Rozdział 2

1.7K 124 15
                                    

Louis' POV

    Do mojej głowy nie docierały żadne informacje. Wiedziałem, że słyszę jakieś głosy, lecz nie rozumiałem ich znaczenia, jakby mówili w innym języku. Wiedziałem, że ktoś mnie woła, próbuje nawiązać ze mną kontakt, lecz moje powieki były tak ciężkie, że nie miałem tyle siły, aby je otworzyć. Było przyjemnie tak leżeć, nic nie czuć i mieć świadomość, że zaraz mnie tu nie będzie.
    Jednak czy na pewno nie będzie?
    Poczułem wstrząs. Moje ciało gwałtownie uniosło się i upadło. Czułem, że ciepło do mnie powraca, a słowa docierają do mojego mózgu.
     - Jeszcze raz! Tracimy go!- usłyszałem męski głos, a potem chłodny metal na moim ciele. Dreszcze przebiegły po mojej skórze i zareagowałem tak samo, jak poprzednio.
    Ulga.
    Jedyne właściwe słowo, którego mogłem użyć, gdy usłyszałem jak mężczyzna obok mnie wzdycha. Powieki nadal ciążyły i nie miałem zamiaru ich unosić. Mogłem pozostawić mój umysł czystym. Nie myśleć o niczym, co się dzieje i czekać tylko, aż poczuję się lepiej. Coś za mnie oddychało, coś pobudzało do życia, a ja tylko leżałem i choć przez chwilę mogłem czuć się wolnym.

~*~

    Otworzyłem oczy, lecz natychmiastowo je zamknąłem. Białe światło, jakby paliło moje gałki, czułe i delikatne na tak rażące promienie żarówki. Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu muszę się obudzić, stawić czoło problemom, które pozostawiłem i odpokutować wszystkie uczynki. Uniosłem powieki, tym razem wolniej, równocześnie ruszając palcem. Wszystko mnie bolało, jednak z trudem uniosłem dłoń do góry i położyłem ją na mojej twarzy. Poczułem ucisk w klatce piersiowej. Nie zważałem na to i pociągnąłem maskę z mojej twarzy. Wziąłem głęboki oddech, choć natychmiastowo tego pożałowałem. Syknąłem z bólu i przekręciłem głowę na bok. Vivienne siedziała na krześle, powoli się z niego zsuwając, głowę trzymała na moim łóżku, a w ręce trzymała telefon. Ubrana była w zieloną, szpitalną odzież ochronną. Spała w najlepsze, pewnie leżała tu ze mną kilka godzin. Byłem jej wdzięczny, że nie zostawiła mnie samego, ale też zły na samego siebie, że nie potrafiłem się nawet zabić.
     - Boże, zaraz będę musiała wstać.- mruknęła do siebie i poprawiła głowę, cały czas mając zamknięte oczy. Delikatnie uniosłem lewą nogę, na której dziewczyna trzymała swoją rękę i natychmiastowo się obudziła, spadając przy tym z fotela i krzycząc wniebogłosy.- LOUIS!- pisnęła, zakrywając usta dłonią. Patrzyła na mnie jak na ducha, cały czas siedząc na ziemi. W końcu wreszcie się podniosła i dostawiła dłoń do mojego czoła, potem do policzków, jakby chciała się upewnić, że nie jestem duchem. Wywróciłem oczami, wzdychając, co sprawiło mi niemały ból.- Boże, myśleliśmy, że się nie obudzisz!- pisnęła, a ja się zdziwiłem. Ile tutaj leżałem?- 3 dni minęło, a ty nawet nie drgnąłeś! Rozumiesz to?! Myślałam, że zejdę na zawał, bo dwa razy musieli cię ratować! Od razu przechodzisz na specjalną dietę, zero ciastek, bo po badaniach krwi okazało się, że...- dziewczyna paplała jak najęta, zapominając o tym, co działo się jeszcze kilka tygodni temu między nami, jakby wszelkie konflikty poszły w niepamięć, a my zaczynaliśmy znajomość z nową, czystą kartą. Opowiadała mi, co się działo w pracy, jak to dziwnie zareagowali, że ona teraz trochę będzie rządzić, jak lekarze wykryli coś tam na moim sercu (nie specjalnie się tym przejąłem, bo okazało się, że to niegroźne i wystarczy zmienić sposób żywienia się, aby to uregulować, co oznacza, że nie mogę jeść pierniczków!), aż w końcu przeszła do moich objawów.- Masz wstrząs, lecz już jest lepiej. Złamane jedno żebro, całe szczęście i pęknięta kość w kostce, ale to nie jest takie groźne. Gips będziesz nosił maksimum 3 tygodnie, ale to nie przeszkadza w niczym, bo jak będziesz na terapii to zajmą się tobą i ...- urwała, spoglądając na mnie przerażona i zakryła usta obiema dłońmi, jakby to pomogło, żebym nie usłyszał tych słów. Rzuciłem jej groźne spojrzenie, a ona cofnęła się w głąb fotela.
    Do pokoju wszedł lekarz z uśmiechem na twarzy. Vivienne wyraźnie zadowolona z jego obecności, wybiegła na korytarz, rzucając krótkie "do zobaczenia!" i zamknęła za sobą drzwi.
     - Widzę panie Tomlinson, że wrócił pan do żywych!- zaśmiał się doktor.- Teraz, gdy oddycha pan samodzielnie, można pana przenieść na inny oddział.- uśmiechnął się i przeszedł do profilaktycznych badań. Powtórzył parę formułek, które przedstawiła mi Viv. Kazał mi dbać o siebie, zacząć uprawiać sport, mniej się stresować i inne takie tam mało przydatne rzeczy. Po chwili wjechała pielęgniarka z wózkiem dla niepełnosprawnych. Podczas przesadzania mnie na mój "pojazd", zrobiło się niezręcznie, przynajmniej dla mnie. Zachowywała się, jakbym był mały dzieckiem i dotykała z taką delikatnością, jakby zwykłe uszczypnięcie miało mnie zabić. Mówiła też tak, jakbym miał 5 czy 6 lat. "A nasz Lou nie jest może głodny? Mamy pyszną zupkę na stołówce i możemy tam jechać, zanim pojedziemy na sale! Będziesz mógł wcisnąć guzik w windzie!". Nie odzywałem się jednak, tylko przewracałem oczami raz po raz. Miałem ochotę wykrzyczeć jej w twarz parę niemiłych słów, ale udało mi się pozostawić je dla siebie.

Shelter Where stories live. Discover now