Rozdział 1, part 4

95 6 1
                                    

SYSTEM ALURA
MGŁAWICA ALURIAŃSKA
TERENY ZEWNĘTRZNYCH RUBIEŻY
SKUPISKO PLANETOID TYR
PIRACKA KRYJÓWKA CZARNORYNKOWA PÓŁNOCNYCH SYSTEMÓW

– Dajesz Max!

– Oskub drania!

– Panowie, panowie! Spokojnie. – Drobny człowieczek uniósł dłonie w pokojowym geście, po czym szybkim ruchem rzucił kości na blat stołu. – Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem.

Dwie czarne kostki zatrzymały się, pokazując w sumie magiczne siedem kropek. Tryumfalny okrzyk zwycięzców zagłuszył zawodzenie przegranych. Olbrzymi Ovianin, z potężną szramą przechodzącą mu przez prawe zamglone oko, spoglądał ponurym wzrokiem na dwie sześciościenne kostki do gry. Jego przeciwnik w ułamku sekundy zagarnął wygraną do kieszeni swej kamizelki, jakby robił to od urodzenia.

– Trzeba mieć fart, słodziuchny.

– Gnida – warknął Ovianin w swym ojczystym języku, zaciskając palce na krawędzi stołu z taką siłą, że drewno zaczęło pękać.

– I po co te wulgaryzmy? – zażartował zwycięzca, ku zaskoczeniu Ovianina, w jego języku, choć z wyraźnie słyszalnym akcentem. – Przecież graliśmy uczciwie. No chyba, że sam dałeś mi lewe kości, choć sądząc po twoich rzutach, to w to wątpię.

– Won!

– Już mnie tu nie ma. Zresztą w tym lokalu chyba już nikt nie chce grać z Fartownym Maxem.

– Powiedziałem, wypierdalaj stąd! – ryknął na całe gardło pirat tak ostro, że nawet towarzysze Maxa, którzy nie znali rodzimego języka Ovian, doskonale zrozumieli przesłanie.

Trójka szulerów ze swym przywódcą na czele wyszła z baru Czerwona Dziwka, pękając z dumy. W ciągu niespełna siedemdziesięciu dwóch godzin ogołocili praktycznie wszystkich liczących się hazardzistów na Tyrze-9, jednej z większych planetoid Tyra. Latali od stacji do stacji i grali, dopóki ich nie wyrzucono. Obecny lokal był już czterdziestym i zarazem ostatnim, jakie mieściły się w sieci składającej się z dziewięciu stacji kosmicznych, zbudowanych na tym skalnym wyprysku galaktyki.

Zwycięzcy obmyślali właśnie, co by tu zrobić z trzydniowym łupem, gdy nagle zewsząd zawyły syreny alarmowe. Piraci, szulerzy oraz wszelkiej maści typy spod ciemniej gwiazdy rzucili się pędem do swych okrętów, zaś załoga stacji do wież obronnych. Potężny wstrząs powalił trójkę piratów na kamienistą ulicę, zaś odłamki skał i kawałki platform zaczęły spadać wokoło nich.

– Na co czekacie, tchórze?! – ryknął za nimi tubalny głos. – Wracać do swej jednostki i walczyć, ścierwa!

W wejściu do Czerwonej Dziwki stał potężny Ovianin ze szramą na twarzy. Już miał zrobić krok w ich kierunku, gdy olbrzymi kawał skały runął na lokal. Gdy pył opadł, spod gruzu wystawała tylko zakrwawiona ręka Ovianina. Trójka piratów pozbierała się błyskawicznie z ziemi i pędem rzuciła się w kierunku hangarów. Nie minęły trzy minuty, gdy znaleźli się u głównych wrót, gdzie kłębił się spanikowany tłum.

– Nie przedostaniemy się!

– Panikujesz – rzucił niedbale Max, rozglądając się gorączkowo dookoła. – Tam. Szyby wentylacyjne.

W kilku susach dopadli do najszerszej kraty i gorączkowo zaczęli ją szarpać. Mieli fart, gdyż któryś z techników zostawił kilka narzędzi i niedomkniętą kratkę. Max uśmiechnął się mimowolnie i cała trójka weszła gęsiego do ciemnego, krętego tunelu technicznego.

– Jak myślicie, co się dzieje? – spytał jeden z kompanów, gdy znaleźli się już we wnętrzu hangaru.

– Pewnie znowu jakiś cholerny nalot „fedziów". Albo po prostu konkurencja z Astry-5. Założę się, że nasz samozwańczy „król piratów" chce pokazać, kto tu rządzi.

– Szkoda, że akurat teraz – stwierdził opasły rudzielec, z trudem przeciskając się przez wyjście z kanału wentylacyjnego.

– Mniejsza z tym, za chwilę nas tu nie będzie. Zresztą ogołociliśmy wszystkich, których się dało. No dalej, wciągnij brzuch, spaślaku – jęknął Max, ciągnąc kompana za ręce.

Potężna eksplozja rozerwała główne wrota do hangaru, ciskając zwęglonymi ciałami na wszystkie strony. Huk ognia stłumił na chwilę wrzaski agonii. Rudzielec wypełzł w końcu z szybu i zwymiotował obok, gdy poczuł swąd spalonych zwłok. Drugi pirat z przerażeniem spoglądał w kierunku wciąż palącej się wyrwy.

– Mieliśmy fart, że nas tam nie było.

– Wątpiłeś we mnie, Jack? – odparł z udawanym zdziwieniem Max. – Dalej, wynośmy się stąd!

Kilka minut później siedzieli już za sterami swej starej, wiernej łajby Madam Lucky. Silnik zagrał słodki warkot wolności i niewielki, brudny statek wystrzelił z pasa startowego niczym z procy. Ledwo wznieśli się w przestrzeń, planetoida za nimi rozpadła się na dwoje w świetle snopów ognia, szybko gasnącego w kosmicznej próżni. Odruchowo rozejrzeli się dookoła w poszukiwaniu źródła zagrożenia i zdębieli.

Masywne błękitno-czarne okręty z furią ostrzeliwały otaczające ich planetoidy, rozszarpując je na kawałki. Mobilne systemy obronne w zasadzie już nie istniały, zaś stacjonarna obrona na planetoidach-bazach powoli dogorywała w błyskach eksplozji. Rozproszone pirackie okręty padały jeden za drugim, będąc łatwym łupem dla śmigających wszędzie błękitnych myśliwców wroga.

– Gambler chyba zbudował na Astrze nowe okręty – stwierdził rudzielec przerażonym tonem.

– Coś mi mówi, że to nie on – odparł Fartowny Max, po czym nagle zbladł. – Panienko przenajświętsza... – wyszeptał.

– Co jest, szefie?

– Tyr-6. – Wskazał palcem naprzeciw nich. – Spójrzcie.

Kolosalnych rozmiarów planetoida, będąca centralną bazą, pluła na wszystkie strony gejzerami gruzu i ognia. Smugi dymu wydostające się ze stacji, otulały ją mrocznym całunem. Wtem srebrzysty promień przeszył ją na wylot. Kula ognia wystrzeliła w kosmiczną otchłań, aby po chwili zgasnąć i pozostawić po sobie tylko przerażający obraz zniszczeń. Kolejny cios z działa strumieniowego rozszarpał planetoidę na kawałki. Tyr-6 w ułamku sekundy zniknął w chmurze eksplozji, by zamienić się w rozrzucone na wszystkie strony potężne odłamki gruzu oraz złomu. Szczątki planetoidy z impetem taranowały wszystko, co stanęło im na drodze. Kilka większych odłamków uderzyło w jeden z pancerników napastnika, tworząc wyrwę w jego prawej burcie.

Max i jego kompani mieli szczęście. Byli dość daleko od stacji i udało im się zręcznie wyminąć nadlatujące szczątki. Namierzające ich myśliwce, również musiały przeprowadzić manewry unikowe, tracąc tym samym Madam Lucky z celowników. Max wykorzystał zamęt podsycony eksplozją kolejnej planetoidy-bazy i skierował okręt w pustą przestrzeń za krążownikiem wroga. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, gdy włączał rozrusznik napędu podprzestrzennego.

– Oto wolność, panowie! – ryknął na całe gardło.

Świetlisty dysk tunelu rozbłysnął przed dziobem statku. Oczy załogi zapłonęły ogniem zwycięstwa. Znów mieli fart. Wtem błękitny promień z działa strumieniowego przeszył na wylot Madam Lucky, zamieniając ją w kulę ognia. Poskręcane kawałki stali wpadły w świetlisty dysk, który w tym samym momencie się zamknął.

Wszyscy zginęli.

Piekło kosmosu (KSIĄŻKA WYDANA)Where stories live. Discover now