9.

353 25 18
                                    


Minuty mijały, a Ruby wciąż siedziała w milczeniu. Nie wiedziała jak zacząć. Czy w ogóle powinna zaczynać. Jednak jeśli miała dalej pracować we względnym spokoju u boku Jaya, musiała mu to powiedzieć. Musiała mu wyjaśnić, jak funkcjonuje jej świat.

- Jak już mówiłam to nie wina PTSD. Nie ma tego cholerstwa chociaż podpinają to każdemu wracającemu z wojny - wyznała. Nie chciała patrzeć w oczy partnera, ale gdy to zrobiła od razu łatwiej jej było mówić. - Jednak mam poczucie obowiązku względem żołnierzy, moich braci i sióstr! Dlaczego? Sama tego nie rozumiem, ale wydaje mi się, że to przez tą misje...- zacięła się znów na moment. Będzie musiała to z siebie wyrzucić. - Byliśmy, jak już mówiłam, któryś dzień pod ostrzałem i przed samym ruszeniem zakazano nam tej misji. Byłam tam jako dowodząca akcją więc to ja musiałam powiedzieć ludziom, że nie idziemy tylko dalej siedzimy jak myszy cicho. Weszłam do namiotu, a tam pięć twarzy patrzyło na mnie z nadzieją i wolą walki. Jak miałam im powiedzieć, że nie ma misji... Więc uznałam, że nic nie powiem. Znałam swoich ludzi i nawet gdybym im zakazała iść, a sama postanowiła jednak to zrobić i tak poszli by za mną. Miałam w oddziale dwie dziewczyny i trzech facetów. Jednym z nich... - znów się zająknęła. Wspomnienie przyjaciela było czymś bolesnym. - Greg i ja byliśmy blisko. Przyleciał na swoją pierwszą turę po przerwie i od razu dostał się pod skrzydła kobiety. Czułam, że trochę się zawiódł, ale kiedy zaczęliśmy rozmawiać... wymieniać doświadczenia. Stal się dla mnie kimś więcej niż podwładnym. - Jej oczy zaczęły błyszczeć od łez. Jay czuł się winny, że zmusza ją do tego, ale musiał mieć jasność. - Znał mnie najlepiej i to on pierwszy pewnie pobiegł by za mną. Gdy byliśmy blisko celu, na tak zwanej ziemi niczyjej, zaczęli nas ostrzeliwać. Wiesz jak to wygląda. Na środku pustkowia, kilka skał i to w miejscach gdzie jest wróg. Do bazy masz kawał drogi, a ze sobą tylko karabin. Nie mieliśmy szans. Mimo wezwania wsparcia polegliśmy. Każdy z nas leżał czekając na śmierć.. Tyle, że ta suka nie przyszła po nas wszystkich - samotna łza spłynęła jej po policzku. - Najpierw zabrała moje dwie przyjaciółki, zostawiając mnie z trzema rannymi. Staraliśmy się nie ruszać, aby nie dostrzegli nas bojownicy i nie dobili. Chociaż może to było by dobre wyjście.

- Jak długo tam leżeliście - Halstead nie wytrzymał. Jej wspomnienia obudziły jego. Czuł jej cierpienie. Nie chciał tego. Musiał jakoś ukoić ten ból, tyle że nie wiedział jak.

- Kiedy Dana i Sara umarły... kiedy zorientowaliśmy się, że nie żyją minęło kilka godzin. Nad ranem Jimmy przestał oddychać, a gdy Steve do niego dołączył koło południa zostałam tylko ja i Greg - wyjaśniła.

- Mówiłaś, że ocalałaś sama.

- Bo to prawda - zamknęła oczy widząc wzrok ukochanego, który patrzył na nią z zakrwawioną twarzą. - Greg odszedł wieczorem - westchnęła. - To była męką jakiej nie życzę nikomu. Byłam na początku przerażona i zrozpaczona. Ale z każdą koleją godziną byłam co raz bardziej zła na siebie! Za to, że nie dałam im wyboru! Za to, że skazałam ich na śmierć!

- I tak poszli by za tobą!

- Ale chociaż wybrali by to sami! Nie zostaliby wkręceni w to przez moją nadgorliwość! -krzyknęła. - Jay wiesz jak to jest leżeć siedemdziesiąt godzin na pustkowiu obok ciał przyjaciół. Widzieć ich twarze i zastanawiać się co by było gdyby nie myślało się tylko o wygranej! - Jay pokręcił przecząco głową. - Właśnie. Dlatego chce żeby żołnierze sami decydowali. Czy na wojnie, czy tu w mieście gdzie muszą się odnaleźć sami. Bez pomocy! Bo jeśli nie masz PTSD to nikt Ci nie pomoże. Wracasz do domu i masz się zachowywać normalnie jak przeciętny Amerykanin. To jest obłuda! Nawet jeśli psychicznie nie cierpisz to czujesz się obco w miejscu bez zasad, broni i ciągłej walki. Dlatego wielu z nas idzie do policji, czy straży, dlatego wielu zmienia stronę i gra do własnej bramki! Wielu z nas wciąż chce czuć kontrole nad czymś, chce mieć świadomość, że coś znaczy - jej wywód przekonał Halsteada trochę do tego co robi. Nie do końca wciąż się z nią zgadzał, ale pamiętał jak ciężko był jego przyjacielowi zmienić życie i jak bardzo chciał wrócić na wojnę. To wspomnienie zapaliło w głowie Jaya lampkę, która jak do tej pory tylko migała znacząco starając się łączyć fakty.

- Czekaj... Mówiłaś jak nazywał się twój przyjaciel? - w środku detektywa z niepokojem zaczęło mocniej być serce.

- Greg - odpowiedziała dostrzegając zmianę zachowania partnera.

- Miał jakieś nazwisko?

- Jay o co....?

- Powiedz!

- Nazywał się Greg Gerwitz.  Mówiliśmy też na niego Mouse, ale dla mnie ta ksywka była... Jay wszystko okay? - Na wspomnienie nazwiska żołnierza Jay zakrył twarz, a później oparł głowę o kierownicę. Ruby zmartwiła się jego zachowaniem. - Jay... - chciała dotknąć jego ramienia, ale wyskoczył z auta jak oparzony. Nie rozumiała jego zachowania. Dopiero po chwili domyśliła się ze on mógł znać Grega. Wysiadła z GMC za partnerem i poszła w kierunku, w którym i on poszedł. Za zakrętem znalazła go siedzącego pod ścianą. Zapłakany zasłaniał usta i oczy. To utwierdziło Ruby i przekonaniu, że znał jej zmarłego chłopaka.

- Dzwoniłem kilkanaście razy i nikt nie chciał mi powiedzieć gdzie stacjonuje - zaczął gdy poczuł dłoń partnerki na ramieniu. - Sprawdzałem co jakiś czas, gdzie jest i jak się ma...

- Długo się znaliście?

- Był ze mną w Korengal Valley, a po tym jak wyszedł z PTSD, wkręciłem go do policji - wyznał uspokajając się chociaż w środku pękło mu serce. - Nie chciał być policjantem. Kochał bycie żołnierzem.

- Wiem - szepnęła powstrzymując łzy. - Cały czas powtarzał: "Cieszę się, że tu jestem." A to co się stało... - zamilkła i mimo iż wyglądało to dziwnie przytuliła Jaya.


Dotarli pod szpital, gdy oboje doszli do siebie. Starali się wyglądać normalnie, ale przed okiem szefa nic się nie ukryje.

- Wszystko w porządku? - zapytał gdy zobaczył lekko zaczerwienione oczy detektywa.

- Tak - Jay odpowiedział marszcząc brwi, ten jego tik szef znał dobrze i wiedział co znaczy. Halstead próbował ukryć emocje. A Ruby? Ona stała z kamienną twarzą bez jakiejkolwiek reakcji czekała na to co powie sierżant.

- Dobrze. Wysłałem Hailey po lekarza. Wprowadzi nas na oddział. - wyjaśnił dlaczego czekają. W ich stronę szedł już doktor Choi i Upton.

- Sierżancie co się dzieje? - lekarz był przejęty. - Musimy wiedzieć czy nie ewakuować pacjentów.

- Nie! - zaprzeczył Voight. - Zorientuje się, że coś się święci.

- Może powinniśmy wejść jako lekarze - rzuciła Ruby. - Upton i ja pójdziemy jako rezydentki? Jego matka ma nieuleczalną chorobę, wiec możemy udawać, że badamy przypadek...

- To się da załatwiać - uśmiechnął się lekarz. Hank wyraził zgodę i policjantki ruszyły.

Bron ukryły pod kitle, które dostały. Zawiesiły na szyi stetoskopy i ruszyły z lekarzem.

- Kobieta cierpi na mukowiscydozę. Jest zapisana na przeszczep płuc, ale jej ubezpieczenie wygasa wraz z końcem miesiąca. Potrzebna będzie jej opieka lekarska i farmakologiczna, a to kosztuje - wyjaśnił Ethan prowadząc je na oddział.

- Jeśli Brian tam będzie musisz się usunąć - ostrzegła Ruby.

- Spokojnie, wiem co robić - uśmiechnął się pewnie i wszedł do sali.

Na ich szczęście mężczyzna był z matką, kobieta spała, a on ściskał jej rękę.

- Panie Shown, musimy zbadać Pana mamę - zaczął spokojnie Ethan. - Są ze mną dwie rezydentki czy moglibyśmy...

- Jasne... - westchnął i wstał. Zostawił matkę, ale gdy tylko zobaczył jedną z kobiet przypomniał sobie ze już ja widział gdzieś. Olśniło go ze to gliną i natychmiast wyjął broń.




Kolejny gotowy. 

Mam nadzieję, że wyskoczenie z tym NEWS'EM jak filip z konopi nie jest przesadzone! 

⭐i komentarze mile widziane.

The Army Sister - Chicago P.D. FFTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang