Rozdział 1, part 2

192 10 1
                                    

SYSTEM DOVOS
DARK HURRICANE
ZAŁOGA: 10 OSÓB
ŁADUNEK: CZĘŚCI DO MASZYN OCZYSZCZAJĄCYCH KWARC

Smukły stalowoszary okręt mknął po rozgwieżdżonym kosmicznym niebie. Zarejestrowany jako jednostka transportowa, tak naprawdę był szybką korwetą przechwytującą, choć określenie fregata wielozadaniowa bardziej by tu pasowało. Mierząc od dziobu po dysze silników miał niecałe sto czterdzieści metrów długości. Posiadał trzy silniki impulsowe, jeden główny i dwa pomocnicze, które pozwalały mu lądować na planetach i sprawnie poruszać się w kosmicznej próżni. Oprócz tego wyposażony był w czwarty silnik, o którym wiedziała tylko załoga, używany w sytuacjach, jak sami to określali: „niepożądanego wzrostu ryzyka". Statek miał całkiem przestronny luk ładunkowy, a mimo to nadal wystarczało miejsca, aby każdy z członków załogi miał własną, dość przestronną kajutę wyposażoną w punkt sanitarny i sypialny. Do tego dochodziła wspólna mesa z kuchnią i spiżarnią, centrum medyczne, oczywiście w połowie wyposażone nielegalnie, oraz strzelnica, która pierwotnie była salą kinową.

Jak na jednostkę transportową posiadał pokaźne uzbrojenie, które w rejestrze oficjalnie określono jako: „podstawowe środki ochrony indywidualnej". W ich skład wchodziły dwie wyrzutnie torped konwencjonalnych, trzy działka protonowe osadzone pojedynczo na wysuwanych platformach, w tym jedna nad kokpitem, oraz dwie stacjonarne wieżyczki plazmowe ulokowane po jednej na każdej z burt śródokręcia. Dodatkowo na rufie miał zamontowane chowane, automatyczne pięciolufowe działko obrotowe, strzelające amunicją półpłaszczową, jednak o tym już raport techniczny nie wspominał. Tak samo jak o małym fakcie, że jednostka często przewoziła dwa razy więcej torped, i to zupełnie innego typu, niż miała na to wydane pozwolenia od Terrańskiej Floty Handlowej.

Innymi słowy Dark Hurricane mógł latać, gdzie chciał i zawsze wychodził z wszelkich opresji zwycięsko. Jednak to nie zawrotna prędkość czy silne uzbrojenie decydowały o sukcesach, a jego załoga, oficjalnie według papierów uchodząca za całkiem normalną i nudną zbieraninę, zarabiającą na życie w pełni legalnie, jak to w transporcie.

Podporucznik Alan Drake wszedł właśnie na mostek z wielkim kubkiem parującej herbaty indyjskiej. Prawdziwej, a nie syntetycznej lury, którą serwowano w każdym porcie kosmicznym. Usiadł wygodnie w swym obrotowym fotelu na mostku i delektując się mocnym, aromatycznym płynem, zaczął przeglądać mapę galaktyki na pulpicie przed nim.

– Za sześć minut będziemy przy węźle skokowym, Al – powiedział mężczyzna w średnim wieku, siedzący przy pulpicie nawigacyjnym. Połowę jego twarzy stanowiła metalowa maska z tlącym się bladozielonym światełkiem w miejscu prawego oka.

– Widzę, Novix. Jak skończymy to gówniane zlecenie, to musimy w końcu znaleźć coś porządnego – skomentował kwaśnym tonem dowódca. – Zawiadom wszystkich, że zaraz wchodzimy w podprzestrzeń.

– Myślałem, że lubisz takie „spokojne" życie – zażartował cyborg, a jego sztuczne oko zalśniło.

– Jak na kogoś, kto zamiast połowy ciała ma kilkaset metrów drutu i tonę śrubek, to humor masz wybitnie ludzki – odpowiedział sarkastycznie Alan.

– Jak na starzejącą się strukturę komórkową, ukształtowaną w tak zwanego człowieka, masz nad wyraz stalowe nerwy.

– Inaczej nie mógłbym mieć cię za nawigatora, bo bym się zabił. Albo ciebie.

– Prędzej to pierwsze – uśmiechnął się Novix, po czym sięgnął po mikrofon i włączył radiowęzeł. – Słuchajcie mnie, ferajna! Za chwilę wejdziemy w podprzestrzeń i za jakieś piętnaście minut będziemy odbierać wypłatę za mozoły tej jakże nudnej i obrzydliwie uczciwej pracy. Kotix, weź zaopatrz się w jakieś torebki albo mopa do ścierania rzygów. Twój ostatni obiad dotąd mam w pamięci.

Piekło kosmosu (KSIĄŻKA WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz