Rozdział 4, part 4

31 4 0
                                    

MOKRADŁA

Vili siedziała obolała koło wraku, spoglądając ponuro na płonący w oddali las. Wywichnięty bark strasznie bolał, a złamany ogon jeszcze gorzej dawał jej się we znaki. Starła podartym rękawem krew cieknącą jej po twarzy z rozciętej brwi i spojrzała na spoczywającego obok niej towarzysza. Ovianin leżał na trawie, trzymając w dłoni manierkę z wodą. Prawą nogę miał powiązaną w kilku miejscach szmatami, które zdążyły już przesiąknąć krwią. Mimo to nie czuł bólu. W sumie to nie czuł niczego od pasa w dół. Spoglądał tępym wzrokiem w niebo, jakby szukał w nim odpowiedzi.

Varianka pogłaskała mężczyznę po włosach, ale ten nawet nie zareagował. Patrzył dalej w pomarańczowe niebo i chmury leniwie płynące nad nimi. Do uszu dziewczyny doszedł szereg przekleństw i okrzyk bólu. Wstała i pokuśtykała do wyrwanych drzwi promu. Zajrzała do środka, przeczesując wzrokiem zmasakrowane wnętrze. Na końcu pokładu, koło poszarpanego zwaliska stali rudzielec z Lidiszim i starali się coś podnieść. Pod stertą złomu ktoś się poruszył i słychać było jęki. John zaklął wulgarnie na całe gardło.

– Nie da rady w ten sposób – stwierdził Varianin, siadając koło przygniecionego przyjaciela.

– Musimy tylko podnieść tę płytę i...

– Wykrwawi się, John – przerwał mu Lidiszi. – Uspokój się i daj mi chwilę pomyśleć.

– Jeśli nic nie zrobimy, to i tak się wykrwawi – warknął John.

Uklęknął koło sterty metalu i zajrzawszy do sporej wyrwy w ścianie spytał:

– Trzymasz się, Nol?

– Z... zim... n-n-no... mi... – wyjąkał słaby głos.

– Wytrzymaj jeszcze chwilę. Zaraz cię wyciągniemy.

– N-nie... pier... dol... J-John.

– A ty nie bluzgaj! – Zaśmiał się nerwowo rudzielec. – Twoja matka by tego nie pochwaliła.

– John, mam pomysł – odparł nagle Lidiszi, dostrzegając Vili.

– Jaki?

– Vili, udałoby ci się przecisnąć przez ten otwór w ścianie?

Varianin wskazał na wyrwę, przez którą przed chwilą John rozmawiał z przyjacielem.

– Chyba tak. A co?

– Posłuchaj uważnie. Nol jest przygnieciony przez płytę ze zbrojeniem, które wbiło mu się w brzuch i nogi. Nie możemy podnieść płyty z tej strony, bo pręty rozszarpią go i się wykrwawi. Ktoś musi wejść do środka tego zasranego rumowiska i podnieść płytę, jednocześnie kiedy ja będę podnosić z tej strony. Wtedy damy radę go wyciągnąć, minimalizując rany. Jeśli się uda, to mamy szansę go wyratować.

– O ile nie ma poszatkowanych narządów – dodał cicho ze smutkiem John.

– Zdaję sobie z tego sprawę – warknął Lidiszi.

– Jestem z zawodu medykiem. Tylko mówię...

– Dobra, nieważne – przerwał mu Varianin, po czym ponownie zwrócił się do Vili: – To jak, dasz radę?

– Tak – odparła dziewczyna stanowczo.

Mimo dokuczającego jej bólu, Varianka zacisnęła zęby i wślizgnęła się do zaryglowanego pomieszczenia. Wysoki Kolvirczyk leżał na plecach, mając lewą rękę położoną na klatce piersiowej, a drugą ukrytą pod żelastwem. Vili uklękła przy nim i spojrzała pod płytę. Pięć potężnych stalowych prętów, które kiedyś przytwierdzały pokrywę do ściany, teraz było wbitych w kruche ciało Nola. Cztery pręty tworzyły rogi prostokąta, zaś piąty znajdował się w jego środku. Dwa dolne wbiły się mężczyźnie w nogi, nieco powyżej kolan, zaś dwa górne wpiły się pomiędzy dziesiątym a jedenastym żebrem. Środkowy pręt przeszył brzuch Kolvirczyka nieco poniżej pępka. Na domiar złego, jego prawa ręka była wygięta pod bardzo dziwnym kątem na wysokości przedramienia i łokcia.

Piekło kosmosu (KSIĄŻKA WYDANA)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon