(TROCHĘ MAM KACA, ŻE TAK TO SIĘ ZACZYNA)

83 6 52
                                    

DATY WEDŁUG KALENDARZA MICHALINY WITKOWSKIEJ


15 października 2010

Trawnik przed blokiem przy ulicy nazwanej nazwiskiem jakiegoś pisarza — a więc musiał być to Gdańsk Wrzeszcz — usiany był już czerwonymi i brązowymi liśćmi. Michalina przystanęła na palcach, oparta o barierkę balkonu, gdy wyglądała w tamtą stronę. Lekko kręciło jej się w głowie, mimo że wypiła tylko jedno piwo. Mogła sobie na nie pozwolić i głównie dlatego tu przyszła. Dopiero co zdjęto jej aparat na zęby. Właściwie to w lipcu, ale spędziła następne dwa miesiące na prawniczym kursie w Brukseli. Teraz trwał już październik, a więc powinna się trochę rozluźnić, przed rokiem ciężkiej pracy. I tak miała co świętować — napisała wejściówkę z prawa cywilnego najlepiej na roku.

Karolina chuchnęła w jej stronę dymem z papierosa. Śmierdział. Michalina zmarszczyła nos i wyprostowała się, czując nieprzyjemny ból w plecach. Niebieskie pasemko wydostało się z dziwacznego upięcia włosów koleżanki. Przypominała trochę wokalistkę zespołu rockowego, nie zaś studentkę drugiego roku prawa. Misia wypadała przy niej na sztywną, ale dzielnie farbowała włosy na złoty blond, ku rozpaczy matki. Każdy buntował się na tyle, na ile było go stać. Na przykład Karolina każdego dnia próbowała wyglądać tak, jakby zabłądziła na wydziale prawa i administracji. Tutaj pasowała idealnie — do tego mieszkania na Wrzeszczu, z brudnym balkonem i liśćmi na trawniku.

— Wypadniesz, a ja cię nie będę łapała, Miśka — powiedziała, po czym znowu chuchnęła jej w twarz dymem.

Michalina skrzywiła się i bez przekonania odgoniła od siebie chmurę nikotynowej śmierci. Powtarzała już zbyt wiele razy, że palenie szkodzi zdrowiu, poza tym zębom i oddechowi, ale mogłaby równie dobrze przemawiać do ściany. Dzielnie wychodziła więc z Karoliną na wszystkie jej „dymki", bo nie mogła sobie pozwolić na to, by zgubić gdzieś koleżankę. Oprócz niej znała w tym mieszkaniu tylko ich wspólnego znajomego z roku — Kacpra — ale on gdzieś zniknął. Stać sama jak kołek Misia mogła przed bufetem albo w kolejce do kiosku. Nie na domówce.

— Nudzę się — odpowiedziała w końcu, wzruszając lekko ramionami. Szumiało jej w uszach. — Palisz i palisz.

Palisz i palisz — przedrzeźniła ją Karolina. — No już gaszę. Chodź, marudo. Poszukamy Kacpra.

Michalina ugięła się lekko, kiedy poczuła, jak Karolina zarzuca na nią ramię i zamyka w mocnym uścisku. Wsadziła sobie do ust miętową pastylkę, uprzejmie częstując też Misię. Odmówiła, ale i tak dostała cukierka do ręki, więc musiała wcisnąć go do kieszeni — jeszcze wrzuciłaby niechcący komuś do drinka. Brała w ogóle pod uwagę takie ryzyko, bo kiedy tylko wkroczyły do dusznego mieszkania, musiały przepychać się między ludźmi. Misia czuła perfumy Karoli, przyciśnięta do jej boku, bo ta trzymała na niej rękę jak na oparciu kanapy. Mimo to odczuwała też wdzięczność — kiedy dotarły w końcu do kuchennego stołu uginającego się pod jedzeniem i alkoholem, nikomu nie udało się ich rozdzielić.

Głośne chrupnięcie obok swojego ucha Misia z trudem zignorowała. Karolina dobrała się do miski z chipsami i każdy kolejny przegryzała na tyle ostentacyjnie, by usłyszeli ją sąsiedzi gospodarza mieszkający na parterze. Nagle zaśmiała się głośno. Michalina zwróciła głowę w jej stronę, posyłając jednocześnie pytające spojrzenie. Przeniosła wzrok na to, co koleżanka niezbyt grzecznie wskazała palcem: dwóch chłopaków dyskutujących głośno przy laptopie podłączonym do głośników. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że piosenka zespołu Hey co chwila się urywała. „I wcześna je...„ śpiewała Nosowska „...sień". A potem milkła. I tak cały czas.

Wczesna jesieńTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang