Rozdział 25

101 10 4
                                    

Obudziło ją łomotanie, ktoś dobijał się do jej celi więziennej, a potem rozbrzmiały krzyki pełne przerażenia i niedowierzania.

Gwałtownie otworzyła oczy — powitało ją mocne światło dnia. Było już południe, nie poranek, jak się spodziewała. Zasnęła wcześnie, zaraz po tym jak księżyc ukazał się w pełni, a potem nie obudziła się ani razu, aż do teraz.

— Co tu się wydarzyło?! — po raz kolejny ktoś wrzasnął.

Lucy ziewnęła szeroko, nieprzejęta narzekaniami innych osób. Każdemu zawsze coś nie pasowało. Nawet jeśli obudziła się w więzieniu, cieszyła się z pięknego dnia, słońca, ciepłego i twardego łóżka i normalnego posiłku, a nie suszonej wołowiny. A wszystko za darmo. Dało się tak żyć, czasami lepiej niż niejeden mag.

— Lucy, co się stało? — Głos był znajomy.

Przetarła oczy i obejrzała się za siebie. Dlaczego spała na odwrót? Wolała obserwować wejście do celi, ale tym razem jej głowa była zwrócona w stronę zakratowanego okna.

Ziewnęła szeroko, rozciągając zmęczona mięśnie. Dawno się tak dobrze nie wyspała! A potem w końcu spojrzała na osobę, która od pewnego momentu coś do niej mówiła.

Levy stała naprzeciw niej, ubrana w garnizonowy mundur, z trzema medalami zawieszonymi przy jej piersi. Dlaczego nie stała za kratami?

Zdziwiła się. Zajęło jej chwilę, by zrozumieć — tam nie było żadnych krat. Cela Lucy wychodziła wprost na korytarz, na którym stał wpół—zaspany strażnik i wrzeszczący na niego Gajeel.

— Jak to się stało, że nic nie widziałeś? Kto tu był?! No mówię do ciebie!!! — zrozumiała za drugim razem, co mówił.

Gajeel chwycił strażnika za kołnierz, podniósł go do góry i potrząsnął kilka razy. Porządnie. Ten nadal był nieprzytomny. Mrugał powoli, lustrując pomieszczenie uważnie. Nie spieszył się nigdzie, choć Gajeel tracił cierpliwość. Jego twarz emanowała złością, na którą Levy zareagowała głębokim westchnięciem.

— Dureń — skomentowała zachowanie partnera. — Lucy, co się stało?

— Ja... — Złapała się za głowę i nagle przypomniała sobie. Zeref. Księga E.N.D. Lakryma Iggisa. Przełknęła słowa w ostatniej chwili. — Nie pamiętam, myślałam, że mam tu kraty. Spałam całą noc. Nic mnie nie obudziło — skłamała szybko i konkretnie. — Ktoś ukradł kraty. To nie ma sensu.

— Nie kraty, coś chciał od ciebie.

— Ode mnie? — udała zdziwienie. — Ale kto? Przecież... Nie, nie, to na pewno nie Natsu.

— Natsu? — Uniosła brew ze zdziwienia. — Lucy, ja nie twierdzę, że to on. Poza tym... — rozejrzała się po celi — tu jest za ładnie, jak na jego sprawkę.

Lucy przewróciła oczami.

— Fakt, gdyby on się zabrał za ratunek, budynek zostałby zrównany z ziemią.

— Coś czuję, że całe Crocus nie byłoby bezpieczne — dodała jeszcze Levy. — Ech, Lu—chan, ja naprawdę nie wiem, co o tym sądzić. Postawią mnie przed komisją, jeśli nie złożę wyjaśnień.

— A co ja ci mogę wyjaśnić?! — oburzyła się, choć niesłusznie. W myślach przeprosiła Levy za swoje zachowanie, ale tak trzeba postąpić. — Levy, siedzę grzecznie w więzieniu. Nic mi nie skradziono, bo wszystko mi zabraliście, czego oni ode mnie jeszcze mogą chcieć? Już i tak zrzucili odpowiedzialność za całe zło tego świata na moje barki.

— To nie tak.

— A jak? — przerwała przyjaciółce. — A jak, Levy? — zapytała łagodnym tonem. — Fakty to fakty. Zostałam oskarżona przez zeznania jednego świadka.

Pogromca smokówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz