Rozdział 11

425 47 9
                                    

          Miałam całkowicie wolny dzień. Zero treningów, głupich spotkań z pracownikami Modest!, a nawet żadnego spotkania z Zaynem. Krótko mówiąc- ten dzień należał w całości tylko i wyłącznie do mnie. Z początku sama nie do końca byłam pewna w jaki sposób mam zamiar go spędzić. Kusiło mnie, aby złapać swoją torbę treningową i pojechać do studia, i najzwyczajniej w świecie poświęcić wolny czas na samodzielne ćwiczenie, jednak uznałam, że i od tańca przyda mi się chociażby chwilowa przerwa. Ciągłe treningi i godziny spędzone na doskonaleniu układu powoli dawały mi się we znaki i wyglądało na to, że nie tylko mnie, ponieważ to Charles, mój partner, odwołał dzisiejszy trening, tłumacząc, że kompletnie nie ma dziś siły i potrzebuje się porządnie wyspać. Nie miałam mu tego za złe. Właściwie między innymi właśnie za to tak bardzo go lubiłam. Nie obwijał w bawełnę i nie starał się wymyślić jakiś niestworzonych historii, aby się usprawiedliwić, wolał powiedzieć prawdę i być w stosunku do mnie fair. Wyjątkowo to sobie w nim ceniłam i w takich momentach jak ten, naprawdę doceniałam, że to właśnie on jest moim tanecznym partnerem. Dogadywaliśmy się niespotykanie dobrze, oboje stawialiśmy na szczerość, która okazała się być prawdziwym kluczem do sukcesu, czego zazdrościły nam wszystkie inne pary z naszej grupy.

          Ostatecznie postanowiłam spędzić ten wolny czas na zabawie z Mattym. Ostatnio rzadko kiedy bywałam w domu i nie poświęcałam mu tyle uwagi co zwykle, dlatego jak najbardziej należało mu się to zadośćuczynienie. Rano zwlokłam go z łóżka na śniadanie, aby miał siły na dzień wypełniony figlami. Po kilku godzinach intensywnej zabawy w berka, chowanego i wszystko inne, co tak bardzo cieszyło mojego brata, oboje padliśmy na dywanie w salonie, dysząc ciężko i wciąż cicho chichocząc. Leżeliśmy tak, wpatrując się w śnieżnobiały sufit, a przyjemna cisza rozniosła się po całym domu, kiedy staraliśmy się uspokoić nasze nierówne oddechy.

          - Vera, myślisz, że mama nas widzi?

          Cichy i nieco niepewny głos Matty'ego dobiegł do moich uchu, sprawiając, że w moim gardle momentalnie pojawiła się niewidzialna gula wielkości piłki tenisowej, która skutecznie uniemożliwiała mi wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Oblała mnie fala smutku i chociaż bardzo nie chciałam dać tego po sobie znać, to w jednej chwili zrobiło mi się naprawdę bardzo żal mojego brata. Nigdy nie dane było mu poznać swojej matki i choć wiedziałam, że jej temat niesamowicie go nurtował i powodował, że na usta cisnęło mu się wiele pytań, to starał się nie poruszać tego tematu. Matty miał jedynie pięć lat, był ciekawski, jak to bywa z dziećmi w jego wieku, jednak jego niewiarygodna intuicja najwyraźniej podpowiadała mu, że z jakiś powodów ani ja, ani tym bardziej ojciec, nie lubimy rozmawiać o "Imię mamy". Był cholernie bystry i zawsze kiedy głębiej zaczynałam się nad tym zastanawiać, dochodziłam do wniosku, że tak naprawdę to wcale nie ułatwia sprawy. Malec rozumiał dużo więcej niż przeciętne dzieci w jego wieku, a co za tym szło, nie mogłam już dłużej unikać wyjaśnienia mu tego co stało się z mamą. Opowieści o aniołkach mieszkających na chmurkach powoli przestawały być wystarczające, a perspektywa tego, że już niebawem nadejdzie czas na poważną rozmowę o mamie, była tak przerażająca, że strach paraliżował mnie na sama myśl o tym.

         - Oczywiście, że tak, skarbie. Widzi i jest dumna, że wyrosłeś na takiego wspaniałego chłopca- powiedziałam spoglądając na jego twarz i zakręcając kosmyk jego jasnych włosków na palec.

         Przez dłuższą chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w oczy w kompletnym milczeniu. Czułam jednak jak moje serce pęka kawałek po kawałeczku, kiedy spoglądam w te mądre, dziecięce oczy, które z tak wielką ufnością patrzyły w moją stronę. Matty wyglądał na coraz bardziej przygnębionego, a widok jego zmartwionej twarzyczki był ostatnim jaki chciałabym oglądać, dlatego niewiele myśląc podciągnęłam się na łokciach i bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia przycisnęłam palce do boków chłopca, aby kilka sekund później zaatakować go łaskotkami. Blondyn zawył głośno, a zaraz potem z jego ust wyrwała się fala głośnego, pogodnego śmiechu, który działał na mnie niezwykle kojąco. Nie mogłam sobie inaczej wymarzyć odpoczynku od stresów i ciągłych treningów. Zabawa z Mattym i radość na jego twarzy najlepiej mnie rozluźniła. Gdy na zegarze wybiła godzina piętnasta, postanowiłam, że pora na obiad. Wysłałam brata do pokoju, aby w końcu przebrał się z piżamy, a sama usadowiłam się na kanapie. Od niechcenia zerknęłam na telefon, na którego wyświetlaczu widniała koperta oznaczająca nową wiadomość tekstową.

WhopperWhere stories live. Discover now