Rozdział 1.2

200 10 0
                                    

Wracając z wspomnień szybko wyjąłem bułki i chleb, które prawie się spaliły przez mój odpływ do przeszłości. Ojciec wraca z wiewiórką w ręce. Po drodze poklepuje mnie po ramieniu i idzie w stronę kuchni zapewne schować mięso.
Mój ojciec chyba faktycznie jest dziś jakoś nazbyt dobry. Nie, żeby nie był ale zawsze brał więcej, a tym bardziej za bochen świeżo upieczonego chleba. Matka już wróciła i znów nas karci za obijanie się. Nie słucham jej jednak.
Po upieczeniu z jakiś dwustu bułek odwiedziło nas kilku klientów. Już zbliżało się południe, a o drugiej musimy stawić się na placu i zaczekać, aż wyczytają nazwiska. Zadzwonił dzwonek wiszący nad drzwiami informujący o przybyciu klienta. Podnoszę wzrok znad ciasta odrazu szeroko się uśmiechając.

- Delly! - wołam z przesadną wesołością gdyż właśnie przerwała monolog mojej matki o tym jak to w ogóle nie trzymamy porządku w miejscu pracy za co jestem jej dozgonnie wdzięczny.

Delly Cartwright. To moja najlepsza przyjaciółka, z którą znam się od dziecka. Poznaliśmy się dosłownie w ławce. Także jest z tego bogatszego rejonu Dwunastego Dystryktu.
Ma złociste długie włosy, ziemistą cerę i tak jak ja niebieskie oczy tyle, że jej są koloru spokojnego bezchmurnego nieba. Najczęściej z tej lepszej części Dwunastki rodzą się dzieci o blond włosach i niebieskich oczach. Jest ona najweselszą, najsympatyczniejszą, tryskającą energią osobą w całym Dwunastym Dystryktem, że nie powiem w całym Panem. Uśmiecha się równie szeroko co ja i podchodzi do lady.

- dzień dobry Państwo Mellark, och George jak miło Cię widzieć, Sam, Peeta pomyślnych dożynek - jak zwykle wniebowzięta wita się ze wszystkimi.

George nie uczestniczy w losowaniu bo skończył już dawno osiemnaście lat. Sam jest starszy ode mnie o rok i jeszcze ma jeden przed sobą i w tedy będzie mógł być tylko widzem.
Każdy odpowiada jej uśmiechem i co niezwykle zaskakujące matka też wykrzywiła swoje wąskie usta nad wzór uśmiechu. Witają się z nią i pytają czy sobie coś życzy.
Cała rozpromieniona odpowiada, że tylko chwili ze mną i zaraz mnie przyprowadzi z powrotem.
Uśmiecham się do niej rozbawiony i idę za nią na tyły naszej piekarni.

- och Peeta, wiesz kogo właśnie widziałam przed domem Madge? - pyta trochę zatroskana ale nadal wesoła.

Madge to córka burmistrza.
Chodzimy do tej samej klasy. Trzyma się na uboczu ale często można ją zobaczyć w towarzystwie Katniss. Wspólnie jedzą lunch, siadają obok siebie na apelach, ćwiczą w parze na zajęciach sportowych itd. Katniss to osoba, która raczej trzyma się z dala od grup i ludzi ale samotną ją nazwać nie można.
Jestem prawie pewien, że to właśnie ją widziała.
Delly dobrze wie, że kocham się w Katniss, ciągle mnie namawia abym do niej zagadał.
Od tamtego dnia gdy usłyszałem jak śpiewa i zrozumiałem, że się w niej zakochałem, każdego innego dnia ją obserwowałem.
Gdy podrosłem chciałem się z nią zaprzyjaźnić ale nie zwracała na mnie w ogóle uwagi, aż do pewnego popołudnia.
Miałem jakieś jedenaście lat. Zdarzył się wybuch w kopalni. Pobiegliśmy ze szkoły od razu do jej wejścia gdzie stara winda wyjeżdżała na powierzchnie. Wychodzili z niej mężczyźni cali ubrudzeni węglem, kaszląc przeraźliwie.
Po drugiej stronie koła, które się zrobiło z mieszkańców, którzy chcą odnaleźć swoich bliskich lub ciekawskich zauważyłem Katniss wraz z swoją młodszą siostrą i matką.
Ojciec Katniss pracował w kopalni. Gdy zrobiło się ciemno musieliśmy iść już do domu. Katniss ze swoją rodziną nadal tam siedziała. Przykro mi się na nią patrzyło gdy siedziała tak skulona, zapłakana wyczekująco patrząc na windę.
Chciałem do niej podejść, wesprzeć w jakiś sposób ale bałem się że mnie odtrąci.
****
Aż właśnie pewnego popołudnia gdy padał intensywnie, lodowaty deszcz stanęła w tyłach naszej piekarni przeszukując śmietniki.
Matka jak ją ujrzała strasznie się zezłościła i zaczęła się na nią wydzierać, miała pecha bo kubły zostały opróżnione wczesnym rankiem. Stanąłem za matką, wychylając głowę za jej spódnicy, i w tedy nasze wzroki się poraz pierwszy skrzyżowały. W jej oczach ujrzałem rozpacz i bezsilność. Jej ojciec zginął. Nie ma kto ich wyżywić, pewnie przyszła tutaj żeby poszukać czegoś do jedzenia dla rodziny.
Zgarbiona i cała brudna ledwo co idąc skręciła za zagrodę, w której trzymaliśmy świnie. Wszedłem do piekarni i zacząłem ugniatać ciasto.
Byłem dziś sam z matką. Ojciec zajmuje się moimi braćmi, którzy są chorzy. Wyjrzałem przez okno, które jest na wprost naszej starej jabłoni i zagrody. Siedziała pod tym starym drzewem skulona w deszczu jakby straciła całkowitą chęć do życia. Spoglądam na chleb, który powinienem już wyciągnąć z pieca.
Spojrzałem na plecy matki, która właśnie formowała ciasto i spowrotem w okno. Podjąłem decyzję, nie mogę pozwolić jej umrzeć.
Matka jak zobaczyła przypalony chleb od razu zaczęła na mnie wrzeszczeć, że nikt go nie kupi i takie tam.Wychodząc na zewnątrz aby rzucić chleb świniom matka mnie spoliczkowała. Złapałem się za policzek. Cały mnie piekł i pewnie będę miał jutro dużego siniaka. Zdążyło się to nie raz, że matka mnie uderzyła, ale tym razem było inaczej. Sam się na to skazałem. Odrywam spalone części od chleba i rzucam je świniom, staram się nie patrzeć w stronę drzewa bo matka mogłaby podążyć za moim wzrokiem i ją zobaczyć, a tak to stoi nade mną i się pastwi. Zadzwonił dzwonek nad drzwiami co oznacza, że przyszedł klient. Matka odchodząc aby go obsłużyć rzuca mi mordercze spojrzenie. Stoję przez jeszcze chwilę i rozglądam się czy mnie nie obserwuje. Kątem oka patrzę na Katniss i rzucam jej najpierw jeden zaraz drugi bochen chleba. Szybko kieruję się w stronę drzwi i starannie je za sobą zamykam. Idę od razu do swojego stanowiska i spoglądam w okno. Chowa właśnie chleb pod swoimi mokrymi ubraniami i szybko ucieka w stronę domu.
Wracam wyrwany z wspomnień na dźwięk swojego imienia.

- Peeta! czy ty w ogóle mnie słuchasz? - pyta zirytowana Delly ale wciąż uśmiechnięta.

- no mówiłaś że chcesz mi powiedzieć, że widziałaś Katniss u Madge - unoszę brew w niemym pytaniu.

- no tak, ale nie była sama! - porusza zabawnie brwiami i mówi - była z tym przystojny chłopakiem, z którym poluje - dodaje chytrze, że wie coś czego ja nie wiem.

Twarz odrazy mi pochmurnieje. Mówi o Gale' u.
Prawie wszystkie dziewczyny za nim się oglądają co mnie nie dziwi bo faktycznie jest przystojny i do tego poluje, co samo w sobie jest wyczynem. Nie żebym sam był jakiś brzydki, jestem średniego wzrostu, dobrze zbudowanym chłopakiem. Ale on poluje z Katniss. Codziennie.
Z czego nie jestem zadowolony, ponieważ on może spędzać z nią czas, a ja nawet odezwać się nie potrafię. Za kłusownictwo mogliby trafić pod lufę, ale ludzie u władz też mają apetyt.
Delly chyba zauważyła, że nie jestem w sosie o tym rozmawiać bo odrazy zmienia temat.

- jak myślisz kogo tym razem wylosują? - pyta. - stawiam na
Rhys'a podobno ma czterdzieści osiem wpisów, to takie nie sprawiedliwe - mówi smutno.

Delly jest taka, że do wszystkich się uśmiecha i wszystkim martwi. Ale ma rację, system dożynek jest nieuczciwy, bo biedni mają najgorzej. W losowaniu biorą udział osoby od dwunastego roku życia. Wtedy ich nazwisko jest wpisane tylko raz. Trzynastolatki dostają dwa wpisy, i tak dalej, aż do osiemnastki, ostatniego roku uczestnictwa w dożynkach. Wówczas nazwisko powtarza się siedmiokrotnie. Ta zasada obowiązuje wszystkich obywateli Panem. Jednak zrobili nam pod górkę. Powiedzmy, że biedujesz i głód zagląda ci w oczy. Masz prawo wielokrotnie zgłaszać nazwisko do losowania w zamian za astragal o wartości rocznego zaopatrzenia jednej osoby w zboże i olej. Zgodnie z prawem można pobierać astragale także dla członków rodziny, ale za każdy płacisz dodatkowym wpisem na listę uczestników losowania. Ja mam tylko 5 wpisów bo nigdy nikt z mojej rodziny nie musiał się zgłaszać po astragale. Delly ma tyle samo co ja.
Rhys jest z Złożyska i ma już 17 lat, a do tego siedmioosobową rodzinę do utrzymania.

- wiesz, że to może być każdy z nas - mówię niemrawo.

Chociaż szczerze mówiąc rzadko kiedy trafiają na kogoś z miasteczka, więc najtrudniej mają ci co mają ostatni rok lub najwięcej wpisów.

- masz rację, dziś będziemy świętować, a dwie inne rodziny zatopią się w rozpaczy - mówi ponuro.

No tak. Wieczorem po dożynkach mnóstwo ludzi świętuje, z ulgi, że ich dzieci oszczędzono do następnego roku. I co najmniej dwie rodziny zamkną okiennice, zarygolują drzwi i zatopią się w rozmyślaniach o tym, jak przetrwać ból najbliższych tygodni.

- Peeta muszę już iść się uszykować, widzimy się na placu - mówi już wesoło się uśmiechając - ach, i powodzenia Peeta!

Igrzyska Śmierci / Oczami Peety Mellarka Where stories live. Discover now