Rozdział III

93 13 18
                                    


– A więc ten mniejszy to Eustachy, a ta z brązową plamą na skorupie to Edna?

– Właśnie tak. – potwierdził Castiel wsypując papużce o pięknych czerwonych skrzydłach odmierzoną wcześniej porcję ziaren do pojemnika. Wstawił je z powrotem do klatki, drzwiczki skrzypnęły gdy je zamykał, a Laura od razu podleciała się posilić.

Pomimo iż wiedział, że ma sporo zwierząt, to dopiero dzisiaj gdy postanowił odwiedzić go po szkole zrozumiał, że sporo to jednak niedomówienie. I to takie porządne. Chłopak mieszkał na obrzeżach miasta, codziennie pokonywał niezły dystans by dostać się do szkoły. A wszystko to dla tych zwierzątek, mniejszych i większych, które dosłownie miały swój własny domek. W dużym ogrodzie rodzice Novaka wybudowali osobne pomieszczenie przeznaczone dla nich wcale nie mniejsze od budynku, w którym oni mieszkali. W skrócie, Castiel miał za domem własne zoo.

– To jest extra! – powtórzył po raz setny Dean rozglądając się dookoła i nie mając pojęcia na czym teraz zawiesić wzrok. Odkleił się od szyby przez którą obserwował żółwie i skierował do kameleona, który gdy tylko zauważył zbliżającego się człowieka użył swojej zdolności i wtopił się w otoczenie.

– Cieszę się, że ci się podoba. Mam tu co robić, ale w życiu nie oddałbym nawet jednego z nich. Są moimi braćmi i siostrami od innej matki.

Blondyn uśmiechnął się pod nosem. Ten chłopak był jedną, wielką niespodzianką. Zanim otrząśniesz się z jednej, on zza rękawa wyciąga kolejną, jeszcze bardziej spektakularną. Nie był zdziwiony dlaczego w szkole mu dokuczano, nikt nie lubi ludzi z pasją, bo stanowią zagrożenie. Są mądrzejsi i sprytniejsi, mogą cię zaskoczyć w każdej chwili. Czuł, że musieli się spotkać, bo przyjaźń tworzyła się z tego tak naturalnie. Dean nigdy w życiu tak często się nie śmiał, przestał dołować czarnymi myślami, za namową przyjaciela porozmawiał szczerze z panią Mills wręczając jej w przeprosinach pieczątkę, którą używała od teraz codziennie. I pomyśleć, że wszystko dzięki małej żabce.

– A jak tam twoje wynalazki? Można składać zamówienie?

– To już zależy od klienta panie Mam – Apteczkę – W – Plecaku.

Castiel przewrócił oczami.

– Naprawdę, nadal? Przypominam, że bardzo się nam wtedy przydała panie Lubię – Uderzać – W – Ścianę – Gołą – Łapą.

Dean parsknął jednocześnie odwracając plecami, by ukryć rumieniec. Wtedy na dachu, gdy siedzieli tak blisko siebie ocierając ramionami poczuł coś dziwnego. Nie umiał tego wyjaśnić, ale było bardzo przyjemne. W ogóle przy brunecie czuł się tak jak przy nikim innym. Przyjaźnił się z Samem, traktował go jak własnego brata, ale Castiel to była zupełnie inna kategoria, jeszcze nieopisana.

– Mam chwilową przerwę... – odpowiedział mnąc w palcach sznureczek od bransoletki (prezent od Sama).

Chłopak nie słyszał już dźwięku wody pluskającej we wnętrzu konewki, zatem Cas musiał ją odstawić. Oparł się plecami o drewniany, regulowany stół, który stanowił centrum tego mini zoo i wypuścił powietrze z płuc, gdy przyjaciel znalazł się naprzeciw niego; opadł na krzesło wyraźnie zmartwiony.

– Co się stało? To przez ten konkurs?

W rzeczy samej, jakieś trzy dni temu nauczycielka algebry rozdała w klasie ulotki informujące o wielkim konkursie naukowym dla młodych wynalazców. Od razu spojrzała wymownie na blondyna, widziała kilka jego rysunków na końcu zeszytu. Aczkolwiek, problem leżał w tym, że Dean był kreatywny ale samoistnie. Nigdy nie planował, nie zamykał się w ramach czasowych, był wolnym ptakiem, pomysły same się pojawiały. Udział w konkursie to nie zwykła zabawa młotkiem czy skręcanie starych, zardzewiałych części. Organizatorzy takiego wydarzenia szukali innowacji, czegoś co zmieni przyszłość, czegoś co utworzy nowy nurt w sztuce. Wynalazki chłopaka były użyteczne, ale nie uważał by miał zrewolucjonizować przemysł czy coś podobnego. Nie był wystarczająco dobry.

Meet the Winchesters [Destiel AU]Where stories live. Discover now