Rozdział 11. 2 / część 2

54 3 0
                                    

Po już dobrych trzech godzinach chodzenia po lasie i rozglądanie się za wodą, tracę resztki nadziei na to, by ją znaleźć. Czego ja się w ogóle spodziewałem? Przecież od razu powinienem się domyślić, że nie znajdę tutaj żadnej sadzawki z wodą. Jeżeli jest jakaś inna woda oprócz tej z jeziora, którą zajęli zawodowcy to pewnie jest gdzieś kilkadziesiąt kilometrów dalej od Rogu Obfitości. Mam nadzieję, że Katniss ją znajdzie, myślę ponuro. Nie ma co nawet myśleć smętnie, że by jej nie znalazła. Katniss żyła w lesie, można by powiedzieć, że przez całe życie i kto, jak kto ona na pewno ją znajdzie. Idę jak przepuszczam w stronę jeziora, gdzie czeka mnie starcie z zawodowcami. Będę musiał zagrać w najważniejszą grę w moim życiu, która muszę wygrać za wszelką cenę, gdyż stawką jest moje i prawdopodobnie Katniss życie. Muszę się wykazać swoimi zdolnościami, by przekonać ich, by mnie przejęli do tymczasowego rozejmu.
Z postanowieniem, że zrobię wszystko, by móc w jakiś sposób jej pomóc, idę coraz to szybszym krokiem, aż przechodzi on w trucht. Oczyszczam głowę ze wszelkich zmartwień. Zamoczył bym, chociaż usta w wodzie, ale to musi poczekać. Aby nie rozmyślając jak to dobrze, by było jej posmakować, kieruję swoje myśli na telewizję. Pewnie jestem w niej właśnie pokazywany. No, może nie teraz, ani bez przerwy, ale co jakiś czas pewnie pokazują mnie, by pokazać, że żyje i co robię. Pierwszego dnia igrzysk zawsze ginie najwięcej trybutów. I właśnie w ten dzień zawiera się mnóstwo zakładów. Jednak nic się nie może równać z szałem, jaki ogarnia widzów, gdy na arenie pozostaje tylko kilku zawodników.
Późnym popołudniem dociera do mnie huk armat. Każdy wystrzał oznacza jednego martwego trybuta. Bitwa przy Rogu Obfitości z pewnością dobiegła końca. Służby porządkowe zabierają zakrwawione zwłoki, dopiero gdy zabójcy się rozproszą. W dniu otwarcia zwleka się nawet z armatnimi wystrzałami, bo przed zakończeniem pierwszego starcia nie sposób policzyć ile osób zginęło. Zaprzestaje iść dalej i ocieram płot z czoła. Liczę wystrzały pierwsze.. drugie.. trzecie.. i tak dalej, aż do Jedenastego. Jedenaście zginęło, trzynaście przetrwało. Rozmyślam o Katniss.

- na pewno żyje i ma się dobrze - powtarzam sobie. - nie mogła zginąć. Na pewno jest teraz gdzieś głęboko w lesie na jakimś drzewie lub szuka wody - mamrocze.

Chociaż wiem, że ona żyje, nie opuszcza mnie myśl gdzieś z tyłu głowy, że może być wśród tej jedenastki. Za kilka godzin jeśli nie zginę to się przekonam. Wieczorem na niebie zostaną wyświetlone zdjęcia zabitych, aby pozostali mogli by się im przyjrzeć. Jestem już niedaleko.
Staję na pagórku i dostrzegam między drzewami migoczącą taryfę wody. Dzieli mnie od niej z co najmniej kilometr. Uśmiecham się szeroko.

- ha! nie spodziewałaś się pewnie mamo, że twój nic nie warty syn może posiadać orientację w terenie! - mruczę pod nosem z satysfakcją.

Schodzę z pagórka i żwawym krokiem idę w stronę jeziora. Gdy jestem coraz to bliżej niego, nachodzą mnie wątpliwości, a co jeśli zginę? Co jeśli w ogóle nie będę miał szansy się odezwać, a może nawet nie będą chcieli mnie słuchać, a tym bardziej przyjąć do siebie?

- Oh, i czym ja się przejmuję? I tak zginę - To tylko różnica czy mam zginąć z poczuciem, że zrobiłem wszystko co mogłem by pomóc przetrwać Katniss, czy zginę z poczuciem porażki, bo stchórzyłem.

Nie ma mowy o odwrocie. Zaszedłem  zbyt daleko, by się teraz wycofać. Mam plan, którego będę się trzymał dopóki nie będzie trzeba interweniować. Gdy jestem już przy krańcu lasu zachowuję ostrożność. Rozglądam się na wszystkie strony, ściskam mocniej rękojeść noża i ostrożnie wychodzę za drzew. Niespiesznym krokiem ruszam w stronę brzegu jeziora. Z oddali słyszę stłumione głosy. Oddycham coraz szybciej, nie mogę się już wycofać, to dla ciebie Katniss, dla ciebie.
Gdy jestem już przy brzegu, spostrzegam piątkę siedzących, śmiejących się w głos z czegoś co dopiero powiedział odwrócony do mnie plecami blondyn. Zebrali się pozostali przy życiu zawodnicy z Pierwszego, Drugiego i Czwartego Dystryktu. Dwóch chłopaków, trzy dziewczyny. To są ci sami, którzy wspólnie zasiadali do lunchu.
Jeszcze mnie nie zauważyli, są zbyt zajęci oglądaniem jakiejś rzeczy, która leży przed nimi. Biorę głęboki wdech. Czas na przedstawienie. Zaciskam mocniej dłoń na rękojeściu noża i idę szybkim, pewnym krokiem w ich stronę. Wykorzystując atak zaskoczenia podnoszę wielki, błyszczący i zapewne ostry nóż, który leżał obok chyba chłopaka z Pierwszego.
Zaskoczeni i źli, że nie zauważyli kiedy wróg atakuje, skoczyli na równe nogi łapiąc broń, którą mieli obok siebie. Zaciskam z całych sił dłonie na nożach. Czuję pulsowanie w dłoni, w której wbiło mi się szkoło po ataku Katniss. Chyba rana się otworzyła, ale to jest teraz nieważne. Teraz najważniejsza jest piątka otaczająca mnie wściekłych zawodowców, którzy łakną mojej śmierci za to, że śmiałem zabrać ich własność i wchodzić na ich teren. Chłopak, któremu zabrałem nóż, z wykrzywioną twarzą z wściekłości rzuca się na mnie pierwszy z małym nożem w ręce. Sprawnie blokuję go swoim nowo zdobyty nożem i uderzam go rękojeścią drugiego noża w tył głowy. Pada na piasek jak długi. Nie podnosi się. Wszyscy obecni rzucają na niego spojrzenie, które zaraz przenoszą na mnie. Dziewczyna o włosach koloru złocistego miodu, próbuje nieporadnie nałożyć strzałę na cięciwę łuku. Jak by Katniss to zobaczyła pewnie, by ją wyśmiała. Zirytowana rzuca nim o ziemię i podnosi maczugę, która leżała obok jej nogi. Zanim rusza na mnie, z zaskoczenia atakuje mnie z lewej strony blond włosy chłopak.
Dostaję mocny cios w twarz. Będę miał następne limo do kolekcji. Próbując zachować równowagę opieram się o wielki nóż. Chłopak od którego dostałem staje przede mną z mieczem w dłoni i uśmiecha się do mnie obrzydliwie. 

- i po co ci to było? Nie mogłeś się doczekać kiedy cię znajdziemy, więc sam przyszedłeś, by ułatwić nam zadanie, co? - zarechotał. Spojrzał na mój numer, a następnie na twarz - No kochasiu myślałem, że będziesz ze swoją wirującą przyjaciółeczką, ale chyba cię wystawiła co? - pyta z paskudnym uśmiechem na twarzy.

Nim zdążyłem odpowiedzieć, gdy coś, a raczej ktoś mocno uderza w moją nogę przez co tracę równowagę i padam na ziemię. Jęknąłem z bólu.

- nie widziałaś, że rozmawialiśmy? Nie mogłaś chwilę poczekać? Ja się bym nim zajął! - zirytował się blondyn.

Ciemnowłosa dziewczyna, która jak można, by było się domyślić mnie kopnęła uśmiecha się lekceważąco.

- och, Cato! Weź przestań marudzić i zabij go po prostu, a nie się bawisz - mówi.

Ach, więc to jest ten z Dwójki. Zawodowiec, który sam się zgłosił. A ona jest jego partnerką do pary. Podnoszę się do siadu i ścieram krew z ust i brody. Nie do końca o to mi chodziło, ale mogłoby być gorzej.

- nie chcę waszej broni, ani nie zamierzam z wami walczyć - mówię do nich. - przyszedłem tu, by zapieczętować rozejm, bo w Ośrodku nie mieliśmy takiej swobodności - dodaję krzywiąc się, gdy poruszam nogą by sprawdzić jakie są jej uszkodzenia.

Nie jest na pewno złamana, ale chyba stłuczona lub w najmniejszym przypadku ma drobny uraz. Powinno mi za niedługo przejść.

- że co? Ty przyszedłeś Tutaj, by zawrzeć z nami rozejm?? Serio? - niedowierza Cato. - a co z twoją ukochaną? - dodaje. W jego głosie pobrzmiewa kpina.

To moja szansa, mogę ich przekonać.

- no właśnie, co z twoją przyjaciółeczką?? Przecież tak ją kochasz, a ona omdlewa na twoje wyznania - odzywa się z niesmakiem  ciemnowłosa dziewczyna.

Wcale nie mdlała, ale niech już jej będzie.

- no cóż, to nie była do końca prawda. Wymyśliłem całą tą historię o miłości, by ją zwieść - wyjaśniam. - całkowicie udało mi się ją nabrać i nawet nie podejrzewa, że mogłoby być inaczej - mówię uśmiechając się chytrze.

Widzę na ich twarzy różne emocję, od zdumionych po podejrzliwe. Dla przekonania zaśmiałem się szyderczo.

- jak to się mówi, przyjaciół trzyma się blisko, a wrogów jeszcze bliżej - dodaję szybko.

Ha, nawet nie podejrzewają, że te słowa mogą dotyczyć ich.

- no cóż, kochaś pokazał na co go stać - odzywa się niespodziewanie blondynka, która teraz podeszła do naszej grupki. - pomoże nam znaleźć Dwunastkę - mówi.

- hmm, Glimmer ma rację, kochaś zostaje - potwierdza Cato.

To całkowicie utwierdza innych w przekonaniu, by mnie przyjąć. Ta cała Glimmer, właśnie nieświadomie mi pomogła. Mimo, że ma tak dziwaczne imię mógłbym w innych  okolicznościach nawet ją polubić.

Igrzyska Śmierci / Oczami Peety Mellarka Onde as histórias ganham vida. Descobre agora