeklinał magię, która może mamić umysły. Przeklinał to miejsce, które w jednej chwili może odebrać komuś życie, ale bynajmniej nie martwił się o siebie. Wiedział, że jeżeli jego zabraknie, sama będzie musiała stawić czoła temu, co dopiero nadejdzie.

Nie chciał na to pozwolić. Nie chciał, aby była z tym wszystkim sama.

– CALTHIA!!!

Krzyknął raz jeszcze, chcąc ją przytulić i dodać sił. Tak bardzo chciał, aby była bezpieczna.

Kiedy zamknęła oczy i wypuściła sztylet, wiedział, że go słyszy. Widząc zupełnie coś innego, słyszała go i zaufała mu.

– Otwórz oczy – poprosił, łamiącym się głosem.

– Abrath... – szepnęła, nie do końca wierząc, że to naprawdę on. – Jesteś tu...

– Cały czas byłem – powiedział, w końcu mogąc ją przytulić. – Byłem cały czas – szepnął, czując ogromną ulgę.

Szept za jego plecami przypomniał mu tylko, że to jeszcze nie koniec, a postać, którą widział, nie była urojeniem.

Pustka w sercu oznacza śmierć. Poddanie i niemoc to cechy słabych. Poświęcenie jest głupotą. Niesie tylko śmierć jednostce, a czas płynie dalej, niezmieniony.

Wrócił do rzeczywistości, szukając rozwiązania, jak może przegonić mrok i ją odnaleźć. Miał jednak wrażenie, że ciemność oplata jego ciało ciężkim płaszczem, chcąc ich rozdzielić. Odbierała siły i powoli wysysała z niego energię.

Opadł na kolana, szukając sił, ale nie był w stanie się ruszyć. Nawet wtedy, gdy karmazynowe oczy bacznie mu się przyglądały.

Powracająca świadomość przywołała śpiew ptaków. Taki delikatny trel, który słyszy się zawsze o poranku. Powoli otworzył oczy. Widział białe obłoki, wędrujące po błękitnym niebie. Niektóre chmury przypominały podłużne, delikatne wstęgi, poruszające się szybko i dość nisko. Inne, kłębiaste i zbite, zdawały się bardzo odległe.

Wówczas przypomniał sobie, gdzie jest i co się wydarzyło. Zerwał się, ignorując przeszywający ból głowy. Zamrugał, patrząc na zaniepokojoną Tringę, która powtarzała coś, aby się uspokoił. Jej brązowe oczy przeczyły słowom. Sama była zdenerwowana i wystraszona. Podała mu jakiś wywar, ale odtrącił jej dłoń, wstając.

Dostrzegł Horvusa, rozmawiającego z Jaredem i Raskiem. Mówili przyciszonym tonem, ale ich twarze wyrażały podobne emocje, które widział u Tringi. Horvusa znał najlepiej z tej trójki i przerażenie w jego oczach, mocno zaciśnięta szczęka i nerwowe rozglądanie się wokół, nie świadczyły o niczym dobrym.

Abrath próbował sobie wmówić, że skoro wszyscy żyli i nastał dzień, to nie może być tak bardzo źle. Nie dostrzegając nigdzie Calthii, przeniósł wzrok na Tringę. Łuczniczka stała obok niego, ponownie podając mu kubek z wywarem.

– Wypij – powiedziała ostro i najwyraźniej tracąc cierpliwość. – Powiedziała, że jak się obudzisz, to musisz to wypić.

Na te słowa zmarszczył brwi i już chciał zadać pytanie, ale Tringa nie dała mu dojść do słowa, ponownie nakazując, aby wypił zawartość kubka.

Odetchnął głęboko, przyjmując naczynie. Błędem było powąchanie jego zawartości, ale w końcu wypił napój kilkoma głębszymi łykami.

– Gdzie ona jest? – spytał, oddając kubek Trindze.

– Coś taki niecierpliwy, Strike.

Usłyszawszy te słowa, odwrócił się gwałtownie i choć odetchnął z ulgą na jej widok, dostrzegł, że się zmieniła. Smutek było tak wyraźnie widać na jej twarzy, a w oczach dostrzegł tylko pustkę. Wówczas nie wiedział, co to oznacza. Zbyt skupiony na tym, że jest cała i zdrowa, zlekceważył wszystkie znaki, które mogłyby go zaniepokoić i ostrzec.

– Calthia...

– Chodź, musisz coś zobaczyć – przerwała mu, ruszając w stronę wzgórza, które było poza zasięgiem słuchu pozostałych.

Minęła Tringę, zerkając w kubek, który trzymała łuczniczka i lekko kiwnęła głową. Tringa nie wyglądała na zadowoloną. Zwiesiła głowę, zagryzając dolną wargę.

Co tu się wydarzyło, pytał sam siebie, idąc za księżniczką. Ani Jared, ani Rask czy Horvus nie ruszyli się z miejsca. Zamilkli, gdy ich mijali, ale to też nie wzbudziło w nim żadnych podejrzeń.

Calthia zatrzymała się na skraju wzgórza, przenosząc wzrok w dal i czekała, aż stanie obok i ujrzy ten sam widok. Mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego. Czarne, burzowe chmury w oddali wybijały dźwięki, których dolina nie słyszała od lat. Uderzające w oddali błyskawice wzniecały pożary, a idąca ramię w ramię ciemność, zdawała się pochłaniać wszystko wokół.

– Uwolniłam ją – rzekła ciężko dziewczyna, nie odrywając wzroku od tego, do czego doprowadziła. – Uwolniłam, a ona pragnie siać tylko zniszczenie, dopóki to wszystko się nie skończy. Ten gniew, żal i ból... są wszędzie. Otaczają Xareth, są jej częścią. Pochłania magię, czerpie z niej energię, aby siać większe spustoszenie. Maller się nie mylił. Wybrany to śmierć. Zagrożenie, które nigdy nie powinno się tu znaleźć.

Mówiła spokojnym tonem, ale ani na chwilę nie oderwała wzroku od krajobrazu przed sobą. Ani razu na niego nie spojrzała.

– Mogłeś mnie powstrzymać – powiedziała z wyrzutem i bólem jednocześnie. – Nie tylko tam przed Przełęczą, ale również w tunelach. Mogłeś mnie powstrzymać. Wiem, że rozmawiałeś ze Strażnikiem. Wiem, że to dzięki tobie dostałam się do doliny.

Przełknął ślinę, czując się tak, jakby go oskarżała za wszystko, co złe. Za to, co się już wydarzyło i miało się wydarzyć.

– Mrok nie zniszczy doliny. Jest jej częścią...

Zamilkł, widząc, jak kręci głową i ciężko wypuszcza powietrze. Szmaragdowe oczy były pełne bólu i udręki, które przyszło jej dźwigać.

– Nie rozumiesz Abrath. To się już dzieje. Ten koniec nadchodzi.

– Smok, który jest w tobie, powinien zostać uśpiony. Magia tuneli powinna go powstrzymać. W mroku widziałem karmazynowe oczy. Co się stało? Jak...

Zmarszczyła brwi, jakby chciała go skarcić, że nie słucha tego, co się do niego mówi.

– Sprowadziłeś zagrożenie na dolinę, bo wierzyłeś, że da się to zakończyć inaczej.

– Wciąż wierzę, że się uda.

Znów pokręciła głową. Z politowaniem, jakby był dzieckiem, które poznaje siłę ognia, poprzez włożenie dłoni w płomienie.

– Nie ratuj mnie, Strike. Nigdy więcej mnie nie ratuj – rzekła chłodno.

Jego cierpliwość gdzieś uleciała i nie był w stanie dłużej godzić się na te wszystkie słowa. Chwycił Calthię za ramiona, aby odwróciła się w jego stronę i na niego spojrzała.

– Co się do diabła stało? Dlaczego zgasiłaś to przeklęte światło?! Dlaczego mówisz to wszystko i masz żal, że cię nie skrzywdziłem? Żal, że cię nie powstrzymałem i nie pozwoliłem, aby Strażnik cię zabił? Dlaczego Calthia? Co się stało? Dlaczego widziałem karmazynowe oczy, gdy smok powinien być tu uśpiony?

Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyła. Obserwowała, jakby to ona chciała wyczytać odpowiedzi z jego twarzy. W jej spojrzeniu dostrzegał ból i rozpatrz, jakby to on za wszystko odpowiadał. Jakby to on był temu wszystkiemu winien.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała w końcu, czym całkowicie go zaskoczyła. – Dlaczego Abrath? Dlaczego to on musiał mi to pokazać? Dlaczego kazał mi oglądać to wszystko?

Każde kolejne pytanie sprawiało, że w jej oczach zaczęły kłębić się łzy. Kiedy pojedyncza kropla spłynęła po policzku, rozluźnił uścisk na ramionach i cofnął się kilka kroków, przeczesując włosy palcami.

– Wiedziałeś o wizjach, wiedziałeś, kogo dotyczą, bo ze szczegółami opowiedziałam ci, co widzę. Ty jednak nie powiedziałeś ani jednego słowa. Nie przyznałeś się, choć dzieliłam twój ból.

– Nigdy tego nie chciałem. Maller tylko raz opowiedział mi o wizjach i to w bardzo pokrętny sposób. Miałem go o nie wypytać, gdy dotrzemy do Obozu Wygnańców. Chciałem...

– Trzeba było mi powiedzieć.

– Wybacz, ale to wszystko...

– Było bolesne? – spytała z wyrzutem. – Wiem. Doskonale wiem, co czułeś, ale gdybyś mi powiedział...

– Jakie to ma teraz znaczenie? Tu nie o mnie chodzi, ale o ciebie. To ty przyjełaś Przymierze. Chcę ci pomóc. Uwolnić cię od tego. Znaleźć sposób, abyś przeżyła, a ty pytasz o przeszłość, o której staram się zapomnieć.

Przetarła oczy, patrząc na niego, jak na to dziecko, które biegnie wprost na płonącą ścianę. Jakże chciał wówczas wiedzieć więcej. Nie brnąć na oślep, szukając światła, ale dzierżyć w dłoni pochodnię, która przegoni mrok i da nadzieję.

– Twoje wspomnienia towarzyszą mi przez cały czas. Każdego dnia widzę, co zrobił Corvax. Czuję ból twojego brata i przez ten cały czas próbowałam zrozumieć, dlaczego ja? Dlaczego widzę te wszystkie okropieństwa i kim był człowiek, którego Władca Wschodu skazał na taką udrękę. Przez jakiś czas myślałam, że to się nie wydarzyło. Myślałam, że mam zapobiec temu cierpieniu. Być może wmawiałam to sobie, licząc, że właśnie taka jest prawda.

Obserwowała go z żalem, że nie mogła nic zrobić, że nie mogła pomóc i cofnąć tych wszystkich wydarzeń. Zacisnął zęby, widząc w jej oczach współczucie, które tak bardzo irytowało go u innych. Nie chciał tego. Nie potrzebował. Przez te wszystkie lata wiedział, co musi zrobić.

Zemścić się. Pokonać człowieka, który odebrał mu rodzinę.

Coś jednak było w spojrzeniu Calthii, czego w tamtej chwili nie zrozumiał. Sądził wtedy, że jest przytłoczona i zła, że została skazana na te wszystkie wizje. Przepełniona cudzym bólem z niewyjaśnionego powodu. Złączona z człowiekiem, który miał być tylko przewodnikiem po wschodzie.

– Przymierze Krwi zostało zawarte w zupełnie innych okolicznościach, niż to zostało przedstawione w księgach i opowieściach. On ci to pokaże. Prędzej, czy później będziesz widział i czuł, to co ja. – Miała zmieniony głos. Z jednej strony chciała, żeby brzmiał obojętnie, ale nie potrafiła ukryć kryjącej się w nim goryczy i bezradności. – Nie chciałam tego. Wolałam zakończyć to sama, ale Maller wysłał ciebie. Właśnie ciebie.

Abrath zamrugał, próbując złapać ostrość widzenia, ale wszystko zaczynało wirować. Ból głowy stawał się coraz silniejszy i choć starał się ustać na nogach, grunt sam się pod nim osunął.

– Przepraszam, ale jesteś jedyną osobą, która nie powinna stanąć mi na drodze – szepnęła, ratując go przed nagłym upadkiem i pomagając mu się położyć.

– Wywar... – wychrypiał, chwytając Calthię za rękę, ale uścisk, który miał być silny i ją zatrzymać, okazał się tylko muśnięciem.

– Może w innym życiu Strike – powiedziała, pochylając się nad jego głową i delikatnie całując w czoło. – Może w innym życiu, ale teraz muszę dokończyć, to po co tu przybyłam. Wybacz mi.

Słyszał, jak pozostali się zbliżają.

– Będzie wściekły, kiedy się obudzi – mruknął Horvus, gdzieś nad jego głową.

– Zanim to się stanie, będę daleko z amuletem w dłoni, tak jak sobie tego życzył Maller, nieprawdaż? – rzekła oschle Calthia. – A teraz zaprowadź mnie do Proroka.

Głosy cichły, a on miał wrażenie, jakby jego świadomość uleciała i zawisła w oddali. Czuł to samo, co wówczas, gdy zamknęła go za barierą i nie pozwoliła sobie pomóc. Czuł rozpierającą bezradność, że kolejny raz traci kogoś, na kim mu zależało.

Continue Reading

You'll Also Like

20.9K 2.4K 29
Gotowi na legendę o smoku wawelskim w nieco innym wydaniu? Jako książę, Shirumi ma na głowie mnóstwo obowiązków - nauka szermierki, jazdy konnej, prz...
47.6K 2.5K 103
Inny tytuł; Baby Empress Dziecko z przepowiedni rodzi się, by zbawić świat. „Muszę się ożenić, żeby ratować ludzi...? Zawrę małżeństwo!" Cesarz jest...
755K 50.1K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...
Mate By GS

Fantasy

237K 9.9K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...