Zakochana Miliarderka *ZAKOŃC...

By VKwerka

392K 9.5K 2.9K

Młoda, szalona i pełna tajemnic Aria zaczyna studia na jednym z najlepszych uniwersytetów w Nowym Jorku. Nig... More

Prolog
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
Info.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31.
32.
33.
34.
35.
36.
37.
38.
39.
40.
41.
42.
43.
44.
46.
47.
48.
49.
50.
51.
52.
Epilog.
Info!
Koniec.
informacja.

45.

5.4K 207 53
By VKwerka

Jedna godzina. Nie za dużo, nie za mało. Ale chyba jednak za mało. Z domu Skylerów do mojego mieszkania przy dobrych wiatrach mam dwadzieścia minut drogi. Z mieszkania do hotelu, kolejne piętnaście. Rozmowa z ojcem... I tu pojawia się problem... Nie mam pojęcia ile to zajmie, ale mam nadzieję, że jak najkrócej. Do tego trzeba doliczyć czas na powrót. No nie wyrobię się, na pewno nie dam rady.

Obiecałam jedną godzinę i muszę zrobić wszystko żeby wyrobić się ze wszystkim jak najszybciej. Raz na zawsze rozprawię się ze swoim ojcem i przedstawię mu swoje warunki. Jeśli ich nie zaakceptuje, juto w sądzie nie będę się hamować i zniszczę go całkowicie.

Vincent nie wysiadł z samochodu, jestem przekonana że bał się mojej reakcji po tym co zrobili, i słusznie. Zatrzasnęłam drzwi od strony pasażera i od razu zmroziłam go swoim spojrzeniem. Spuścił wzrok i bez słowa odjechał z posesji Skylerów. Wie, że miał pilnować Jacka a sam się w to wplątał.

-Czy ja cię o coś nie prosiłam? - Krzyknęłam uderzając ręką o deskę rozdzielczą samochodu.- Po Jacku bym się tego spodziewała, ale nie po tobie! Czy wy na prawdę nie zdajecie sobie z prawy co zrobiliście? Sam najlepiej wiesz jakim on jest człowiekiem! Po co wy się w to wjebaliście co? Dlaczego go nie powstrzymałeś?!

-Przepraszam, że cię nie posłuchałem.- Westchnął zaciskając ręce na kierownicy.- A nie powstrzymałem Jacka tylko dlatego, że widok obitej mordy twojego ojca był bardzo przyjemny dla oka. Przecież nie mogłem tak odejść i nie skorzystać z okazji. Należało mu się po tym co wam zrobił i nie żałuję tego.

Z jednej strony jestem na nich zła, a z drugiej mam ochotę się śmiać. Trochę żałuję, że sama tego nie widziałam, ale wiem że gdybym tam była dołączyłabym do nich. Teraz nie ma czasu na śmiech. Trzeba jak najszybciej to załatwić, a cieszyć się będziemy jutro. Oczywiście o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.

-Teraz uważnie mnie wysłuchasz i zrobisz to, o co cię proszę. Bez pytań i narzekania. Do jutra musisz się wyrobić. Nikt ma się nie dowiedzieć, nie wiadomo czy to wykorzystam jasne?

Vincent skinął głową i wymienił ze mną spojrzenie. Po chwili wrócił wzrokiem na drogę a ja zaczęłam swój monolog.

Jeśli coś nie pójdzie po mojej myśli muszę mieć jakieś zabezpieczenie. Nie mogę tak łatwo odpuścić, nie po tym co dzisiaj odwalił. Powiedziałam Vincentowi dokładnie co ma zrobić z każdym najdrobniejszym szczegółem. Jego mina była bezcenna kiedy powiedziałam mu, co będzie musiał zrobić po spotkaniu z moim ojcem. Nie mógł uwierzyć jakim cudem udało mi się zdobyć coś takiego i szczerze mówiąc był pod ogromnym wrażeniem. O tym co mam na swojego ojca nie wiedział nikt. Zachowałam to w tajemnicy i dokładnie ukryłam w swoim pokoju. Wszystko czekało na odpowiedni moment i wreszcie on nadszedł. Tak na prawdę nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek to wykorzystam i stanę się taką zimną suką, ale po tym co obaj dzisiaj zrobili, nie mam wyjścia.

Do jutra ojciec nic by im nie zrobił bo dobrze wie, że obaj muszą stawić się na rozprawie, ale po wszystkim nie byłby już taki łaskawy i z najmniejszym dopracowanym szczegółem zemściłby się na wszystkich po kolei. Nie mam zamiaru patrzeć jak najważniejsze osoby w moim życiu cierpią z mojej winy.

Droga do mieszkania była zdecydowanie krótsza niż przewidywałam. Udało nam się zaoszczędzić kilka cennych minut i może jednak wyrobię się w tej obiecanej godzinie. Jak najszybciej wbiegłam do windy zostawiając Vincenta na parkingu z odpalonym silnikiem. Wpisałam kod i czekałam aż winda ruszy. Pierwszy raz czułam, że te kilkadziesiąt sekund trwa jak cała godzina. Nerwowo stukałam ręką o lustro i tylko czekałam, aż w końcu drzwi otworzą się na odpowiednim piętrze.

Wybiegłam z niej jak poparzona i od razu rzuciłam się na drzwi do mieszkania. Nie wysiliłam się, żeby je zamknąć. Zostawiłam w drzwiach klucz i pobiegłam na górę do swojej sypialni. Teraz najważniejsze jest to, żeby po takim czasie to nadal działało. Zrzuciłam lampkę z szafki nocnej i przewróciłam ją do góry nogami. Odkleiłam zaślepkę otworu nogi i wyciągnęłam z niej to czego potrzebowałam. Nie było czasu na ogarnięcie tego bałaganu. Zostawiłam wszystko tak jak jest i jeszcze na szybko złapałam w rękę laptopa. Kiedy zbiegłam na dół wstąpiłam jeszcze do gabinetu Andrea i wyciągnęłam z sejfu potrzebną teczkę. Może jeszcze się przydać, ale to tylko taka ostateczność.

Zamknęłam drzwi do mieszkania i wpadłam do windy. Zerknęłam na zegarek i w głowie kalkulowałam sobie czy oby na pewno się wyrobię. Zawzięcie trzymałam w ręku urządzenia i kiedy winda dojechała na podziemny parking wpadałam do samochodu. Odsunęłam siedzenie jak najdalej do tyłu i odpaliłam laptopa. Podłączyłam do niego pamięć USB i czekałam aż wszystkie pliki się załadują.

-Rozpierdolę  tatuśka! No zniszczę go! Cudownie!

Klasnęłam w dłonie i zaśmiałam się pod nosem.

Może i ta reakcja nie była odpowiednia i w tym momencie zachowałam się dokładnie tak jak oni, ale co tam. Chociaż te kilka sekund będę się cieszyć bo za chwilę może nie być już tak kolorowo.

Wszystko działa i nic nie zniknęło. Po tylu latach nic się z tym nie stało. Już widzę ten sukces i to jak jutro wszyscy pijemy szampana.

-Działa? - Zapytał Vincent i posłał mi zdziwione spojrzenie.

-Wszystko jest.- Pokręciłam głową i otrząsnęłam się po nagłym wybuchu radości.- Muszę to zabezpieczyć i zrobić kilka kopii. Jedź jak najszybciej. Zostało nam czterdzieści minut.

Vincent wyjechał z podziemnego parkingu i włączył się w ruch. No niestety dochodziła szesnasta. Godzina szczytu w Nowym Jorku, tłum ludzi na ulicy, pełno wypadków i pojebanych kierowców którzy się spieszą. Nic na to nie poradzimy.

-Masz jakiegoś pendrive? - Zapytałam nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.

-Sprawdź w schowku, powinien być.

Przymknęłam lekko ekran i zaczęłam przeszukiwać cały schowek. Vincent potrafił dbać o samochody i ich czystość, ale nigdy nie umiał utrzymać porządku w schowku. Było tam wszystko. Wszystko łącznie z pendrivem, którego w tym momencie najbardziej potrzebowałam. Wyczyściłam całą jego zawartość, czyli nic cennego, i zgrałam na niego wszystkie potrzebne pliki.

Teraz tylko modlić się, żeby wszystko się udało i cały mój trud nie poszedł na marne. Zadowolona z siebie zamknęłam laptopa i odłożyłam go na tylne siedzenie. Przekazałam Vincentowi głównego pendrive błagając go, żeby pilnował go jak oka w głowie. Schował go do kieszeni swojej marynarki. Przez całą drogę co chwilę dotykał się po niej sprawdzając czy przypadkiem nigdzie go nie zgubił. Cały Vincent.

Kiedy tylko samochód zatrzymał się pod hotelem, w którym zatrzymali się moi rodzica cała radość, która jeszcze niedawno ode mnie promieniowała wyparowała w ułamku sekundy. Teraz zaczęłam trząść się ze strachu bo na prawdę spotkanie twarzą w twarz z tym człowiekiem nie należy do przyjemnych rzeczy.

-Ja mówię. Nie wtrącasz się i nie odzywasz, stoisz pod ścianą i jeśli cię poproszę wyjdziesz na korytarz. - Otworzyłam drzwi i razem z Vincentem wysiedliśmy z samochodu. Mężczyzna podszedł do mnie, ale zanim weszliśmy do środka złapałam go za rękę.- Cokolwiek się wydarzy, nie ruszysz się o milimetr. Jeśli mnie uderzy masz nie reagować.

-Co ty chcesz zrobić? Kurwa mać Aria!

-Nie wtrącaj się i najlepiej by było gdybyś całkowicie się wyłączył i nie słuchał tego co mu powiem.

Wyminęłam go i przeszłam przez obrotowe drzwi wejściowe hotelu. Nie podeszliśmy do recepcji bo nie chcieliśmy uprzedzać ich o swojej wizycie. Vincent dobrze wiedział gdzie i w którym pokoju się zatrzymali więc pytania o to pracowników hotelu byłyby zbędne. Weszliśmy do windy a Vinc nacisnął odpowiedni przycisk piętra. Nudna i smętna muzyka grająca w środku była nie do zniesienia. Jeszcze musieliśmy się z nią męczyć tyle czasu, bo co chwilę na którymś piętrze winda się zatrzymywała, a ludzie co chwilę wsiadali i wysiadali z niej. No tak, zatrzymali się w jednym z najdroższych hoteli w mieście. Przecież stać ich na wszystko a dalej im mało pieniędzy. Najlepiej wykorzystać pretekst śmierci swojego syna i przywłaszczyć sobie jego majątek.

Wysiedliśmy z windy na odpowiednim piętrze i równym krokiem szliśmy podłużnym korytarzem. Nawet na chwilę nie uraczyłam Vinca swoim spojrzeniem. Musiałam zebrać w sobie całą swoją siłę bo bez tego wiem, że nie przetrwam tej wizyty. Najgorsze przede mną, ale jestem gotowa na wszystko. Oni są tego warci.

Zapukałam lekko do drzwi i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że już nie ma odwrotu. Przecież nie ucieknę stąd jak tchórz. Muszę wytrzymać, powiedzieć to co mam do powiedzenia, wyjść i czekać do jutra.

Drzwi otworzyły się po kilku minutach, a w nich stanęła sama Victoria. Zmarszczyła brwi na mój widok, ale bez słowa odsunęła się i przepuściła nas w drzwiach. Vincent tak jak prosiłam staną przy ścianie ze skrzyżowanymi rękoma. Miałam ochotę się uśmiechnąć kiedy zobaczyłam jak Catherine wyciąga z nosa ojca medyczny tampon. To był cudowny widok, bo chociaż raz w życiu widzę jak to on cierpi a nie ja.

Otrząsnęłam się dopiero kiedy ojciec z matką zauważyli moją obecność. Chęć zaśmiania się odeszła w zapomnienie i teraz całe moje ciało zostało pokryte gęsią skórką. A to wszystko przez spojrzenie mojego ojca, który od razu kiedy mnie zobaczył wstał z krzesła i podszedł do mnie.

-Jutro zgodzicie się na moje warunki.- Zaczęłam pierwsza i starałam się, żeby mój głos był całkowicie pozbawiony emocji, ale nie dało się. Nie potrafiłam być spokojna kiedy widziałam jak całe ciało ojca się spięło, a jego ręce co chwilę zaciskały się i prostowały.- Dostaniecie po dziesięć milionów tak jak proponowałam w sądzie. Wyjedziecie z miasta i nigdy więcej się do mnie nie zbliżycie, do Jacka również. Zapomnicie o moim istnieniu i o tym, że mieliście syna. Jutro zobaczymy się po raz ostatni.

Matka głośno się zaśmiała a po chwili dołączyła do niej Victoria. Stały obok siebie i wręcz zwijały się ze śmiechu. Nie rozumiem co ich bawiło, ale najwidoczniej choroba psychiczna z ojca przeszła na resztę rodziny. Nic na to nie poradzę, ale kiedy tak na nich patrzę jestem wdzięczna losowi, że ani ja, ani Andrea wcale nie jesteśmy do nich podobni. Ani z wyglądu a tym bardziej z charakteru.

-Ty myślisz, że dziesięć milionów wszystko załatwi? Na co ty liczysz co? Myślisz, że tak po prostu zapłacisz nam, a my odpuścimy? - Zaśmiał się ojciec.

Ten dźwięk był najbardziej obrzydliwym i znienawidzonym w całym moim życiu. Słyszałam go za każdym razem kiedy podnosił na mnie rękę i miał satysfakcję z mojego cierpienia.

Przymknęłam na chwilę powieki i wypuściłam głośno powietrze. Liczyłam, że chociaż to mi pomoże i przestanę tak panicznie się bać, ale kiedy tylko ponownie otworzyłam oczy i zobaczyłam twarz ojca to wszystko zaczęło wracać.

-Tak, myślę że to wszystko załatwi. Zgodzisz się na to i raz na zawsze znikniesz z mojego życia.- Powiedziałam spokojnym i opanowanym głosem, który mimo moich chęci lekko zadrżał.

-Jak ty się odzywasz do własnego ojca!

Widziałam co chce zrobić i nie powstrzymałam go. Zamachnął się a jego dłoń w ułamku sekundy zderzyła się z moim policzkiem przez co moja głowa odchyliła się lekko w bok. Wszystko wróciło.

Każdy ból.

Każdy cios.

Każdy dzień.

Każda blizna.

Nie mogę pozwolić, żeby zobaczyli że się ich boję. Nie teraz kiedy tak bardzo chcę ich pogrążyć.

-Nie jesteś moim ojcem! Zapamiętaj to sobie!- Krzyknęłam.

Ale ponownie zrobił to samo. Uderzył mnie z całej siły w drugi policzek. Podniosłam rękę kiedy tylko usłyszałam jak Vincent zrobił kilka kroków w moją stronę. Obróciłam się do niego i pokręciłam głową. Patrzył na mnie zatroskanym spojrzeniem, ale tak jak prosiłam wykonał moje polecenie.

Ponownie spojrzałam na ojca i przetarłam swoje usta ręką. Spojrzałam na nią i zobaczyłam niewielką ilość krwi znajdującej się na moich palcach.

Nie pozwól, żeby dzisiejszego dnia ponownie z tobą wygrali.

Miałam ochotę krzyczeć, uciekać i płakać, ale nie mogę. Przecież, nie mogę się teraz poddać.

-To był ostatni raz kiedy podniosłeś na mnie rękę.- W moich oczach pojawiły się łzy, ale w ostatniej sekundzie udało mi się je powstrzymać.- Zgodzisz się na to bo najzwyczajniej w świecie nie masz wyjścia.- Wygrzebałam z kieszeni swojej kurtki niewielkiego pendrive i przekazałam go swojemu ojcu. Wziął go niepewnie i zaczął obracać nim w dłoni.-  Kiedy moje rany się goiły bardzo dużo czasu spędziłam w domu, ale najwięcej w twoim gabinecie. Wiem o wszystkim, dosłownie o wszystkim. - Uniosłam dumnie głowę i spojrzałam prosto w jego przerażające oczy.- Każdy przekręt twoich przełożonych, każdy twój błąd o którym nikt nie wie, każda twoja ofiara i wszystkie zatuszowane rządowe sprawy, to wszystko jest w tym małym, ale jakże wspaniałym urządzeniu. Ciekawe co by się stało gdyby to wszystko nagle wypłynęło i cały kraj dowiedział się o tym jak wspaniali ludzie nim żądzą...- Odeszłam od niego kilka kroków i stanęłam obok Vincenta. Zrobiłam to tylko dlatego bo widziałam w jego oczach płonącą złość, którą za pewne odreagowałby na mnie.- Nie byliby zachwyceni prawda? Przecież to wszystko miało być z tobą bezpiecznie i nikt miał się o tym nie dowiedzieć.- Muszę jak najszybciej stąd wyjść. Zaraz na prawdę nie wytrzymam.- Przykro mi, ale jak już mówiłam w sądzie. Twoje dzieci nie są tak głupie jak ci się wydaje i potrafią zabezpieczyć swoją przyszłość.

Ojciec zaczął iść w moją stronę, ale nie bez powodu zabrałam ze sobą Vincenta. Staną przede mną i zasłonił mnie całym swoim ciałem. Przynajmniej przez chwilę nie musiałam patrzeć na tego potwora, ale widziałam dwa pozostałe demony, które chyba nie do końca były świadome z tego co się przed chwilą stało. Tak jak myślałam, one o niczym nie miały pojęcia. Zawsze uważały go za wspaniałego człowieka i nigdy nie rozumiały dlaczego tak bardzo oboje z Andreą nie potrafiliśmy go szanować.

Zrobiłam krok w prawą stronę żeby ostatni raz na niego spojrzeć.

-Zgodzisz się na dziesięć milionów i dasz mi święty spokój, jeśli tego nie zrobisz wszystko co znajduje się w twoich rękach jutro będzie w telewizji.

-Nie ośmielisz się tego zrobić! - Krzyknął zaciskając dłonie w pięści.

-Przekonajmy się...

Z tymi słowami ich zostawiłam. Dłużej nie potrafiłabym wytrzymać w tym samym pomieszczeniu razem z nimi. Wyszłam z pokoju a zaraz po mnie to samo zrobił Vincent. Stanęłam pod ścianą i oparłam dłonie na kolanach. Mój oddech gwałtownie przyspieszył a serce niemiłosiernie uderzało o moją klatkę piersiową. Czułam się jakbym przebiegła maraton, a przecież to tylko dziesięć minut w jednym pokoju z moją rodziną. Wytrzymałam i to jest najważniejsze, udało mi się. Pokonałam swoje lęki i teraz w spokoju mogę pojechać do siebie i nikogo więcej nie widzieć dzisiaj na oczy.

-Aria? - Vincent położył dłoń na moim ramieniu, ale od razu strząchnęłam ją i odeszłam od niego kilka kroków.

-Nie dotykaj mnie Vinc, nie teraz.- Wyszeptałam drżącym głosem.

Wszystko zaczęło ze mnie schodzić. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać przeszywające i palące pieczenie na mojej twarzy. To bolało, cholernie bolało, że własny ojciec może w taki sposób traktować rodzone dziecko. Zrozumiałabym jego krzyki, ale nie znęcanie się. Pozwoliłam mu zrobić to ponownie i nie mogłam patrzeć jak jego oczy śmieją się kiedy widzą moje cierpienie.

-Jedź do mnie... Proszę, szybko zawieź mnie do mojego mieszkania.

Wyminęłam go i jak najszybciej chciałam wyjść na zewnątrz.Nie chciałam płakać przy Vincencie, tak na prawdę nie chciałam płakać przy nikim. Musiałam pobyć sama i raz na zawsze wykrzyczeć się i wypłakać za te wszystkie lata i to co mi zrobił. Jack miał rację, wystarczy już tego. Nie mogę dłużej dusić tego w sobie.

Podbiegłam do samochodu i od razu zatrzasnęłam za sobą drzwi. Uderzałam rękoma nie patrząc nawet co jest obiektem mojej złości. Kopałam nogami w deskę rozdzielczą, ale to i tak nic nie pomagało. Nie chcę więcej tego przeżywać. Nigdy nie pozwolę żeby ktoś podniósł na mnie rękę i sprawił mi ból. Za dużo już w życiu wycierpiałam i nie zniosłabym przeżywania tego kolejny raz.

Najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie to, że nie potrafię znieść czyjegoś dotyku i to wszystko jego wina. Kiedy tak najbardziej potrzebuję się do kogoś przytulić, nie potrafię się przełamać. Boję się, że osoba, która się do mnie zbliży zrobi to samo co przez lata obił mój ojciec. Nienawidzę tego uczucia. Tego strachu i przerażenia. Mam dosyć wszystkiego. Dzisiejszy dzień jest najgorszym w moim życiu i choćbym chciała być teraz spokojna i opanowana, dłużej tak nie mogę.

Oblizałam swoje usta i momentalnie poczułam posmak krwi. Musiał zrobić to kolejny raz, nie mógł się powstrzymać i to w tym wszystkim było najgorsze. Stało się to czego chciałam uniknąć. Znowu to robię, znowu wpadam w niepohamowany szał, którego nie jestem w stanie opanować. Tak jest za każdym razem kiedy przypominam sobie o każdym zadanym ciosie z jego strony.

Zamknęłam oczy i z całej siły uderzyłam pięścią i drzwi samochodu. Chciałam się kontrolować, ale za nic w świecie nie wiedziałam jak mam to zrobić. Mogłam sobie odpuścić i nie iść do niego. Poprosić Vinca żeby to zrobił, ale nie. Musiałam wziąć wszystko na siebie.

Samochód się zatrzymał a silnik zgasł. Vincent wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi. Dopiero teraz otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nie jestem tu gdzie prosiłam żeby mnie zawiózł. Nie mogę tu być, nie w takim stanie. Vinc otworzył drzwi pasażera i czekał aż wyjdę. Spojrzałam na niego surowym wzrokiem, ale to i tak nic nie dało.

-Czego nie zrozumiałeś co? Mówiłam, że chce być teraz sama!- Krzyknęłam uderzając nogą w siedzenie.

-Nie możesz teraz być sama! Nie pozwolę ci na to! - Warknął Vincent. - Nie dzisiaj i nie po tym co się stało! Wysiadaj, wypłacz się i nawet nie myśl o tym żeby uciekać!

Wyszłam z samochodu i z całej siły zamachnęłam drzwiami. Wyraźnie powiedziałam, że ma mnie zawieźć do mnie. Czego nie zrozumiał w moim poleceniu?

Podeszłam do niego i uderzyłam rękoma w jego klatkę piersiową. Nie umiem się już kontrolować...

-Prosiłam cię! Prosiłam cię żebyś zawiózł mnie do mieszkania!

Nasze krzyki zdecydowanie były za głośne. Drzwi do domu Skylerów otworzyły się a Jack od razu zaczął zmierzać w naszą stronę. Jeszcze mi tego dzisiaj brakowało, żeby zaczął prawić kazania na temat mojego bezmyślnego zachowania. Nawet nie chcę o tym słuchać. Nie chcę nikogo widzieć a tym bardziej odzywać się i rozmawiać o tym co się stało.

Jack podszedł do mnie i stanął kilka centymetrów przed moją twarzą. Dokładnie zlustrował każdy jej skrawek, a w jego oczach pojawił się ból zmieszany ze złością. Chciał mnie dotknąć, ale wiedział że i tak mu na to nie pozwolę.

-Co on ci zrobił? - Zapytał zerkając raz na mnie raz na Vincenta.- Aria?

-Chce być sama. - Wyszeptałam ledwo słyszalnym głosem.

-Aria, co się stało?

-Powiedziałam, że chce być sama!- Krzyknęłam na całe gardło wymachując rękoma.

Jack pokręcił głową i odsunął się ode mnie. Dzięki temu dał mi trochę wolnej przestrzeni i oddechu. Na prawdę nie chce, żeby każdy widział mnie w takim stanie. Już dawno straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Nie chcę nieumyślnie zrobić im krzywdy. Na prawdę tego nie chce...

-Anabell, zabierz Arię na górę. Za chwilę przyjdziemy.

Nawet nie wiedziałam kiedy Aaron wyszedł na zewnątrz. Bałam się na nich spojrzeć, nie miałam odwagi tego zrobić. Nie panowałam już nad sobą, dlatego spuściłam głowę i zapatrzyłam się na swoje śnieżnobiałe buty. W tej chwili wydały mi się bardzo interesujące.

Kiedy tylko Anabell podeszła do mnie i wyciągnęła rękę w moją stronę, odsunęłam się od niej jakby miała za chwilę mnie oparzyć.

Jestem nienormalna, wiem o tym...

-Błagam, nie dotykajcie mnie. Proszę...

Zignorowałam obecność wszystkich i nie zaszczycając ich swoim spojrzeniem ruszyłam w kierunku wejścia do domu. Ogarnęłam się do tego stopnia, że nie miałam ochoty zrobić im krzywdy za to, że nie pozwolili mi pojechać do siebie i w spokoju zostać samej. Ściągnęłam buty i odwiesiłam kurtkę na wieszak, który już od dłuższego czasu należał tylko do mnie. Szybkimi krokami zaczęłam iść w kierunku schodów przez cały czas czując za sobą obecność Anabell, ale chyba nie tylko jej. Alice miała specyficzne i piękne perfumy więc bez zastanowienia mogę powiedzieć, że ona też została wysłana żeby odeskortować mnie na górę. Nie wiem czego się boją, przecież nie wyskoczę przez okno jak małpa i nie ucieknę do jakiegoś lasu.  Po prostu boję się, że zrobię im krzywdę i tego chce uniknąć.

Otworzyłam drzwi do pokoju i sięgnęłam ręką do włącznika. Zapaliłam światło i od razu poszłam do łazienki. Nie zamknęłam drzwi bo wiem, że by mi na to nie pozwoliły. Musiałam zmyć ze swoich ust zaschniętą krew i całkowicie pozbyć się tego smaku z ust. Odkręciłam wodę i delikatnie przemyłam nią twarz. Piekło, i to bardzo, ale na mojej twarzy nawet na sekundę nie pojawił się grymas bólu. Najbardziej przerażał mnie mój wygląd w odbiciu lustra. Cała twarz była czerwona i ewidentnie odznaczały się na niej ślady palców. Benjamin musiał zostawić po sobie jakąś pamiątkę.

Wyszłam z łazienki i delikatnie zamknęłam do niej drzwi, chciałam nimi trzasnąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Podeszłam do łóżka i usiadłam na jego brzegu opuszczając nisko głowę. Kontrola teraz jest najważniejsza. Tylko problem polega na tym, że już dawno ją straciłam...

Obie kobiety siedziały obok mnie na łóżku, ale w bezpiecznej odległości. Czułam na sobie ich spojrzenie, ale żadna nie odezwała się ani słowem. Może się mnie bały, a może i nie miały pojęcia co powinny mi powiedzieć. Trochę byłam skrępowana kiedy siedziałam tak w nie swoim domu i zachowywałam się jakbym była u siebie.

-Jutro to wszystko się skończy dziecko, Aaron o to zadba obiecuję.- Jako pierwsza odezwała się Anabell, jej spokojny i łagodny głos był miodem dla moich uszu.

-Nie możesz odpuścić, ale musisz to w końcu z siebie wyrzucić.- Szepnęła niepewnie Alice.

Pokręciłam lekko głową i zacisnęłam oczy do których zaczęły cisnąć się łzy. Nie teraz Aria opanuj się. Nie rycz jak dziecko i przestań się nad sobą użalać do jasnej cholery.

Drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i jestem pewna, że wparował tu albo Jack albo Alec. Problem polega na tym, że gdyby był to Jack od razu zmusiłby mnie do płaczu, a na prawdę nie chce tego robić. Wkurzył mnie dzisiaj i zrobiłam to co chciał. Krzyczałam na niego jak nienormalna, ale do płaczu na pewno mnie nie przekona.

-Możecie iść, poradzę sobie.- Całe szczęście, że to właśnie Alec przyszedł.

-W razie potrzeby będziemy na dole.- Odezwała się Anabell.

Brunet ukucnął przy mnie i czekał aż jego siostra z mamą zostawią nas same. Kroki z każdą sekundą oddalały się ode mnie aż w końcu usłyszałam cichy dźwięk zamykanych drzwi. Odetchnęłam głośno, ale nie miałam odwagi unieść głowy i na niego spojrzeć. Nie chciałam żeby widział mnie w tak okropnym stanie. Nie chodzi mi tu o wygląd, bo widział mnie już w każdej sytuacji, ale jeszcze nigdy aż tak bardzo przy nim mi nie odbiło.

-Nie musisz nic mówić jeśli nie chcesz, po prostu posiedzimy i pomilczymy, ale na pewno samej cię nie zostawię.

Pokiwałam lekko głową i skrzyżowałam ręce na swoim karku. Słyszałam jedynie swój przyspieszony oddech i co jakiś czas dźwięki dochodzące z dołu. Kiedy tak siedziałam dokładnie analizowałam sobie w głowie, każdą sekundę dzisiejszego dnia. Zaczął się całkiem przyjemnie. Obudziłam się przy boku wspaniałego mężczyzny, który chwilę później zmusił mnie do zjedzenia pysznego śniadania. Potem pojechaliśmy do sądu i wtedy się zaczęło. Może i na początku starałam się ukryć wszystkie emocje, ale kiedy tylko zobaczyłam tych ludzi, nie mogłam wytrzymać. To wszystko do mnie wróciło. Słyszałam w głowie każdy swój krzyk i miałam wrażenie, że wszystkie blizny na moim ciele zaczynają krwawić. Potem było już tylko gorzej. Zdawałam sobie sprawę jak skończy się moja wizyta i rozmowa z ojcem, ale i tak to zrobiłam. Mimo, że byłam świadoma do jakiego stanu mnie to doprowadzi.

Wyprostowałam się i uniosłam swój wzrok, który zatrzymał się na przepięknych jasnobłękitnych tęczówkach. Momentalnie poczułam silne pieczenie pod powiekami. Jedna, tylko jedna łza spłynęła po moim policzku. Starłam ją pospiesznie, żeby tego nie zauważył, chociaż i tak wiem że ją dostrzegł. Patrzył mi w oczy jakby chciał coś przekazać, ale powstrzymał się. Nadal milczał, ale to spojrzenie wyrażało wszystko. Nie musiał mówić, że mogę na niego liczyć bo doskonale to wiedziałam. Nie trzeba było słów, w których powiedziałby mi jak bardzo mnie kocha bo właśnie to energiczne i pełne troski spojrzenie przez cały czas mi to przekazywało.

- Przepraszam cię.- Szepnął zachrypniętym głosem wstając z podłogi.- Przepraszam, ale nie mogę już dłużej patrzeć jak cierpisz. Wybacz, ale w tej chwili nie będę nikogo słuchać.

Zmarszczyłam brwi, bo nie do końca wiedziałam o czym on teraz mówił. Zrobił krok w moją stronę i wyciągnął rękę. Wzdrygnęłam się lekko i przysunęłam kolana do klatki piersiowej, obejmując je z całych sił.

-Proszę, nie dotykaj mnie... Proszę. Ja nie chcę zrobić ci krzywdy.

Przymknęłam na chwilę oczy bijąc się w duchu i błagając, żeby tylko mnie nie dotknął. Usiadł na łóżku po mojej lewej stronie, tak że nasze nogi się stykały. Odsunęłam się niezauważalnie, ale on i tak to wyczuł. Z każdą kolejną sekundą moje serce zaczynało bić znacznie szybciej. Bałam się swojej reakcji, ale bardziej przerażało mnie to jak on na to wszystko zareaguje.

Położył dłoń na ramieniu i mimo tego, że ten dotyk zawsze wywoływał na moim ciele gęsią skórkę w tym momencie nie mogłam go znieść. Odepchnęłam go od siebie, ale to i tak nie pomogło. Objął mnie dwoma rękoma zamykając w szczelnym uścisku i przyciągnął moją głowę do swojej klatki piersiowej. Szarpałam się i starałam się wyrwać, ale byłam zbyt słaba.

-Błagam nie... Alec proszę cię...

-Przepraszam.- Wyszeptał.

Objął mnie jeszcze ciaśniej kiedy próbowałam wstać. Nie mogłam tego wytrzymać. Uderzałam pięściami w jego tors i wymachiwałam nogami na wszystkie strony. Nie umiałam się dłużej kontrolować. Zacisnęłam dłoń na jego koszulce a drugą uderzałam go po klatce piersiowej. Łzy w ułamku sekundy zaczęły spływać po moich policzkach i kapać na nasze ubrania. Teraz poczułam prawdziwy, przeszywający ból. Kłucie w każdym fragmencie mojego ciała. Alec obejmował mnie rękoma i nawet na sekundę nie przestał tego robić.

Oparł swój podbródek na czubku mojej głowy i płynnym ruchem uniósł moje ciało. Na nic przyszły moje szarpanie się i błaganie żeby tego nie robił. Był nieugięty i każdy cios wymierzony w jego stronę przyjmował ze stoickim spokojem. Położył nas na łóżku wsuwając rękę pod moją głowę, tak żebyśmy oboje mogli się na niej oprzeć.

Nie chciałam, ale to zrobiłam. Poddałam mu się i pozwoliłam zrobić coś, czego jeszcze nikomu się nie udało. Dotykał mnie, a ja przestałam się szarpać i uciekać. Wtuliłam głowę w jego tors i nie zwracając uwagi na to, że cały dom jest pełny ludzi płakałam i trzęsłam się jak małe bezbronne dziecko pragnące poczuć czyjąś bliskość. Ręka Aleca spoczęła na moich plecach i przyciągnęła mnie do jego ciała jeszcze bardziej. Przycisnął swoje ciepłe wargi do mojego czoła i zostawił je tam. Nie miałam już siły dłużej ze sobą walczyć. Ścisnęłam jego ciało obejmując go swoimi drobnymi rękami.

Nie potrafię powiedzieć ile tak leżeliśmy, ale chyba wystarczająco długo bo najzwyczajniej w świecie nie miałam już czym płakać. Wylałam każdą możliwą łzę i pozwoliłam sobie na chwilę słabości, która miała nigdy więcej nie nadejść.

W końcu odważyłam się oderwać głowę od jego klatki piersiowej. Spojrzałam w jego oczy, które za każdym razem swoim blaskiem mnie oślepiały. Teraz widziałam w nich tylko troskę i miłość. Martwił się o mnie i to właśnie chciał mi przekazać tym spojrzeniem. Nie musiał tego mówić, bo to co dzisiaj dla mnie zrobił nie potrzebowało żadnych wyjaśnień. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, nawet jakbym chciała nie umiałabym tego zrobić.

Westchnął lekko jakby poczuł ogromną ulgę. Zabrał swoją ciepłą dłoń z moich pleców i położył ją na moim policzku. Gładził go delikatnie i niemal nie czułam tego dotyku. Jestem pewna, że bał się że nawet najmniejszy dotyk sprawi mi w tej chwili ból. Otarł ręką całą moją załzawioną twarz i przycisnął swoje wargi do mojej skroni.

-Już mi przeszło, już koniec.- Powiedziałam zachrypniętym od płaczu głosem. - Muszę porozmawiać z twoim tatą i Vincentem.

- Jeszcze chwila.

Położył się wygodnie na plecach i wciągnął mnie na swoje ciało. Objął mocno i trzymał w swoich ramionach jakby już nigdy nie chciał mnie z nich wypuścić. Przerzuciłam nogę przez jego biodra i zaciągnęłam się jego boskim zapachem. Wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca, które za każdym razem przynosiło mi ukojenie w każdej możliwej chwili. Tak na prawdę jest pierwszą osobą, której pozwoliłam na dotyk kiedy byłam w takim stanie. Nikt, nigdy przedtem nie odważył się tego zrobić, po mimo wielu prób i starań. Nie mam pojęcia co ze mną zrobił, ale nie potrafiłam przed nim udawać, że jest dobrze. Może to i lepiej, że zrobiłam to przy nim niż jakbym miała sama przez to wszystko przechodzić. Cierpieć w samotności i odosobnieniu, nie pozwalając nikomu na pomoc. Nie wiem kiedy nasza więź stała się tak silna, ale teraz wiem, że byłam głupia kiedy kazałam mu odejść. Przecież nigdy mu na to nie pozwolę i sama nie byłabym w stanie tego zrobić.

-Na prawdę muszę porozmawiać z twoim tatą.- Odezwałam się i spojrzałam na niego.

-Najpierw trochę cię ogarnę dobrze? - Pokiwałam lekko głową i zaciągnęłam nosem. Tak... Już jestem gotowa do działania.- Lepiej nie patrz w lusterko. - Uśmiechnął się lekko.

Niechętnie wstałam z łóżka i zatrzymałam się przy nim czekając aż Alec do mnie dołączy. Poszliśmy do łazienki i za wszelką cenę starałam się nie patrzeć w lusterko. Nie chcę się widzieć, bo wiem że dzisiejszy makijaż spłynął razem ze łzami. Usiadłam na blacie umywalki plecami do lusterka i wpatrywałam się w swoje nogi. Alec wziął do ręki płatki kosmetyczne, nasączył je płynem micelarnym i zmył z mojej twarzy resztki makijażu. Przetarł mokrym ręcznikiem całą moją twarz uważając, żeby nie dotknąć jej za mocno. Wiem, że na policzkach mam odbitą dłoń ojca, ale na razie nie chce na to patrzeć, ani o tym mówić. Jutro trzeba będzie to porządnie ukryć, przecież nie mogę pokazać się w sądzie z całą czerwoną twarzą.

-Zrobiłem co mogłem, ale i tak lepiej nie patrz w lustro. - Zaśmiałam się lekko i pokiwałam głową.

-Przepraszam... Nie chciałam cię uderzyć.

Opuściłam nisko głowę z zawstydzenia. Na prawdę nie chciałam zrobić mu krzywdy a tym bardziej podnieść na niego rękę. Alec chyba nie do końca zrozumiał. Chwycił w dłonie moje policzki i złożył na nic kilka lekkich pocałunków.

-Nie przepraszaj. Nie masz za co. Od jutra będzie już tylko lepiej, obiecuję.

Niepewnie pokiwałam głową i zeskoczyłam z blatu. Nie wiem jak mi się to udało, ale na dosłownie kilka sekund spojrzałam na swoje odbicie. Nie było tak źle. Oczy w prawdzie były jeszcze lekko podpuchnięte, ale bardziej wyglądało to jakbym kilka dni nie spała. Najgorzej było z policzkami. Na szczęście tylko na jednym z nich były ślady palców, ale mam nadzieję że do jutra to wszystko zniknie. Trochę boli, to prawda, ale czas na płacz już był. Teraz muszę poinformować o wszystkim Aarona i sprawdzić czy Vincent zrobił chociaż część tego o co go prosiłam.

Wyszliśmy z łazienki, ale zanim Alec otworzył drzwi chciałam wziąć ze sobą swoją torebkę, tylko zapomniałam o tym, że zostawiłam ją w samochodzie u Vincenta. No trudno, będę musiała po nią pójść. Wyszliśmy z pokoju i kiedy tylko Alec zamknął do niego drzwi złapałam go za rękę i splotłam ze sobą nasze palce. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Chyba wyczuł, że potrzebuję teraz bliskości i jego dotyku.

Na dworze zrobiło się już ciemno, więc zapewne moja histeria nie trwała tak krótko jak mi się zdawało. Zdziwiłam się i to bardzo kiedy zobaczyłam jak na kanapie w salonie razem z rodzicami siedzi ze spuszczoną głową Jack. Nie mógł mnie zostawić, no jasne. Byłabym głupia gdybym pomyślała, że sobie poszedł.

-Już skończyłam, przepraszam.

Wszyscy przenieśli na mnie swój wzrok, a Jack zerwał się ze swojego miejsca. Podszedł do mnie, ale nie zrobił nic więcej. Stał kilka centymetrów od mojej twarzy i dokładnie jej się przyglądał. Co chwilę marszczył brwi i przenosił swój wzrok na Aleca. Nie wiedział co ma zrobić, ale za to ja wiedziałam. Rzuciłam mu się na szyję i objęłam go z całych sił. Kilka sekund musiałam czekać na jego reakcję, ale kiedy już to zrobił i owinął rękoma moje ciało miałam ochotę się rozpłakać. Problem tylko w tym, że już nie miałam w sobie łez.

-Przepraszam braciszku.- Westchnęłam opierając swoje czoło o jego.

-Nie przepraszaj.- Położył dłoń na moim policzku i czule go pogładził. Wzdrygnęłam się lekko, ale to tylko dlatego, że poczułam na nim lekkie pieczenie.- Przecież wiedziałem, że tak będzie.- Zaśmiał się lekko.

-Potrzebuję Vincenta. Jak najszybciej.- Oderwałam się od Jacka i ponownie stanęłam przy Alecu.

-Za chwilę powinien być.

Teraz musimy czekać, aż przyjdzie Vinc i dopiero wtedy będę wiedziała na czym stoję. Nie mogę nic zrobić, ani nawet myśleć o kolejnym ruchu zanim z nim nie porozmawiam. Usiadłam na kanapie a zaraz za mną dołączyła reszta. Oparłam się o ramię Aleca, który mnie objął i czekałam. Czekałam na informacje. Nie wiem czemu wszyscy milczeli i nie odezwali się ani słowem, ale to mnie trochę zaniepokoiło. Wiem, że niedawno krzyczałam na wszystkich, ryczałam jak wariatka i rzucałam się na wszystkie strony, ale na prawdę już mi przeszło i nigdy więcej mi tak nie odbije. To był ostatni raz bo przecież od jutra będę wolna prawda?

-Przyłóż to dziecko, jutro nie będzie takiego śladu.- Anabell podała mi zmrożony kompres żelowy i przekazała mi go. Wzdrygnęłam lekko kiedy poczułam zimno na swojej dłoni.

-Dziękuję. Tylko...- Zaczęłam niepewnie i spojrzałam na Anabell.- Prawy czy lewy, bo oba trochę bolą. Tak trochę bardzo.

-Zmieniaj strony co kilka minut.- Zaśmiała się Anabell.- Jutro będzie to widoczne, ale nie tak jak teraz.

No to mnie pocieszyła. Nie ważne, zakryję wszystko i nie będzie nawet śladu. Tona pudru może coś zadziała, najwyżej poproszę Alice o pomoc. Zerknęłam na zegarek, który pokazywał dwudziestą i westchnęłam głośno. Jestem już zmęczona, chciałabym się położyć i w spokoju wyspać się przed jutrem. Jeszcze dwie godziny temu nie mogłam się opanować a teraz czuję się jakbym była prawdziwą oazą spokoju. A to wszystko zasługa przystojnego bruneta o błękitnych oczach. Co ten człowiek ze mną zrobił? Szczerze mówiąc nigdy nie sądziłam, że nasza relacja wejdzie na aż tak wysoki poziom. Przecież ja nawet nigdy nie chciałam się w nikim zakochać ani stworzyć z kimś prawdziwego i szczęśliwego związku.

Kiedy tylko usłyszałam dzwonek do drzwi zabrałam z twarzy zimny kompres i odłożyłam go na stół. Aaron wstał i poszedł po, jak się nie mylę, Vincenta. Załatwmy wszystko i skończmy ten dzień jak najszybciej, bo na prawdę ze tego zmęczenia długo już tu nie wysiedzę.

Aaron wszedł do salonu razem z Vincem, który od razu położył na stoliku mojego laptopa i podał mi torebkę. Usiadł na fotelu i wymienił z Jackiem porozumiewawcze spojrzenie, uśmiechnął się do mnie po chwili i wygodnie rozsiadł się na swoim miejscu. No to zaczynajmy.

-Damien? - Zapytałam unosząc brew.

-Nic nie powiedział twojemu ojcu. Nie chciał narobić sobie problemów. Jestem pewny, że mówi prawdę.- Uśmiechnął się pod nosem.

-Vinc... Na pewno nic nie powiedział o moich zeznaniach? - Zmarszczyłam brwi, bo to trochę było nie podobne do Damiena.

-Kwiatuszku, wyśpiewał mi wszystko i z ręką na sercu przysięgam ci, że oni o niczym nie wiedzą.- Mężczyzna położył jedną dłoń na piersi. Skoro twierdzi, że nic nie powiedział to tak jest.

-Paszport, bilety, pieniądze, wszystko mu dałeś? - Zapytałam siadając na krawędzi kanapy.

-Tak jak kazałaś. Od razu jak wyjdzie ze szpitala wsiądzie w samolot i nigdy więcej go nie zobaczysz.

Całe szczęście, jeden punkt z mojego planu został odhaczony i możemy przechodzić dalej. Przynajmniej z tym nie będzie żadnych problemów. Teraz mogę być spokojna chociaż o to, że nigdy więcej się do mnie nie zbliży i raz na zawsze zniknie z mojego życia. Ale... Zaraz zaraz, czy on powiedział słowo szpital.

-Vinc...- Zaczęłam niepewnie kręcąc głową.- Jaki szpital... O czym ty mówisz?.

Vincent zaśmiał się pod nosem i spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. Zerknął na Aarona i Anabell, pokręcił głową i głośno westchnął. Chyba nie chciał przy nich tego mówić, ale skoro ja im ufam on też musi to zrobić.

-No tak jakby...- Podrapał się po karku i za wszelką cenę unikał mojego spojrzenia. - No musiałem go trochę zmusić do gadania i mu ręka się złamała.

-Sama mu się złamała?- Zapytał rozbawiony Jack.

-No trochę pomogłem jej się złamać, ale zawiozłem go do szpitala. - Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.-No dobra, nie zawiozłem tylko wezwałem taxówkę.  Przecież nic się nie stało to tylko ręka.- Opuścił głowę i nerwowo strzelił palcami.- No i nos... No i może będzie miał kilka szwów na twarzy, ale to nic takiego. Zagoi się.

Zaśmiałam się lekko, ale  nie tylko ja Aaron siedział i patrzył na Vinca z szerokim uśmiechem i niedowierzaniem. Chyba nie sądził, że jest do tego zdolny, ale właśnie taki jest Vinc. Zrobi wszystko o co go poproszę nie zważając na konsekwencje. Przecież ten człowiek umie perfekcyjnie wybrnąć z każdej sytuacji. Nawet jeśli ktoś by go zobaczył i tak załatwiłby sprawę. Może siłą i w nielegalny sposób, ale by załatwił.

-Dobrze. Co z resztą? Zabezpieczyłeś wszystko?

-Tak.

-Zgrałeś tylko te, o które prosiłam?

-Oczywiście.

-Dobrze schowałeś?

-Najlepiej jak potrafiłem.

-Przywiozłeś to o co prosiłam?

-Masz w torebce.

-A główny pendrive?

-Schowany w sejfie. Kody zmienione.

Wszyscy przyglądali się nam i zerkali raz na mnie raz na Vinca a my przez cały czas prowadziliśmy niezrozumianą dla nich wymianę zdań. Nie mam pewności czy to wykorzystamy, dlatego nie chcę im o tym mówić. To tylko taka ostateczność i zabezpieczenie gdyby mojemu ojcu za bardzo jutro odbiło. Nie chcę tego robić, ale jeśli będzie taka potrzeba, nie zawaham się.

-Zdążyłeś załatwić resztę? - Zapytałam opierając łokcie o kolana.

-Nie wszystko, dlatego muszę już iść bo się do jutra nie wyrobię. - Odparł i wstał z fotela.

Zmarszczyłam brwi i schowałam twarz w dłoniach. Przeraża mnie trochę moje zachowanie. Czuję, że staje się tak samo bezwzględna jak oni. Nie chcę taka być. Nie chcę żeby cokolwiek nas łączyło, a to zachowanie i to co robię bardziej pasuje do nich, nie do mnie. Vinc chyba zauważył, że to wszystko za bardzo mnie przytłoczyło. Położył dłoń na moim ramieniu a ja uniosłam na niego swój wzrok.

-Nie myśl tyle. - Ukucnął przy moich kolanach i położył na nich swoje dłonie.- Robisz to co trzeba i nie powinnaś mieć żadnych wrzutów sumienia. Nie będziesz cierpieć przez nich kolejny raz. Wszystko załatwię i jutro będzie po wszystkim tak?

-Nie chcę być taka jak oni.- Szepnęłam drżącym głosem.

-W żadnym stopniu nie jesteś do nich podobna.- Mężczyzna pogładził moje kolana i zerknął na Jacka, który objął mnie swoim ramieniem.- Weź się w garść i dokończ to co zaczęłaś. Nikt inny nie poradzi sobie z tym tak jak ty. Zabezpieczyłaś się i teraz to wykorzystasz. - Vinc ucałował lekko moje czoło i pogładził moje włosy.- Zobaczymy się jutro.

Vincent pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł z domu. Teraz trzeba wprowadzić we wszystko Aarona, no prawie we wszystko. Musi wiedzieć, co jutro powiedzieć i co może wykorzystać. Skoro Damien nic nie powiedział mojemu ojcu mam ogromne pole do popisu i bez zawahania mogę wykorzystać swój plan. Wyciągnęłam z torebki czarną teczkę i drżącymi dłońmi przytuliłam ją do siebie. Wstałam z kanapy i podeszłam do Aarona. Stanęłam przed nim i przez kilkadziesiąt sekund patrzyłam się w jego oczy. Zmarszczył lekko brwi, ale po chwili wyciągnął dłoń w moją stronę. Przekazałam mu teczkę, ale nie otworzył jej. Nie chciałam, żeby to widzieli i żeby nadszedł taki dzień, że to wykorzystam, ale nie mam wyjścia.

-Co to jest?- Zapytał zerkając na teczkę.

-Niech tata jeszcze nie otwiera.- Westchnęłam i odeszłam od niego. Podeszłam do drzwi prowadzących na taras i wpatrywałam się w oświetlony ogród Skylerów.- Proszę, żeby jutro tata na samym początku zapytał czy zgadzają się na te cholerne dziesięć milionów. Jeśli nie można to śmiało wykorzystać. - Westchnęłam i obróciłam się w ich stronę. Podeszłam z powrotem do kanapy i usiadłam między moim bratem a Alecem.- Nie chcę tego robić, ale skoro nie zgodzą się na moje warunki nie mam wyjścia.- Przymknęłam na chwilę oczy a kiedy ponownie je otworzyłam ścisnęłam dłoń Aleca.- Może tata otworzyć.

Aaron położył teczkę na stoliku i otworzył ją patrząc mi w oczy. Nie będzie to przyjemny widok, ale trzeba mieć nadzieję, że tego nie wykorzystamy. Aaron opuścił swój wzrok na teczkę i od razu kiedy zobaczył jej zawartość zakrył dłonią swoją twarz. Anabell położyła rękę na jego ramieniu i przysunęła się bliżej, żeby zobaczyć co wywołało jej reakcję. Widziałam jak jedna, samotna łza zaczyna spływać po policzku Aarona. Reakcja Anabell była taka sama. Siedziała cała zapłakana przeglądając ze swoim mężem całą zawartość teczki. Nie chciałam żeby to widzieli. Nienawidzę do tego wracać i nie mogę patrzeć kiedy inni płaczą z tego powodu.

-Chciałam przerwać rozprawę bo ich prawnik zapytał co się stało szesnastego kwietnia.- Jack złapał mnie za rękę i mocno ją uścisnął. Teraz siedziałam trzymając za rękę dwie najważniejsze osoby w moim życiu.- Tamtego dnia ojciec wrócił pierwszy z pracy. Byliśmy w domu sami i nie spodobało mu się to, że zapytałam go czy mogę pojechać na weekend do Andrea. Szarpaliśmy się, ale nie miałam tyle siły co on. - Zamknęłam oczy i w momencie kiedy to zrobiłam miałam przed nimi obraz tego zdarzenia.- Rzucił mnie na ziemię i zacisną ręce na mojej szyi. Całe szczęście, że to wszystko stało się od razu po powrocie z pracy i nie zdążył się przebrać. W ostatniej chwili udało mi się wyciągnąć nóż zza jego paska. Reszty możecie się domyśleć.- Opuściłam głowę i lekko nią pokręciłam.- Zostawiłam go tam samego. Nie pomogłam mu. Po prostu wybiegłam cała zakrwawiona z domu, wsiadłam w pociąg i pojechałam do Andrea. To był ostatni raz kiedy go widziałam.

Nienawidziłam o tym mówić. Nawet mój brat o tym nie wiedział. Wstydziłam się tego co zrobiłam, nie mogłam pogodzić się z tym, że zostawiłam go tam samego wykrwawiającego się na śmierć. Gdybym tego nie zrobiła już dawno leżałabym na cmentarzu, a mój brat do końca swojego życia obwiniałby się za to wszystko. Ukryłam to przed nim i nigdy więcej nie przypominałam sobie o tym dniu. Całkowicie wymazałam go z pamięci, ale niestety ktoś musiał mi o tym przypomnieć. Jeszcze w dodatku w sądzie, na otwartej rozprawie przy obecności kilkunastu dziennikarzy i kamer.

-Te zdjęcia zostały zrobione dzień po tym, jak przyjechałam do Nowego Jorku. Andrea nie chciał odpuścić i zabrał mnie do szpitala.- Otworzyłam oczy i spojrzałam prosto na załzawioną twarz Aarona.- Na samym spodzie jest moja dokumentacja medyczna, raport z obdukcji ciała, wszystkie potrzebne podpisy i pieczątki potwierdzające autentyczność zdjęć. Andrea chciał od razu iść z tym na policję, ale nie pozwoliłam mu na to. Nie chciałam, żeby do tego wracał, nie kiedy ułożył sobie życie i całkowicie się od nich odciął. O tym co zrobiłam swojemu ojcu nie wiedział nikt. Wykorzystał to, że nie wspomnieliśmy o tym, że mnie bił i dzisiaj udało mu się ze mną wygrać.

-Ale jutro na to nie pozwolę. Obiecuję ci.- Aaron starł łzy i schował do teczki wszystkie zdjęcia.- Załatwimy ich na samym początku. - Uśmiechnęłam się lekko.- Będziesz w stanie zeznawać? Tego nie unikniemy... Chyba nie.

-Zrobię wszystko co będzie trzeba. Już mi przeszło.- Spojrzałam na Aleca i pogładziłam go po policzku. - Wyżyłam się na Alecu, ale to był pierwszy i ostatni raz. Przepraszam. - Brunet pocałował czubek mojej głowy i objął mnie swoim ramieniem przyciągając do siebie.

W głębi serca liczę na to, że ojciec się chociaż w jakimś stopniu przestraszył i zgodzi się na te jebane dziesięć milionów. To by wszystko ułatwiło i nie musiałabym mówić publicznie o swojej przeszłości. Chce uniknąć tego tematu. Nienawidzę o tym mówić i nie czułabym się komfortowo kiedy pracownicy firmy dowiedzieliby się jaką wspaniałą rodzinę mają ich szefowie. To mogłoby zmienić ich postrzeganie mnie. Nie chcę współczucia. Wypłakałam się za te wszystkie lata i pogodziłam się z tym, że to nie zniknie. Zawsze będzie już ze mną i muszę nauczyć się z tym żyć.

-Mam coś jeszcze co może się przydać.

Wyciągnęłam z torebki kolejną teczkę i położyłam ją na stole. Dobrze, że nie zapomniałam poprosić o to Vincenta, bo to też można wykorzystać.

-To chyba wszystko co mam... - Podrapałam się po głowie i spojrzałam na Aleca. Uśmiechnął się lekko i splótł ze sobą nasze palce.- Nie wiem czy wszystko, ale tyle chyba wystarczy.

-Mamy na nich już wystarczająco.- Odparł Aaron sprawdzając zawartość teczki.- Możesz spać spokojnie, jutro będziemy pić szampana.

-Albo coś mocniejszego.- Wtrącił Jack.

-Będziemy pić wszystko co jest możliwe, ale przysięgam ci że będziemy opijać twój sukces.- Zaśmiał się Aaron przytulając do siebie Anabell.

-Twój sukces tato.- Uśmiechnęłam się szeroko.

-Wasz sukces.- Dodała Anabell.

I właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, że prawdziwa rodzina to nie wspólne więzy krwi. To ludzie, którzy cię kochają, wspierają w każdym momencie twojego życia, nie oceniają i zawsze są przy tobie. To właśnie przy nich zrozumiałam jak ważne są relacje z bliskimi i ile w stanie człowiek jest poświęcić dla kogoś kogo kocha.

//////
No i udało się dokończyć 😂

Wątpiłam, że uda mi się jeszcze dzisiaj dodać, ale widziałam jak bardzo czekacie ☺

Do następnego ♥ miłego wieczoru ♥


















































Continue Reading

You'll Also Like

1.1M 64.2K 44
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest żyć, gdy wszystko idzie nie tak? Jak to jest, gdy każdego dnia znajdzie się ktoś, kto pokazuje ci jak beznad...
16K 709 23
Dwudziestotrzyletnia Macy Anderson nie ma w życiu za wiele szczęścia. Właśnie straciła pracę, a demony przeszłości prześladują dziewczynę na każdym k...
607K 29.6K 43
Bycie idealnym było największym brzemieniem, jakie musiała nosić na swoich barkach. Lucy Graves wychowała się w rodzinie idealnej. W rodzinie, w któr...
205K 8.9K 40
16-letnia Lilianna Herman zawsze była tą cichą i bezproblemową córką, matka dużo imprezowała i w końcu musiało się to skończyć, szkoda, że w tak okru...