Rozdział 28

1K 96 71
                                    

Louis' POV

- Wszystko masz?- spytał mnie Harry, gdy poprawiał moją muszkę od garnituru. Spojrzałem prosto w jego zielone oczy, przepełnione bólem i smutkiem. No tak... za 15 minut miał się odbyć ten niby pieprzony ślub z Eleanor. Ani Harry, ani ja nie byliśmy na to gotowi, jednak ja wiedziałem o jednej rzeczy, która ciągle dawała mi nadzieję, że skończy się to dobrze.

- Wszystko. Ale mam nadzieję, że kiedyś wziąłem ślub w Vegas i teraz ktoś wyskoczy z jakimś papierkiem i nie będę mógł ożenić się z Eleanor.- powiedziałem i złapałem jego twarz w dłonie.- Idź już na salę. Wszyscy goście są, zaraz przyjdę z Zaynem.- dodałem, bo nie mogłem dłużej wytrzymać. Chciałem mu powiedzieć, ale... ale nie potrafiłem. Chciałem, aby miał niespodziankę, ale zatajanie przed nim informacji nie było mi po myśli.

- Nadal nie wiem, po co to jest moja rodzina.- burknął i ruszył w stronę drzwi.- Oh, hej Zayn.- zawołał i wyszedł na korytarz, udając się do sali, w której miał się odbyć ślub. Na jego miejscu pojawił się Mulat w eleganckim, czarnym garniturze, białej koszuli i nażelowanych włosach, oczywiście postawionych do góry.

- Powiedziałeś mu?- zapytał mój świadek. A dokładniej jeden z moich dwóch świadków, bo drugim ma być Liam. Pokręciłem głową, a Zaynie westchnął.- Zbieramy się? Twoja narzeczona czeka.- na te słowa moje ciało przeszły ciarki, ale poszedłem za Malikiem i ruszyliśmy korytarzem w stronę sali, gdzie miał odbyć się ślub. Z jednej strony byłem wkurzony i przygnębiony, a z drugiej, jeśli wszystko wyjdzie po mojej myśli to wyjdę stąd jako najszczęśliwszy człowiek na świecie.

Przeszliśmy obok sali, w której miało odbyć się potem przyjęcie. Były rozwieszane końcowe dekoracje i rozkładane talerze. Miało być idealnie, więc wszędzie były kwiaty i pastelowe kolory. Dominował fiolet i róż, gdzieniegdzie była też biel. Udaliśmy się w końcu do sali, gdzie miał się odbyć ślub. Wszystkie kobiety spoglądały na mnie, te z mojej rodziny ze zdziwieniem, a z rodziny Eleanor ze łzami w oczach. Rodzina Harry'ego była z lekka zdezorientowana, lecz nie było tutaj dużo osób od niego. Rodzice, siostra (no bo dziewczyna mojego brata), najbliższe kuzynostwo, wujkowie, ciocie i babcia. W sumie może z 15 osób. Ode mnie również było ze 30, a od Eleanor powyżej 100. Moich znajomych też było niewielu, gdzieś koło 20. W sumie wyszło 170 osób. 170 osób, którzy teraz patrzyli się na mnie i czekali z niecierpliwością na rozwój wydarzeń.

Sala była ciepła, więc, gdy zobaczyłem, że Eleanor ma tylko jasnobłękitną sukienkę, a na nią zarzucony sweter, wcale się nie zdziwiłem. Mimo iż był 23 grudnia, wszyscy byli ubrani, jakby była co najmniej wiosna. Dziewczyna szła w moją stronę, prowadzona przez Tristana, we włosy miała wpleciony wianuszek, a na jej twarzy gościł uśmiech. Przełknąłem ślinę. Przecież to nie może się stać...

Rozglądałem się po sali, szukając ratunku. Harry - nawet na mnie nie spoglądał. Vivienne - nie mogłem jej znaleźć. Rosie i Niall - smutni, trochę zdenerwowani. Moi bracia - cała trójka zdenerwowana, obserwowali Hazzę. Już po chwili Eleanor stanęła tuż obok mnie, a Tristan rzucił srogie spojrzenie w moją stronę. Wystraszyłem się i po raz ostatni spojrzałem na gości...

- Eleanor Jane Calder, czy bierzesz sobie tego tu o to Louisa za męża, ślubujesz mu wierność, miłość i bycie przy nim w zdrowiu i chorobie?- spytała urzędniczka, lecz ledwo słyszałem jej słowa. Do moich uszu dochodził tylko płacz Harry'ego. Przecież plan był inny!

- Tak.- odpowiedziała Eleanor. Pani z urzędu powtórzyła formułę, zmieniając tylko imiona. Przełknąłem ślinę i nie potrafiłem jej odpowiedzieć. ścisnęła mocniej moją rękę, więc się na nią spojrzałem. Ruchem głowy skazała na Tristana. Już otwierałem usta, gdy usłyszałem głośne chrząkniecie. Wszyscy odwrócili się w stronę... Vivienne?! Stała w 6 ławce po lewej stronie, czemu jej wcześniej nie zauważyłem? Tuż obok niej była pani Fenty, a przy drzwiach stała policja. Wreszcie!

Shelter Where stories live. Discover now