Rozdział 21

125 12 2
                                    

— To niemożliwe — wyszeptała. Były to pierwsze słowa, które przyszły jej na myśl po tym, jak kapłan uciekł z cmentarza wraz ze wszystkimi ludźmi, z którymi przybył.

Został tylko Iggis.

Jego skóra pękła w tysiącach miejsc. Mięśnie rozszerzyły się wraz z wydłużającymi się kośćmi, które zaczęły piąć się ku górze. Mężczyzna wrzasnął, ale ten wrzask przemienił się po kilku chwilach w ryk. Twarz zanikła w żywym ogniu, który otoczył całe jego ciało. Tumany dymu wzbiły się w powietrze.

— Smok? — zapytała jako pierwsza Shina.

Serce Lucy kołatało w jej piersi jak szalone. Widok rozkładającej swe skrzydła bestii zabrał dech. Czuła się przytłoczona mocą, która gwałtownie zebrała się wokół smoka. Płonęła. Ogień był potężniejszy od wszystkiego, co widziała w swoim życiu. Nie wyobrażała sobie, aby ktokolwiek inny posiadał tak ogromną moc.

"Uciekaj!" — krzyczały jej myśli, lecz w rzeczywistości nie mogła się ruszyć. Nogi ugrzęzły pod natłokiem sił, z którymi nie miała szans się mierzyć. Może spróbuje walczyć? Może uczyni cokolwiek, po to żeby nie przegrać na samym początku.

Nie dała rady.

Wzięła Shinę za rękę i ścisnęła ją mocno.

Chyba sprawy same się rozwiążą. Shina nigdy się nie narodziny, Natsu nie odnajdzie Lucy, a świat stanie się bezpieczny. Wszystko się ułoży tak, jak powinno. Czy aby na pewno? Skąd te wątpliwości?

— Lucy... — wtrąciła się Shina. Włosy dziewczyny szalały. Pokryły się tysiącem iskier, które wplątały się w pojedyncze kosmyki. Magia przechodziła przez Shinę, a może nawet więcej. Pokrywała ją, jakby od zawsze należała tylko do niej.

— Co tam?

— Ja znam to wydarzenie — odpowiedziała. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, a potem na spokojnie mrugnęła. Uśmiechnęła się, jakby powoli zdawała sobie sprawę z przebiegu dalszych wydarzeń.

— No i?

— Przepraszam...

Pociągnęła gwałtownie Lucy w kierunku rezydencji Zerefa. Przemieniony Iggis zauważył je. Ryknął. Ziemia ponownie zadrżała. Z trudem zachowały równowagę.

Przytrzymały się siebie nawzajem — jedna drugiej, a potem pobiegły za bramę. Jedna z panien wciąż tkwiła na pręcie od bramy, wijąc się i krzycząc z rozoranego gardła.

Iggis uniósł łapę na wysokość chmur, a potem opuścił ją gwałtownie na cmentarz. Wszystkie groby pękły pod porem siły smoka. Mauzoleum zmieniło się w stos pyłu, który wzniósł się wysokość miejsca, w którym wcześniej stała rezydencja Zerefa. Shina i Lucy zdołały się osłonić rękami przed tumanami kurzu.

Nastąpiła chwilowa ciemność.

Latarnie zgasły. Przysłoniło nawet księżyc.

Lucy przydusiło w piersi. Nie dała rady na długo wstrzymać oddechu, a z jednym wdechem przyjęła na siebie kłąb kurzu. Zakrztusiła się.

— Lucy — usłyszała słaby głos Shiny.

Próbowała dotrzeć do dziewczyny, ale rozdzieliły się. Nie widziała jej. Oczy szczypały ją. Przyklęknęła. Na kolanach przesunęła się do przodu. Szukała punktu zaczepienia. Może bramy, dzięki której wiedziałaby, gdzie jest.

Nic.

Nigdzie.

Co?

Gdzie miała szukać Shiny? Po głosie?

Pogromca smokówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz