Rozdział 4, part 3

41 4 0
                                    

SYSTEM BETA-PEGASUS
PLANETA PEGAS-II
BAGNA

Pułkownik Rivini Po'Conel z przerażeniem obserwował płonącą dżunglę. Opuścił na chwilę lornetkę, przetarł oczy i podrapał się po swoim łysym łbie, pokrytym ciemnozieloną łuską. Kiedy odebrał komunikat ze stacji orbitalnej o ataku na księżyc, nie zdawał sobie sprawy ze skali natarcia oraz jego konsekwencji. Ogromna bomba, którą pozostawił po sobie napastnik, rozerwała ponad jedną czwartą powierzchni księżyca. Wybiła go z pierwotnej trajektorii, a miliardy ton skalnych odłamków rozprysło się we wszystkie strony. Część z nich spadła na Pegasa-II, wzniecając pożary na ogromnym leśnym kontynencie planety.

Rivini miał dość czasu, aby obliczyć obszar upadku odłamków i szczęśliwie jego obóz kolonialny pozostał poza strefą rażenia. Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z obozem pierwszym, który znalazł się w samym jej centrum. Zdążył wysłać komunikat z rozkazem ewakuacji placówki, ale zaraz potem wszelka łączność padła. Okazało się, że stacja orbitalna miała awarię silników i nie zdołała uciec przed skalnym deszczem, pozostawiając kolonistów bez jakiejkolwiek możliwości wezwania pomocy z zewnątrz. Pozostały jedynie trzy niewyraźne sygnały nadawane na krótkich częstotliwościach przez promy ewakuacyjne pierwszego obozu oraz jeden sygnał pochodzący z nadajnika prywatnej jednostki.

Pożar na horyzoncie był tak ogromny, że niebo zasnute czarnymi kłębami dymu zdawało się także płonąć. Widok był niesamowity, ale jednocześnie mrożący krew w żyłach. Rivini dziękował w duchu, że on i jego ludzie nie znaleźli się w samym środku tego piekła. Niestety sygnały ratunkowe z promów wskazywały na mapie satelitarnej punkt znajdujący się dziesiątki kilometrów za ścianą ognia. Z kolei sygnalizator z prywatnej jednostki był o wiele bliżej i wskazywał rejon okolicznych bagien.

Rivini przyłożył lornetkę do oczu, studiując ponownie teren. Cieszył się nad wyraz wysoką spostrzegawczością, nawet jak na swoją rasę. Przeczesując płonący horyzont, rzucił okiem w kierunku moczarów rozciągających się przed dżunglą. Po krótkiej chwili dostrzegł rozbity, osmolony wrak wbity w trawiastą wysepkę wystającą z bagien. Ustawił maksymalne przybliżenie, by odczytać poczerniały napis na burcie jednostki. Zdziwił się, gdyż zamiast oznaczeń promów z pierwszej kolonii ujrzał kod jednostki księżycowej Homara-92. Wydawało mu się niemożliwe, aby ktokolwiek przetrwał natarcie na stację księżycową, a tym bardziej dotarł cało na powierzchnię planety. Choć w tym wypadku określenie „cało" było mocno na wyrost.

Zaczął przyglądać się okolicy wraku i szybko dostrzegł kilka poruszających się sylwetek. Wysoki, barczysty rudzielec umorusany wszędzie sadzą oraz błotem pomagał jakiemuś Varianinowi usiąść obok leżącego Ovianina. Jednak szybko wrócił do wnętrza rozbitej maszyny, gdzie prawdopodobnie przebywały inne osoby.

Rivini opuścił lornetkę i podał ją swemu zastępcy.

– Mamy ocalałych. Tamta duża wyspa na mokradłach przed lasem. – Wskazał miejsce palcem. – O dziwo chyba przylecieli ze stacji księżycowej.

– Z Homara? Żartujesz? – zdziwił się major Ozi Po'Conel, będący zarówno adiutantem, jak i szwagrem Riviniego.

– Wiem, jak to brzmi, Ozi, ale mają na burcie oznakowania floty księżycowej – odparł pułkownik, kierując się w stronę stojącego za nimi konwoju pojazdów.

– Może przylecieli ze stacji orbitalnej? – zasugerował major, dołączając szybko do swego dowódcy.

– Też tak sądzę – przyznał Rivini, siadając w fotelu pasażera pojazdu pilotującego konwój ratunkowy złożony z pięciu dużych, dwunastokołowych ciężarówek i dwóch terrańskich jeepów wojskowych.

– Myślisz, że zdążyli nadać sygnał ratunkowy, nim opuścili stację? – spytał major, siadając za kierownicą.

– Mam nadzieję, bo inaczej może być z nami marnie.

Rivini dał znak i konwój ruszył w stronę rozbitego wraku.

Piekło kosmosu (KSIĄŻKA WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz